Już w 1874 r. geolodzy z Pensylwanii ostrzegali, że rezerwy ropy w USA wystarczą na cztery lata
Wykłady podstaw ekonomii potrzebne od zaraz" - taką tabliczkę powinni wywiesić (sobie!) dziennikarze, samozwańczy eksperci, antyglobaliści i wszyscy inni, którzy też przepowiadają, że wyczerpują się zasoby ropy naftowej i dlatego jej ceny są tak wysokie. I rzeczywiście. Przypomnienie sobie zależności między podażą, popytem a ceną pozwala zrozumieć to, co obserwujemy od pewnego czasu na rynkach światowych i na stacjach benzynowych. Zrozumiemy, dlaczego ceny są wysokie dziś, a także dlaczego rezerwy, czyli to, co spoczywa w ziemi i jest możliwe do wydobycia, rzekomo wystarczą tylko na kilkanaście czy może dwadzieścia kilka lat.
Kiedy popyt szybko rośnie
W cyklach koniunkturalnych co jakiś czas się zdarza, że następuje coś, co ekonomiści nazywają równoległym przyspieszeniem popytu w krótkim okresie. Różne produkty różnie reagują na taki gwałtowny wzrost popytu. Producentom łatwiej dać sobie radę z popytem na wyroby gotowe; zwiększenie mocy produkcyjnych następuje względnie szybko i wzrost cen jako reakcja na nie nadążającą podaż stosunkowo szybko się kończy, gdy podaż zrównuje się z popytem.
Gorzej to wygląda w wypadku surowców mineralnych, takich jak ropa naftowa czy rudy metali. Tutaj mogą zostać dokonane inwestycje tylko zakrojone na większą skalę, tam gdzie są dostatecznie duże rezerwy danego surowca i okres dochodzenia do planowanej produkcji jest znacznie dłuższy. Tak się stało i tym razem. Amerykańskie ostre wyjście z fazy stagnacji (pogłębionej psychologicznymi konsekwencjami terrorystycznego ataku na World Trade Center) zbiegło się w czasie z przyspieszeniem popytu na podstawowe produkty - stal, cement i paliwa - w Chinach, szybko rozwijających fizyczną infrastrukturę gospodarki.
Dodajmy do tego przyspieszenie niektórych emerging markets oraz w pewnym stopniu także Japonii, a będziemy mieli obraz skoncentrowanego w krótkim okresie przyspieszenia popytu i jego zwykłych w takich razach efektów w postaci gwałtownego wzrostu cen surowców. Tyle że takie okresy zsynchronizowanego przyspieszenia nie zdarzają się na szczęście zbyt często. Poprzedni był w latach 1971-73, gdy po raz pierwszy po II wojnie światowej nastąpiło sprzężenie fazy przyspieszenia we wszystkich trzech obszarach świata zachodniego: Ameryce Północnej, Europie Zachodniej i Japonii. Ceny surowców zresztą po kilku latach znacznie spadły, gdy koniunktura się pogorszyła i popyt się skurczył. Wyjątkiem była właśnie ropa naftowa, której ceny obniżały się powoli, co było następstwem pojawienia się w miarę skutecznego kartelu państw OPEC.
Za małe rezerwy?
Obok wysokich cen koronnym argumentem panikarzy i nawiedzonych antykapitalistycznych ideologów są niskie - ich zdaniem - rezerwy, co oznacza, że ceny nie spadną, a przeciwnie, w miarę wyczerpywania się (liczonych na kilkanaście lat) rezerw będą rosnąć oraz że oparty na konsumpcyjnym podejściu do życia kapitalistyczny model w tych warunkach nie przetrwa i jest skazany na klęskę. I jedni, i drudzy padają ofiarą nieznajomości ekonomii.
Rezerwy zawsze wydają się za małe, jeśli patrzymy wyłącznie z perspektywy potrzeb cywilizacji zużywającej rosnące zwykle ilości jakiegoś produktu. I panikarskie prognozy - zarówno specjalistów, jak i niespecjalistów - towarzyszą kapitalizmowi prawie od jego początków. Max Schulz z Manhattan Institute przypomniał niedawno amerykańskie prognozy dotyczące rezerw ropy naftowej. Pierwsze złoża ropy odkryto w USA w 1859 r. i już w 1874 r. geolodzy z Pensylwanii ostrzegli, że rezerwy ropy w USA wystarczą zaledwie na cztery lata. Tuż przed wybuchem I wojny światowej biuro górnictwa rządu federalnego USA niepokoiło się, że rezerwy ropy naftowej skończą się za dziesięć lat. To samo biuro w 1940 r., tuż przed przystąpieniem USA do II wojny światowej, oceniało rezerwy na piętnaście lat.
