Koniec historii państwa Irak?
Wśród prawie 200 konstytucji, jakie uchwalono na świecie, najnowsza z nich, iracka, jest wyjątkowym bublem. W sobotnim referendum może jednak zyskać poparcie większości Irakijczyków. I przypieczętować rozpad ich kraju.
Ustawa walki
Ustawa zasadnicza Iraku była oczkiem w głowie polityków międzynarodowej koalicji. Jeszcze na wiosnę tego roku podkreślali, że kiedy władzę obejmie rząd wybrany według zapisanych w niej zasad, zacznie się wycofywanie wojsk. Biorąc pod uwagę, że z miesiąca na miesiąc topnieje poparcie dla obecności zagranicznych żołnierzy w Iraku, miał to być punkt zwrotny - zarówno dla zachodnich polityków, jak i dla samego Iraku. Jednocześnie konstytucja miała gwarantować, iż nie spełni się zapowiadany jeszcze przed wojną czarny scenariusz rozpadu państwa na terytoria zamieszkane przez szyitów, sunnitów i Kurdów.
Sondaże Irackiego Centrum Rozwoju i Dialogu Międzynarodowego, pozarządowej organizacji utworzonej przez ONZ, wskazują, że konstytucja zostanie zaakceptowana. Z badań prowadzonych na terenach zamieszkanych przez wszystkie grupy etniczne i religijne wynika, że 79 proc. Irakijczyków w sobotę poprze projekt. - Mnie samego zaskoczył ten wynik, ale wskazuje on jasno, że obywatele chcą jak najszybciej sfinalizować proces przemian politycznych. Chcą normalnego rządu, chcą, by obecny chaos skończył się jak najszybciej - uważa szef centrum Mehdi Hafedh. Jego zdaniem, "ciągła paplanina o fiasku referendum podsycana jest przez irackich polityków oraz zachodnich analityków i media".
Tyle tylko, że konstytucja "zamiast ugasić wojnę domową, zadziała jak paliwo. Przyspieszy i przypieczętuje rozpad tego kraju" - napisano w wydanym w ubiegłym tygodniu raporcie ekspertów z Międzynarodowej Grupy Kryzysowej (ICG). Ich zdaniem, to słaby dokument, a "proces tworzenia konstytucji zmienił się w narzędzie walki politycznej, zamiast być instrumentem do jej zażegnania".
Model do podziału
Scena polityczna w Iraku już dziś jest areną wojny każdego z każdym. Mający większość w parlamencie szyici i Kurdowie, prąc za wszelką cenę do zaakceptowania konstytucji, przegłosowali zmiany w zasadach interpretacji wyników referendum. Zgodnie z tymczasową ustawą zasadniczą do odrzucenia konstytucji w referendum wystarczą dwie trzecie głosów "nie" w przynajmniej trzech z 18 prowincji kraju. Nagle w ubiegłym tygodniu parlament podniósł poprzeczkę, ustalając, że musi to być dwie trzecie zarejestrowanych wyborców, a nie głosujących. W tej sytuacji sunnici, stanowiący 20 proc. mieszkańców kraju, zapowiedzieli całkowity bojkot referendum. Wcześniej ich przedstawiciele nawoływali jedynie do głosowania na "nie". Miało to zapobiec stworzeniu na południu kraju bogatego w ropę autonomicznego szyickiego superregionu. Sunnici obawiają się, że ów region błyskawicznie zbliżyłby się do rządzonego przez ajatollahów Iranu i po pewnym czasie oderwał od reszty kraju. Niepokoi ich też perspektywa, że do niepodległości będzie dążył także iracki Kurdystan.
Negocjacje w sprawie odwołania zmian prowadzili przedstawiciele ONZ i ambasador USA w Iraku Zalmay Khalilzad. Efekt był taki, że w środę rano, jeszcze przed posiedzeniem parlamentu, jego wiceprzewodniczący, szyita Husajn Szahristani oświadczył, iż rządząca koalicja szyicko-kurdyjska powróci do pierwotnej zasady głosowania. Nie wspomniał jednak, że parlament wprowadził klauzulę, która pozwoli mu zakwestionować wyniki głosowania w okręgach, gdzie dojdzie do "zastraszania wyborców".
