Ludwik Dorn jest pierwszym politykiem, który do roli szefa MSWiA przygotowywał się kilka lat
Jak Ludwik Dorn przeobraził się z opozycjonisty w ministra spraw wewnętrznych? Był 1989 rok. Komunizm już upadł, ale kolejki jeszcze stały przed sklepami. Dorn stał kilka godzin. - Nagle do tego zmęczonego tłumu wpadało dwóch, trzech oprychów i wciskało się na sam początek ogonka. Gdy ktoś zwrócił im uwagę, ryknęli: "Co wy, kurwa, szuracie. Jest wolność, komunizm się skończył" - opowiada Dorn. - I wtedy pomyślałem, że w wolnej, niepodległej Polsce nie może być wolności dla takich oprychów. Doceniłem wagę instytucji państwa potrzebnego w takich sytuacjach społeczeństwu i narodowi - dodaje. Tak Dorn opozycjonista, bity, szykanowany i aresztowany przez bezpiekę i milicję, przeobraził się w stróża porządku.
Uczeń Macierewicza
Ludwik Dorn, absolwent warszawskiego Reytana, kształtował się w Czarnej Jedynce, drużynie harcerskiej, przez którą przeszło wielu późniejszych opozycjonistów. Jego mistrzem był instruktor Antoni Macierewicz, późniejszy członek KOR, szef MSW w rządzie Jana Olszewskiego. Dorn nie chce mówić o swoim rodzinnym domu, o tym, na ile go ukształtował. Zanim ojciec założył na Marszałkowskiej w Warszawie zakład optyczny, uczył marksizmu na Politechnice Warszawskiej. Potem się do komunizmu bardzo zraził, ale o tym z synem nie rozmawiał. Ojciec był niewierzący, matka była agnostyczką. A Ludwik Dorn jest katolikiem, ale do wiary dochodził latami i miewał po drodze liczne kryzysy. Jak większość osób żydowskiego pochodzenia ojciec Ludwika Dorna stracił podczas wojny całą rodzinę. Ale o przeszłości nie chciał z synem rozmawiać.
Już w latach 70., jako dwudziestokilkulatek, Ludwik Dorn był radykałem wśród radykalnych antykomunistów, w latach 80. nazywano go "wściekłym". W 1976 r., współpracując z Komitetem Obrony Robotników, pomagał robotnikom z Radomia i Ursusa: przekazywał im pieniądze ze zbiórek, żywność, a nawet zaopatrywał w węgiel. Wtedy nauczył się być twardym, bo regularnie obrywał od esbeków. Przyjaciele z KOR bali się, że może zostać zabity, bo często ponosiła go brawura. Doświadczenia z późnego PRL sprawiły, że w III RP Dorn zdystansował się od zbyt "ugodowych" postsolidarnościowych polityków. Nie godził się na udział w życiu publicznym byłych funkcjonariuszy bezpieki i komunistycznego aparatu.
Miły wściekły jakobin
Z opinią "wściekłego" i "jakobina" Ludwik Dorn wchodził jesienią 2005 r. do MSWiA. Ale prywatnie pozostał miłym gawędziarzem, koneserem win i kucharzem, znanym z tego, że pisze bajki, jest do przesady szarmancki wobec dam i kochliwy. Tylko czasem za dużo mówi i we wszystkich sprawach chce mieć ostatnie zdanie. - Wchodząc do MSWiA, bałem się i dalej się boję, że się wykopyrtnę, zbłaźnię, że na czymś polegnę. Ale to mi daje energię do pracy i działa motywująco - mówi "Wprost" Ludwik Dorn. Żeby się nie zbłaźnić, przez kilka lat przygotowywał się do roli ministra spraw wewnętrznych. Sprawdzał, jak funkcjonują resorty spraw wewnętrznych w innych krajach, analizował, co zrobili dotychczasowi ministrowie, studiował statystyki przestępczości. I czytał, jak policję w Nowym Jorku reformował William Bratton.
Dorn szybko doszedł do wniosku, że żaden z poprzedników tak naprawdę nie chciał zreformować MSW i policji. Wszyscy robili tylko kosmetyczne zmiany i dawali się nabierać na to, że zarówno urzędnicy, jak i mundurowi są oddani i gotowi służyć każdemu nowemu panu. Żelazny Ludwik jak się Dorna nazywa w MSWiA (czasem nawet mówi się "krwawy"), nie chciał być ojcem i szefem związku zawodowego zarazem - jak Krzysztof Kozłowski, Krzysztof Janik czy Ryszard Kalisz - lecz po prostu szefem.
