Prawie milion złotych przez trzy lata wydał były prezes PZU tylko na zagraniczne wojaże
Czy mamy podliczyć, ile kosztowały pańskie zagraniczne podróże? - pytał prezes PZU Jaromir Netzel swojego poprzednika Cezarego Stypułkowskiego. Na nadzwyczajnym walnym zgromadzeniu akcjonariuszy PZU (skarb państwa kontroluje 55 proc. akcji ubezpieczyciela) Netzel ujawnił, że Stypułkowski wydał na swoje potrzeby - podróże zagraniczne, fundusz reprezentacyjny, sponsoring - miliony złotych (nie zebrano jeszcze wszystkich rachunków, więc ostateczna kwota nie jest znana). Kiedy na przykład leciał do Nowego Jorku, kazał kupić bilet za mniej więcej 30 tys. zł. Po tych podróżach nie powstały sprawozdania wskazujące na ich celowość. - Za te pieniądze moglibyśmy wysłać drugiego Polaka w kosmos - ironizował prezes Netzel. Stypułkowski twierdził, że dzięki takim wojażom PZU ma wysoki rating wiarygodności finansowej.
Nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy zmieniło się w 17-godzinny sąd nad trzyletnimi rządami prezesa Stypuł-kowskiego w PZU. Skończyło się na cofnięciu mu absolutorium i nagrody w wysokości 45 tys. zł. Oficjalnym powodem były co najmniej dziwne inwestycje na Litwie i Ukrainie, które kosztowały PZU ponad 250 mln zł, a także przekazywanie i opracowywanie (na koszt PZU) informacji dla jednego z udziałowców, czyli Eureko.
Pupil Kwaśniewskiego
Cezary Stypułkowski został prezesem PZU w maju 2003 r. (odwołano go 2 czerwca 2006 r.). W rozmowie z "Wprost" były premier Leszek Miller przyznał, że nominację Stypułkowskiego na prezesa PZU wymusił na nim prezydent Aleksander Kwaśniewski. Z naszych informacji wynika, że tuż po objęciu funkcji Stypułkowski przyjął do pracy około 130 osób, w większości byłych pracowników Banku Handlowego, którym wcześniej kierował. Z dokumentów, do których dotarł "Wprost", wynika, że gdy obejmował rządy w centrali PZU, średnie miesięczne zarobki brutto wynosiły 23,5 tys. zł, a gdy odchodził były o 40 proc. wyższe (33 tys. zł). Głównie na skutek wzrostu uposażeń osób zatrudnionych przez niego na stanowiskach kierowniczych - ich miesięczne pobory podwyższono o 76 proc., do ponad 50 tys. zł miesięcznie. W ten sposób rosły koszty ponoszone przez największego polskiego ubezpieczyciela. Podczas rządów Stypułkowskiego koszty administracyjne firmy zwiększyły się o 13,8 proc. - do ponad pół miliarda złotych, koszty pozyskiwania klientów (tzw. akwizycji) o 19,56 proc. - do 0,49 mld zł, a koszty likwidacji szkód o 19,73 proc. - do 0,21 mld zł. Wzrostowi kosztów działania PZU towarzyszył spadek udziałów spółki w rynku - z 53,1 proc. do 49 proc.
Czym wytłumaczyć rzekomo znakomite wyniki PZU i miliard dolarów zysku w 2005 r., którym chwalił się Stypułkowski? Okazuje się, że zyski PZU wynikały przede wszystkim ze zlikwidowania rezerw PZU Życie i zainwestowania ich na warszawskiej giełdzie, której indeks podczas kadencji Stypułkowskiego wzrósł prawie trzykrotnie. Dokumenty PZU, do których dotarliśmy, wskazują na to, że w oddziałach okręgowych poprawiano wyniki, zawierając fikcyjne polisy, które błyskawicznie były rozwiązywane. Innym sposobem poprawiania wyników było dotowanie z funduszu prewencji firm, które później za otrzymane pieniądze wykupywały w PZU polisy. Fundusz był wykorzystywany nawet do takich ekstrawagancji, jak finansowanie wyścigów psich zaprzęgów.
Podczas nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy okazało się, że Cezary Stypułkowski podobnie jak kierowany przez niego zarząd przez ostatnie trzy lata pracował bez formalnej umowy o pracę. Nie miał także innej formalnej umowy z PZU. Wątpliwości budzi więc fakt, że pieniądze, które pobierał, były księgowane jako "zaliczka na poczet wynagrodzenia".
