Kto zastąpi Leszka Balcerowicza?
Jak intryga z "Dziesięciu Murzynków" Agathy Christie wyglądają poszukiwania nowego prezesa Narodowego Banku Polskiego. W naszej wersji tak jak w powieści Murzynków najpierw było dziesięciu (dopiero w ostatniej chwili ich liczba wzrosła do dwunastu). Na początku grudnia stała się rzecz straszna: na "krótkiej liście" kandydatów nie pozostał żaden "podejrzany", czyli nikt, kto spełniałby minimum wymogów stawianych szefowi banku centralnego.
Bardzo krótka ławka
Prezesa banku centralnego powołuje Sejm na wniosek prezydenta RP i powinien to zrobić w styczniu 2007 r. Rządząca koalicja ma większość sejmową, więc w praktyce oznacza to mianowanie prezesa NBP przez prezydenta, a takie mianowanie winno nastąpić przed świętami. Czas jednak biegnie, a kandydata nie widać. Minister Przemysław Edgar Gosiewski stwierdził 23 listopada, że kandydat zostanie ogłoszony w ciągu dwóch tygodni i że "Prawo i Sprawiedliwość ma siedmiu kandydatów na prezesa Narodowego Banku Polskiego i jest wśród nich prof. Grzelońska". Najbardziej dociekliwe media doliczyły się jednak tylko sześciu kandydatów. Poza wymienioną byli to: Jerzy Kropiwnicki, Kazimierz Marcinkiewicz, Zbigniew Hockuba, Sławomir Skrzypek i Andrzej Sławiński. Sławomir Skrzypek poinformował media, że kandydować nie będzie, zatem już na starcie pozostało pięcioro Murzynków.
Skoro Gosiewski wymienił tylko jedno nazwisko - prof. Urszuli Grzelońskiej - wynikało, że to ona jest głównym kandydatem. Pani profesor, bardzo znana i ceniona ekonomistka, wywodząca się z solidnej wakarowskiej szkoły (od nazwiska prof. Aleksego Wakara, profesora SGH), swoją kandydaturę zawdzięcza temu, co jest marzeniem wszystkich polityków PiS - wysokiej ocenie Jarosława Kaczyńskiego. Sprawa jednak nie wydawała się przesądzona, bo podobno zachwytu tego nie podziela brat prezesa PiS. Sama prof. Grzelońska ponoć przez ponad miesiąc nie rozstawała się zĘtelefonem, oczekując na wiadomość z Pałacu Prezydenckiego. I nie doczekała się. Dlatego kiedy gazety opublikowały konkurencyjną listę sześciu kandydatów, na której znaleźli się Zyta Gilowska, Urszula Grzelońska, Stanisław Kluza, Jerzy Kropiwnicki, Wojciech Kuryłek i Cezary Mech, została ona odebrana jako wyraz belwederskich preferencji.
Przy wyraźnej sugestii, że prof. Grzelońska pełniła funkcję "przedskoczka" i nie jest poważnie brana pod uwagę, większość obserwatorów uznała, że sprawa jest przesądzona i nową szefową zostanie obecna wicepremier ds. gospodarczych. Ta jednak - zapewne także w związku z sugestiami, że to Kazimierz Marcinkiewicz powinien zostać wicepremierem kierującym gospodarką - uznała, że jest to próba jej eliminacji z aktywnego życia politycznego i zdecydowanie zdementowała zamiar ubiegania się o to stanowisko. W tej sytuacji, uwzględniając wybór Jerzego Kropiwnickiego na prezydenta Łodzi, mianowanie Stanisława Kluzy szefem nadzoru finansowego oraz nie najlepsze - ponoć - oceny Cezarego Mecha z czasów jego współpracy z Lechem Kaczyńskim jako prezydentem Warszawy, lista Murzynków zredukowała się do jednego nazwiska - Wojciecha Kuryłka. Tyle tylko że wydaje się on kandydatem mało prawdopodobnym.
