Nie można się dalej poddawać "kultowi" PKB - to nowy kult liderów SLD Jest jasne, że gospodarka która przez półtora wieku była terenem ostrej konfrontacji lewicy i prawicy, przestaje być polem ideowego i politycznego współzawodnictwa. To fakt, że spór między liberalizmem i socjalizmem został już praktycznie rozstrzygnięty, bo gołym okiem widać, który program jest efektywniejszy.
Takich tez próżno szukać u polityków polemizujących z moim artykułem ("Manifest Millera", "Wprost" nr 30). Moi polemiści nie odnoszą się też do tezy, że tradycyjne wartości lewicy powinny być realizowane poza rynkiem i za pomocą instrumentów nie kolidujących z rynkowym mechanizmem. Zarzuty moich kolegów odnoszą się natomiast do tego, że publikuję we wrogim przecież lewicy tygodniku "Wprost". Z kolei pretensje moich przeciwników mają swe źródła w mojej biografii albo w tym, że głoszone deklaracje przeczą rzekomo praktyce rządu, którym kierowałem.
Prymat gospodarki
Jeden z moich adwersarzy w liście do redakcji "Wprost" pyta m.in.: "Czy to, że Miller opowiedział się za tzw. trzecią drogą Blaira i Schroedera, zdejmuje z niego odpowiedzialność za katastrofalnie złą politykę gospodarczą jego rządu?". Ten zarzut jest akurat całkowicie chybiony. Polityka gospodarcza była mocną stroną mojego rządu. Jakże inaczej ocenić wzrost PKB z 1 proc. do 6 proc., zapoczątkowanie spadku bezrobocia, rekordowe wzrosty produkcji przemysłowej i eksportu, obniżenie podatku CIT z 27 proc. do 19 proc. i w rezultacie prawie o 4 mld zł większe wpływy do budżetu? Jak ocenić rozpoczęcie wdrażania reformy finansów publicznych czy przyjęcie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej? Dostrzega to wielu obiektywnych obserwatorów, choć dominujący dziś nurt poprawności politycznej nakazuje nie mówić dobrze o rządzie Millera. Na przykład Paweł Tarnowski nie poddaje się czarno-białym schematom. Publicysta "Polityki", oceniając kończący się cykl wyborczy, podkreśla, że "socjaldemokraci po czterech latach parlamentarnej kadencji zostawiają następcom gospodarkę w lepszym stanie, niż ją dostali". "Mówi się - pisze dalej Tarnowski - że wyborcy zwykle oceniają rząd według wyników i stanu gospodarki i dlatego AWS została zmieciona ze sceny. Ale gdyby tak było, Leszek Miller powinien szykować się na kolejną kadencję w gabinecie premiera".
Do czego służą podatki?
Po Marku Borowskim ("Moda na liberalizm", nr 31) merytoryczną polemikę ze mną podjął Tadeusz Iwiński ("Rynek dla ludzi, nr 33). Znany erudyta i parlamentarzysta skoncentrował się na krytyce podatku liniowego, uznając, że już z samej definicji jest on nie do przyjęcia. Narusza bowiem jeden z podstawowych kanonów lewicowego rozumienia sprawiedliwości społecznej. Zapewne tak jest, jeśli się uważa, że właś-nie za pomocą podatków realizowana jest społeczna sprawiedliwość. Jeśli jednak wybór systemu podatkowego dokonuje się w zależności od tego, czy ma on stymulować wzrost gospodarczy, czy też nie, to ten pomysł - z pozoru z piekła rodem - nie jest już tak przerażający.
W rozumieniu, czym jest podatek i jakim celom ma służyć, tkwi według mnie istotna różnica między tradycyjną i nowoczesną lewicą. Ta pierwsza nadal uważa, że ma on przede wszystkim funkcje socjalne i społeczne, ta druga - że powinien być instrumentem wzrostu gospodarczego.
W polskich warunkach konieczność szybkiego wzrostu ma dodatkowe, kapitalne znaczenie. Jeśli będziemy się rozwijać szybciej od "starej" unii o 3 punkty procentowe rocznie, a jest to przecież bardzo trudne, to PKB na mieszkańca w Polsce zrówna się ze średnim wskaźnikiem piętnastki za 27 lat. System podatkowy musi zatem sprzyjać wzrostowi tempa PKB, jeśli nie chcemy trwale przebywać w Europie "B", a może i "C". Z uporem zatem twierdzę, że tempo powiększania dochodu narodowego pozostanie na długie lata głównym polskim problemem.