Moda na katastroficzne prognozy powróciła w końcu lat 60. wraz z rozlewającą się falą lewackiego irracjonalizmu. Uczeni gamonie z Klubu Rzymskiego i podobnych towarzystw wzajemnej adoracji też zapowiedzieli wyczerpanie się rezerw ropy naftowej i praktycznie wszystkiego, czego potrzebuje cywilizacja przemysłowa. Około roku 2000 świat miał się stać miejscem globalnej katastrofy, głodowej śmierci milionów ludzi.
Tymczasem odpowiedź na pytanie, dlaczego zasoby wydają się być tak małe, tkwi również w ekonomii. Eksploracje geologiczne są kosztowne. Oszacowanie wielkości odkrytych złóż minerałów jest jeszcze kosztowniejsze. Dlatego koncerny wydobywcze dokonują takich prac tylko w zakresie, który zapewnia im 10-20 lat nieprzerwanego wydobycia. Gdyby eksplorowali i szacowali dalej po osiągnięciu takiego poziomu, odbiłoby się to na opłacalności bieżącej produkcji.
Oczywiście, gdy popyt gwałtownie wzrośnie, rosną dochody koncernów i zwiększają się też wydatki na poszukiwanie nowych rezerw. Dlatego kilka lat po rozpoczęciu takiego boomu surowcowego rezerwy są z reguły wyższe niż przed jego rozpoczęciem. Potem jednak wraz ze spadkiem tempa wzrostu popytu wszystko wraca do normy. Popyt i produkcja rosną, relacja rezerw do bieżącej produkcji powoli spada (bo dokonuje się mniej eksploracji) i przy kolejnym synchronicznym wzroście światowego popytu rozpoczyna się kolejna panika...
Ropa się skończy?
Laicy na problem surowców patrzą - jak to określam - z perspektywy wielkiej dziury. Stale pogłębianej dziury powstającej w wyniku wydobywania, powiedzmy, rudy miedzi. Kiedyś wreszcie - myślą - dojdzie się do dna, do litej skały, gdzie miedzi już nie będzie. Koniec, kropka. Nie myślą oni na przykład o tym, co ekonomiści nazywają substytucyjnością zasobów. Wspomniana już miedź jest tutaj doskonałym przykładem. Głównym konsumentem miedzi byli przez dziesięciolecia producenci kabli telekomunikacyjnych. Teraz w coraz większym zakresie kable z drutu miedzianego zastępuje się kablami z włókien szklanych. A przecież piasku, podstawowego surowca do produkcji szkła, nie zabraknie nigdy!
Z ropą naftową jest podobnie. Zasoby ropy naftowej możliwej do wydobycia przy wyższych cenach są ogromne. Nowe technologie są kosztowne, więc gdy ropa kosztowała 15-25 USD, nie warto było ich stosować, natomiast gdy kosztuje 60-
-70 USD, sytuacja zmienia się radykalnie. Sięgając do danych wspomnianego już eksperta Manhattan Institute, zbadane rezerwy Stanów Zjednoczonych wynoszą 21,4 mld baryłek. Tymczasem wykorzystanie technologii jednego tylko typu, mianowicie wstrzykiwania dwutlenku węgla do już wykorzystywanych bądź nawet wcześniej opuszczonych pól naftowych, pozwoli Amerykanom zwiększyć rezerwy o 89 mld baryłek. Ameryka nie jest tutaj bynajmniej wyjątkiem; technologie mają przecież charakter uniwersalny.
Nie tylko stare rezerwy rosną w wyniku zastosowania bardziej wydajnych technologii, ale normalna gra podaży i popytu wprowadza do wykorzystania nowe surowce bądź nowe źródła starych surowców. Wprawdzie przy niskich cenach koszty ekstrakcji ropy naftowej z łupków bitumicznych czy piasków przesyconych smołą były zbyt wysokie, ale jeśli przez dłuższy czas miałyby się utrzymać takie ceny jak w ostatnim roku - dwóch latach, to wejdą do eksploatacji nowe, odmienne źródła ropy naftowej, które znowu zwielokrotnią nasze zasoby. To zapewne jeszcze jednak nieprędko, gdyż po pierwsze, ceny ropy spadną, a po drugie, nowe technologie zastosowane do tradycyjnych źródeł ropy będą wzmacniać trend spadkowy cen.
