Coraz mniej będą opowiadać o wspaniałych reformach, poszukując możliwości znalezienia nowych dochodów.
Zasadniczym czynnikiem determinującym tegoroczny budżet jest fakt, że w 2004 r. relacja długu publicznego do PKB była wyższa niż 50 proc. Zgodnie z ustawą o finansach publicznych, oznacza to przekroczenie tzw. pierwszego progu ostrożnościowego oraz nakaz uchwalenia budżetu, w którym relacja deficytu do dochodu państwa nie może być większa niż w roku poprzednim.
O tym, że wpadamy w tę pułapkę zadłużenia, wiadomo od co najmniej dwóch lat. SLD miał do wyboru dwie drogi postępowania: reformę finansów publicznych, obniżającą deficyt w latach 2004-2005, albo kontynuowanie dotychczasowej polityki i przerzucenie kłopotów na następców. Wybrał drugą opcję, co notowań lewicy nie poprawiło, ale daje możliwość - po przejściu na zasłużony opozycyjny odpoczynek - dyskontowania przyszłych kłopotów prawicy.
Jakie tempo, jaka inflacja
Tegoroczny deficyt ma wynieść 30,8 mld zł. To, jaki deficyt można zapisać w ustawie na rok przyszły, zależy od założeń makroekonomicznych, ściślej - od zaplanowanego tempa wzrostu i przewidywanej inflacji. W interesie planisty jest, aby suma tych dwóch wskaźników była jak najwyższa, bowiem daje mu to największą swobodę manewru. Kwestię założeń minister finansów Mirosław Gronicki rozwiązał z wprawą księgowego w GS-owskim młynie, który zawsze i plan wykonał, i mąki trochę do domu przyniósł. Przyjął bowiem, że PKB wzrośnie o 4,3 proc., a inflacja wyniesie 1,5 proc. (razem 5,8 proc. i o tyle może wzrosnąć deficyt). Zakłada zatem dość wysokie tempo wzrostu i dość niską inflację. Jest to możliwe, ale mało prawdopodobne. Ministerstwo Finansów pod naporem danych musiało bowiem skorygować tegoroczną prognozę tempa wzrostu PKB (z 4 proc. do 3,3 proc.) i trzeba dużego optymizmu, aby przewidywać szybką poprawę koniunktury. Także inflacja - przy szalejących cenach ropy i samobójczej polityce RPP obniżającej permanentnie stopy procentowe - raczej przyspieszy. Zawyżenie tempa wzrostu daje jednak ministrowi możliwość zapisania w projekcie dodatkowych dochodów (1 proc. PKB to około 9 mld zł), a niska inflacja - możliwość zaniżenia wydatków.
Po kieszeni
Obrona narodowa, wymiar sprawiedliwości, naczelne organy państwa, nauka i kultura są jedynymi beneficjantami przyszłorocznego budżetu. Aby dopiąć budżet przy maksymalnym możliwym deficycie (32,6 mld zł), rząd Marka Belki musi zabrać niemal wszystkim. Konsumentów uderzy po kieszeni wyższą akcyzą (roś-nie o 6,3 proc., czyli szybciej niż deficyt) na benzynę (najpierw zostanie wycofana obecna 25-groszowa obniżka, a potem akcyza wzrośnie do końca roku o 14 gr na litrze, dalej zatem mamy mieć jeden z najwyższych podatków paliwowych w świecie), papierosy (16 proc.) i energię elektryczną (11 proc.). Kolejny rok zamrożenia progów podatkowych spowoduje, że zapłacimy większy PIT (wzrost o 6,9 proc., czyli 1,1 punktu procentowego więcej, niż rośnie nominalny PKB).
Co by tu jeszcze popsuć?
Starą tradycją naszej polityki fiskalnej jest to, że w trakcie przygotowania budżet puchnie, a faktyczny deficyt rośnie. Tak jest i w tym roku. Początkowo minister Gronicki mówił o deficycie w wysokości 28 mld zł, potem 30 mld zł, 31 mld zł, aż zapisał w projekcie 32,6 mld zł. Z tą kwotą pierwsza wersja ustawy budżetowej trafi do Sejmu i posłowie staną przed dylematem, co by tu jeszcze popsuć. Mimo obietnic PO i PiS, że wydatki będą racjonalizowane, trzeba podejrzewać, że po koncercie życzeń i złorzeczeń powiększą one wydatki, obecnie planowane na 221,8 mld zł. Ponieważ nie będą mogli zwiększyć deficytu, najprawdopodobniej dopiszą fikcyjne dochody z nieśmiertelnymi: "poprawą ściągalności podatków" i "oszczędnościami budżetowymi". Nie zauważą, że w ten sposób wbiją gwóźdź do własnej trumny, bo podwyższą dług publiczny i sprawią, że w 2007 r. będą się borykać z podobnym do tegorocznego dylematem. A ustępujący rząd w tym im, bynajmniej, nie pomoże. Przeciwnie, przy rosnącym deficycie (który, de facto, trzeba powiększyć o 13 mld zł dotacji do OFE) przewiduje spadek potrzeb pożyczkowych skarbu państwa i relatywne zmniejszenie długu publicznego.
Jest to odkrycie epokowe. Podobne do wynalezienie sposobu na to, aby więcej pić i nie mieć kaca. Rządowi Marka Belki przyszło to z łatwością. Zwłaszcza że to on napitki spija, a kaca mają mieć następcy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.