Europa szeryfów
Ludwik Dorn nie jest jedynym, który dzięki prostym, ale skutecznym działaniom w sprawach bezpieczeństwa wewnętrznego zyskuje popularność i społeczne poparcie. Francuski minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy przyjął bardzo podobną taktykę. To on doprowadził do zakończenia etnicznych zamieszek, które wstrząsały Francją. Nakazał wprowadzić godzinę policyjną, na ulice wysłał policjantów, by zakończyli burdy. Gdy podczas ostatnich protestów młodzieży przeciwko nowym regulacjom dotyczącym pierwszej pracy dla studentów przez francuskie miasta przetaczały się milionowe pochody, Sarkozy obdzwonił liderów organizacji młodzieżowych i namówił do rozmów o reformie. A gdy trzeba było zakończyć kilkusetosobową manifestację w Paryżu, przyjechał na miejsce i kazał rozpędzić tłum gazem łzawiącym oraz armatkami wodnymi. Jednocześnie Sarkozy doprowadził do ograniczenia przestępstw drogowych, wydał wojnę prostytutkom nachalnie zaczepiającym klientów. Niedawno ostro skrytykował sąd, który wypuścił na wolność skazanego na 20 lat wiezienia zabójcę policjanta.
Funkcja ministra spraw wewnętrznych stała się trampoliną dla Otto Schily'ego, członka rządu Gerharda Schrödera. Schilly jest dzieckiem kontestacji końca lat 60. Ten mocno lewicowy prawnik, występujący przeciw ówczesnemu porządkowi demokratycznemu w Niemczech, był obrońcą terrorystów z Frakcji Czerwonej Armii. Po latach sam pilnował tego porządku z pomocą policji i tajnych służb. Podobną filozofię wyznawał Ronald Barnabas Schill, były szef resortu spraw wewnętrznych Hamburga. Karierę zrobił na prostych hasłach: "Miejsce kryminalistów jest w kryminale!"; "Kto raz dostał dożywocie, nie może po piętnastu latach wyjść z kicia!"; "Zboczeńcy znajdą się na wolności, gdy poddadzą się kastracji!"; "Nie wierzę w dobroć człowieka. Wierzę w rygory prawa!"; "W więzieniach starczy miejsca dla wszystkich łamiących prawo".
Na Wyspach Brytyjskich odpowiednikiem Ludwika Dorna jest David Blunkett, były minister spraw wewnętrznych w rządzie Tony'ego Blaira. Blunkett wyszedł od prostej zasady: to nie ofiary powinny się bać, lecz przestępcy. Zasłynął z tego, że ostro skrytykował Francuzów, Belgów i Holendrów za indolencję w zwalczaniu przemytu towarów i ludzi. Nie czekając na działania partnerów, wysłał swoich agentów, aby na kontynencie wyszukiwali przemytników, zanim ci dotrą do brytyjskiej granicy.
1. prawo Dorna: koniec bezkarności VIP-ów
Dorn zaczął od skończenia z praktyką niepoddawania badaniu alkomatem osób chronionych immunitetem, a kierujących samochodem po pijanemu. - Intuicja podpowiadała mi, że nie może tak być, by ewidentne naigrawanie się z prawa musiało być tolerowane - mówi "Wprost" Ludwik Dorn. 9 grudnia 2005 r. ukazała się instrukcja obligująca policję do zatrzymywania pijanych VIP-ów złapanych na gorącym uczynku. Immunitet nie chroni wtedy podejrzanego. Rozwiązanie było tak proste, że trudno zrozumieć, dlaczego nikt wcześniej go nie wprowadził. Chyba że właśnie o to chodziło. Pierwszą ofiarą instrukcji Dorna był Janusz Wójcik, były trener polskich piłkarzy, poseł Samoobrony.
2. prawo Dorna: stop dla przestępczości nieletnich
Plagą w Polsce jest tzw. krojenie, czyli kradzież komórek, portfeli, torebek czy ubrań. Większość takich przestępstw odbywa się w drodze do szkoły. W USA policja przeciwdziała tego rodzaju przestępczości, tworząc specjalne, bezpieczne korytarze ze szkół do przystanków autobusowych czy dworców. Policjanci współpracują z samorządami i dyrekcjami szkół w oznaczeniu najbardziej niebezpiecznych miejsc, a w szkołach są ochroniarze podlegający policji. Podobny system będzie funkcjonował w Polsce.