Dobry Bóg zrobił, co mógł
Z nieznanych powodów, być może kaprysu geologicznego, ropa naftowa znajduje się na obszarach niesłychanie politycznie niestabilnych, co zwiększa skalę perturbacji ponad tę wywoływaną przez okresowe zmiany relacji podaży i popytu. Być może zresztą dobry Bóg postanowił wyrównać szanse zasobami mineralnymi tym, którym miało zbraknąć innych talentów? Tak czy inaczej, muzułmańscy fanatycy, komunizujący fanatycy i inni fanatycy, jak również ponadprzeciętni gamonie mają znacznie więcej do powiedzenia w wypadku ropy naftowej niż jakichkolwiek innych surowców. To jest właśnie ten karciany "czarny Piotruś" wprowadzający elementy niepewności do skądinąd całkiem czytelnego świata surowców, który starałem się przybliżyć powyżej.
Kiedy popyt szybko rośnie
W cyklach koniunkturalnych co jakiś czas się zdarza, że następuje coś, co ekonomiści nazywają równoległym przyspieszeniem popytu w krótkim okresie. Różne produkty różnie reagują na taki gwałtowny wzrost popytu. Producentom łatwiej dać sobie radę z popytem na wyroby gotowe; zwiększenie mocy produkcyjnych następuje względnie szybko i wzrost cen jako reakcja na nie nadążającą podaż stosunkowo szybko się kończy, gdy podaż zrównuje się z popytem.
Gorzej to wygląda w wypadku surowców mineralnych, takich jak ropa naftowa czy rudy metali. Tutaj mogą zostać dokonane inwestycje tylko zakrojone na większą skalę, tam gdzie są dostatecznie duże rezerwy danego surowca i okres dochodzenia do planowanej produkcji jest znacznie dłuższy. Tak się stało i tym razem. Amerykańskie ostre wyjście z fazy stagnacji (pogłębionej psychologicznymi konsekwencjami terrorystycznego ataku na World Trade Center) zbiegło się w czasie z przyspieszeniem popytu na podstawowe produkty - stal, cement i paliwa - w Chinach, szybko rozwijających fizyczną infrastrukturę gospodarki.
Dodajmy do tego przyspieszenie niektórych emerging markets oraz w pewnym stopniu także Japonii, a będziemy mieli obraz skoncentrowanego w krótkim okresie przyspieszenia popytu i jego zwykłych w takich razach efektów w postaci gwałtownego wzrostu cen surowców. Tyle że takie okresy zsynchronizowanego przyspieszenia nie zdarzają się na szczęście zbyt często. Poprzedni był w latach 1971-73, gdy po raz pierwszy po II wojnie światowej nastąpiło sprzężenie fazy przyspieszenia we wszystkich trzech obszarach świata zachodniego: Ameryce Północnej, Europie Zachodniej i Japonii. Ceny surowców zresztą po kilku latach znacznie spadły, gdy koniunktura się pogorszyła i popyt się skurczył. Wyjątkiem była właśnie ropa naftowa, której ceny obniżały się powoli, co było następstwem pojawienia się w miarę skutecznego kartelu państw OPEC.
Za małe rezerwy?
Obok wysokich cen koronnym argumentem panikarzy i nawiedzonych antykapitalistycznych ideologów są niskie - ich zdaniem - rezerwy, co oznacza, że ceny nie spadną, a przeciwnie, w miarę wyczerpywania się (liczonych na kilkanaście lat) rezerw będą rosnąć oraz że oparty na konsumpcyjnym podejściu do życia kapitalistyczny model w tych warunkach nie przetrwa i jest skazany na klęskę. I jedni, i drudzy padają ofiarą nieznajomości ekonomii.
Rezerwy zawsze wydają się za małe, jeśli patrzymy wyłącznie z perspektywy potrzeb cywilizacji zużywającej rosnące zwykle ilości jakiegoś produktu. I panikarskie prognozy - zarówno specjalistów, jak i niespecjalistów - towarzyszą kapitalizmowi prawie od jego początków. Max Schulz z Manhattan Institute przypomniał niedawno amerykańskie prognozy dotyczące rezerw ropy naftowej. Pierwsze złoża ropy odkryto w USA w 1859 r. i już w 1874 r. geolodzy z Pensylwanii ostrzegli, że rezerwy ropy w USA wystarczą zaledwie na cztery lata. Tuż przed wybuchem I wojny światowej biuro górnictwa rządu federalnego USA niepokoiło się, że rezerwy ropy naftowej skończą się za dziesięć lat. To samo biuro w 1940 r., tuż przed przystąpieniem USA do II wojny światowej, oceniało rezerwy na piętnaście lat.
Moda na katastroficzne prognozy powróciła w końcu lat 60. wraz z rozlewającą się falą lewackiego irracjonalizmu. Uczeni gamonie z Klubu Rzymskiego i podobnych towarzystw wzajemnej adoracji też zapowiedzieli wyczerpanie się rezerw ropy naftowej i praktycznie wszystkiego, czego potrzebuje cywilizacja przemysłowa. Około roku 2000 świat miał się stać miejscem globalnej katastrofy, głodowej śmierci milionów ludzi.
