Pierwsza wojna na górze utorowała drogę do władzy Kwaśniewskiemu i Millerowi, wojna PiS z PO toruje drogę Olejniczakowi i Napieralskiemu
Polska polityka coraz bardziej przypomina włoską komedię dell'arte. Od wieków role są tam precyzyjnie rozpisane. Komedia polegająca na składaniu wzajemnych propozycji przez PO i PiS i ich wzajemnym odrzucaniu dawno przestała jednak śmieszyć i już tylko nuży. Co jeszcze musi się zdarzyć, by Jarosław Kaczyński zechciał wyrzucić z rządu ludzi o "marnej reputacji"? Trzeba by chyba przyłapać kogoś z liderów na przetrzymywaniu w piwnicy nieletnich dziewczynek lub udowodnić im morderstwo ze szczególnym okrucieństwem.
Premier Kaczyński zdaje się nie zauważać, że - niezależnie od wyników testów na ojcostwo Stanisława Łyżwińskiego - seks-afera obnażyła po raz kolejny, że Samoobrona normalną partią nie jest. Prezes PiS zdaje się nie zauważać, że dzieła naprawy Rzeczypospolitej podjął się z ludźmi, którzy są dziedzicami najczarniejszych tradycji PRL. Przecież Andrzej Lepper et consortes są inkarnacją towarzysza Szmaciaka z poematu Janusza Szpotańskiego. Przeprosiny za obraźliwe dla kobiet słowa Hojarskiej, Wiśniowskiej, Filipka czy Łyżwińskiej nie zmienią tego, że ton knajackiej debaty w Samoobronie jest normą. Solarium i garnitur od Ermenegildo Zegny są w stanie jedynie na krótko poprawić fatalne wrażenie, choć przecież Lepperowi nie sposób odmówić inteligencji i zdolności uczenia się. Parafrazując starożytne powiedzonko: posłowie Samoobrony, gdybyście tylko milczeli, moglibyście uchodzić za normalnych polityków.
Ironia historii i wynik wyborów sprawiły, że zatwardziały antykomunista, jakim jest Jarosław Kaczyński, został skazany na rządy ludzi, którzy z PRL wzięli więcej, niż odrzucili. Obrazu koalicji dopełnia partia Romana Giertycha, która w istocie jest "spadkobiercą partii", by nawiązać do słynnego zdania Czesława Miłosza z "Traktatu poetyckiego" o przedwojennym ONR (Obóz Narodowo-Radykalny). Czym są bowiem antyeuropejskie pomysły niektórych działaczy ligi (na przykład Macieja Giertycha), jeśli nie działaniem na korzyść Rosji?
Kiwki Kaczyńskiego
Problem Jarosława Kaczyńskiego podczas poprzedniego kryzysu rządowego trafnie zdiagnozował bohater obecnego przesilenia Andrzej Lepper. Mówił wtedy, że premier "zakiwa się kiedyś na śmierć". Prezes PiS do perfekcji opanował sztukę politycznego dryblingu, nie zauważa jednak, że polityka - tak jak piłka nożna - jest grą zespołową. Nawet najlepszy napastnik niewiele wskóra, jeśli nie będzie miał wsparcia innych zawodników. Tymczasem drużyna Kaczyńskiego jest co najmniej niespójna. Obok jasnych punktów w rządzie, takich jak Grażyna Gęsicka, Ludwik Dorn czy Zbigniew Ziobro, wielu ministrom PiS rządzenie wyraźnie przeszkadza. Nie da się tego zmienić zaklęciami, że "minister Fotyga to najlepszy szef dyplomacji od czasów odzyskania przez Polskę niepodległości". Wystarczy posłuchać, jak dyplomaci akredytowani w Warszawie nazywają panią minister "miss niet".
