Im większa koalicja, tym większe prawdopodobieństwo porażki wyłonionego przez nią rządu
Jak mawia Kazimierz Górski, piłka jest okrągła, a bramki są dwie; w jednej stoi Donald Tusk, a w drugiej Lech Kaczyński. Gdyby z Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego udało się stworzyć jednego prezydenta - Lecha Tuska lub Donalda Kaczyńskiego - a z Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości sformować jedną partię - Platformę Obywatelską Prawa i Sprawiedliwości POPiS, uszczęśliwiłoby się wielu wyborców - tych wystraszonych socjalistycznym obliczem PiS i tych przestraszonych liberalną twarzą PO. Dwuskrzydły POPiS - byłby dla wielu z nich w sam raz, oczywiście pod warunkiem że potrafiłby latać. Takie hybrydy mają jednak to do siebie, że jeśli nawet wzbijają się w powietrze, zazwyczaj latają nisko, powoli i pod ustawiczną groźbą katastrofy.
Albowiem im większa koalicja, czyli większa różnica w programach tworzących ją partii, tym większe prawdopodobieństwo porażki wyłonionego przez nią rządu. Można zatem już teraz zacząć przyjmować zakłady, która z montowanych na naszych oczach wielkich koalicji - polska (PiS-PO) czy niemiecka (CDU/CSU-SPD) jest większą koalicją, czyli która z nich zakończy swe urzędowanie większą klapą.
Chyba że liderzy obu koalicji wygrają walkę ze strachem przed prawdą i wraz z ustaniem kampanii wyborczej przyznają, iż nie da się pogodzić socjalizmu z liberalizmem, a sam socjalizm prowadzi dokładnie tam, skąd chce uciec prawie cała Europa (choć nie starcza jej do tego wyobraźni lub/i odwagi), i zaczną liberalizować gospodarki swych państw. A to oznacza konieczność ich zderegulowania i obniżenia poziomu fiskalizmu, czyli w wypadku Niemiec - nieuchronność zrealizowania programu zalecanego przez doradcę CDU Paula Kirchhofa (płaski podatek na poziomie 25 proc.), a w wypadku Polski - konieczność wprowadzenia podatku liniowego (PIT, CIT i VAT) na poziomie 15 proc. (pomysł PO) albo najwyżej dwóch stawek podatku dochodowego na poziomie 18 i 32 proc. (pomysł PiS), bez tworzenia kosztownego systemu bezsensownych ulg, proponowanych w niebieskiej książeczce braci Kaczyńskich, czyli w programie wyborczym PiS (vide: "2 x 2 = 4").
Jeśli to się nie uda, a CDU/CSU stworzy z SPD rząd Niemiec w oparciu o socjalizujący program SPD, PO zaś stworzy z PiS rząd Polski w oparciu o socjalizujący program PiS, koniec może być tylko jeden - marny: wegetacja gospodarek i rosnące niezadowolenie wyborców. Kto wówczas będzie alternatywą dla spalających się w wewnątrzkoalicyjnych sporach polityków CDU/CSU-SPD i PiS-PO? Niemcy, zmęczeni tradycyjną, nieporadną ekipą polityczną, zagłosują najpewniej na narodowych socjalistów (NPD) albo na socjalistycznych narodowców (Partię Lewicy) - dowodzi autorka tekstu "Efekt Haidera". W wypadku Polski może być całkiem podobnie, tym bardziej że i my już dochowaliśmy się własnych, stosunkowo silnych narodowych socjalistów i socjalistycznych narodowców.
W takim wypadku Polska - zamiast się rozwijać - zacznie się zwijać, czyli tracić w globalnym wyścigu gospodarczym. A w konsekwencji - jak wynika z tekstu "Kto wygrywa mecze", cover story tego wydania "Wprost" - na przykład futbolowa reprezentacja Polski (12 tys. dolarów PKB per capita) będzie miała znacznie mniejsze szanse na wygrywanie meczów np. z reprezentacją Anglii (29,6 tys. dolarów PKB per capita), niż wtedy, gdyby prezydentem Polski był Donald Tusk, a rządowi ton nadawała Platforma Obywatelska, a nawet mniejsze niż wówczas, gdyby prezydentem był Lech Kaczyński, a rządowi przewodziło PiS. I nie ma to, rzecz jasna, wiele wspólnego z tym, że Tusk jeszcze lepiej niż w bramce radzi sobie w ataku, a o piłkarskich umiejętnościach Kaczyńskiego nic nie wiadomo.