3. prawo Dorna: lepiej zapobiegać, niż wsadzać
Przez lata każdy kolejny minister spraw wewnętrznych zapowiadał wyprowadzenie większej liczby policjantów na ulice. Zwykle kończyło się na zapowiedziach. W Polsce pracuje 99 tys. funkcjonariuszy policji, z czego na jednej zmianie w całym kraju na ulice wychodzi zaledwie 8 tys. Minister Dorn zobowiązał komendanta głównego policji, by w ciągu dwóch lat ulice patrolowało co najmniej 12-15 tys. policjantów. - Prewencja jest moim priorytetem ze względów politycznych, moralnych i finansowych. Po prostu znacznie taniej jest zapobiegać przestępstwom, niż wydawać pieniądze na ściganie zbrodniarzy, sądzenie ich i trzymanie w więzieniu - podkreśla minister Dorn. Jego poprzednicy uważali, że najważniejsze jest zwalczanie przestępczości zorganizowanej. I to się opłacało, bo o zlikwidowaniu gangu czy rozwikłaniu wielkiej afery gospodarczej pisały wszystkie gazety. Ale dla obywateli najważniejsze jest zwalczanie pospolitej przestępczości. W ciągu pierwszych trzech miesięcy tego roku liczba kradzieży samochodów spadła o 25 proc., a kradzieży z włamaniem - o 18 proc.
4. prawo Dorna: koniec pędu na pagony
W polskiej policji jedyną szansą na wyższe zarobki było przejście z pionu prewencji do kryminalnego. Funkcjonariusze mówili o tym jako o "pędzie na pagony". - Nie ma powodu, by policjant, który jest świetnym patrolowcem i ma efekty, nie mógł zarobić więcej w prewencji - mówi Ludwik Dorn. Chce, by za skuteczność był nagradzany policjant, a nie - jak do tej pory - także jego przełożeni. Oznaczało to, że ten, który się najwięcej napracował, dostawał najmniej. To się zmieni, tym bardziej że fundusz nagród w policji został podwojony (do 100 mln zł, a w 2007 r. ma to być ponad 250 mln zł). Poza systemem nagród stworzono także nowy system ocen pracy funkcjonariuszy. Liczyć się będzie efektywność.
5. prawo Dorna: czyszczenie policji
Ludwik Dorn złożył projekt ustawy, na mocy której policjanci skazani za współpracę z przestępcami, stracą prawo do służbowych mieszkań, dodatków mieszkaniowych i specjalnych uprawnień emerytalnych. - Nie ma powodu, by skazani i wyrzuceni ze służby policjanci korzystali z przywilejów należnych tym, którzy uczciwie pracują, narażając często własne życie - mówi Dorn.
6. prawo Dorna: deesbekizacja
W policji rządził dotychczas generalsko-pułkownikowski układ rodem z PRL. Podczas jednej z uroczystości na początku urzędowania nowego ministra obok przedstawicieli kierownictwa resortu znaleźli się członkowie Stowarzyszenia Generałów Policji. To lobby bardzo skutecznie dbało o własne interesy. Żeby zmienić policję, trzeba było to lobby rozbić. Po 100 dniach pracy Dorna w ministerstwie z Komendy Głównej Policji odeszło 287 osób, w tym 200 byłych funkcjonariuszy SB. Gdy zaczęto usuwać esbeków, pojawiły się prowokacje. Tuż przed Wielkanocą na biurku ministra znalazło się pismo sugerujące przesunięcie wypłat dodatków z 13 kwietnia na 19 kwietnia, czyli po świętach. Chciano w ten sposób skłócić ministra z funkcjonariuszami.
7. prawo Dorna: cywile do urzędu, policjanci na ulice
Jeszcze kilka miesięcy temu w MSWiA pracował na pełnym etacie urzędnik, który zajmował się tylko przyjmowaniem pism i wpisywaniem ich do dziennika. Tych pism było kilkanaście w roku. Inny urzędnik przenosił bilety lotnicze z jednego budynku ministerstwa do drugiego. Wielu poza tym brakowało podstawowych kompetencji. Departamentowi bezpieczeństwa wewnętrznego zlecono przygotowanie sprawozdania z rekomendacjami dla ministra dotyczącymi polityki bezpieczeństwa wewnętrznego. Powstał 35-stronicowy dokument, z którego nic nie wynikało, nie było żadnych rekomendacji. Ludwik Dorn nazywa takie działanie sabotażem. I zapowiada zastąpienie armii niekompetentnych urzędników znacznie mniej liczną grupą cywilnych fachowców. Z kolei policjanci zatrudnieni w logistyce mają być przeniesieni do służby typowo policyjnej.