Zdolności Kaczyńskiego do przetrwania w skrajnie niekorzystnych warunkach politycznych muszą budzić podziw. Jednak trwanie w warunkach permanentnych kryzysów politycznych skuteczność rządzenia czyni iluzoryczną. I jeśli nasza gospodarka może się pochwalić znaczącym wzrostem, to jest to efekt światowej koniunktury, a nie polityki rządu. Zaś takie pomysły, jak oddanie ZUS pieniędzy otwartych funduszy emerytalnych, wprowadzenie ograniczeń w samozatrudnieniu czy danie wojewodom prawa weta w kwestii wykorzystania funduszy europejskich przez samorządy, to de facto idee z czasów centralnego planowania. Przedsiębiorcy poradzą sobie z takimi ograniczeniami, bo to wpisane jest w naturę przedsiębiorczości. W wielu wypadkach jednak oznacza to powrót do metod prowadzenia interesów z czasów PRL.
Wódz Tusk
Niestety, w głównej partii opozycyjnej sytuacja jest niewiele lepsza niż w PiS. Donald Tusk przez ostatnie miesiące wydawał się bardziej skupiony na wewnątrzpartyjnych rozgrywkach niż tworzeniu dla PiS konkurencji. Zwalczając Jarosława Kaczyńskiego, nie dostrzegł, że w pewnym momencie stał się jego lustrzanym odbiciem - przynajmniej gdy chodzi o zapewnienie sobie przywództwa w partii. Wycinanie wewnątrzpartyjnej konkurencji zakończone rozprawą z Janem Rokitą, przybrało formy karykaturalne, również przypominające działania nieboszczki PZPR. A przecież to bezkompromisowość krakowskiego posła pozwoliła środowisku gdańskich liberałów pozbyć się łatki "aferałów". Pozbawienie Rokity asystenta, które odbyło się w atmosferze dintojry, odebranie mu biura, wreszcie propozycja zesłania do sejmiku zachodniopomorskiego wyglądają na "jazdę po bandzie" w bardzo złym stylu. Dobrze, że w PO zadziałały wreszcie mechanizmy obronne i klub parlamentarny na swojego przewodniczącego wybrał kompromisowego polityka, jakim jest Bogdan Zdrojewski.
Niezależnie od wymuszonych komplementów kierownictwa PO, że Rokita jest "ktosiem", przestrogi niedoszłego "premiera z Krakowa" platforma powinna traktować jak najpoważniej. Przeczucia Rokity, że ewentualny alians z postkomunistami może oznaczać dla PO wstąpienie na ścieżkę do politycznego niebytu, są uzasadnione. Rokita w odróżnieniu od Tuska lepiej chyba pamięta, czym dla Unii Demokratycznej skończyły się umizgi do SLD. Rokita, jako zwolennik Realpolitik, raczej nie proponowałby też Kaczyńskiemu pomocy (wcześniejsze wybory wiosną 2007 r.) w sposób ostentacyjnie teatralny, lecz uzgodniłby to za kulisami. Tusk zdecydował się na teatr, więc spotkała go lekceważąca odmowa.
Komuchy kontra solidaruchy
Wbrew temu, co od lat głoszą niektórzy publicyści i politycy, podziały z przeszłości wcale w przeszłość nie odchodzą. Można nawet zaryzykować tezę, że podział na ugrupowania postkomunistyczne i postsolidarnościowe jeszcze przez lata będzie podziałem konstytuującym polską scenę polityczną. W tym sensie Jarosław Kaczyński, wypowiadając w Stoczni Gdańskiej sławne zdanie: "My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO" - miał rację. Jeśli 17 lat nie wystarczyło, by zapomnieć o rodowodach poszczególnych partii, to oznacza, że podział na postkomunistów i postsolidarnościowców jest takim samym podziałem, jaki od ponad stu lat dzieli Niemcy na socjaldemokratyczne i chadeckie czy Wielką Brytanię na torysowską i laburzystowską.
Poglądy polityczne, niezależnie od naturalnych fluktuacji elektoratów, są w dużej mierze dziedziczone.
