Zatrudnienie oficera SB w instytucji lustracyjnej jest tylko radykalną konsekwencją ideologii III RP Mianowanie pułkownika SB szefem biura rzecznika interesu publicznego powinno oburzać, ale czy dziwi? Właściwie dziwić może tylko ostentacja, z jaką zachowuje się sędzia Włodzimierz Olszewski. Czy oznacza ona, że prokurator lustracyjny, bo do tego sprowadza się funkcja rzecznika interesu publicznego, którą od początku roku piastuje Olszewski, postanowił lustrację nie tylko po cichu utrącić, ale wręcz skompromitować?
Czy po to mianował go na ten urząd prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki?
Bezpośrednio po mianowaniu, wbrew dobrym obyczajom, Olszewski odciął się od działalności swojego poprzednika, Bogusława Nizieńskiego, sugerując, że nie podoba mu się jego zaangażowanie. Sam zaangażowania nie wykazywał. Teraz posunął się dużo dalej. Gdyby jednak przeanalizować tak skandaliczny na pierwszy rzut oka czyn, jakim jest zatrudnienie w biurze rzecznika interesu publicznego dawnego oficera SB, okaże się, że jest to tylko radykalna konsekwencja ideologii III RP.
Sędzia Olszewski jest zdumiony całym tym "szaleństwem". Jakie ma znaczenie - pyta retorycznie - że jego wybraniec był pułkownikiem SB? Przecież to właśnie pokazuje, że był fachowcem.
Na początku lat 90. działaczka opozycji Ewa Kulik-Bielińska odkryła, że w UOP ważną funkcję pełni oficer SB, major Dębiec, który w więzieniu usiłował ją złamać, strasząc i szantażując. W odpowiedzi na jej pełen oburzenia list do "Gazety Wyborczej" ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski odpowiedział, że nie widzi powodu, aby pozbywać się tak dobrego fachowca. Była to deklaracja absolutnej indyferencji moralnej, która funkcjonowała jako standard w momencie tworzenia III RP. W rzeczywistości radykalne rozdzielenie "profesjonalizmu" od kwalifikacji moralnych jest nie do utrzymania. Oczywiście, możemy sobie wyobrazić rygorystycznie moralnego niedojdę, natomiast osoba odrzucająca zasady odrzuca tym samym odpowiedzialność, można więc na nią liczyć tylko w takich sprawach, które będą się jej opłacały, a rachunki jej korzyści pozostają znane wyłącznie dla niej. Innymi słowy, nie mamy pojęcia, jak się ona zachowa w ogromnej większości sytuacji. Czy taki stan można pogodzić z profesjonalizmem?
Od chwili upadku komunizmu uczono nas, że wszyscy urodziliśmy się w 1989 r. i poza szczególnymi wypadkami nie ma znaczenia, co robiliśmy wcześniej. Ba, w odniesieniu do przeszłości winna obowiązywać tylko jedna zasada: złe jest odwoływanie się do niej. Jeśli jednak odbierze się nam przeszłość, która określa naszą biografię, a więc i tożsamość, to co nam pozostanie? Jest oczywiste, że przeszłe czyny nie powinny zapewniać miejsca człowiekowi w nowej rzeczywistości, ale równie oczywiste jest, że nie możemy abstrahować od nich, dokonując jego oceny. I jeżeli nie ponosimy odpowiedzialności za to, co robiliśmy przez cały okres PRL, to dlaczego mamy zacząć ponosić ją za to, co robimy w III RP?
Aby uzasadnić karkołomną ideologię unieważnienia przeszłości, zaczęto tymczasem relatywizować najnowszą historię. Dowodzono, że o wolność walczyli wszyscy Polacy, tylko jedni w więzieniu, a inni w komitecie PZPR, i nie sposób rozsądzić, którzy bardziej się jej przysłużyli. Radykalna wersja tej ideologii na szczęście już umarła. Dziś nawet Włodzimierz Cimoszewicz w debacie z Donaldem Tuskiem przyznaje, że "Solidarność" miała rację. Dodaje przy tym, że jej sukces otworzył możliwość przezwyciężenia przeszłości. I ma rację. Tylko że my nie skorzystaliśmy z tej szansy. Albowiem przezwyciężenie przeszłości oznacza stawienie jej czoła. Gdybyśmy rozliczyli ją bezpośrednio po upadku komunizmu, nie borykalibyśmy się dziś z licznymi zakorzenionymi w historii problemami.
Można przyjąć, że nawet w wymiarze indywidualnym wielu ludzi w tej alternatywnej rzeczywistości przyjęłoby odmienne postawy. Wybory moralne w ogromnej mierze są dokonywane na skutek presji wspólnoty. Rozliczenie się ze swoich win i poczucie wstydu tym wywołane mogą prowadzić do przemiany człowieka. Jeśli w wymiarze społecznym winy nie zostają nawet nazwane, szansa taka ulega drastycznemu ograniczeniu. Dziś sędzia Olszewski nie widzi związku między przeszłością ubeka zamieszanego w niszczenie akt a teraźniejszością, w której zatrudnia go w instytucji lustracyjnej. Czy można znaleźć większą kompromitację stylu myślenia dominującego w III RP?