Psy do czochrania
Ludwik Dorn lubi cytować Monteskiusza, który twierdził, że jest czas, gdy ludzie tworzą instytucje, i czas, gdy instytucje tworzą ludzi. - Gdy słyszę od uczonych socjologów, że rządzić trzeba przez instytucje, a nie przez ludzi, nie mam wątpliwości, że oni nigdy nie kierowali żadnym urzędem. To ludzie, ich wiedza, talent, zaangażowanie i etyka decydują o jakości instytucji - przekonuje Ludwik Dorn.
Co robi prywatnie? - Lubię gotować wereszczakę - litewską potrawę, czyli polędwiczki wieprzowe duszone w kwasie burakowym. Może nie jest zbyt zdrowa, ale za to pyszna - mówi Dorn. I lubi jeździć na rolkach. Być może wkrótce da się jeździć na dziedzińcu ministerstwa. Gdy Dorn będzie miał czas, zamierza napisać kilka wierszy o psach do czochrania. - Żona pracuje jako wolontariuszka w fundacji zajmującej się dogoterapią. Dzieci, którymi fundacja się opiekuje, zamierzają wystawić jedną z moich bajek. Zaprosiły mnie, więc chcę się odwdzięczyć, pisząc wiersze o psach, które leczą - mówi Ludwik Dorn.
Fot: J. Marczewski, K. Pacuła
Uczeń Macierewicza
Ludwik Dorn, absolwent warszawskiego Reytana, kształtował się w Czarnej Jedynce, drużynie harcerskiej, przez którą przeszło wielu późniejszych opozycjonistów. Jego mistrzem był instruktor Antoni Macierewicz, późniejszy członek KOR, szef MSW w rządzie Jana Olszewskiego. Dorn nie chce mówić o swoim rodzinnym domu, o tym, na ile go ukształtował. Zanim ojciec założył na Marszałkowskiej w Warszawie zakład optyczny, uczył marksizmu na Politechnice Warszawskiej. Potem się do komunizmu bardzo zraził, ale o tym z synem nie rozmawiał. Ojciec był niewierzący, matka była agnostyczką. A Ludwik Dorn jest katolikiem, ale do wiary dochodził latami i miewał po drodze liczne kryzysy. Jak większość osób żydowskiego pochodzenia ojciec Ludwika Dorna stracił podczas wojny całą rodzinę. Ale o przeszłości nie chciał z synem rozmawiać.
Już w latach 70., jako dwudziestokilkulatek, Ludwik Dorn był radykałem wśród radykalnych antykomunistów, w latach 80. nazywano go "wściekłym". W 1976 r., współpracując z Komitetem Obrony Robotników, pomagał robotnikom z Radomia i Ursusa: przekazywał im pieniądze ze zbiórek, żywność, a nawet zaopatrywał w węgiel. Wtedy nauczył się być twardym, bo regularnie obrywał od esbeków. Przyjaciele z KOR bali się, że może zostać zabity, bo często ponosiła go brawura. Doświadczenia z późnego PRL sprawiły, że w III RP Dorn zdystansował się od zbyt "ugodowych" postsolidarnościowych polityków. Nie godził się na udział w życiu publicznym byłych funkcjonariuszy bezpieki i komunistycznego aparatu.
Miły wściekły jakobin
Z opinią "wściekłego" i "jakobina" Ludwik Dorn wchodził jesienią 2005 r. do MSWiA. Ale prywatnie pozostał miłym gawędziarzem, koneserem win i kucharzem, znanym z tego, że pisze bajki, jest do przesady szarmancki wobec dam i kochliwy. Tylko czasem za dużo mówi i we wszystkich sprawach chce mieć ostatnie zdanie. - Wchodząc do MSWiA, bałem się i dalej się boję, że się wykopyrtnę, zbłaźnię, że na czymś polegnę. Ale to mi daje energię do pracy i działa motywująco - mówi "Wprost" Ludwik Dorn. Żeby się nie zbłaźnić, przez kilka lat przygotowywał się do roli ministra spraw wewnętrznych. Sprawdzał, jak funkcjonują resorty spraw wewnętrznych w innych krajach, analizował, co zrobili dotychczasowi ministrowie, studiował statystyki przestępczości. I czytał, jak policję w Nowym Jorku reformował William Bratton.