Obie postsolidarnościowe partie zdają się ślepe na to, że od dłuższego czasu prowadzą kampanię wyborczą. Problem polega jednak na tym, że nie jest to ich własna kampania, ale działania na rzecz powrotu do władzy postkomunistów. Symptomatyczne są wyniki najnowszego rankingu polityków przygotowanego przez Pentor dla "Wprost". Na czele pozostają politycy postsolidarnościowi: Kazimierz Marcinkiewicz, mimo porażki w warszawskim boju o prezydenturę, zanotował wzrost poparcia aż o 15 punktów procentowych. Notowania Hanny Gronkiewicz-Waltz wzrosły o 13 punktów, ale do poziomu Marcinkiewicza nadal brakuje jej ponad 20 punktów. Notowania innych polityków PO i PiS nie są już tak dobre. Symptomatyczne jest jednak to, że wzrost poparcia notuje dwóch polityków od dłuższego czasu kompletnie nieobecnych w życiu publicznym: zaszyty w puszczy Włodzimierz Cimoszewicz i Aleksander Kwaśniewski.
Wygląda na to, że elektorat zmęczony "krwawymi" utarczkami PO z PiS oraz skandalami w LPR i Samoobronie zaczyna szukać "trzeciej drogi". Można zaryzykować twierdzenie, że elektorat postkomunistów zaczyna się otrząsać z letargu. Ci, którzy na początku lat 90. kładli kreskę na SdRP, boleśnie się później przekonali, że lewica się nie "wykrwawiła". Pierwsza wojna na górze utorowała drogę do władzy Kwaśniewskiemu i Millerowi. Druga, którą toczy PiS z PO, toruje drogę Olejniczakowi i Napieralskiemu.
Respondenci odpowiadali na pytanie: "Czy Chciałbyś, aby w przyszłości większą rolę w życiu publicznym odgrywał...?".
Ranking polityków został przygotowany na zlecenie "Wprost" przez Instytut Badania Opinii i Rynku Pentor. W ankiecie przeprowadzonej w dniach 1-7 grudnia 2006 r. wzięła udział reprezentatywna grupa 1010 osób.
Premier Kaczyński zdaje się nie zauważać, że - niezależnie od wyników testów na ojcostwo Stanisława Łyżwińskiego - seks-afera obnażyła po raz kolejny, że Samoobrona normalną partią nie jest. Prezes PiS zdaje się nie zauważać, że dzieła naprawy Rzeczypospolitej podjął się z ludźmi, którzy są dziedzicami najczarniejszych tradycji PRL. Przecież Andrzej Lepper et consortes są inkarnacją towarzysza Szmaciaka z poematu Janusza Szpotańskiego. Przeprosiny za obraźliwe dla kobiet słowa Hojarskiej, Wiśniowskiej, Filipka czy Łyżwińskiej nie zmienią tego, że ton knajackiej debaty w Samoobronie jest normą. Solarium i garnitur od Ermenegildo Zegny są w stanie jedynie na krótko poprawić fatalne wrażenie, choć przecież Lepperowi nie sposób odmówić inteligencji i zdolności uczenia się. Parafrazując starożytne powiedzonko: posłowie Samoobrony, gdybyście tylko milczeli, moglibyście uchodzić za normalnych polityków.
Ironia historii i wynik wyborów sprawiły, że zatwardziały antykomunista, jakim jest Jarosław Kaczyński, został skazany na rządy ludzi, którzy z PRL wzięli więcej, niż odrzucili. Obrazu koalicji dopełnia partia Romana Giertycha, która w istocie jest "spadkobiercą partii", by nawiązać do słynnego zdania Czesława Miłosza z "Traktatu poetyckiego" o przedwojennym ONR (Obóz Narodowo-Radykalny). Czym są bowiem antyeuropejskie pomysły niektórych działaczy ligi (na przykład Macieja Giertycha), jeśli nie działaniem na korzyść Rosji?
Kiwki Kaczyńskiego
Problem Jarosława Kaczyńskiego podczas poprzedniego kryzysu rządowego trafnie zdiagnozował bohater obecnego przesilenia Andrzej Lepper. Mówił wtedy, że premier "zakiwa się kiedyś na śmierć". Prezes PiS do perfekcji opanował sztukę politycznego dryblingu, nie zauważa jednak, że polityka - tak jak piłka nożna - jest grą zespołową. Nawet najlepszy napastnik niewiele wskóra, jeśli nie będzie miał wsparcia innych zawodników. Tymczasem drużyna Kaczyńskiego jest co najmniej niespójna. Obok jasnych punktów w rządzie, takich jak Grażyna Gęsicka, Ludwik Dorn czy Zbigniew Ziobro, wielu ministrom PiS rządzenie wyraźnie przeszkadza. Nie da się tego zmienić zaklęciami, że "minister Fotyga to najlepszy szef dyplomacji od czasów odzyskania przez Polskę niepodległości". Wystarczy posłuchać, jak dyplomaci akredytowani w Warszawie nazywają panią minister "miss niet".