Pomocna Al-Kaida
Oficjalnie zastraszać wyborców będzie oczywiście Al-Kaida lub jej siostrzana organizacja Armia Ansar Al-Sunna (Wspierających Wiarę). Ta ostatnia w ubiegłą środę zamieściła w Internecie nagranie wideo pokazujące ścięcie dwóch Irakijczyków. Dzień wcześniej dowodzący iracką Al-Kaidą Jordańczyk Abu Musab al-Zarkawi zaapelował do sunnitów, by podczas ramadanu (świętego miesiąca postu, który właśnie rozpoczynali) wzmogli ataki na Amerykanów, zapewniając sobie nagrodę w raju. Zagranicznych terrorystów - według danych wywiadowczych, jakie przeciekły do mediów - jest jednak w Iraku coraz mniej. Latem było ich 3-4 tys., obecnie - około tysiąca. I to chyba najgorsza wiadomość dla irackich stronnictw.
Zamachy, za które obarczano odpowiedzialnością dżihadystów z zagranicy, były bowiem w sporej części organizowane przez terrorystów wyrosłych w Iraku i miały wpływać bezpośrednio na tamtejsze decyzje polityczne. W zeszłym tygodniu prezydent Iraku Dżalal Talabani w wywiadzie dla egipskiego dziennika "Al-Ahram" poinformował, że zwolennicy Saddama Husajna, którzy prowadzą rebelię szerzącą się na terenach sunnickich na zachód i północ od Bagdadu, próbują wynegocjować z USA wstrzymanie ataków w zamian za przyrzeczenie, że były dyktator Iraku nie zostanie stracony. Jeśli Amerykanie nie zgodzą się, dzień referendum ma być jednym z najkrwawszych w historii tego kraju. Wcześniej w podobny sposób - organizując rebelię - władzę wywalczył sobie radykalny szyita Muktada as-Sadr. Jednym z niewielu, którzy rozumieją sytuację, jest według "Washington Post" dowódca wojsk koalicyjnych w Iraku, generał George W. Casey. Oświadczył on, że to od zgody politycznej między rozmaitymi społecznościami etnicznymi i religijnymi będzie zależało, czy wojna przycichnie, czy rozszaleje na dobre.
Przed referendum można się spodziewać fali zamachów. Po nim może być jednak jeszcze gorzej. Spory wokół zapisów w konstytucji czy interpretacji wyników referendum to tylko wierzchołek potężnej góry konfliktów. Jej fundamentem są waśnie religijne i klanowe, ale przede wszystkim walka o władzę po przyszłych wyborach. Bez względu bowiem na wynik sobotniego głosowania Irakijczycy będą wybierać nowy parlament. Szyicko-kurdyjska koalicja, która obecnie rządzi, rozpada się. Już w czerwcu zaczęły się rozmowy o ewentualnym rządzie sunnitów i Kurdów. "To nieuchronnie doprowadzi do wojny domowej" - napisano w tajnym raporcie ONZ. Jego autorzy ostrzegli, że największą słabością projektu konstytucji jest to, iż dostarcza "modelu dla terytorialnego podziału państwa".
Zły przykład
Pisząc ustawę zasadniczą, politycy w Bagdadzie próbowali się wzorować na przywódcach amerykańskich, którzy w 1787 r. stworzyli najstarszą, nadal obowiązującą narodową konstytucję. Wyszło zupełnie inaczej. "Zwykliśmy myśleć o konstytucji jak o kontrakcie wynegocjowanym przez odpowiednich przedstawicieli, sfinalizowanym, podpisanym i przestrzeganym" - napisała w raporcie "Demokratyczne tworzenie konstytucji" Vivien Hart, dyrektor centrum konstytucyjnego na Uniwersytecie Sussex. "Konstytucja powinna być efektem dialogu prowadzonego przez wszystkich zainteresowanych" - uważa Hart. W Iraku trwa wielka debata - zapewnia Abdelhussein Hindawi, szef irackiej komisji wyborczej. W rzeczywistości zaledwie 5 mln egzemplarzy konstytucji dystrybuowanych było przez ONZ dopiero na kilka dni przed referendum. Debatę zastępują SMS-y rozsyłane wśród szyitów, informujące, że ich największy autorytet religijny "ajatollah Sistani uważa, iż w referendum konieczne jest głosowanie za konstytucją".
Dokument mający być fundamentem odnowionego demokratycznego Iraku już stał się zaproszeniem do wojny domowej. Krótkowzroczność polityków irackich może oznaczać faktyczny podział kraju. Jeśli kiedykolwiek będzie powstawał podręcznik, jak nie należy pisać konstytucji, z Iraku przykłady będzie można czerpać garściami. Bagdad może jednak za to zapłacić najwyższą cenę. Końcem historii państwa Irak.