Samochód zamiast benzyny
Mimo oczywistych faktów w kręgach lewicy modna jest obecnie krytyka tzw. kultu PKB. W wystąpieniu inauguracyjnym kampanię parlamentarną SLD Wojciech Olejniczak sformułował sześć zasad, które - jak to określił - są "jak kotwice, które trzeba zarzucić, aby nigdy nie odpłynąć od ideałów lewicy". Kotwica pierwsza, wynikająca z przekonania, że nie można się dalej poddawać "kultowi" PKB, to "rozwój zamiast wzrostu". Gdyby przewodniczący sojuszu rzucił kotwicę w kierunku "Nowej encyklopedii powszechnej PWN", to mógłby przeczytać, że rozwój gospodarczy oznacza "jakościowe i strukturalne zmiany w gospodarkach narodowych, będące następstwem wzrostu gospodarczego". Oznacza to tyle, że nie ma rozwoju zamiast wzrostu, jest natomiast rozwój będący następstwem wzrostu gospodarczego. Kotwica chlupnęła zatem w sadzawkę nonsensu, odsłaniając hasło: "samochód zamiast benzyny", choć powszechnie wiadomo, że aby pojazd ruszył, trzeba najpierw nalać do niego paliwa.
Przekonanie, że samochód porusza się sam, zakotwicza się w SLD. Jacek Pużuk, szef mazowieckiej struktury sojuszu, w polemice ze mną ("Trybuna" z 22 sierpnia) powtarza za Olejniczakiem, że "kult PKB to nie jest styl lewicy". Dodaje także od siebie, że "gloryfikacja rynku na lewicy to przeszłość" i że w ogóle przyszedł czas koloru czerwonego zamiast niebieskiego. Pomalowany na ten kolor Jacek Pużuk twierdzi, że wraz ze swoimi młodymi przyjaciółmi stworzył program "Lewica XXI wieku", w którym rozprawia się z neoliberalnymi sloganami. Z ciekawością przeczytałem ten tekst, licząc na nowe propozycje, przejrzystość języka i generacyjną świeżość. Dowiedziałem się m.in., że przepustką lewicy w XXI wiek jest "efektywność gospodarcza rozumiana jako budowa nowoczesnej i konkurencyjnej gospodarki, w której państwo nie odgrywa marginalnej, lecz aktywną rolę, realizując konkretne projekty gospodarcze, które generują powstawanie wysoko opłacanych miejsc pracy wraz z zabezpieczeniami socjalnymi". Ręce same składają się do oklasków, a z piersi wyrywa się okrzyk: "Powodzenia, koledzy!".
Na koniec coś do tych ludzi lewicy, którzy mają mi za złe pisanie na łamach "Wprost". Józef Oleksy zamierzał odpowiedzieć Mieczysławowi F. Rakowskiemu na jego tekst opublikowany w "Trybunie" pod znamiennym tytułem "Pacjent ma się lepiej". Przygotował w tym celu ciekawą polemikę, ale usłyszał od redaktora naczelnego, że redakcja tego nie zamieści, bo tekst nie jest zgodny z linią partii i mógłby zdenerwować Rakowskiego. Wolę nie ryzykować.
Fot. K. Mikuła i M. Stelmach
Prymat gospodarki
Jeden z moich adwersarzy w liście do redakcji "Wprost" pyta m.in.: "Czy to, że Miller opowiedział się za tzw. trzecią drogą Blaira i Schroedera, zdejmuje z niego odpowiedzialność za katastrofalnie złą politykę gospodarczą jego rządu?". Ten zarzut jest akurat całkowicie chybiony. Polityka gospodarcza była mocną stroną mojego rządu. Jakże inaczej ocenić wzrost PKB z 1 proc. do 6 proc., zapoczątkowanie spadku bezrobocia, rekordowe wzrosty produkcji przemysłowej i eksportu, obniżenie podatku CIT z 27 proc. do 19 proc. i w rezultacie prawie o 4 mld zł większe wpływy do budżetu? Jak ocenić rozpoczęcie wdrażania reformy finansów publicznych czy przyjęcie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej? Dostrzega to wielu obiektywnych obserwatorów, choć dominujący dziś nurt poprawności politycznej nakazuje nie mówić dobrze o rządzie Millera. Na przykład Paweł Tarnowski nie poddaje się czarno-białym schematom. Publicysta "Polityki", oceniając kończący się cykl wyborczy, podkreśla, że "socjaldemokraci po czterech latach parlamentarnej kadencji zostawiają następcom gospodarkę w lepszym stanie, niż ją dostali". "Mówi się - pisze dalej Tarnowski - że wyborcy zwykle oceniają rząd według wyników i stanu gospodarki i dlatego AWS została zmieciona ze sceny. Ale gdyby tak było, Leszek Miller powinien szykować się na kolejną kadencję w gabinecie premiera".
Do czego służą podatki?