PS Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", w sobotnio-niedzielnym wydaniu "GW" z wrodzoną skromnością łaskawie zagwarantował Markowi Królowi, redaktorowi naczelnemu "Wprost", prawo do zmienienia się "z gorszego na lepsze". Niestety, nie wyjaśnił, co jest tym "lepszym". Czy przyjęcie za swoje poglądów Adama Michnika by wystarczyło?
Fot. T. Strzyżewski
Albowiem im większa koalicja, czyli większa różnica w programach tworzących ją partii, tym większe prawdopodobieństwo porażki wyłonionego przez nią rządu. Można zatem już teraz zacząć przyjmować zakłady, która z montowanych na naszych oczach wielkich koalicji - polska (PiS-PO) czy niemiecka (CDU/CSU-SPD) jest większą koalicją, czyli która z nich zakończy swe urzędowanie większą klapą.
Chyba że liderzy obu koalicji wygrają walkę ze strachem przed prawdą i wraz z ustaniem kampanii wyborczej przyznają, iż nie da się pogodzić socjalizmu z liberalizmem, a sam socjalizm prowadzi dokładnie tam, skąd chce uciec prawie cała Europa (choć nie starcza jej do tego wyobraźni lub/i odwagi), i zaczną liberalizować gospodarki swych państw. A to oznacza konieczność ich zderegulowania i obniżenia poziomu fiskalizmu, czyli w wypadku Niemiec - nieuchronność zrealizowania programu zalecanego przez doradcę CDU Paula Kirchhofa (płaski podatek na poziomie 25 proc.), a w wypadku Polski - konieczność wprowadzenia podatku liniowego (PIT, CIT i VAT) na poziomie 15 proc. (pomysł PO) albo najwyżej dwóch stawek podatku dochodowego na poziomie 18 i 32 proc. (pomysł PiS), bez tworzenia kosztownego systemu bezsensownych ulg, proponowanych w niebieskiej książeczce braci Kaczyńskich, czyli w programie wyborczym PiS (vide: "2 x 2 = 4").
Jeśli to się nie uda, a CDU/CSU stworzy z SPD rząd Niemiec w oparciu o socjalizujący program SPD, PO zaś stworzy z PiS rząd Polski w oparciu o socjalizujący program PiS, koniec może być tylko jeden - marny: wegetacja gospodarek i rosnące niezadowolenie wyborców. Kto wówczas będzie alternatywą dla spalających się w wewnątrzkoalicyjnych sporach polityków CDU/CSU-SPD i PiS-PO? Niemcy, zmęczeni tradycyjną, nieporadną ekipą polityczną, zagłosują najpewniej na narodowych socjalistów (NPD) albo na socjalistycznych narodowców (Partię Lewicy) - dowodzi autorka tekstu "Efekt Haidera". W wypadku Polski może być całkiem podobnie, tym bardziej że i my już dochowaliśmy się własnych, stosunkowo silnych narodowych socjalistów i socjalistycznych narodowców.
W takim wypadku Polska - zamiast się rozwijać - zacznie się zwijać, czyli tracić w globalnym wyścigu gospodarczym. A w konsekwencji - jak wynika z tekstu "Kto wygrywa mecze", cover story tego wydania "Wprost" - na przykład futbolowa reprezentacja Polski (12 tys. dolarów PKB per capita) będzie miała znacznie mniejsze szanse na wygrywanie meczów np. z reprezentacją Anglii (29,6 tys. dolarów PKB per capita), niż wtedy, gdyby prezydentem Polski był Donald Tusk, a rządowi ton nadawała Platforma Obywatelska, a nawet mniejsze niż wówczas, gdyby prezydentem był Lech Kaczyński, a rządowi przewodziło PiS. I nie ma to, rzecz jasna, wiele wspólnego z tym, że Tusk jeszcze lepiej niż w bramce radzi sobie w ataku, a o piłkarskich umiejętnościach Kaczyńskiego nic nie wiadomo.
PS Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", w sobotnio-niedzielnym wydaniu "GW" z wrodzoną skromnością łaskawie zagwarantował Markowi Królowi, redaktorowi naczelnemu "Wprost", prawo do zmienienia się "z gorszego na lepsze". Niestety, nie wyjaśnił, co jest tym "lepszym". Czy przyjęcie za swoje poglądów Adama Michnika by wystarczyło?
Fot. T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 41/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.