Wojciech Kuryłek, niespełna czterdziestoletni adiunkt Uniwersytetu Warszawskiego, ma niewątpliwe kwalifikacje fachowe, ale stosunkowo małe doświadczenie (krótko był głównym ekonomistą Kredyt Banku, a od pół roku jest prezesem Banku Gospodarstwa Krajowego) i jego awans na prezesa NBP byłby chyba skokiem zbyt dużym.
"I nie było już nikogo" - tak brzmiałby aktual-ny tytuł powieści Agathy Christie, zmieniony przez wydawcę, aby dostosować się do politycznej poprawności. Wypisz, wymaluj ten poprawny tytuł pasuje także do aktualnej puen-ty naszej sensacyjnej historii. Nie zmienia jej najnowsza informacja z kręgów PiS (od Artura Zawiszy), że do grona kandydatów na bankowy stolec w ostatniej chwili dokooptowano prof. Andrzeja Wojtynę (pracownik naukowy krakowskiej Akademii Ekonomicznej, członek Rady Polityki Pieniężnej) i Jerzego Zdrzałkę (były prezes PZU).
Święty, ale z klucza
Kandydata na szefa NBP nie widać, więc media i organizacje biznesowe prześcigają się w wyliczaniu cech, które musi mieć dobry prezes. Można je zgrupować w blokach: kwalifikacje merytoryczne, umiejętności zarządcze, niezależność polityczna, komunikatywność i dobry odbiór społeczny (w tym zwłaszcza przez uczestników rynku finansowego). Chodzi o to, że taka wyliczanka nie ma wielkiego sensu i to z kilku powodów. Po pierwsze, stopień, w jakim kandydat spełnia te kryteria, jest trudno mierzalny iĘweryfikuje się dopiero "w praniu". Po drugie, stanowisko prezesa banku centralnego ma w oczywisty sposób charakter polityczny i nominacja też ma zawsze taki charakter, odzwierciedlając preferencje polityczne mianującego.
Aby odpowiedzieć na pytanie, czego mianujący od kandydata oczekuje, trzeba wiedzieć, jakie zadania przed bankiem centralnym stawia. A z rekonstrukcją wizji PiS w tej sprawie mają kłopot nie tylko komentatorzy. Nie byłoby dobrze, aby z konstatacji, że wybór idealny jest niemożliwy, wyciągnięto wniosek, iż w gruncie rzeczy jest wszystko jedno, kto będzie rządził polskim pieniądzem. Sugerowalibyśmy jednak, aby poważnie rozważyć kwestie misji banku centralnego i za najważniejszy jej element uznać sensownie pojętą jego autonomię. A to oznacza, że podstawową cechą przyszłego prezesa powinna być silna osobowość i niezależność, zaś to, czy jest kandydatem do Nagrody Nobla, ma drugorzędne znaczenie. Kogo, jako spełniającego ten wymóg, można sugerować? Po podpowiedź ponownie sięgamy do Agathy Christie. Jak wiedzą jej miłośnicy, w pobocznych wersjach (scenicznych, filmowych, a ostatnio także komputerowej) występują dwa rozwiązania nierozwiązywalnej zagadki. Albo na Wyspie Murzynków ukryła się jeszcze jedna osoba, albo czyjaś wcześniejsza eliminacja okazywała się pozorna. W pierwszym wypadku można by znaleźć sporo osób (na przykład Andrzej Olechowski, Marek Zuber), które nie zawsze są bezpośrednimi zwolennikami PiS, ale mają poglądy prawicowe oraz osobowość koncyliacyjną. W drugim wypadku z listy wcześniej występujących na giełdach do tej roli wydają się najlepiej pasować Zyta Gilowska i Kazimierz Marcinkiewicz (brak wykształcenia ekonomicznego nadrabia innymi pozytywnymi cechami).
