To Julia Tymoszenko jest prawdziwą autorką kryzysu politycznego na Ukrainie We władzach państwa pojawiło się wiele nowych twarzy, ale samo oblicze władzy się nie zmieniło - mówił prezydent Wiktor Juszczenko, uzasadniając personalną rewolucję w rządzie i administracji prezydenckiej. Powiedział to, co uważni obserwatorzy widzieli od kilku miesięcy. Ekipa "pomarańczowej rewolucji" wiosną utknęła w miejscu.
Zaczęły się konflikty między premier Julią Tymoszenko a prezydentem. Awantury wybuchały na niższych szczeblach administracji. Władze Ukrainy w zastraszającym tempie trwoniły kredyt zaufania, którym obdarzyli je obywatele i otoczenie międzynarodowe. Coraz częściej słyszało się określenie "neokuczmizm" jako opis rządów ekipy Juszczenki, do czego przyczyniali się zasiadający w rządzie oligarchowie z Petrem Poroszenką, Jewhenem Czerwonenką i Dawidem Żwanią.
Nową twarzą polityki nie był na pewno Ołeksandr Zinczenko. Dawny szef Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy wspierającej Leonida Kuczmę i jego oligarchów po przejściu ciężkiej choroby kręgosłupa zmienił orientację polityczną i stał się szefem kampanii wyborczej Juszczenki, a następnie administracji prezydenta. Nagle przeżył kolejny przełom. 3 września zwołał konferencję prasową, podczas której oskarżył otoczenie prezydenta o korupcję i podtrzymywanie układów oligarchicznych podobnych do tych z czasów Kuczmy. Wśród oskarżonych znalazł się Petro Poroszenko, umieszczony przez tygodnik "Wprost" na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej (z majątkiem 350 mln dolarów), oraz Ołeksandr Tretiakow, którego Zinczenko był politycznym mocodawcą, mający więcej ambicji menedżera niż rozeznania politycznego. Tretiakow jest oskarżany o izolowanie Juszczenki od realnych problemów Ukrainy. Gest Zinczenki wydaje się najpierw aktem bezsilności, a potem przemyślanym posunięciem politycznym, zmierzającym do stworzenia z Julią Tymoszenko wyborczej alternatywy bloku Batkiwszczyna przed wyborami parlamentarnymi przewidzianymi na marzec 2006 r.
Tym razem nie ma mowy o moralnym przełomie. Wydaje się, że to Julia Tymoszenko jest prawdziwym autorem kryzysu. Obserwując spadające notowania proprezydenckiej Naszej Ukrainy i Juszczenki, z którym zaczęła wygrywać w rankingach popularności, pani premier uznała, że trzeba się usamodzielnić przed marcowymi wyborami. Zwłaszcza że nie ujawnione przez Zinczenkę dowody na wygłoszone oskarżenia muszą mieć moc politycznego tajfunu.
Zmiana aktorów
W myśl przysłowia: "Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta", najbardziej na zmianach kadrowych zyskał dotychczasowy wicepremier Ołeh Rybaczuk, odpowiedzialny za integrację europejską. Został znowu szefem administracji Juszczenki - był nim już, gdy Juszczenko był premierem. Ta decyzja prezydenta stabilizuje sytuację międzynarodową Ukrainy. Rybaczuk zdążył w ciągu kilku godzin od objęcia stanowiska zadeklarować otwartość sekretariatu prezydenta na problemy społeczne, zatrzymanie praktyki wydawania tajnych "ukazów" i ogólne ucywilizowanie administracji, która powinna się zajmować państwem, a nie walkami w otoczeniu głowy państwa. Rybaczuk chciałby pójść polskim śladem i stworzyć Komitet Integracji Europejskiej podporządkowany bezpośrednio premierowi.
Dzięki zmianie obsady politycznego spektaklu publiczność miała okazję się dowiedzieć, że minister gospodarki Serhij Teriochin jest głównym winowajcą porażki w negocjacjach Ukrainy z WTO, co było deklarowanym celem rządu na 2005 r. Z ust Petra Poroszenki popłynęły oskarżenia, które (jeśli są prawdziwe) dyskredytują rząd Tymoszenko w oczach zagranicznych partnerów: Ukraina wbrew deklaracjom rządu stosowała zaniżone taryfy celne i administracyjne regulacje cen, nie przeciwstawiła się w zdecydowany sposób łączeniu funkcji politycznych z biznesowymi i nie zahamowała korupcji. Jeśli dodać do tego rozdęty do rozmiarów gigantycznej dziury budżetowej program podwyżek i zapomóg, którego beneficjentami stali się pracownicy budżetówki, emeryci i renciści, oraz obciążenie tymi kosztami małych i średnich przedsiębiorców, to mamy obraz ekonomicznej katastrofy. Dopełnia go coraz powszechniejszy nastrój rozczarowania rezultatami pomarańczowych reform.
