Drogie paliwo zawdzięczamy politykom, a nie wysokim cenom ropy naftowej
Na rynku jest dużo ropy, rośnie także jej przerób. Wzrost cen jest spowodowany nie przyczynami makroekonomicznymi, a grą spekulantów, którzy wykorzystują do windowania cen geopolityczną niestabilność w Iraku, Iranie, Wenezueli i Nigerii". Tak mówił w ubiegłym tygodniu lord John Browne, prezes brytyjskiego giganta naftowego BP. Na gorączce naftowej wywoływanej przez spekulantów zarabiają przede wszystkim koncerny naftowe i... rządy państw należących do Unii Europejskiej. Podobną opinię wyraził prezydent USA George Bush, który 26 kwietnia zwrócił się do Departamentu Sprawiedliwości i Federalnej Komisji Handlu, aby zbadała, w jakim stopniu wysokie ceny benzyny na stacjach są rezultatem wysokich cen ropy naftowej, a w jakim - wykorzystywania przez koncerny okazji do podwyższenia marż. Przy czym w USA, co warto podkreślić, dzięki niskim podatkom benzyna jest prawie dwa razy tańsza niż w Europie.
Ukryte dochody
To, co denerwuje amerykańskiego prezydenta, cieszy europejskich polityków, w tym polskich. Wykorzystali oni rosnące od kilku lat ceny ropy do ukrytego zwiększenia dochodów państwa. W 2005 r. kierowcy zapłacili w formie podatków zawartych w cenie paliwa (akcyza, VAT i opłata paliwowa) ponad 30 mld zł. To jedna szósta budżetu państwa! Co więcej, dochody państwa były o prawie 5 mld zł wyższe, niż się spodziewano, głównie ze względu na wyższe dochody z podatków od paliwa.
Polski system podatków nakładanych na paliwa kształtował się w czasach, kiedy ropa kosztowała 10-20 USD za baryłkę, a litr benzyny można było kupić za 1,8 zł (tak było jeszcze w 1997 r.). Kiedy za litr benzyny trzeba zapłacić 4,15 zł, a wszystko wskazuje na to, że niedługo nawet 5 zł, obciążenia fiskalne zwiększają się wprost proporcjonalnie do wzrostu cen. Chociaż w Unii Europejskiej obowiązują minimalne stawki akcyzy (trochę wyższe niż u nas), to u nas będą one obowiązywać dopiero w 2009 r. Minister finansów Zyta Gilowska zapowiedziała, że kolejnej podwyżki akcyzy możemy się spodziewać już we wrześniu 2007 r. I to mimo faktu, że obecnie, uwzględniając wysokość zarobków, Polacy mają najdroższe paliwo w krajach UE. Tym samym rząd Kazimierza Marcinkiewicza jest na najlepszej drodze do spełniania proroctwa Donalda Tuska z września 2005 r., kiedy to szef PO przewidywał, że realizacja programu wyborczego PiS sprawi, iż litr benzyny będzie kosztować 6 zł.
VAT + akcyza = becikowe
Polscy politycy, jak się okazuje niezależnie od opcji politycznych (prof. Gilowska zanim została ministrem finansów, była zwolennikiem obniżania akcyzy), serwują nam demagogiczne argumenty: "Nie możemy obniżyć akcyzy na paliwa, bo nie starczy na służbę zdrowia, emerytury itd.". Tymczasem wzrost cen paliwa bezpośrednio przekłada się na dochody państwa. Na przykład zawarty w cenie benzyny VAT (22 proc.) liczony jest już od ceny paliwa na stacji benzynowej. Przy cenie 4,15 zł za litr benzyny podatek ten wynosi 75 gr, czyli jest ponad dwa razy wyższy niż pięć lat temu, kiedy benzyna kosztowała 1,8 zł za litr. Zawarta w cenie akcyza jest co prawda liczona kwotowo (obecnie - 1315 zł za 1000 l paliwa), ale rząd stopniowo ją podnosi
- od 1 stycznia 2007 r. ma wynosić 1565 zł za 1000 litrów paliwa, czyli 25 gr więcej na każdym litrze benzyny. Trudno się nie oprzeć wrażeniu, że kolejne ekipy wyższe dochody z podatków pośrednich traktują jako bonus, dzięki któremu sfinansują łapówki dla wyborców (na przykład becikowe).