Tymczasem odpowiedź na pytanie, dlaczego zasoby wydają się być tak małe, tkwi również w ekonomii. Eksploracje geologiczne są kosztowne. Oszacowanie wielkości odkrytych złóż minerałów jest jeszcze kosztowniejsze. Dlatego koncerny wydobywcze dokonują takich prac tylko w zakresie, który zapewnia im 10-20 lat nieprzerwanego wydobycia. Gdyby eksplorowali i szacowali dalej po osiągnięciu takiego poziomu, odbiłoby się to na opłacalności bieżącej produkcji.
Oczywiście, gdy popyt gwałtownie wzrośnie, rosną dochody koncernów i zwiększają się też wydatki na poszukiwanie nowych rezerw. Dlatego kilka lat po rozpoczęciu takiego boomu surowcowego rezerwy są z reguły wyższe niż przed jego rozpoczęciem. Potem jednak wraz ze spadkiem tempa wzrostu popytu wszystko wraca do normy. Popyt i produkcja rosną, relacja rezerw do bieżącej produkcji powoli spada (bo dokonuje się mniej eksploracji) i przy kolejnym synchronicznym wzroście światowego popytu rozpoczyna się kolejna panika...
Ropa się skończy?
Laicy na problem surowców patrzą - jak to określam - z perspektywy wielkiej dziury. Stale pogłębianej dziury powstającej w wyniku wydobywania, powiedzmy, rudy miedzi. Kiedyś wreszcie - myślą - dojdzie się do dna, do litej skały, gdzie miedzi już nie będzie. Koniec, kropka. Nie myślą oni na przykład o tym, co ekonomiści nazywają substytucyjnością zasobów. Wspomniana już miedź jest tutaj doskonałym przykładem. Głównym konsumentem miedzi byli przez dziesięciolecia producenci kabli telekomunikacyjnych. Teraz w coraz większym zakresie kable z drutu miedzianego zastępuje się kablami z włókien szklanych. A przecież piasku, podstawowego surowca do produkcji szkła, nie zabraknie nigdy!
Z ropą naftową jest podobnie. Zasoby ropy naftowej możliwej do wydobycia przy wyższych cenach są ogromne. Nowe technologie są kosztowne, więc gdy ropa kosztowała 15-25 USD, nie warto było ich stosować, natomiast gdy kosztuje 60-
-70 USD, sytuacja zmienia się radykalnie. Sięgając do danych wspomnianego już eksperta Manhattan Institute, zbadane rezerwy Stanów Zjednoczonych wynoszą 21,4 mld baryłek. Tymczasem wykorzystanie technologii jednego tylko typu, mianowicie wstrzykiwania dwutlenku węgla do już wykorzystywanych bądź nawet wcześniej opuszczonych pól naftowych, pozwoli Amerykanom zwiększyć rezerwy o 89 mld baryłek. Ameryka nie jest tutaj bynajmniej wyjątkiem; technologie mają przecież charakter uniwersalny.
Nie tylko stare rezerwy rosną w wyniku zastosowania bardziej wydajnych technologii, ale normalna gra podaży i popytu wprowadza do wykorzystania nowe surowce bądź nowe źródła starych surowców. Wprawdzie przy niskich cenach koszty ekstrakcji ropy naftowej z łupków bitumicznych czy piasków przesyconych smołą były zbyt wysokie, ale jeśli przez dłuższy czas miałyby się utrzymać takie ceny jak w ostatnim roku - dwóch latach, to wejdą do eksploatacji nowe, odmienne źródła ropy naftowej, które znowu zwielokrotnią nasze zasoby. To zapewne jeszcze jednak nieprędko, gdyż po pierwsze, ceny ropy spadną, a po drugie, nowe technologie zastosowane do tradycyjnych źródeł ropy będą wzmacniać trend spadkowy cen.
Dobry Bóg zrobił, co mógł
Z nieznanych powodów, być może kaprysu geologicznego, ropa naftowa znajduje się na obszarach niesłychanie politycznie niestabilnych, co zwiększa skalę perturbacji ponad tę wywoływaną przez okresowe zmiany relacji podaży i popytu. Być może zresztą dobry Bóg postanowił wyrównać szanse zasobami mineralnymi tym, którym miało zbraknąć innych talentów? Tak czy inaczej, muzułmańscy fanatycy, komunizujący fanatycy i inni fanatycy, jak również ponadprzeciętni gamonie mają znacznie więcej do powiedzenia w wypadku ropy naftowej niż jakichkolwiek innych surowców. To jest właśnie ten karciany "czarny Piotruś" wprowadzający elementy niepewności do skądinąd całkiem czytelnego świata surowców, który starałem się przybliżyć powyżej.
Więcej możesz przeczytać w 18/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.