Dorn szybko doszedł do wniosku, że żaden z poprzedników tak naprawdę nie chciał zreformować MSW i policji. Wszyscy robili tylko kosmetyczne zmiany i dawali się nabierać na to, że zarówno urzędnicy, jak i mundurowi są oddani i gotowi służyć każdemu nowemu panu. Żelazny Ludwik jak się Dorna nazywa w MSWiA (czasem nawet mówi się "krwawy"), nie chciał być ojcem i szefem związku zawodowego zarazem - jak Krzysztof Kozłowski, Krzysztof Janik czy Ryszard Kalisz - lecz po prostu szefem.
Europa szeryfów
Ludwik Dorn nie jest jedynym, który dzięki prostym, ale skutecznym działaniom w sprawach bezpieczeństwa wewnętrznego zyskuje popularność i społeczne poparcie. Francuski minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy przyjął bardzo podobną taktykę. To on doprowadził do zakończenia etnicznych zamieszek, które wstrząsały Francją. Nakazał wprowadzić godzinę policyjną, na ulice wysłał policjantów, by zakończyli burdy. Gdy podczas ostatnich protestów młodzieży przeciwko nowym regulacjom dotyczącym pierwszej pracy dla studentów przez francuskie miasta przetaczały się milionowe pochody, Sarkozy obdzwonił liderów organizacji młodzieżowych i namówił do rozmów o reformie. A gdy trzeba było zakończyć kilkusetosobową manifestację w Paryżu, przyjechał na miejsce i kazał rozpędzić tłum gazem łzawiącym oraz armatkami wodnymi. Jednocześnie Sarkozy doprowadził do ograniczenia przestępstw drogowych, wydał wojnę prostytutkom nachalnie zaczepiającym klientów. Niedawno ostro skrytykował sąd, który wypuścił na wolność skazanego na 20 lat wiezienia zabójcę policjanta.
Funkcja ministra spraw wewnętrznych stała się trampoliną dla Otto Schily'ego, członka rządu Gerharda Schrödera. Schilly jest dzieckiem kontestacji końca lat 60. Ten mocno lewicowy prawnik, występujący przeciw ówczesnemu porządkowi demokratycznemu w Niemczech, był obrońcą terrorystów z Frakcji Czerwonej Armii. Po latach sam pilnował tego porządku z pomocą policji i tajnych służb. Podobną filozofię wyznawał Ronald Barnabas Schill, były szef resortu spraw wewnętrznych Hamburga. Karierę zrobił na prostych hasłach: "Miejsce kryminalistów jest w kryminale!"; "Kto raz dostał dożywocie, nie może po piętnastu latach wyjść z kicia!"; "Zboczeńcy znajdą się na wolności, gdy poddadzą się kastracji!"; "Nie wierzę w dobroć człowieka. Wierzę w rygory prawa!"; "W więzieniach starczy miejsca dla wszystkich łamiących prawo".
Na Wyspach Brytyjskich odpowiednikiem Ludwika Dorna jest David Blunkett, były minister spraw wewnętrznych w rządzie Tony'ego Blaira. Blunkett wyszedł od prostej zasady: to nie ofiary powinny się bać, lecz przestępcy. Zasłynął z tego, że ostro skrytykował Francuzów, Belgów i Holendrów za indolencję w zwalczaniu przemytu towarów i ludzi. Nie czekając na działania partnerów, wysłał swoich agentów, aby na kontynencie wyszukiwali przemytników, zanim ci dotrą do brytyjskiej granicy.
1. prawo Dorna: koniec bezkarności VIP-ów
Dorn zaczął od skończenia z praktyką niepoddawania badaniu alkomatem osób chronionych immunitetem, a kierujących samochodem po pijanemu. - Intuicja podpowiadała mi, że nie może tak być, by ewidentne naigrawanie się z prawa musiało być tolerowane - mówi "Wprost" Ludwik Dorn. 9 grudnia 2005 r. ukazała się instrukcja obligująca policję do zatrzymywania pijanych VIP-ów złapanych na gorącym uczynku. Immunitet nie chroni wtedy podejrzanego. Rozwiązanie było tak proste, że trudno zrozumieć, dlaczego nikt wcześniej go nie wprowadził. Chyba że właśnie o to chodziło. Pierwszą ofiarą instrukcji Dorna był Janusz Wójcik, były trener polskich piłkarzy, poseł Samoobrony.