O tym, że łupienie właścicieli aut jest zaplanowanym działaniem, pokazuje to, że rząd podzielił opinię Jacka Wróblewskiego z Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego, który stwierdził że "polscy kierowcy jeżdżąc na autogazie, oszczędzają kosztem rafinerii". Do niedawna polskie rządy, zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej, stosowały niższą stawkę akcyzy na autogaz niż na benzynę, ponieważ jego spalanie jest mniej szkodliwe dla środowiska niż benzyny. Problem polega na tym, że sprzedawany w Polsce autogaz pochodzi z importu i polskie rafinerie zarabiają na nim znacznie mniej niż na przerabianej w Polsce ropie naftowej. Dlatego od września 2006 r. planuje się podwyżkę akcyzy na autogaz o 21 gr na litrze (aby jej dokonać, podnosi się maksymalną dozwoloną przez prawo akcyzę z 700 zł na 1000 l do 1100 zł na 1000 l).
Skarb skarbu państwa
Skąd takie zainteresowanie rządu tym, by chronić dochody rafinerii? Skarb państwa jest właścicielem 28 proc. akcji PKN Orlen, a także 59 proc. akcji jej jedynego konkurenta, Grupy Lotos. W praktyce kontroluje obie firmy i może decydować o ich polityce cenowej, dlatego łzy, które roni premier Kazimierz Marcinkiewicz nad ciężkim losem polskich kierowców, należy traktować jako działalność public relations. Ten sposób, w Polsce swojsko określany jako metoda "na zająca", jest stary jak świat i wciąż skuteczny. Rolę takiego zająca odgrywają "złe" rafinerie, a "dobry" rząd zbiera kasę.
Tylko od 2002 r. do 2005 r. zyski PKN Orlen wzrosły ponaddziesięciokrotnie - z 421 mln zł do ponad 4,7 mld zł. Jedna trzecia z tego (1,31 mld) należy do skarbu państwa, PKN Orlen musiał także od zysku zapłacić 700 mln zł podatku dochodowego. Co więcej, stopa zwrotu z kapitału własnego (tzw. wskaźnik ROE) PKN Orlen wzrosła w tym czasie z 5,05 proc. do 27,8 proc. To oznacza, że PKN Orlen jest obecnie ponad dwa razy bardziej zyskowną firmą niż bez przerwy oskarżana o nadużywanie pozycji monopolistycznej TP SA. Jeżeli do tego dodamy, że skala marnotrawstwa w polskich rafineriach jest wyjątkowo duża (m.in. kupują ropę od pośrednika, tajemniczej firmy J&S, zamiast taniej - bezpośrednio od producentów), to stanie się oczywiste, że bez przeszkód można obniżyć cenę paliwa. Jak bardzo, o tym świadczy wypowiedź prezesa PKN Orlen Igora Chalupca, który alarmował, że jego firma musi kupić litewską rafinerię Możejki, gdyż "grozi nam zalew taniego paliwa".
Pokusa nie do odparcia
Wykorzystywanie zamieszania na rynku ropy naftowej do windowania marży jest grzechem nie tylko polskich rafinerii. W 2005 r. po raz pierwszy w historii listę największych firm w USA tygodnika "Fortune" otworzył koncern paliwowy ExxonMobil, wyprzedzając dotychczasowego lidera, firmę Wal-Mart. W ciągu zaledwie roku przychody ExxonMobil wzrosły o jedną czwartą, do 339 mld USD (dla porównania: roczny PKB Polski to około 200 mld USD). Co ciekawe, zyski zwiększyły się jeszcze bardziej (o 42 proc.), co oznacza, że koncern wykorzystał zwyżkę cen do podniesienia marży.
18 kwietnia 2006 r. Stowarzyszenie Podatników i Konsumentów Kalifornii wydało raport o cenach benzyny w stanie, opracowany na ich zlecenie przez niezależnego analityka sektora naftowego Tima Hamiltona. Z raportu wynika, że od 3 stycznia 2006 r. do 10 kwietnia 2006 r. cena galona benzyny (3,785 l) wzrosła z 2,21 USD do 2,81 USD. Z 60 centów podwyżki tylko 12 centów było wynikiem wzrostu cen ropy naftowej, 4 centy to wyższy podatek stanowy, a 44 centy to zwiększona marża rafinerii. Te 44 centy dodatkowej marży na galonie oznacza, że kalifornijscy kierowcy w kwietniu 2006 r. wydali na paliwo o 546 mln USD więcej niż w kwietniu 2005 r. i o tyle wzrósł czysty zysk rafinerii.