Po Marku Borowskim ("Moda na liberalizm", nr 31) merytoryczną polemikę ze mną podjął Tadeusz Iwiński ("Rynek dla ludzi, nr 33). Znany erudyta i parlamentarzysta skoncentrował się na krytyce podatku liniowego, uznając, że już z samej definicji jest on nie do przyjęcia. Narusza bowiem jeden z podstawowych kanonów lewicowego rozumienia sprawiedliwości społecznej. Zapewne tak jest, jeśli się uważa, że właś-nie za pomocą podatków realizowana jest społeczna sprawiedliwość. Jeśli jednak wybór systemu podatkowego dokonuje się w zależności od tego, czy ma on stymulować wzrost gospodarczy, czy też nie, to ten pomysł - z pozoru z piekła rodem - nie jest już tak przerażający.
W rozumieniu, czym jest podatek i jakim celom ma służyć, tkwi według mnie istotna różnica między tradycyjną i nowoczesną lewicą. Ta pierwsza nadal uważa, że ma on przede wszystkim funkcje socjalne i społeczne, ta druga - że powinien być instrumentem wzrostu gospodarczego.
W polskich warunkach konieczność szybkiego wzrostu ma dodatkowe, kapitalne znaczenie. Jeśli będziemy się rozwijać szybciej od "starej" unii o 3 punkty procentowe rocznie, a jest to przecież bardzo trudne, to PKB na mieszkańca w Polsce zrówna się ze średnim wskaźnikiem piętnastki za 27 lat. System podatkowy musi zatem sprzyjać wzrostowi tempa PKB, jeśli nie chcemy trwale przebywać w Europie "B", a może i "C". Z uporem zatem twierdzę, że tempo powiększania dochodu narodowego pozostanie na długie lata głównym polskim problemem.
Samochód zamiast benzyny
Mimo oczywistych faktów w kręgach lewicy modna jest obecnie krytyka tzw. kultu PKB. W wystąpieniu inauguracyjnym kampanię parlamentarną SLD Wojciech Olejniczak sformułował sześć zasad, które - jak to określił - są "jak kotwice, które trzeba zarzucić, aby nigdy nie odpłynąć od ideałów lewicy". Kotwica pierwsza, wynikająca z przekonania, że nie można się dalej poddawać "kultowi" PKB, to "rozwój zamiast wzrostu". Gdyby przewodniczący sojuszu rzucił kotwicę w kierunku "Nowej encyklopedii powszechnej PWN", to mógłby przeczytać, że rozwój gospodarczy oznacza "jakościowe i strukturalne zmiany w gospodarkach narodowych, będące następstwem wzrostu gospodarczego". Oznacza to tyle, że nie ma rozwoju zamiast wzrostu, jest natomiast rozwój będący następstwem wzrostu gospodarczego. Kotwica chlupnęła zatem w sadzawkę nonsensu, odsłaniając hasło: "samochód zamiast benzyny", choć powszechnie wiadomo, że aby pojazd ruszył, trzeba najpierw nalać do niego paliwa.
Przekonanie, że samochód porusza się sam, zakotwicza się w SLD. Jacek Pużuk, szef mazowieckiej struktury sojuszu, w polemice ze mną ("Trybuna" z 22 sierpnia) powtarza za Olejniczakiem, że "kult PKB to nie jest styl lewicy". Dodaje także od siebie, że "gloryfikacja rynku na lewicy to przeszłość" i że w ogóle przyszedł czas koloru czerwonego zamiast niebieskiego. Pomalowany na ten kolor Jacek Pużuk twierdzi, że wraz ze swoimi młodymi przyjaciółmi stworzył program "Lewica XXI wieku", w którym rozprawia się z neoliberalnymi sloganami. Z ciekawością przeczytałem ten tekst, licząc na nowe propozycje, przejrzystość języka i generacyjną świeżość. Dowiedziałem się m.in., że przepustką lewicy w XXI wiek jest "efektywność gospodarcza rozumiana jako budowa nowoczesnej i konkurencyjnej gospodarki, w której państwo nie odgrywa marginalnej, lecz aktywną rolę, realizując konkretne projekty gospodarcze, które generują powstawanie wysoko opłacanych miejsc pracy wraz z zabezpieczeniami socjalnymi". Ręce same składają się do oklasków, a z piersi wyrywa się okrzyk: "Powodzenia, koledzy!".
Na koniec coś do tych ludzi lewicy, którzy mają mi za złe pisanie na łamach "Wprost". Józef Oleksy zamierzał odpowiedzieć Mieczysławowi F. Rakowskiemu na jego tekst opublikowany w "Trybunie" pod znamiennym tytułem "Pacjent ma się lepiej". Przygotował w tym celu ciekawą polemikę, ale usłyszał od redaktora naczelnego, że redakcja tego nie zamieści, bo tekst nie jest zgodny z linią partii i mógłby zdenerwować Rakowskiego. Wolę nie ryzykować.
Fot. K. Mikuła i M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 37/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.