2. prawo Dorna: stop dla przestępczości nieletnich
Plagą w Polsce jest tzw. krojenie, czyli kradzież komórek, portfeli, torebek czy ubrań. Większość takich przestępstw odbywa się w drodze do szkoły. W USA policja przeciwdziała tego rodzaju przestępczości, tworząc specjalne, bezpieczne korytarze ze szkół do przystanków autobusowych czy dworców. Policjanci współpracują z samorządami i dyrekcjami szkół w oznaczeniu najbardziej niebezpiecznych miejsc, a w szkołach są ochroniarze podlegający policji. Podobny system będzie funkcjonował w Polsce.
3. prawo Dorna: lepiej zapobiegać, niż wsadzać
Przez lata każdy kolejny minister spraw wewnętrznych zapowiadał wyprowadzenie większej liczby policjantów na ulice. Zwykle kończyło się na zapowiedziach. W Polsce pracuje 99 tys. funkcjonariuszy policji, z czego na jednej zmianie w całym kraju na ulice wychodzi zaledwie 8 tys. Minister Dorn zobowiązał komendanta głównego policji, by w ciągu dwóch lat ulice patrolowało co najmniej 12-15 tys. policjantów. - Prewencja jest moim priorytetem ze względów politycznych, moralnych i finansowych. Po prostu znacznie taniej jest zapobiegać przestępstwom, niż wydawać pieniądze na ściganie zbrodniarzy, sądzenie ich i trzymanie w więzieniu - podkreśla minister Dorn. Jego poprzednicy uważali, że najważniejsze jest zwalczanie przestępczości zorganizowanej. I to się opłacało, bo o zlikwidowaniu gangu czy rozwikłaniu wielkiej afery gospodarczej pisały wszystkie gazety. Ale dla obywateli najważniejsze jest zwalczanie pospolitej przestępczości. W ciągu pierwszych trzech miesięcy tego roku liczba kradzieży samochodów spadła o 25 proc., a kradzieży z włamaniem - o 18 proc.
4. prawo Dorna: koniec pędu na pagony
W polskiej policji jedyną szansą na wyższe zarobki było przejście z pionu prewencji do kryminalnego. Funkcjonariusze mówili o tym jako o "pędzie na pagony". - Nie ma powodu, by policjant, który jest świetnym patrolowcem i ma efekty, nie mógł zarobić więcej w prewencji - mówi Ludwik Dorn. Chce, by za skuteczność był nagradzany policjant, a nie - jak do tej pory - także jego przełożeni. Oznaczało to, że ten, który się najwięcej napracował, dostawał najmniej. To się zmieni, tym bardziej że fundusz nagród w policji został podwojony (do 100 mln zł, a w 2007 r. ma to być ponad 250 mln zł). Poza systemem nagród stworzono także nowy system ocen pracy funkcjonariuszy. Liczyć się będzie efektywność.
5. prawo Dorna: czyszczenie policji
Ludwik Dorn złożył projekt ustawy, na mocy której policjanci skazani za współpracę z przestępcami, stracą prawo do służbowych mieszkań, dodatków mieszkaniowych i specjalnych uprawnień emerytalnych. - Nie ma powodu, by skazani i wyrzuceni ze służby policjanci korzystali z przywilejów należnych tym, którzy uczciwie pracują, narażając często własne życie - mówi Dorn.
6. prawo Dorna: deesbekizacja
W policji rządził dotychczas generalsko-pułkownikowski układ rodem z PRL. Podczas jednej z uroczystości na początku urzędowania nowego ministra obok przedstawicieli kierownictwa resortu znaleźli się członkowie Stowarzyszenia Generałów Policji. To lobby bardzo skutecznie dbało o własne interesy. Żeby zmienić policję, trzeba było to lobby rozbić. Po 100 dniach pracy Dorna w ministerstwie z Komendy Głównej Policji odeszło 287 osób, w tym 200 byłych funkcjonariuszy SB. Gdy zaczęto usuwać esbeków, pojawiły się prowokacje. Tuż przed Wielkanocą na biurku ministra znalazło się pismo sugerujące przesunięcie wypłat dodatków z 13 kwietnia na 19 kwietnia, czyli po świętach. Chciano w ten sposób skłócić ministra z funkcjonariuszami.