Zdolności Kaczyńskiego do przetrwania w skrajnie niekorzystnych warunkach politycznych muszą budzić podziw. Jednak trwanie w warunkach permanentnych kryzysów politycznych skuteczność rządzenia czyni iluzoryczną. I jeśli nasza gospodarka może się pochwalić znaczącym wzrostem, to jest to efekt światowej koniunktury, a nie polityki rządu. Zaś takie pomysły, jak oddanie ZUS pieniędzy otwartych funduszy emerytalnych, wprowadzenie ograniczeń w samozatrudnieniu czy danie wojewodom prawa weta w kwestii wykorzystania funduszy europejskich przez samorządy, to de facto idee z czasów centralnego planowania. Przedsiębiorcy poradzą sobie z takimi ograniczeniami, bo to wpisane jest w naturę przedsiębiorczości. W wielu wypadkach jednak oznacza to powrót do metod prowadzenia interesów z czasów PRL.
Wódz Tusk
Niestety, w głównej partii opozycyjnej sytuacja jest niewiele lepsza niż w PiS. Donald Tusk przez ostatnie miesiące wydawał się bardziej skupiony na wewnątrzpartyjnych rozgrywkach niż tworzeniu dla PiS konkurencji. Zwalczając Jarosława Kaczyńskiego, nie dostrzegł, że w pewnym momencie stał się jego lustrzanym odbiciem - przynajmniej gdy chodzi o zapewnienie sobie przywództwa w partii. Wycinanie wewnątrzpartyjnej konkurencji zakończone rozprawą z Janem Rokitą, przybrało formy karykaturalne, również przypominające działania nieboszczki PZPR. A przecież to bezkompromisowość krakowskiego posła pozwoliła środowisku gdańskich liberałów pozbyć się łatki "aferałów". Pozbawienie Rokity asystenta, które odbyło się w atmosferze dintojry, odebranie mu biura, wreszcie propozycja zesłania do sejmiku zachodniopomorskiego wyglądają na "jazdę po bandzie" w bardzo złym stylu. Dobrze, że w PO zadziałały wreszcie mechanizmy obronne i klub parlamentarny na swojego przewodniczącego wybrał kompromisowego polityka, jakim jest Bogdan Zdrojewski.
Niezależnie od wymuszonych komplementów kierownictwa PO, że Rokita jest "ktosiem", przestrogi niedoszłego "premiera z Krakowa" platforma powinna traktować jak najpoważniej. Przeczucia Rokity, że ewentualny alians z postkomunistami może oznaczać dla PO wstąpienie na ścieżkę do politycznego niebytu, są uzasadnione. Rokita w odróżnieniu od Tuska lepiej chyba pamięta, czym dla Unii Demokratycznej skończyły się umizgi do SLD. Rokita, jako zwolennik Realpolitik, raczej nie proponowałby też Kaczyńskiemu pomocy (wcześniejsze wybory wiosną 2007 r.) w sposób ostentacyjnie teatralny, lecz uzgodniłby to za kulisami. Tusk zdecydował się na teatr, więc spotkała go lekceważąca odmowa.
Komuchy kontra solidaruchy
Wbrew temu, co od lat głoszą niektórzy publicyści i politycy, podziały z przeszłości wcale w przeszłość nie odchodzą. Można nawet zaryzykować tezę, że podział na ugrupowania postkomunistyczne i postsolidarnościowe jeszcze przez lata będzie podziałem konstytuującym polską scenę polityczną. W tym sensie Jarosław Kaczyński, wypowiadając w Stoczni Gdańskiej sławne zdanie: "My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO" - miał rację. Jeśli 17 lat nie wystarczyło, by zapomnieć o rodowodach poszczególnych partii, to oznacza, że podział na postkomunistów i postsolidarnościowców jest takim samym podziałem, jaki od ponad stu lat dzieli Niemcy na socjaldemokratyczne i chadeckie czy Wielką Brytanię na torysowską i laburzystowską.