Bezpośrednio po mianowaniu, wbrew dobrym obyczajom, Olszewski odciął się od działalności swojego poprzednika, Bogusława Nizieńskiego, sugerując, że nie podoba mu się jego zaangażowanie. Sam zaangażowania nie wykazywał. Teraz posunął się dużo dalej. Gdyby jednak przeanalizować tak skandaliczny na pierwszy rzut oka czyn, jakim jest zatrudnienie w biurze rzecznika interesu publicznego dawnego oficera SB, okaże się, że jest to tylko radykalna konsekwencja ideologii III RP.
Sędzia Olszewski jest zdumiony całym tym "szaleństwem". Jakie ma znaczenie - pyta retorycznie - że jego wybraniec był pułkownikiem SB? Przecież to właśnie pokazuje, że był fachowcem.
Na początku lat 90. działaczka opozycji Ewa Kulik-Bielińska odkryła, że w UOP ważną funkcję pełni oficer SB, major Dębiec, który w więzieniu usiłował ją złamać, strasząc i szantażując. W odpowiedzi na jej pełen oburzenia list do "Gazety Wyborczej" ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski odpowiedział, że nie widzi powodu, aby pozbywać się tak dobrego fachowca. Była to deklaracja absolutnej indyferencji moralnej, która funkcjonowała jako standard w momencie tworzenia III RP. W rzeczywistości radykalne rozdzielenie "profesjonalizmu" od kwalifikacji moralnych jest nie do utrzymania. Oczywiście, możemy sobie wyobrazić rygorystycznie moralnego niedojdę, natomiast osoba odrzucająca zasady odrzuca tym samym odpowiedzialność, można więc na nią liczyć tylko w takich sprawach, które będą się jej opłacały, a rachunki jej korzyści pozostają znane wyłącznie dla niej. Innymi słowy, nie mamy pojęcia, jak się ona zachowa w ogromnej większości sytuacji. Czy taki stan można pogodzić z profesjonalizmem?
Od chwili upadku komunizmu uczono nas, że wszyscy urodziliśmy się w 1989 r. i poza szczególnymi wypadkami nie ma znaczenia, co robiliśmy wcześniej. Ba, w odniesieniu do przeszłości winna obowiązywać tylko jedna zasada: złe jest odwoływanie się do niej. Jeśli jednak odbierze się nam przeszłość, która określa naszą biografię, a więc i tożsamość, to co nam pozostanie? Jest oczywiste, że przeszłe czyny nie powinny zapewniać miejsca człowiekowi w nowej rzeczywistości, ale równie oczywiste jest, że nie możemy abstrahować od nich, dokonując jego oceny. I jeżeli nie ponosimy odpowiedzialności za to, co robiliśmy przez cały okres PRL, to dlaczego mamy zacząć ponosić ją za to, co robimy w III RP?
Aby uzasadnić karkołomną ideologię unieważnienia przeszłości, zaczęto tymczasem relatywizować najnowszą historię. Dowodzono, że o wolność walczyli wszyscy Polacy, tylko jedni w więzieniu, a inni w komitecie PZPR, i nie sposób rozsądzić, którzy bardziej się jej przysłużyli. Radykalna wersja tej ideologii na szczęście już umarła. Dziś nawet Włodzimierz Cimoszewicz w debacie z Donaldem Tuskiem przyznaje, że "Solidarność" miała rację. Dodaje przy tym, że jej sukces otworzył możliwość przezwyciężenia przeszłości. I ma rację. Tylko że my nie skorzystaliśmy z tej szansy. Albowiem przezwyciężenie przeszłości oznacza stawienie jej czoła. Gdybyśmy rozliczyli ją bezpośrednio po upadku komunizmu, nie borykalibyśmy się dziś z licznymi zakorzenionymi w historii problemami.
Można przyjąć, że nawet w wymiarze indywidualnym wielu ludzi w tej alternatywnej rzeczywistości przyjęłoby odmienne postawy. Wybory moralne w ogromnej mierze są dokonywane na skutek presji wspólnoty. Rozliczenie się ze swoich win i poczucie wstydu tym wywołane mogą prowadzić do przemiany człowieka. Jeśli w wymiarze społecznym winy nie zostają nawet nazwane, szansa taka ulega drastycznemu ograniczeniu. Dziś sędzia Olszewski nie widzi związku między przeszłością ubeka zamieszanego w niszczenie akt a teraźniejszością, w której zatrudnia go w instytucji lustracyjnej. Czy można znaleźć większą kompromitację stylu myślenia dominującego w III RP?
Więcej możesz przeczytać w 37/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.