Ustawa walki
Ustawa zasadnicza Iraku była oczkiem w głowie polityków międzynarodowej koalicji. Jeszcze na wiosnę tego roku podkreślali, że kiedy władzę obejmie rząd wybrany według zapisanych w niej zasad, zacznie się wycofywanie wojsk. Biorąc pod uwagę, że z miesiąca na miesiąc topnieje poparcie dla obecności zagranicznych żołnierzy w Iraku, miał to być punkt zwrotny - zarówno dla zachodnich polityków, jak i dla samego Iraku. Jednocześnie konstytucja miała gwarantować, iż nie spełni się zapowiadany jeszcze przed wojną czarny scenariusz rozpadu państwa na terytoria zamieszkane przez szyitów, sunnitów i Kurdów.
Sondaże Irackiego Centrum Rozwoju i Dialogu Międzynarodowego, pozarządowej organizacji utworzonej przez ONZ, wskazują, że konstytucja zostanie zaakceptowana. Z badań prowadzonych na terenach zamieszkanych przez wszystkie grupy etniczne i religijne wynika, że 79 proc. Irakijczyków w sobotę poprze projekt. - Mnie samego zaskoczył ten wynik, ale wskazuje on jasno, że obywatele chcą jak najszybciej sfinalizować proces przemian politycznych. Chcą normalnego rządu, chcą, by obecny chaos skończył się jak najszybciej - uważa szef centrum Mehdi Hafedh. Jego zdaniem, "ciągła paplanina o fiasku referendum podsycana jest przez irackich polityków oraz zachodnich analityków i media".
Tyle tylko, że konstytucja "zamiast ugasić wojnę domową, zadziała jak paliwo. Przyspieszy i przypieczętuje rozpad tego kraju" - napisano w wydanym w ubiegłym tygodniu raporcie ekspertów z Międzynarodowej Grupy Kryzysowej (ICG). Ich zdaniem, to słaby dokument, a "proces tworzenia konstytucji zmienił się w narzędzie walki politycznej, zamiast być instrumentem do jej zażegnania".
Model do podziału
Scena polityczna w Iraku już dziś jest areną wojny każdego z każdym. Mający większość w parlamencie szyici i Kurdowie, prąc za wszelką cenę do zaakceptowania konstytucji, przegłosowali zmiany w zasadach interpretacji wyników referendum. Zgodnie z tymczasową ustawą zasadniczą do odrzucenia konstytucji w referendum wystarczą dwie trzecie głosów "nie" w przynajmniej trzech z 18 prowincji kraju. Nagle w ubiegłym tygodniu parlament podniósł poprzeczkę, ustalając, że musi to być dwie trzecie zarejestrowanych wyborców, a nie głosujących. W tej sytuacji sunnici, stanowiący 20 proc. mieszkańców kraju, zapowiedzieli całkowity bojkot referendum. Wcześniej ich przedstawiciele nawoływali jedynie do głosowania na "nie". Miało to zapobiec stworzeniu na południu kraju bogatego w ropę autonomicznego szyickiego superregionu. Sunnici obawiają się, że ów region błyskawicznie zbliżyłby się do rządzonego przez ajatollahów Iranu i po pewnym czasie oderwał od reszty kraju. Niepokoi ich też perspektywa, że do niepodległości będzie dążył także iracki Kurdystan.
Negocjacje w sprawie odwołania zmian prowadzili przedstawiciele ONZ i ambasador USA w Iraku Zalmay Khalilzad. Efekt był taki, że w środę rano, jeszcze przed posiedzeniem parlamentu, jego wiceprzewodniczący, szyita Husajn Szahristani oświadczył, iż rządząca koalicja szyicko-kurdyjska powróci do pierwotnej zasady głosowania. Nie wspomniał jednak, że parlament wprowadził klauzulę, która pozwoli mu zakwestionować wyniki głosowania w okręgach, gdzie dojdzie do "zastraszania wyborców".