7. prawo Dorna: cywile do urzędu, policjanci na ulice
Jeszcze kilka miesięcy temu w MSWiA pracował na pełnym etacie urzędnik, który zajmował się tylko przyjmowaniem pism i wpisywaniem ich do dziennika. Tych pism było kilkanaście w roku. Inny urzędnik przenosił bilety lotnicze z jednego budynku ministerstwa do drugiego. Wielu poza tym brakowało podstawowych kompetencji. Departamentowi bezpieczeństwa wewnętrznego zlecono przygotowanie sprawozdania z rekomendacjami dla ministra dotyczącymi polityki bezpieczeństwa wewnętrznego. Powstał 35-stronicowy dokument, z którego nic nie wynikało, nie było żadnych rekomendacji. Ludwik Dorn nazywa takie działanie sabotażem. I zapowiada zastąpienie armii niekompetentnych urzędników znacznie mniej liczną grupą cywilnych fachowców. Z kolei policjanci zatrudnieni w logistyce mają być przeniesieni do służby typowo policyjnej.
Psy do czochrania
Ludwik Dorn lubi cytować Monteskiusza, który twierdził, że jest czas, gdy ludzie tworzą instytucje, i czas, gdy instytucje tworzą ludzi. - Gdy słyszę od uczonych socjologów, że rządzić trzeba przez instytucje, a nie przez ludzi, nie mam wątpliwości, że oni nigdy nie kierowali żadnym urzędem. To ludzie, ich wiedza, talent, zaangażowanie i etyka decydują o jakości instytucji - przekonuje Ludwik Dorn.
Co robi prywatnie? - Lubię gotować wereszczakę - litewską potrawę, czyli polędwiczki wieprzowe duszone w kwasie burakowym. Może nie jest zbyt zdrowa, ale za to pyszna - mówi Dorn. I lubi jeździć na rolkach. Być może wkrótce da się jeździć na dziedzińcu ministerstwa. Gdy Dorn będzie miał czas, zamierza napisać kilka wierszy o psach do czochrania. - Żona pracuje jako wolontariuszka w fundacji zajmującej się dogoterapią. Dzieci, którymi fundacja się opiekuje, zamierzają wystawić jedną z moich bajek. Zaprosiły mnie, więc chcę się odwdzięczyć, pisząc wiersze o psach, które leczą - mówi Ludwik Dorn.
MAREK BIERNACKI minister spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka, poseł PO Odkąd Ludwik Dorn został ministrem, można powiedzieć, że woda sodowa uderzyła mu do głowy. Nikogo nie słucha, sam wie najlepiej. Zamiast się nastawić na ofensywną walkę z przestępcami, skupia się na akcjach wewnątrz policji, na kontroli, zamiast na agresywnym zwalczaniu przestępczości. Walczy z korupcją wśród policjantów i w resorcie, ale już brakuje działań na zewnątrz, które powinny prowadzić CBŚ i komórki antykorupcyjne w komendach wojewódzkich. Dorn nie lubi służb mundurowych i to widać choćby po nominacji gen. Bieńkowskiego na szefa policji. Pojawiają się niemądre i kompromitujące pomysły, jak wysłanie antyterrorystów, by patrolowali warszawskie ulice. Dla przestępców jest to sygnał: możecie działać, oficerowie zajęci są pilnowaniem krawężników. Ludwik Dorn zachowuje się jak mały Ludwiczek, jak dziecko, któremu ktoś dał zabawkę i on się nią chwali. Otoczenie nim manipuluje, a podwładni boją się go informować o rzeczywistych problemach, by nie mieć kłopotów. Minister Dorn boi się odpowiedzialności, co widać choćby po sprawie ochrony stadionów - zwala ten problem na PZPN. Nic nie zrobiono w zakresie bezpieczeństwa antyterrorystycznego ani w sprawie wejścia Polski do układu z Schengen, a to najważniejsza sprawa, sprawa naszej racji stanu. RYSZARD KALISZ minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Marka Belki Początek urzędowania Ludwika Dorna to czyszczenie i powielanie naszych pomysłów. Tak było na przykład ze wspólnymi patrolami na ulicach policji i żandarmerii wojskowej - ten pomysł narodził się w moim gabinecie. Minister Dorn dokonał gigantycznej wymiany kadr w swoim resorcie - nie liczyły się przy tym kompetencje, tylko to, że dana osoba została przyjęta do pracy w ciągu ostatnich czterech lat. Koncentrując się na czystce w ministerstwie, Ludwik Dorn zaniedbuje sprawy istotne, choćby wstąpienie Polski do strefy Schengen. Według planów, mieliśmy do niej przystąpić w październiku 2007 r., tymczasem