Niezłym kandydatem jest zgłoszony w ostatniej chwili prof. Andrzej Wojtyna, ale pewnie w ostatecznym wyborze przeszkodzi mu to, że jest uważany za człowieka Jerzego Hausera. Jeszcze mniej prawdopodobnym kandydatem wydaje się Jerzy Zdrzałka (wiceminister finansów w rządzie Jana Olszewskiego); przeszkodą będzie zapewne jego praca w instytucjach, z którymi obecnie rząd spiera się o kontrolę nad PZU.
Nasi informatorzy twierdzą, że gwałtowne reakcje prof. Gilowskiej odżegnującej się od funkcji prezesa banku centralnego są tylko elementem specyficznej gry aktorskiej. Gilowska, ich zdaniem, na tyle polubiła władzę, że bez wahań obejmie tę funkcję, gwarantującą jej ponadto bycie u steru przez sześć lat, czyli aż do emerytury. Czy jednak któraś ze zgłoszonych propozycji okaże się prawdą - tego tak naprawdę nie wie nikt. IĘznowu jest to tak, jak u Agathy Christie: wszak w wersji "kanonicznej" książki sprawcy nie odkrył nawet sir Thomas Legge, inspektor Scotland Yardu. I trzeba było przypadku, aby kuter rybacki wyłowił zdradzający prawdę manuskrypt.
Ilustracja: D. Krupa
Bardzo krótka ławka
Prezesa banku centralnego powołuje Sejm na wniosek prezydenta RP i powinien to zrobić w styczniu 2007 r. Rządząca koalicja ma większość sejmową, więc w praktyce oznacza to mianowanie prezesa NBP przez prezydenta, a takie mianowanie winno nastąpić przed świętami. Czas jednak biegnie, a kandydata nie widać. Minister Przemysław Edgar Gosiewski stwierdził 23 listopada, że kandydat zostanie ogłoszony w ciągu dwóch tygodni i że "Prawo i Sprawiedliwość ma siedmiu kandydatów na prezesa Narodowego Banku Polskiego i jest wśród nich prof. Grzelońska". Najbardziej dociekliwe media doliczyły się jednak tylko sześciu kandydatów. Poza wymienioną byli to: Jerzy Kropiwnicki, Kazimierz Marcinkiewicz, Zbigniew Hockuba, Sławomir Skrzypek i Andrzej Sławiński. Sławomir Skrzypek poinformował media, że kandydować nie będzie, zatem już na starcie pozostało pięcioro Murzynków.
Skoro Gosiewski wymienił tylko jedno nazwisko - prof. Urszuli Grzelońskiej - wynikało, że to ona jest głównym kandydatem. Pani profesor, bardzo znana i ceniona ekonomistka, wywodząca się z solidnej wakarowskiej szkoły (od nazwiska prof. Aleksego Wakara, profesora SGH), swoją kandydaturę zawdzięcza temu, co jest marzeniem wszystkich polityków PiS - wysokiej ocenie Jarosława Kaczyńskiego. Sprawa jednak nie wydawała się przesądzona, bo podobno zachwytu tego nie podziela brat prezesa PiS. Sama prof. Grzelońska ponoć przez ponad miesiąc nie rozstawała się zĘtelefonem, oczekując na wiadomość z Pałacu Prezydenckiego. I nie doczekała się. Dlatego kiedy gazety opublikowały konkurencyjną listę sześciu kandydatów, na której znaleźli się Zyta Gilowska, Urszula Grzelońska, Stanisław Kluza, Jerzy Kropiwnicki, Wojciech Kuryłek i Cezary Mech, została ona odebrana jako wyraz belwederskich preferencji.