Lord Browne, szef BP, przyznał, że jeżeli cena ropy utrzyma się na poziomie 60 USD za baryłkę, to będzie w stanie wypłacić akcjonariuszom do końca 2008 r. dywidendę w wysokości 60 mld USD - jedną trzecią obecnej rynkowej wartości firmy. Jak podał amerykański Departament Energii, w III kwartale 2005 r. 20 największych amerykańskich firm przerabiających ropę naftową zarobiło łącznie 22,55 mld USD. Tych 20 firm w III kwartale 2001 r. zarobiło tylko 1,59 mld USD. Czy potrzebne jest bardziej dosadne udowodnienie podejrzeń, kto najbardziej korzysta na wysokich cenach ropy?
Ostatnia hossa?
Ceny ropy naftowej, sięgające 75 USD za baryłkę, nie są wbrew pozorom na rękę krajom tworzącym kartel producentów ropy naftowej - OPEC. Arabia Saudyjska przez lata nie dopuszczała do wzrostu cen tego surowca powyżej 30 USD za baryłkę, ponieważ była to bariera, do której nie opłacało się inwestować w poszukiwanie alternatywnych paliw. Obawy szejków były uzasadnione. Prezydent Bush przyznał w ubiegłym tygodniu, że nawet zmuszenie koncernów do obniżki cen będzie miało tylko krótkoterminowy efekt, a w długim okresie odpowiedzią na wysokie ceny ropy naftowej jest zwiększenie wysiłków nad opracowaniem alternatywnych paliw.
"Mahatma Ghandi powiedział kiedyś, że natura dała nam wystarczająco dużo, by zaspokoić ludzkie potrzeby, ale nie wystarczająco dużo, by zaspokoić ludzką chciwość. Jeżeli więc Zachód nie poskromi swojej chciwości, nadal będziemy płacić astronomiczne ceny za benzynę" - powiedział BBC Mani Shankar Aiyar, były minister ds. energii Indii. Hossa nie potrwa długo. Rosnące od kilku lat ceny ropy sprawiły, że ruszyły prace nad nowymi napędami do aut. Do prawdziwej rewolucji dojdzie wówczas, gdy zmotoryzowani na masową skalę zaczną zasilać auta sprężonym gazem ziemnym (CNG) lub wodorem. Takie auta będą bardzo tanie w eksploatacji: odpowiednik litra benzyny będzie kosztował od 1 zł do 2 zł. Nowe paliwa będą oznaczały nie tylko koniec karteli naftowych, ale także krach budżetów państw europejskich. Nowe paliwa będą poza zasięgiem fiskusa: zestaw do tankowania gazu ziemnego każdy będzie mógł mieć w domu, a stacje produkujące wodór będą mogły powstać de facto w każdej przydrożnej stodole. O tym, że nie jest to odległa przyszłość, świadczy fakt, że Toyota i Honda już rozpoczęły produkcję (na razie nieseryjną) aut na wodór.
Ukryte dochody
To, co denerwuje amerykańskiego prezydenta, cieszy europejskich polityków, w tym polskich. Wykorzystali oni rosnące od kilku lat ceny ropy do ukrytego zwiększenia dochodów państwa. W 2005 r. kierowcy zapłacili w formie podatków zawartych w cenie paliwa (akcyza, VAT i opłata paliwowa) ponad 30 mld zł. To jedna szósta budżetu państwa! Co więcej, dochody państwa były o prawie 5 mld zł wyższe, niż się spodziewano, głównie ze względu na wyższe dochody z podatków od paliwa.
Polski system podatków nakładanych na paliwa kształtował się w czasach, kiedy ropa kosztowała 10-20 USD za baryłkę, a litr benzyny można było kupić za 1,8 zł (tak było jeszcze w 1997 r.). Kiedy za litr benzyny trzeba zapłacić 4,15 zł, a wszystko wskazuje na to, że niedługo nawet 5 zł, obciążenia fiskalne zwiększają się wprost proporcjonalnie do wzrostu cen. Chociaż w Unii Europejskiej obowiązują minimalne stawki akcyzy (trochę wyższe niż u nas), to u nas będą one obowiązywać dopiero w 2009 r. Minister finansów Zyta Gilowska zapowiedziała, że kolejnej podwyżki akcyzy możemy się spodziewać już we wrześniu 2007 r. I to mimo faktu, że obecnie, uwzględniając wysokość zarobków, Polacy mają najdroższe paliwo w krajach UE. Tym samym rząd Kazimierza Marcinkiewicza jest na najlepszej drodze do spełniania proroctwa Donalda Tuska z września 2005 r., kiedy to szef PO przewidywał, że realizacja programu wyborczego PiS sprawi, iż litr benzyny będzie kosztować 6 zł.