MSWiA nie robi nic, aby tak się stało. Minister Dorn zaniedbuje także działania mające zabezpieczyć Polskę przed zamachem terrorystycznym. MAREK BIEŃKOWSKI komendant główny policji Styl zarządzania, który zaproponował minister Ludwik Dorn swoim współpracownikom, opiera się na jasnej i przejrzystej zasadzie, że politykę bezpieczeństwa wewnętrznego kreuje minister spraw wewnętrznych i administracji. Natomiast narzędzia do realizacji polityki dobierają szefowie podległych mu służb, w tym komendant główny policji. Pierwszy raz przedstawiono tak wyraźne rozgraniczenie kompetencji. Dotychczas bowiem to służby próbowały kreować politykę w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego. ANTONI DUDA przewodniczący NSZZ Policjantów Minister Ludwik Dorn zapowiadał, że nie będzie jak Krzysztof Janik ręcznie kierował policją. Niestety, z tych zapowiedzi niewiele wynika. Jeżeli minister interweniuje w sprawie poręczeń udzielonych przez funkcjonariuszy CBŚ, a to jest przecież w kompetencji szefa tej służby, to jak zinterpretować to inaczej niż jako ręczne sterowanie? Krytycznie odnosimy się także do reformy policji. Więcej tu słów i propagandy niż rzeczywistych działań. Równie ważnych reform wymagają straż pożarna, straż graniczna czy BOR. A mówi się tylko o policji, gdyż tego oczekują wyborcy. Ponadto reforma policji nie może się ograniczać tylko do straszenia policjantów, że będą im zabierane mieszkania czy dodatki mieszkaniowe. |
LUDZIE DORNA |
---|
WŁADYSŁAW STASIAK podsekretarz stanu Mówi się o nim "współczesny rycerz". Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego i Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. W latach 2002-2005 był wiceprezydentem Warszawy, odpowiedzialnym m.in. za sprawy bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego. Nadzorował już służby mundurowe, pracując w latach 1993-2002 w NIK w departamencie obrony i bezpieczeństwa wewnętrznego. Miłośnik filmów Barei i marszałka Piłsudskiego. Biega w maratonach, ćwiczy karate, uwielbia wędrówki po górach i Mazurach. JAROSŁAW BRYSIEWICZ podsekretarz stanu Jest uważany za Jamesa Bonda resortu. Gdy pracował w stołecznym ratuszu, gdzie nadzorował przydzielanie koncesji i zezwoleń, założył się z gen. Romanem Polką o dużą butelkę whisky, że uda mu się ograniczyć nielegalny handel w centrum Warszawy. I wygrał. Ma 43 lata, jest prawnikiem, a także absolwentem studiów podyplomowych w dziedzinie zarządzania w SGH oraz WSPiZ im. Leona Koźmińskiego. W resorcie pracuje nad powołaniem wspólnej dla wszystkich służb struktury logistyki i zakupów. Ma żonę i troje dzieci, jest instruktorem żeglarstwa. PAWEŁ SOLOCH podsekretarz stanu, szef Obrony Cywilnej Kraju W stołecznym ratuszu był doradcą Lecha Kaczyńskiego. Ma 44 lata, ukończył historię na Uniwersytecie Warszawskim oraz podyplomowe studia administracji publicznej w Lozannie. W rządzie Jerzego Buzka był dyrektorem departamentu bezpieczeństwa powszechnego MSWiA. Od marca do września 2003 r. był zastępcą dyrektora studiów europejskich i atlantyckich w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. W resorcie odpowiada za zarządzanie kryzysowe. Jest żonaty, ma dwoje dzieci. Lubi jeździć na nartach. MAREK BIEŃKOWSKI komendant główny policji Opozycja krytykowała jego nominację, twierdząc, że szefem policji nie powinien być ktoś spoza niej, a Bieńkowski służył w straży granicznej. Ukończył prawo na Akademii Teologii Katolickiej. W latach 80. działał w opozycji: był doradcą Mariana Jurczyka. W 1993 r. został komendantem oddziału straży granicznej w Szczecinie. Trzy lata później awansował na stanowisko zastępcy komendanta głównego straży granicznej, a rok później został komendantem głównym. W latach 2002-2005 doradca w NIK. Ma 46 lat, żonaty, córka studiuje socjologię. Lubi wędrówki po górach. |
Fot: J. Marczewski, K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 18/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.