Replay
Na stanowisko premiera został powołany Jurij Jechanurow, którego po "pomarańczowej rewolucji" Juszczenko mianował szefem obwodowej administracji w Dniepropietrowsku, by zaprowadził porządek w mieście, które wypowiedziało mu posłuszeństwo. To sygnał, że zaczyna się druga odsłona politycznego spektaklu - w lepszej obsadzie i według lepszego scenariusza.
Trzeba sobie zasłużyć, by mieć prawo kierować innymi - deklarował Jechanurow po wyborach, ostrzegając przed poddaniem się administracji wschodnich obwodów naciskom starych grup oligarchicznych. Jechanurow nie jest osobą nową w polityce. Był już m.in. wicepremierem ukraińskiego rządu w 2001 r. i wiceszefem sztabu wyborczego Juszczenki podczas "pomarańczowej rewolucji". To wierny wachmistrz prezydenta, rzucany przez Juszczenkę na najtrudniejsze odcinki frontu.
"Nikt nie mówił, że demokracja to prosta sprawa" - tak "Financial Times" spuentował komentarz o wydarzeniach na Ukrainie. Istotnie. Juszczenko musiał porzucić pozycję arbitra rozsądzającego spory między współpracownikami i, mianując Jechanurowa, przyjąć osobistą odpowiedzialność za rządzenie. Rozstrzygnął w ten sposób nie tylko spory personalne. Juszczenko i Tymoszenko uosabiają dwie różne wizje reform. Piękna Julia jest socjalistką, a Juszczenko gospodarczym liberałem. Z kolei oligarchowie Juszczenki z Petrem Poroszenką to ludzie naciskający, by Ukraina zbytnio nie oddalała się od Rosji. Tam "król czekolady ma swoje interesy". To, że zdymisjonowany szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego natychmiast po odejściu pojechał do Moskwy, nie musi oznaczać, że wybrał się tam z raportem. Pojechał raczej, by pilnować swoich licznych fabryk w Rosji.
Znawca spraw ukraińskich Bohdan Osadczuk przypuszcza, że przewagę osiągnęła w Kijowie frakcja liberalna i prozachodnia. Przypuszcza, bo tę opinię opatruje wieloma znakami zapytania. Tylko czy w ciągu kilku miesięcy, które pozostały do wyborów, Juszczenko zdoła natchnąć Ukraińców nową dawką optymizmu? Reformy są zwykle mało popularne. A prezydent nie ma wiele czasu, bo od stycznia jego władza ma zostać radykalnie ograniczona na rzecz premiera. Realny może się okazać scenariusz zarysowany przez rosyjskie "Izwiestia": "Według prognoz, stronnicy Julii Tymoszenko wyprzedzą [w marcowych wyborach] Juszczenkowską Naszą Ukrainę (...) Tymoszenko wróci na fotel premiera. Będzie to jednak premier z innymi uprawnieniami. Nie będzie już musiała dzielić władzy i fabryk z Čprezydenckim kumemÇ Poroszenką. Prezydent stanie się postacią dekoracyjną. Symbolem Čpomarańczowej rewolucjiÇ, od którego mało zależy".
Rosjanie cieszą się, widząc kłopoty niechętnej im ukraińskiej władzy. Partia Moskwy w Europie też zaciera ręce. "Nie należy się mieszać w ukraińskie spory", "koniec rewolucji" - oddychają z ulgą w Berlinie, Paryżu i Londynie. Im gorzej dzieje się w Kijowie, tym bardziej oddala się widmo Ukrainy upominającej się o należne jej miejsce w Europie. To dobra wiadomość dla tych, dla których na wschodzie liczy się tylko Rosja. Juszczenko ma 120 dni, by popsuć im humor. Ale każdy z tych dni, jeśli nie zostanie wykorzystany na naprawę państwa, przybliża czarny scenariusz "pomarańczowej wojny na górze", której arbitrem będzie gospodarz Kremla.
Nową twarzą polityki nie był na pewno Ołeksandr Zinczenko. Dawny szef Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy wspierającej Leonida Kuczmę i jego oligarchów po przejściu ciężkiej choroby kręgosłupa zmienił orientację polityczną i stał się szefem kampanii wyborczej Juszczenki, a następnie administracji prezydenta. Nagle przeżył kolejny przełom. 3 września zwołał konferencję prasową, podczas której oskarżył otoczenie prezydenta o korupcję i podtrzymywanie układów oligarchicznych podobnych do tych z czasów Kuczmy. Wśród oskarżonych znalazł się Petro Poroszenko, umieszczony przez tygodnik "Wprost" na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej (z majątkiem 350 mln dolarów), oraz Ołeksandr Tretiakow, którego Zinczenko był politycznym mocodawcą, mający więcej ambicji menedżera niż rozeznania politycznego. Tretiakow jest oskarżany o izolowanie Juszczenki od realnych problemów Ukrainy. Gest Zinczenki wydaje się najpierw aktem bezsilności, a potem przemyślanym posunięciem politycznym, zmierzającym do stworzenia z Julią Tymoszenko wyborczej alternatywy bloku Batkiwszczyna przed wyborami parlamentarnymi przewidzianymi na marzec 2006 r.