Poglądy polityczne, niezależnie od naturalnych fluktuacji elektoratów, są w dużej mierze dziedziczone.
Obie postsolidarnościowe partie zdają się ślepe na to, że od dłuższego czasu prowadzą kampanię wyborczą. Problem polega jednak na tym, że nie jest to ich własna kampania, ale działania na rzecz powrotu do władzy postkomunistów. Symptomatyczne są wyniki najnowszego rankingu polityków przygotowanego przez Pentor dla "Wprost". Na czele pozostają politycy postsolidarnościowi: Kazimierz Marcinkiewicz, mimo porażki w warszawskim boju o prezydenturę, zanotował wzrost poparcia aż o 15 punktów procentowych. Notowania Hanny Gronkiewicz-Waltz wzrosły o 13 punktów, ale do poziomu Marcinkiewicza nadal brakuje jej ponad 20 punktów. Notowania innych polityków PO i PiS nie są już tak dobre. Symptomatyczne jest jednak to, że wzrost poparcia notuje dwóch polityków od dłuższego czasu kompletnie nieobecnych w życiu publicznym: zaszyty w puszczy Włodzimierz Cimoszewicz i Aleksander Kwaśniewski.
Wygląda na to, że elektorat zmęczony "krwawymi" utarczkami PO z PiS oraz skandalami w LPR i Samoobronie zaczyna szukać "trzeciej drogi". Można zaryzykować twierdzenie, że elektorat postkomunistów zaczyna się otrząsać z letargu. Ci, którzy na początku lat 90. kładli kreskę na SdRP, boleśnie się później przekonali, że lewica się nie "wykrwawiła". Pierwsza wojna na górze utorowała drogę do władzy Kwaśniewskiemu i Millerowi. Druga, którą toczy PiS z PO, toruje drogę Olejniczakowi i Napieralskiemu.
Respondenci odpowiadali na pytanie: "Czy Chciałbyś, aby w przyszłości większą rolę w życiu publicznym odgrywał...?".
Ranking polityków został przygotowany na zlecenie "Wprost" przez Instytut Badania Opinii i Rynku Pentor. W ankiecie przeprowadzonej w dniach 1-7 grudnia 2006 r. wzięła udział reprezentatywna grupa 1010 osób.
TAK | NIE | NIE ZNAM | ZMIANA POPARCIA | |
Kazimierz Marcinkiewicz | 81 | 16 | 3 | +15 |
Zbigniew Ziobro | 65 | 28 | 7 | +7 |
Zbigniew Religa | 60 | 34 | 6 | +1 |
Hanna Gronkiewicz-Waltz | 59 | 37 | 4 | +13 |
Aleksander Kwaśniewski | 57 | 42 | 1 | +7 |
Donald Tusk | 55 | 43 | 2 | -2 |
Marek Borowski | 50 | 40 | 10 | +7 |
Zyta Gilowska | 47 | 44 | 9 | +4 |
Waldemar Pawlak | 45 | 42 | 13 | +14 |
Jarosław Kalinowski | 45 | 42 | 13 | +9 |
Lech Kaczyński | 44 | 55 | 1 | +4 |
Jan Rokita | 42 | 54 | 4 | 0 |
Bronisław Komorowski | 41 | 35 | 24 | +8 |
Wojciech Olejniczak | 40 | 37 | 23 | +2 |
Włodzimierz Cimoszewicz | 40 | 52 | 8 | +4 |
Jarosław Kaczyński | 40 | 59 | 1 | +8 |
Marek Jurek | 36 | 39 | 25 | +5 |
Leszek Balcerowicz | 35 | 59 | 6 | +6 |
Lech Wałęsa | 29 | 70 | 1 | +4 |
Radosław Sikorski | 29 | 25 | 46 | +8 |
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.