W starciu prawicowych kandydatów o zwycięstwie przesądzą wyborcy o lewicowych przekonaniach
W kolejnych wyborach prezydenckich ścierali się z sobą w decydującym starciu kandydaci lewicy i prawicy. Przesądzało to o najważniejszych liniach podziałów. W pierwszej kolejności silnie uwypuklało różnice historyczne. Lewica tradycyjnie zakorzeniona była w PRL. Prawica nawiązywała do tradycji solidarnościowej. Dlatego w pierwszej fazie kampanii, kiedy prawicę reprezentowało jeszcze kilku kandydatów, nie wypadało im prowadzić bratobójczych wojen w obliczu wspólnego lewicowego przeciwnika. Jeśli już dochodziło do starć, jak w 2000 r. między Andrzejem Olechowskim i Marianem Krzaklewskim, to chętniej akcentowano różnice charakterologiczne niż konkurencyjność programów merytorycznych.
Wycofanie się Włodzimierza Cimoszewicza sprawiło, że obecne wybory, po raz pierwszy od kilkunastu lat, odbywają się według odmiennego scenariusza. Główna rozgrywka toczy się pomiędzy dwoma kandydatami wywodzącymi się z "Solidarności": Donaldem Tuskiem i Lechem Kaczyńskim. Czyni to bezsensownym opieranie kampanii na fundamencie historii. Owszem, obaj pretendenci chętnie do niej nawiązywali, kiedy jeszcze wydawało się, że przyjdzie im się zetrzeć z Cimoszewiczem. Zrezygnowali z tego zaraz po jego zniknięciu, bo po pierwsze - życiorysy tylko ich upodabniają, a po drugie - utrudniają im dotarcie do wyborców o lewicowych przekonaniach, którzy zadecydują o wyborczym sukcesie. W tej sytuacji muszą ulec uwypukleniu różnice ideowe. Z całą mocą ścierają się z sobą dwie wizje programowe: liberalno-demokratyczna - prezentowana przez PO i Donalda Tuska, oraz zachowawczo-socjalna - propagowana przez PiS i Lecha Kaczyńskiego.
Dla historyka to nic nowego. Podobny spór ideowy był w naszych dziejach obecny co najmniej od końca XIX wieku. Najpierw toczył się podskórnie ze względu na priorytetowo traktowaną walkę z zaborcą. Ale po 1918 r., w wolnej Polsce, zdominował życie polityczne. Główną siłą prawicy zachowawczej była Narodowa Demokracja. Cieszyła się ogromnymi wpływami, bo rozpalanie uczuć narodowych aż do granic nacjonalizmu łączyła z radykalnymi postulatami społecznymi. Nie stroniła też od populizmu i demagogii. Zwolennicy Polski liberalnej i demokratycznej byli bardziej rozproszeni i słabsi. Dlatego chętnie chowali się pod skrzydłami Józefa Piłsudskiego, który wprawdzie pognębił znienawidzonych endeków, ale po majowym zwycięstwie z 1926 r. sam porzucił wolnościowe ideały.
Dzisiejsze spory na prawicy nie są prostym kopiowaniem schematów sprzed lat kilkudziesięciu. Duch tej rywalizacji jest jednak podobny, z jedną wszakże różnicą. Nikt z liczących się polityków nie przejawia tęsknot za autorytaryzmem.
Na szczęście!
Wycofanie się Włodzimierza Cimoszewicza sprawiło, że obecne wybory, po raz pierwszy od kilkunastu lat, odbywają się według odmiennego scenariusza. Główna rozgrywka toczy się pomiędzy dwoma kandydatami wywodzącymi się z "Solidarności": Donaldem Tuskiem i Lechem Kaczyńskim. Czyni to bezsensownym opieranie kampanii na fundamencie historii. Owszem, obaj pretendenci chętnie do niej nawiązywali, kiedy jeszcze wydawało się, że przyjdzie im się zetrzeć z Cimoszewiczem. Zrezygnowali z tego zaraz po jego zniknięciu, bo po pierwsze - życiorysy tylko ich upodabniają, a po drugie - utrudniają im dotarcie do wyborców o lewicowych przekonaniach, którzy zadecydują o wyborczym sukcesie. W tej sytuacji muszą ulec uwypukleniu różnice ideowe. Z całą mocą ścierają się z sobą dwie wizje programowe: liberalno-demokratyczna - prezentowana przez PO i Donalda Tuska, oraz zachowawczo-socjalna - propagowana przez PiS i Lecha Kaczyńskiego.
Dla historyka to nic nowego. Podobny spór ideowy był w naszych dziejach obecny co najmniej od końca XIX wieku. Najpierw toczył się podskórnie ze względu na priorytetowo traktowaną walkę z zaborcą. Ale po 1918 r., w wolnej Polsce, zdominował życie polityczne. Główną siłą prawicy zachowawczej była Narodowa Demokracja. Cieszyła się ogromnymi wpływami, bo rozpalanie uczuć narodowych aż do granic nacjonalizmu łączyła z radykalnymi postulatami społecznymi. Nie stroniła też od populizmu i demagogii. Zwolennicy Polski liberalnej i demokratycznej byli bardziej rozproszeni i słabsi. Dlatego chętnie chowali się pod skrzydłami Józefa Piłsudskiego, który wprawdzie pognębił znienawidzonych endeków, ale po majowym zwycięstwie z 1926 r. sam porzucił wolnościowe ideały.
Dzisiejsze spory na prawicy nie są prostym kopiowaniem schematów sprzed lat kilkudziesięciu. Duch tej rywalizacji jest jednak podobny, z jedną wszakże różnicą. Nikt z liczących się polityków nie przejawia tęsknot za autorytaryzmem.
Na szczęście!
Więcej możesz przeczytać w 41/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.