Przy wyraźnej sugestii, że prof. Grzelońska pełniła funkcję "przedskoczka" i nie jest poważnie brana pod uwagę, większość obserwatorów uznała, że sprawa jest przesądzona i nową szefową zostanie obecna wicepremier ds. gospodarczych. Ta jednak - zapewne także w związku z sugestiami, że to Kazimierz Marcinkiewicz powinien zostać wicepremierem kierującym gospodarką - uznała, że jest to próba jej eliminacji z aktywnego życia politycznego i zdecydowanie zdementowała zamiar ubiegania się o to stanowisko. W tej sytuacji, uwzględniając wybór Jerzego Kropiwnickiego na prezydenta Łodzi, mianowanie Stanisława Kluzy szefem nadzoru finansowego oraz nie najlepsze - ponoć - oceny Cezarego Mecha z czasów jego współpracy z Lechem Kaczyńskim jako prezydentem Warszawy, lista Murzynków zredukowała się do jednego nazwiska - Wojciecha Kuryłka. Tyle tylko że wydaje się on kandydatem mało prawdopodobnym.
Wojciech Kuryłek, niespełna czterdziestoletni adiunkt Uniwersytetu Warszawskiego, ma niewątpliwe kwalifikacje fachowe, ale stosunkowo małe doświadczenie (krótko był głównym ekonomistą Kredyt Banku, a od pół roku jest prezesem Banku Gospodarstwa Krajowego) i jego awans na prezesa NBP byłby chyba skokiem zbyt dużym.
"I nie było już nikogo" - tak brzmiałby aktual-ny tytuł powieści Agathy Christie, zmieniony przez wydawcę, aby dostosować się do politycznej poprawności. Wypisz, wymaluj ten poprawny tytuł pasuje także do aktualnej puen-ty naszej sensacyjnej historii. Nie zmienia jej najnowsza informacja z kręgów PiS (od Artura Zawiszy), że do grona kandydatów na bankowy stolec w ostatniej chwili dokooptowano prof. Andrzeja Wojtynę (pracownik naukowy krakowskiej Akademii Ekonomicznej, członek Rady Polityki Pieniężnej) i Jerzego Zdrzałkę (były prezes PZU).
Święty, ale z klucza
Kandydata na szefa NBP nie widać, więc media i organizacje biznesowe prześcigają się w wyliczaniu cech, które musi mieć dobry prezes. Można je zgrupować w blokach: kwalifikacje merytoryczne, umiejętności zarządcze, niezależność polityczna, komunikatywność i dobry odbiór społeczny (w tym zwłaszcza przez uczestników rynku finansowego). Chodzi o to, że taka wyliczanka nie ma wielkiego sensu i to z kilku powodów. Po pierwsze, stopień, w jakim kandydat spełnia te kryteria, jest trudno mierzalny iĘweryfikuje się dopiero "w praniu". Po drugie, stanowisko prezesa banku centralnego ma w oczywisty sposób charakter polityczny i nominacja też ma zawsze taki charakter, odzwierciedlając preferencje polityczne mianującego.
Aby odpowiedzieć na pytanie, czego mianujący od kandydata oczekuje, trzeba wiedzieć, jakie zadania przed bankiem centralnym stawia. A z rekonstrukcją wizji PiS w tej sprawie mają kłopot nie tylko komentatorzy. Nie byłoby dobrze, aby z konstatacji, że wybór idealny jest niemożliwy, wyciągnięto wniosek, iż w gruncie rzeczy jest wszystko jedno, kto będzie rządził polskim pieniądzem. Sugerowalibyśmy jednak, aby poważnie rozważyć kwestie misji banku centralnego i za najważniejszy jej element uznać sensownie pojętą jego autonomię. A to oznacza, że podstawową cechą przyszłego prezesa powinna być silna osobowość i niezależność, zaś to, czy jest kandydatem do Nagrody Nobla, ma drugorzędne znaczenie. Kogo, jako spełniającego ten wymóg, można sugerować? Po podpowiedź ponownie sięgamy do Agathy Christie. Jak wiedzą jej miłośnicy, w pobocznych wersjach (scenicznych, filmowych, a ostatnio także komputerowej) występują dwa rozwiązania nierozwiązywalnej zagadki. Albo na Wyspie Murzynków ukryła się jeszcze jedna osoba, albo czyjaś wcześniejsza eliminacja okazywała się pozorna. W pierwszym wypadku można by znaleźć sporo osób (na przykład Andrzej Olechowski, Marek Zuber), które nie zawsze są bezpośrednimi zwolennikami PiS, ale mają poglądy prawicowe oraz osobowość koncyliacyjną. W drugim wypadku z listy wcześniej występujących na giełdach do tej roli wydają się najlepiej pasować Zyta Gilowska i Kazimierz Marcinkiewicz (brak wykształcenia ekonomicznego nadrabia innymi pozytywnymi cechami).