Tym razem nie ma mowy o moralnym przełomie. Wydaje się, że to Julia Tymoszenko jest prawdziwym autorem kryzysu. Obserwując spadające notowania proprezydenckiej Naszej Ukrainy i Juszczenki, z którym zaczęła wygrywać w rankingach popularności, pani premier uznała, że trzeba się usamodzielnić przed marcowymi wyborami. Zwłaszcza że nie ujawnione przez Zinczenkę dowody na wygłoszone oskarżenia muszą mieć moc politycznego tajfunu.
Zmiana aktorów
W myśl przysłowia: "Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta", najbardziej na zmianach kadrowych zyskał dotychczasowy wicepremier Ołeh Rybaczuk, odpowiedzialny za integrację europejską. Został znowu szefem administracji Juszczenki - był nim już, gdy Juszczenko był premierem. Ta decyzja prezydenta stabilizuje sytuację międzynarodową Ukrainy. Rybaczuk zdążył w ciągu kilku godzin od objęcia stanowiska zadeklarować otwartość sekretariatu prezydenta na problemy społeczne, zatrzymanie praktyki wydawania tajnych "ukazów" i ogólne ucywilizowanie administracji, która powinna się zajmować państwem, a nie walkami w otoczeniu głowy państwa. Rybaczuk chciałby pójść polskim śladem i stworzyć Komitet Integracji Europejskiej podporządkowany bezpośrednio premierowi.
Dzięki zmianie obsady politycznego spektaklu publiczność miała okazję się dowiedzieć, że minister gospodarki Serhij Teriochin jest głównym winowajcą porażki w negocjacjach Ukrainy z WTO, co było deklarowanym celem rządu na 2005 r. Z ust Petra Poroszenki popłynęły oskarżenia, które (jeśli są prawdziwe) dyskredytują rząd Tymoszenko w oczach zagranicznych partnerów: Ukraina wbrew deklaracjom rządu stosowała zaniżone taryfy celne i administracyjne regulacje cen, nie przeciwstawiła się w zdecydowany sposób łączeniu funkcji politycznych z biznesowymi i nie zahamowała korupcji. Jeśli dodać do tego rozdęty do rozmiarów gigantycznej dziury budżetowej program podwyżek i zapomóg, którego beneficjentami stali się pracownicy budżetówki, emeryci i renciści, oraz obciążenie tymi kosztami małych i średnich przedsiębiorców, to mamy obraz ekonomicznej katastrofy. Dopełnia go coraz powszechniejszy nastrój rozczarowania rezultatami pomarańczowych reform.
Replay
Na stanowisko premiera został powołany Jurij Jechanurow, którego po "pomarańczowej rewolucji" Juszczenko mianował szefem obwodowej administracji w Dniepropietrowsku, by zaprowadził porządek w mieście, które wypowiedziało mu posłuszeństwo. To sygnał, że zaczyna się druga odsłona politycznego spektaklu - w lepszej obsadzie i według lepszego scenariusza.
Trzeba sobie zasłużyć, by mieć prawo kierować innymi - deklarował Jechanurow po wyborach, ostrzegając przed poddaniem się administracji wschodnich obwodów naciskom starych grup oligarchicznych. Jechanurow nie jest osobą nową w polityce. Był już m.in. wicepremierem ukraińskiego rządu w 2001 r. i wiceszefem sztabu wyborczego Juszczenki podczas "pomarańczowej rewolucji". To wierny wachmistrz prezydenta, rzucany przez Juszczenkę na najtrudniejsze odcinki frontu.
"Nikt nie mówił, że demokracja to prosta sprawa" - tak "Financial Times" spuentował komentarz o wydarzeniach na Ukrainie. Istotnie. Juszczenko musiał porzucić pozycję arbitra rozsądzającego spory między współpracownikami i, mianując Jechanurowa, przyjąć osobistą odpowiedzialność za rządzenie. Rozstrzygnął w ten sposób nie tylko spory personalne. Juszczenko i Tymoszenko uosabiają dwie różne wizje reform. Piękna Julia jest socjalistką, a Juszczenko gospodarczym liberałem. Z kolei oligarchowie Juszczenki z Petrem Poroszenką to ludzie naciskający, by Ukraina zbytnio nie oddalała się od Rosji. Tam "król czekolady ma swoje interesy". To, że zdymisjonowany szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego natychmiast po odejściu pojechał do Moskwy, nie musi oznaczać, że wybrał się tam z raportem. Pojechał raczej, by pilnować swoich licznych fabryk w Rosji.