VAT + akcyza = becikowe
Polscy politycy, jak się okazuje niezależnie od opcji politycznych (prof. Gilowska zanim została ministrem finansów, była zwolennikiem obniżania akcyzy), serwują nam demagogiczne argumenty: "Nie możemy obniżyć akcyzy na paliwa, bo nie starczy na służbę zdrowia, emerytury itd.". Tymczasem wzrost cen paliwa bezpośrednio przekłada się na dochody państwa. Na przykład zawarty w cenie benzyny VAT (22 proc.) liczony jest już od ceny paliwa na stacji benzynowej. Przy cenie 4,15 zł za litr benzyny podatek ten wynosi 75 gr, czyli jest ponad dwa razy wyższy niż pięć lat temu, kiedy benzyna kosztowała 1,8 zł za litr. Zawarta w cenie akcyza jest co prawda liczona kwotowo (obecnie - 1315 zł za 1000 l paliwa), ale rząd stopniowo ją podnosi
- od 1 stycznia 2007 r. ma wynosić 1565 zł za 1000 litrów paliwa, czyli 25 gr więcej na każdym litrze benzyny. Trudno się nie oprzeć wrażeniu, że kolejne ekipy wyższe dochody z podatków pośrednich traktują jako bonus, dzięki któremu sfinansują łapówki dla wyborców (na przykład becikowe).
O tym, że łupienie właścicieli aut jest zaplanowanym działaniem, pokazuje to, że rząd podzielił opinię Jacka Wróblewskiego z Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego, który stwierdził że "polscy kierowcy jeżdżąc na autogazie, oszczędzają kosztem rafinerii". Do niedawna polskie rządy, zgodnie z zaleceniami Komisji Europejskiej, stosowały niższą stawkę akcyzy na autogaz niż na benzynę, ponieważ jego spalanie jest mniej szkodliwe dla środowiska niż benzyny. Problem polega na tym, że sprzedawany w Polsce autogaz pochodzi z importu i polskie rafinerie zarabiają na nim znacznie mniej niż na przerabianej w Polsce ropie naftowej. Dlatego od września 2006 r. planuje się podwyżkę akcyzy na autogaz o 21 gr na litrze (aby jej dokonać, podnosi się maksymalną dozwoloną przez prawo akcyzę z 700 zł na 1000 l do 1100 zł na 1000 l).
Skarb skarbu państwa
Skąd takie zainteresowanie rządu tym, by chronić dochody rafinerii? Skarb państwa jest właścicielem 28 proc. akcji PKN Orlen, a także 59 proc. akcji jej jedynego konkurenta, Grupy Lotos. W praktyce kontroluje obie firmy i może decydować o ich polityce cenowej, dlatego łzy, które roni premier Kazimierz Marcinkiewicz nad ciężkim losem polskich kierowców, należy traktować jako działalność public relations. Ten sposób, w Polsce swojsko określany jako metoda "na zająca", jest stary jak świat i wciąż skuteczny. Rolę takiego zająca odgrywają "złe" rafinerie, a "dobry" rząd zbiera kasę.
Tylko od 2002 r. do 2005 r. zyski PKN Orlen wzrosły ponaddziesięciokrotnie - z 421 mln zł do ponad 4,7 mld zł. Jedna trzecia z tego (1,31 mld) należy do skarbu państwa, PKN Orlen musiał także od zysku zapłacić 700 mln zł podatku dochodowego. Co więcej, stopa zwrotu z kapitału własnego (tzw. wskaźnik ROE) PKN Orlen wzrosła w tym czasie z 5,05 proc. do 27,8 proc. To oznacza, że PKN Orlen jest obecnie ponad dwa razy bardziej zyskowną firmą niż bez przerwy oskarżana o nadużywanie pozycji monopolistycznej TP SA. Jeżeli do tego dodamy, że skala marnotrawstwa w polskich rafineriach jest wyjątkowo duża (m.in. kupują ropę od pośrednika, tajemniczej firmy J&S, zamiast taniej - bezpośrednio od producentów), to stanie się oczywiste, że bez przeszkód można obniżyć cenę paliwa. Jak bardzo, o tym świadczy wypowiedź prezesa PKN Orlen Igora Chalupca, który alarmował, że jego firma musi kupić litewską rafinerię Możejki, gdyż "grozi nam zalew taniego paliwa".