Niezłym kandydatem jest zgłoszony w ostatniej chwili prof. Andrzej Wojtyna, ale pewnie w ostatecznym wyborze przeszkodzi mu to, że jest uważany za człowieka Jerzego Hausera. Jeszcze mniej prawdopodobnym kandydatem wydaje się Jerzy Zdrzałka (wiceminister finansów w rządzie Jana Olszewskiego); przeszkodą będzie zapewne jego praca w instytucjach, z którymi obecnie rząd spiera się o kontrolę nad PZU.
Nasi informatorzy twierdzą, że gwałtowne reakcje prof. Gilowskiej odżegnującej się od funkcji prezesa banku centralnego są tylko elementem specyficznej gry aktorskiej. Gilowska, ich zdaniem, na tyle polubiła władzę, że bez wahań obejmie tę funkcję, gwarantującą jej ponadto bycie u steru przez sześć lat, czyli aż do emerytury. Czy jednak któraś ze zgłoszonych propozycji okaże się prawdą - tego tak naprawdę nie wie nikt. IĘznowu jest to tak, jak u Agathy Christie: wszak w wersji "kanonicznej" książki sprawcy nie odkrył nawet sir Thomas Legge, inspektor Scotland Yardu. I trzeba było przypadku, aby kuter rybacki wyłowił zdradzający prawdę manuskrypt.
GIEŁDA PREZESÓW Ekonomiści oceniają kandydatów na prezesa NBP (w skali od 1 do 10) |
---|
Kandydatów na prezesa NBP oceniali: Katarzyna Zajdel-Kurowska (główna ekonomistka Citibanku Handlowego), Rafał Antczak (główny ekonomista PZU), Bohdan Wyżnikiewicz (wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową), Janusz Jankowiak (główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu), Witold Orłowski (główny ekonomista PricewaterhouseCoopers), Andrzej Sadowski (wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha), Maciej Reluga (główny ekonomista BZ WBK), Maciej Krzak (ekspert ekonomiczny PKPP Lewiatan), Bogusław Grabowski (prezes Skarbiec Asset Management Holding) i Rafał Benecki (starszy ekonomista ING Banku Śląskiego). 7,6 Andrzej Sławiński członek RPP, profesor SGH 6,9 Andrzej Wojtyna członek RPP, profesor Akademii Ekonomicznej w Krakowie 6,2 Urszula Grzelońska profesor SGH 5,9 Stanisław Kluza były minister finansów, szef Komisji Nadzoru Finansowego 5,8 Zbigniew Hockuba profesor ekonomii UW 5,3 Andrzej Olechowski ekonomista, były minister finansów i spraw zagranicznych 5,3 Zyta Gilowska wicepremier ds. gospodarczych 5,1 Wojciech Kuryłek ekonomista, prezes BGK 3,0 Marek Zuber analityk finansowy, doradca ekonomiczny premiera 3,0 Jerzy Zdrzałka były prezes PZU 2,6 Jerzy Kropiwnicki prezydent Łodzi 2,6 Kazimierz Marcinkiewicz były premier 1,9 Cezary Mech ekonomista, współautor programu gospodarczego PiS 1,9 Sławomir Skrzypek wiceprezes PKO BP |
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.