Znawca spraw ukraińskich Bohdan Osadczuk przypuszcza, że przewagę osiągnęła w Kijowie frakcja liberalna i prozachodnia. Przypuszcza, bo tę opinię opatruje wieloma znakami zapytania. Tylko czy w ciągu kilku miesięcy, które pozostały do wyborów, Juszczenko zdoła natchnąć Ukraińców nową dawką optymizmu? Reformy są zwykle mało popularne. A prezydent nie ma wiele czasu, bo od stycznia jego władza ma zostać radykalnie ograniczona na rzecz premiera. Realny może się okazać scenariusz zarysowany przez rosyjskie "Izwiestia": "Według prognoz, stronnicy Julii Tymoszenko wyprzedzą [w marcowych wyborach] Juszczenkowską Naszą Ukrainę (...) Tymoszenko wróci na fotel premiera. Będzie to jednak premier z innymi uprawnieniami. Nie będzie już musiała dzielić władzy i fabryk z Čprezydenckim kumemÇ Poroszenką. Prezydent stanie się postacią dekoracyjną. Symbolem Čpomarańczowej rewolucjiÇ, od którego mało zależy".
Rosjanie cieszą się, widząc kłopoty niechętnej im ukraińskiej władzy. Partia Moskwy w Europie też zaciera ręce. "Nie należy się mieszać w ukraińskie spory", "koniec rewolucji" - oddychają z ulgą w Berlinie, Paryżu i Londynie. Im gorzej dzieje się w Kijowie, tym bardziej oddala się widmo Ukrainy upominającej się o należne jej miejsce w Europie. To dobra wiadomość dla tych, dla których na wschodzie liczy się tylko Rosja. Juszczenko ma 120 dni, by popsuć im humor. Ale każdy z tych dni, jeśli nie zostanie wykorzystany na naprawę państwa, przybliża czarny scenariusz "pomarańczowej wojny na górze", której arbitrem będzie gospodarz Kremla.
UKRAINIEC Z WYBORU |
---|
Pełniący obowiązki premiera Ukrainy Jurij Jechanurow od dawna uchodzi za jednego z najbliższych współpracowników Wiktora Juszczenki. Kiedy cztery lata temu Juszczenko stanął na czele rządu, Jechanurow został jego zastępcą. To on był autorem planu reform gospodarczych, dzięki którym Juszczenko zdobył popularność. Po zakończeniu "pomarańczowej rewolucji" Juszczenko mianował go gubernatorem Dniepropietrowska, okręgu uchodzącego za zaplecze polityczne Leonida Kuczmy. Jechanurow zapowiadał jednak, że wróci do stolicy, bo - jak twierdził - po czasie dla radykałów nastaną czasy dla fachowców. W ostatnich tygodniach często krytykował premier Julię Tymoszenko, ale w przeciwieństwie do innych jej przeciwników ograniczał się do konkretnych uwag na temat popełnianych przez jej gabinet błędów gospodarczych. Jechanurow jest profesorem ekonomii. Urodził się w Jakucji, jest pół-Buriatem. Przeniósł się do Kijowa, gdy Ukraina była jeszcze częścią ZSRR. Do najbliższej rodziny Jechanurowa należy firma IP oraz agencja informacji biznesowej Kontekst. |
- OLIGARCHOWIE JUSZCZENKI
- Petro Poroszenko,
były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, dorobił się fortuny na czekoladzie w czasach tzw. dzikiej prywatyzacji w pierwszych latach niepodległości. W 2002 r. był szefem sztabu wyborczego Naszej Ukrainy, a podczas "pomarańczowej rewolucji" jako jeden z nielicznych finansował kampanię wyborczą Juszczenki i promował go w swojej telewizji. 95. na liście najbogatszych Europy Środkowej i Wschodniej "Wprost."
- Dawid Żwania,
były minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, z pochodzenia Gruzin, mieszkał w Słowenii, Austrii i Rosji. W 1995 r. pojawił się w Kijowie jako obywatel Cypru. Kiedy Juszczenko był premierem, Żwania uczestniczył w prywatyzacji sektora energetycznego. Uchodził też za jednego z głównych finansistów w otoczeniu Juszczenki.
- Jewhen Czerwonenko,
były minister transportu i łączności, już w czasach ZSRR został milionerem. Fortuny dorobił się na firmie przewozowej i produkcji napojów bezalkoholowych. Podczas kampanii w 2002 r., której był jednym z głównych sponsorów, wyszedł na jaw skandal związany z jego podwójnym, ukraińsko-izraelskim obywatelstwem.
Więcej możesz przeczytać w 37/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.