Pomocna Al-Kaida
Oficjalnie zastraszać wyborców będzie oczywiście Al-Kaida lub jej siostrzana organizacja Armia Ansar Al-Sunna (Wspierających Wiarę). Ta ostatnia w ubiegłą środę zamieściła w Internecie nagranie wideo pokazujące ścięcie dwóch Irakijczyków. Dzień wcześniej dowodzący iracką Al-Kaidą Jordańczyk Abu Musab al-Zarkawi zaapelował do sunnitów, by podczas ramadanu (świętego miesiąca postu, który właśnie rozpoczynali) wzmogli ataki na Amerykanów, zapewniając sobie nagrodę w raju. Zagranicznych terrorystów - według danych wywiadowczych, jakie przeciekły do mediów - jest jednak w Iraku coraz mniej. Latem było ich 3-4 tys., obecnie - około tysiąca. I to chyba najgorsza wiadomość dla irackich stronnictw.
Zamachy, za które obarczano odpowiedzialnością dżihadystów z zagranicy, były bowiem w sporej części organizowane przez terrorystów wyrosłych w Iraku i miały wpływać bezpośrednio na tamtejsze decyzje polityczne. W zeszłym tygodniu prezydent Iraku Dżalal Talabani w wywiadzie dla egipskiego dziennika "Al-Ahram" poinformował, że zwolennicy Saddama Husajna, którzy prowadzą rebelię szerzącą się na terenach sunnickich na zachód i północ od Bagdadu, próbują wynegocjować z USA wstrzymanie ataków w zamian za przyrzeczenie, że były dyktator Iraku nie zostanie stracony. Jeśli Amerykanie nie zgodzą się, dzień referendum ma być jednym z najkrwawszych w historii tego kraju. Wcześniej w podobny sposób - organizując rebelię - władzę wywalczył sobie radykalny szyita Muktada as-Sadr. Jednym z niewielu, którzy rozumieją sytuację, jest według "Washington Post" dowódca wojsk koalicyjnych w Iraku, generał George W. Casey. Oświadczył on, że to od zgody politycznej między rozmaitymi społecznościami etnicznymi i religijnymi będzie zależało, czy wojna przycichnie, czy rozszaleje na dobre.
Przed referendum można się spodziewać fali zamachów. Po nim może być jednak jeszcze gorzej. Spory wokół zapisów w konstytucji czy interpretacji wyników referendum to tylko wierzchołek potężnej góry konfliktów. Jej fundamentem są waśnie religijne i klanowe, ale przede wszystkim walka o władzę po przyszłych wyborach. Bez względu bowiem na wynik sobotniego głosowania Irakijczycy będą wybierać nowy parlament. Szyicko-kurdyjska koalicja, która obecnie rządzi, rozpada się. Już w czerwcu zaczęły się rozmowy o ewentualnym rządzie sunnitów i Kurdów. "To nieuchronnie doprowadzi do wojny domowej" - napisano w tajnym raporcie ONZ. Jego autorzy ostrzegli, że największą słabością projektu konstytucji jest to, iż dostarcza "modelu dla terytorialnego podziału państwa".
Zły przykład
Pisząc ustawę zasadniczą, politycy w Bagdadzie próbowali się wzorować na przywódcach amerykańskich, którzy w 1787 r. stworzyli najstarszą, nadal obowiązującą narodową konstytucję. Wyszło zupełnie inaczej. "Zwykliśmy myśleć o konstytucji jak o kontrakcie wynegocjowanym przez odpowiednich przedstawicieli, sfinalizowanym, podpisanym i przestrzeganym" - napisała w raporcie "Demokratyczne tworzenie konstytucji" Vivien Hart, dyrektor centrum konstytucyjnego na Uniwersytecie Sussex. "Konstytucja powinna być efektem dialogu prowadzonego przez wszystkich zainteresowanych" - uważa Hart. W Iraku trwa wielka debata - zapewnia Abdelhussein Hindawi, szef irackiej komisji wyborczej. W rzeczywistości zaledwie 5 mln egzemplarzy konstytucji dystrybuowanych było przez ONZ dopiero na kilka dni przed referendum. Debatę zastępują SMS-y rozsyłane wśród szyitów, informujące, że ich największy autorytet religijny "ajatollah Sistani uważa, iż w referendum konieczne jest głosowanie za konstytucją".
Dokument mający być fundamentem odnowionego demokratycznego Iraku już stał się zaproszeniem do wojny domowej. Krótkowzroczność polityków irackich może oznaczać faktyczny podział kraju. Jeśli kiedykolwiek będzie powstawał podręcznik, jak nie należy pisać konstytucji, z Iraku przykłady będzie można czerpać garściami. Bagdad może jednak za to zapłacić najwyższą cenę. Końcem historii państwa Irak.
Więcej możesz przeczytać w 41/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.