PZU jak Enron
Głównym obrońcą Stypułkowskiego na NWZA byli przedstawiciele Eureko - inwestora, z którym skarb państwa toczy spór o kontrolę nad spółką. O ścisłej współpracy Stypułkowskiego z Eureko świadczy m.in. jego aktywność w tzw. komitecie współpracy strategicznej Eureko i PZU. W 1999 r. Eureko zobowiązało się w umowie prywatyzacyjnej wzmocnić PZU swoim know-how i wprowadzić go na europejskie rynki. Ponieważ prasa i politycy ciągle pytali, gdzie jest owe know-how, komitet współpracy strategicznej Eureko i PZU wyliczył je w raporcie za rok 2004 r. (w skład tego komitetu oprócz przedstawicieli inwestora: Bogusława Kotta, Piotra Kowalczewskiego, Ernsta Jansena, Gijsberta Swalefa, wchodził też prezes Stypułkowski). Jako najważniejsze know-how przekazane przez Eureko PZU wymieniono "powoływanie wykwalifikowanych członków zarządu i rad nadzorczych". Do know-how przedstawiciele KWS zaliczyli także "infolinię ekspercką", która polegała na tym, że "przedstawiciele Eureko nieodpłatnie i chętnie przekazują numery kontaktowe i adresy ekspertów Eureko".
Już w lipcu 2004 r. "Wprost" ujawnił, że ceną za "przesiadkę" postkomunistycznej nomenklatury z otoczenia prezydenta Kwaśniewskiego do PZU miało być oddanie Eureko kontroli nad PZU. Od jesieni 2003 r. osoby reprezentujące Eureko sukcesywnie obejmowały posady także we władzach innych spółek z Grupy PZU, chociaż umowa prywatyzacyjna nie dawała im takich przywilejów. Wskazaliśmy wówczas, że dziwne transakcje z firmami konsultingowymi mogą służyć do wyprowadzania pieniędzy z PZU. Podobne wnioski nasuwają się przy analizie zagranicznych inwestycji PZU, na przykład na Ukrainie, gdzie w latach 2005-2006 spółka wydała 132,4 mln zł. Ze wstępnego raportu funkcjonowania ukraińskich spółek PZU (PZU Ukraine i PZU Ukraine Life) wynika, że inwestycja jest nieopłacalna.
Cezary Stypułkowski twierdzi, że dezawuowanie jego osiągnięć i odebranie mu absolutorium, to "polowanie na czarownice", gdyż "wzrosła cena akcji" spółki i jej "wyniki się poprawiły". Wyniki PZU z lat 2003-2006, do których dotarł "Wprost", świadczą o czymś innym. Linia obrony byłego prezesa jest nieco podobna do tej, którą wybrali byli członkowie rady nadzorczej amerykańskiego Enronu. Zaprzeczali oni konsekwentnie, że sytuacja spółki była zła i że doszło w niej do jakichś oszustw. Upadek Enronu, ich zdaniem, był spowodowany przez nagonkę mediów i drobiazgowe kontrole.
Nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy zmieniło się w 17-godzinny sąd nad trzyletnimi rządami prezesa Stypuł-kowskiego w PZU. Skończyło się na cofnięciu mu absolutorium i nagrody w wysokości 45 tys. zł. Oficjalnym powodem były co najmniej dziwne inwestycje na Litwie i Ukrainie, które kosztowały PZU ponad 250 mln zł, a także przekazywanie i opracowywanie (na koszt PZU) informacji dla jednego z udziałowców, czyli Eureko.
Pupil Kwaśniewskiego
Cezary Stypułkowski został prezesem PZU w maju 2003 r. (odwołano go 2 czerwca 2006 r.). W rozmowie z "Wprost" były premier Leszek Miller przyznał, że nominację Stypułkowskiego na prezesa PZU wymusił na nim prezydent Aleksander Kwaśniewski. Z naszych informacji wynika, że tuż po objęciu funkcji Stypułkowski przyjął do pracy około 130 osób, w większości byłych pracowników Banku Handlowego, którym wcześniej kierował. Z dokumentów, do których dotarł "Wprost", wynika, że gdy obejmował rządy w centrali PZU, średnie miesięczne zarobki brutto wynosiły 23,5 tys. zł, a gdy odchodził były o 40 proc. wyższe (33 tys. zł). Głównie na skutek wzrostu uposażeń osób zatrudnionych przez niego na stanowiskach kierowniczych - ich miesięczne pobory podwyższono o 76 proc., do ponad 50 tys. zł miesięcznie. W ten sposób rosły koszty ponoszone przez największego polskiego ubezpieczyciela. Podczas rządów Stypułkowskiego koszty administracyjne firmy zwiększyły się o 13,8 proc. - do ponad pół miliarda złotych, koszty pozyskiwania klientów (tzw. akwizycji) o 19,56 proc. - do 0,49 mld zł, a koszty likwidacji szkód o 19,73 proc. - do 0,21 mld zł. Wzrostowi kosztów działania PZU towarzyszył spadek udziałów spółki w rynku - z 53,1 proc. do 49 proc.
