* * * * *
Od kinowej premiery "Gladiatora" rozpoczął się renesans kostiumowych superprodukcji. Wydanie kolekcjonerskiej wersji filmu Ridleya Scotta zwiastuje jego koniec. Po obejrzeniu "Troi", "Aleksandra", "Króla Artura" i "Królestwa niebieskiego" przypomina się powiedzenie o karłach wspinających się na ramiona olbrzymów. Wymyślona naprędce opowieść o perypetiach nieznanego historykom rzymskiego wodza Maximusa jest o klasę lepsza od fabuł posiłkujących się najsłynniejszymi mitami naszej kultury. Zwykle sukces ma wielu ojców, ale w tym wypadku łatwo wskazać człowieka, bez którego "Gladiator" byłby tylko kolejną odsłoną rutynowo wykpiwanego przez krytyków "kina sandałowego". To Russell Crowe. Rola, którą pogardził Mel Gibson, okazała się wręcz stworzona dla rozrabiaki z antypodów. W takim wykonaniu apologia męskich cnót robi wrażenie, natomiast gdy Brad Pitt, Orlando Bloom czy Colin Farrell zaczynają deklamować o honorze i prężyć muskuły, ocierają się o parodię. Kolekcjonerski "Gladiator" jest dłuższy od kinowego o 17 minut. Komentują go Ridley Scott i Russell Crowe. Główną atrakcją trzypłytowego wydania jest dwustuminutowy dokument "Siła i honor", który mógłby nosić podtytuł "Jak sensownie wydać sto milionów dolarów". Jednak nikt nie jest doskonały - niektórzy widzowie zaklinają się, że w scenie walki z tygrysem Maximus ma na sobie sportowe spodenki z lycry, a kiedy wraca do domu, na polnej drodze widać ślady traktora.
Wiesław Chełminiak
"Gladiator - edycja kolekcjonerska", reż. Ridley Scott, USA 2000 (Universal Pictures)
Od kinowej premiery "Gladiatora" rozpoczął się renesans kostiumowych superprodukcji. Wydanie kolekcjonerskiej wersji filmu Ridleya Scotta zwiastuje jego koniec. Po obejrzeniu "Troi", "Aleksandra", "Króla Artura" i "Królestwa niebieskiego" przypomina się powiedzenie o karłach wspinających się na ramiona olbrzymów. Wymyślona naprędce opowieść o perypetiach nieznanego historykom rzymskiego wodza Maximusa jest o klasę lepsza od fabuł posiłkujących się najsłynniejszymi mitami naszej kultury. Zwykle sukces ma wielu ojców, ale w tym wypadku łatwo wskazać człowieka, bez którego "Gladiator" byłby tylko kolejną odsłoną rutynowo wykpiwanego przez krytyków "kina sandałowego". To Russell Crowe. Rola, którą pogardził Mel Gibson, okazała się wręcz stworzona dla rozrabiaki z antypodów. W takim wykonaniu apologia męskich cnót robi wrażenie, natomiast gdy Brad Pitt, Orlando Bloom czy Colin Farrell zaczynają deklamować o honorze i prężyć muskuły, ocierają się o parodię. Kolekcjonerski "Gladiator" jest dłuższy od kinowego o 17 minut. Komentują go Ridley Scott i Russell Crowe. Główną atrakcją trzypłytowego wydania jest dwustuminutowy dokument "Siła i honor", który mógłby nosić podtytuł "Jak sensownie wydać sto milionów dolarów". Jednak nikt nie jest doskonały - niektórzy widzowie zaklinają się, że w scenie walki z tygrysem Maximus ma na sobie sportowe spodenki z lycry, a kiedy wraca do domu, na polnej drodze widać ślady traktora.
Wiesław Chełminiak
"Gladiator - edycja kolekcjonerska", reż. Ridley Scott, USA 2000 (Universal Pictures)
Więcej możesz przeczytać w 37/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.