Pokusa nie do odparcia
Wykorzystywanie zamieszania na rynku ropy naftowej do windowania marży jest grzechem nie tylko polskich rafinerii. W 2005 r. po raz pierwszy w historii listę największych firm w USA tygodnika "Fortune" otworzył koncern paliwowy ExxonMobil, wyprzedzając dotychczasowego lidera, firmę Wal-Mart. W ciągu zaledwie roku przychody ExxonMobil wzrosły o jedną czwartą, do 339 mld USD (dla porównania: roczny PKB Polski to około 200 mld USD). Co ciekawe, zyski zwiększyły się jeszcze bardziej (o 42 proc.), co oznacza, że koncern wykorzystał zwyżkę cen do podniesienia marży.
18 kwietnia 2006 r. Stowarzyszenie Podatników i Konsumentów Kalifornii wydało raport o cenach benzyny w stanie, opracowany na ich zlecenie przez niezależnego analityka sektora naftowego Tima Hamiltona. Z raportu wynika, że od 3 stycznia 2006 r. do 10 kwietnia 2006 r. cena galona benzyny (3,785 l) wzrosła z 2,21 USD do 2,81 USD. Z 60 centów podwyżki tylko 12 centów było wynikiem wzrostu cen ropy naftowej, 4 centy to wyższy podatek stanowy, a 44 centy to zwiększona marża rafinerii. Te 44 centy dodatkowej marży na galonie oznacza, że kalifornijscy kierowcy w kwietniu 2006 r. wydali na paliwo o 546 mln USD więcej niż w kwietniu 2005 r. i o tyle wzrósł czysty zysk rafinerii.
Lord Browne, szef BP, przyznał, że jeżeli cena ropy utrzyma się na poziomie 60 USD za baryłkę, to będzie w stanie wypłacić akcjonariuszom do końca 2008 r. dywidendę w wysokości 60 mld USD - jedną trzecią obecnej rynkowej wartości firmy. Jak podał amerykański Departament Energii, w III kwartale 2005 r. 20 największych amerykańskich firm przerabiających ropę naftową zarobiło łącznie 22,55 mld USD. Tych 20 firm w III kwartale 2001 r. zarobiło tylko 1,59 mld USD. Czy potrzebne jest bardziej dosadne udowodnienie podejrzeń, kto najbardziej korzysta na wysokich cenach ropy?
Ostatnia hossa?
Ceny ropy naftowej, sięgające 75 USD za baryłkę, nie są wbrew pozorom na rękę krajom tworzącym kartel producentów ropy naftowej - OPEC. Arabia Saudyjska przez lata nie dopuszczała do wzrostu cen tego surowca powyżej 30 USD za baryłkę, ponieważ była to bariera, do której nie opłacało się inwestować w poszukiwanie alternatywnych paliw. Obawy szejków były uzasadnione. Prezydent Bush przyznał w ubiegłym tygodniu, że nawet zmuszenie koncernów do obniżki cen będzie miało tylko krótkoterminowy efekt, a w długim okresie odpowiedzią na wysokie ceny ropy naftowej jest zwiększenie wysiłków nad opracowaniem alternatywnych paliw.
"Mahatma Ghandi powiedział kiedyś, że natura dała nam wystarczająco dużo, by zaspokoić ludzkie potrzeby, ale nie wystarczająco dużo, by zaspokoić ludzką chciwość. Jeżeli więc Zachód nie poskromi swojej chciwości, nadal będziemy płacić astronomiczne ceny za benzynę" - powiedział BBC Mani Shankar Aiyar, były minister ds. energii Indii. Hossa nie potrwa długo. Rosnące od kilku lat ceny ropy sprawiły, że ruszyły prace nad nowymi napędami do aut. Do prawdziwej rewolucji dojdzie wówczas, gdy zmotoryzowani na masową skalę zaczną zasilać auta sprężonym gazem ziemnym (CNG) lub wodorem. Takie auta będą bardzo tanie w eksploatacji: odpowiednik litra benzyny będzie kosztował od 1 zł do 2 zł. Nowe paliwa będą oznaczały nie tylko koniec karteli naftowych, ale także krach budżetów państw europejskich. Nowe paliwa będą poza zasięgiem fiskusa: zestaw do tankowania gazu ziemnego każdy będzie mógł mieć w domu, a stacje produkujące wodór będą mogły powstać de facto w każdej przydrożnej stodole. O tym, że nie jest to odległa przyszłość, świadczy fakt, że Toyota i Honda już rozpoczęły produkcję (na razie nieseryjną) aut na wodór.