Czym wytłumaczyć rzekomo znakomite wyniki PZU i miliard dolarów zysku w 2005 r., którym chwalił się Stypułkowski? Okazuje się, że zyski PZU wynikały przede wszystkim ze zlikwidowania rezerw PZU Życie i zainwestowania ich na warszawskiej giełdzie, której indeks podczas kadencji Stypułkowskiego wzrósł prawie trzykrotnie. Dokumenty PZU, do których dotarliśmy, wskazują na to, że w oddziałach okręgowych poprawiano wyniki, zawierając fikcyjne polisy, które błyskawicznie były rozwiązywane. Innym sposobem poprawiania wyników było dotowanie z funduszu prewencji firm, które później za otrzymane pieniądze wykupywały w PZU polisy. Fundusz był wykorzystywany nawet do takich ekstrawagancji, jak finansowanie wyścigów psich zaprzęgów.
Podczas nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy okazało się, że Cezary Stypułkowski podobnie jak kierowany przez niego zarząd przez ostatnie trzy lata pracował bez formalnej umowy o pracę. Nie miał także innej formalnej umowy z PZU. Wątpliwości budzi więc fakt, że pieniądze, które pobierał, były księgowane jako "zaliczka na poczet wynagrodzenia".
PZU jak Enron
Głównym obrońcą Stypułkowskiego na NWZA byli przedstawiciele Eureko - inwestora, z którym skarb państwa toczy spór o kontrolę nad spółką. O ścisłej współpracy Stypułkowskiego z Eureko świadczy m.in. jego aktywność w tzw. komitecie współpracy strategicznej Eureko i PZU. W 1999 r. Eureko zobowiązało się w umowie prywatyzacyjnej wzmocnić PZU swoim know-how i wprowadzić go na europejskie rynki. Ponieważ prasa i politycy ciągle pytali, gdzie jest owe know-how, komitet współpracy strategicznej Eureko i PZU wyliczył je w raporcie za rok 2004 r. (w skład tego komitetu oprócz przedstawicieli inwestora: Bogusława Kotta, Piotra Kowalczewskiego, Ernsta Jansena, Gijsberta Swalefa, wchodził też prezes Stypułkowski). Jako najważniejsze know-how przekazane przez Eureko PZU wymieniono "powoływanie wykwalifikowanych członków zarządu i rad nadzorczych". Do know-how przedstawiciele KWS zaliczyli także "infolinię ekspercką", która polegała na tym, że "przedstawiciele Eureko nieodpłatnie i chętnie przekazują numery kontaktowe i adresy ekspertów Eureko".
Już w lipcu 2004 r. "Wprost" ujawnił, że ceną za "przesiadkę" postkomunistycznej nomenklatury z otoczenia prezydenta Kwaśniewskiego do PZU miało być oddanie Eureko kontroli nad PZU. Od jesieni 2003 r. osoby reprezentujące Eureko sukcesywnie obejmowały posady także we władzach innych spółek z Grupy PZU, chociaż umowa prywatyzacyjna nie dawała im takich przywilejów. Wskazaliśmy wówczas, że dziwne transakcje z firmami konsultingowymi mogą służyć do wyprowadzania pieniędzy z PZU. Podobne wnioski nasuwają się przy analizie zagranicznych inwestycji PZU, na przykład na Ukrainie, gdzie w latach 2005-2006 spółka wydała 132,4 mln zł. Ze wstępnego raportu funkcjonowania ukraińskich spółek PZU (PZU Ukraine i PZU Ukraine Life) wynika, że inwestycja jest nieopłacalna.
Cezary Stypułkowski twierdzi, że dezawuowanie jego osiągnięć i odebranie mu absolutorium, to "polowanie na czarownice", gdyż "wzrosła cena akcji" spółki i jej "wyniki się poprawiły". Wyniki PZU z lat 2003-2006, do których dotarł "Wprost", świadczą o czymś innym. Linia obrony byłego prezesa jest nieco podobna do tej, którą wybrali byli członkowie rady nadzorczej amerykańskiego Enronu. Zaprzeczali oni konsekwentnie, że sytuacja spółki była zła i że doszło w niej do jakichś oszustw. Upadek Enronu, ich zdaniem, był spowodowany przez nagonkę mediów i drobiazgowe kontrole.
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.