* * * *
Ktoś policzył, że The Rolling Stones - jeśli zsumuje się wiek wszystkich czterech członków zespołu - liczą sobie 245 lat. Mick Jagger skomentował tę arytmetykę krótko: gdyby ludzie, którzy to piszą, zwykle czterdziestolatkowie, wyszli na scenę i robili to, co my, padliby po godzinie trupem na atak serca. Owszem, były też inne złośliwości, a to że nowa trasa Stonesów powinna być sponsorowana przez viagrę lub depend, a to że ceny biletów są obrzydliwie wysokie... Ale sama nazwa The Rolling Stones przyciąga jak magnes, zwłaszcza że zespół wyruszył w kolejną superdochodową trasę z nowym albumem "A Bigger Bang", pierwszym od ukazania się "Bridges To Babylon" w 1997 r., najdłuższym od czasu "Exile On Main Street" (16 piosenek) i najlepszym przynajmniej od "Tattoo You" sprzed 24 lat. Tym razem jest to rezygnacja z bogatej i wystawnej produkcji studyjnej z udziałem wielu dodatkowych muzyków i chórków oraz powrót do rockowej, niemal garażowej prostoty. I okazuje się, że mimo ponad 40 lat kariery Stonesi nie stracili starej pasji do muzyki, dzięki której okrzyknięci zostali największym rockandrollowym zespołem świata. Nowy album jest spójny, pozbawiony muzycznych zapchajdziur, jak było w wypadku "Bridges To Babylon", "Voodoo Lounge" i "Steel Wheels". I gwarantuje ponad godzinę mocnego, klasycznego Stonesowskiego rocka w dawnym stylu. To miła niespodzianka dla starych, wiernych fanów i tych mniej wiernych, którzy swych idoli z czasów młodości spisali na straty jako koncertową maszynkę do robienia gigantycznych pieniędzy.
Jerzy A. Rzewuski
The Rolling Stones: "A Bigger Bang" (EMI
Ktoś policzył, że The Rolling Stones - jeśli zsumuje się wiek wszystkich czterech członków zespołu - liczą sobie 245 lat. Mick Jagger skomentował tę arytmetykę krótko: gdyby ludzie, którzy to piszą, zwykle czterdziestolatkowie, wyszli na scenę i robili to, co my, padliby po godzinie trupem na atak serca. Owszem, były też inne złośliwości, a to że nowa trasa Stonesów powinna być sponsorowana przez viagrę lub depend, a to że ceny biletów są obrzydliwie wysokie... Ale sama nazwa The Rolling Stones przyciąga jak magnes, zwłaszcza że zespół wyruszył w kolejną superdochodową trasę z nowym albumem "A Bigger Bang", pierwszym od ukazania się "Bridges To Babylon" w 1997 r., najdłuższym od czasu "Exile On Main Street" (16 piosenek) i najlepszym przynajmniej od "Tattoo You" sprzed 24 lat. Tym razem jest to rezygnacja z bogatej i wystawnej produkcji studyjnej z udziałem wielu dodatkowych muzyków i chórków oraz powrót do rockowej, niemal garażowej prostoty. I okazuje się, że mimo ponad 40 lat kariery Stonesi nie stracili starej pasji do muzyki, dzięki której okrzyknięci zostali największym rockandrollowym zespołem świata. Nowy album jest spójny, pozbawiony muzycznych zapchajdziur, jak było w wypadku "Bridges To Babylon", "Voodoo Lounge" i "Steel Wheels". I gwarantuje ponad godzinę mocnego, klasycznego Stonesowskiego rocka w dawnym stylu. To miła niespodzianka dla starych, wiernych fanów i tych mniej wiernych, którzy swych idoli z czasów młodości spisali na straty jako koncertową maszynkę do robienia gigantycznych pieniędzy.
Jerzy A. Rzewuski
The Rolling Stones: "A Bigger Bang" (EMI
Więcej możesz przeczytać w 37/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.