Turbogospodarka |
---|
Mimo wysokich obecnie cen ropy gospodarka amerykańska rozwija się bardzo szybko. W 2005 r. wzrost PKB wyniósł 3,5 proc., a w I kwartale 2006 r. - 5,0 proc. Bezrobocie spadło do 4,7 proc. Niskie podatki, jakimi obłożone jest paliwo, sprawiają, że wzrost cen nie jest tak odczuwalny jak w Europie. USA, największy na świecie konsument ropy, są coraz mniej zależne od tego surowca. Uwzględniając inflację, ropa jest tańsza niż w roku 1980. Ostatnie dane Departmentu Energii mówią, że wzrost ceny ropy o 10 proc. może obniżyć tempo wzrostu PKB zaledwie o 0,05-0,1 proc. Ludwik M. Bednarz |
Naftoholicy |
---|
Rozmowa z Danielem Yerginem, uznawanym za najlepszego na świecie analityka rynku ropy naftowej Ludwik M. Bednarz: Rok temu prognozował pan spadek cen ropy, mamy zaś rekordowy wzrost. Daniel Yergin: Teraz mamy "cenę strachu" - to wynik ambicji atomowych Iranu. Doszło też do zmniejszenia podaży ropy naftowej na światowym rynku. W sumie znikało z niego ponad 2 mln baryłek dziennie: 900 tys. baryłek w Iraku, 530 tys. baryłek w Nigerii, 400 tys. baryłek w Wenezueli oraz po huraganach Katrina i Rita 330 tys. baryłek w Zatoce Meksykańskiej. Na to wszystko nałożył się znaczny wzrost zużycia paliw w Azji, głównie w Chinach. - Czy światowa gospodarka wytrzyma coraz wyższe ceny paliw? - Gospodarka jest elastyczna, dostosowuje się do wyższych cen surowców, w tym paliw. Z dziesięciolecia na dziesięciolecie zmniejsza się tzw. naftochłonność dochodu narodowego. By wytworzyć 1000 dolarów PKB w 1980 r., trzeba było zużyć ropę naftową wartości około 72 dolarów. W tym roku ocenia się, że aby osiągnąć ten cel, wystarczy na to ropa warta 41 dolarów. Dzisiejszy wzrost cen nie jest więc katastrofą podobną do tej z lat 70. Wysokie ceny mogą się jednak stać znaczącym hamulcem wzrostu gospodarczego. Nie można zapominać, że każda wielka recesja, począwszy od tej z lat 70., była poprzedzona nagłym wzrostem cen ropy. - Czy nie jesteśmy obecnie świadkami końca wieku nafty? - Żyjemy w wieku komputerów i błyskawicznej komunikacji. Lecz energia, a nafta w szczególności, ciągle jest podstawą funkcjonowania współczesnych społeczeństw i gospodarek. Ropa nagle nie przestanie być potrzebna. Przeciwnie, sądzę, że już za 25 lat świat będzie jej zużywał o połowę więcej niż dziś! - Skąd świat weźmie tyle ropy, skoro kraje nad Zatoką Perską, jej najwięksi dostawcy, już widzą dna swych złóż? - Ropy naftowej wystarczy na wiele lat, może nawet na stulecie. Już niebawem należy oczekiwać dalszego wzrostu wydobycia, na przykład w Rosji, Kazachstanie, Azerbejdżanie, Katarze, Wenezueli, a nawet w Brazylii. Wzrośnie też wydobycie w Iraku, który po Arabii Saudyjskiej i Iranie ma największe zasoby ropy naftowej na świecie. Ropa będzie jednak coraz droższa, gdyż jej ogromne pokłady zalegają na dużych głębokościach. Wiercenia i wydobycie będą więc coraz kosztowniejsze. Rozmawiał Ludwik M. Bednarz San Francisco |
Więcej możesz przeczytać w 18/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.