Cywilizacja techniczna może nas uszczęśliwić tylko do poziomu lamperii
Pewien kiniarz z Białegostoku zorganizował seans filmowy dla niewidomych. Po ekranie biegł rodzimy film "Statyści", a specjalnie przygotowany narrator relacjonował akcję. W ten chwalebny sposób przelotnie ulżono doli niewidzących. A my pragniemy im humor poprawić na stałe. Przypominamy więc, że również kinomani widzący chcą być uszczęśliwiani filmem tylko do pewnej granicy. A powyżej mówią: pas. Co wszystkich nas - widzących i nie - prowadzi do zgoła adwentowej konkluzji: cywilizacja techniczna może nas uszczęśliwić tylko do poziomu lamperii. A powyżej już nie. Bo powyżej to my cywilizacji dziękujemy.
Podziękowaliśmy - żeby trzymać się kina - filmom trójwymiarowym. Pierwsze takie pokazywał widowni - przez specjalne okulary - już nowojorski Astor Theater w 1915 r. Ale widownia spasowała. Jakoś wolała nie odbierać wrażenia, że lufę rewolweru ma pięć centymetrów przed nosem. Mało, widownia zignorowała nawet wiekopomne dokonania uczonych radzieckich. A przecież oni w zwycięskim trudzie jeszcze w 1977 r. pokazali film holograficzny. To znaczy taki trójwymiarowy, do którego nie trzeba było nawet zakładać okularów. Znowu na darmo. Widownia wolała mieć te wszystkie ekranowe perypetie na bezpieczny dystans.
Na nic zdało się podlizywanie widowni na inne sposoby. Berlińskie kino Alhambra Platz już w 1911 r. pod oparciem fotela instalowało półeczkę na kufel z piwem. Półka była jednak użyteczna do trzeciego kufla. Bo potem widz stawiał już na głowie sąsiada. Co powodowało konkurencję wobec akcji na ekranie. Jak na antypodach. Bo w Australii dla oszczędności dzielono salę na część dla rodzin i część dla sezonowych robotników. Najczęściej pijanych. Pomysłu zaniechano, bo rozwój fabuły na widowni dla robotników okazywał się bez porównania bardziej wciągający niż sekwencje ekranowe. To jednak nie studziło zapału kiniarzy. W nowojorskim Capitolu specjalnie wynajęty pedikiurzysta szlifował widzom paznokcie. Do czasu. Skopany w trakcie westernów - widzowie z emocji przebierali nogami - rzucił robotę.
Nie pomogło podtykanie kina pod nos przy byle okazji. Wielebny Wilson Carlisle w londyńskim kościółku St. Mary Axe już sto lat temu piętnował występek z pomocą filmu. W czasie kazań rzucał na rozpięte prześcieradło sceny rozpusty, zepsucia i rabunku. Niestety, parafianie nie dojrzeli do tych seansów. Co wielebnemu uświadomił sąd, skazując jednego z widzów za napad podpatrzony na prześcieradle. "Jest czas modlitwy i jest czas chodzenia do kina" - powtarzał Kohelet. A my za nim.
Podziękowaliśmy - żeby trzymać się kina - filmom trójwymiarowym. Pierwsze takie pokazywał widowni - przez specjalne okulary - już nowojorski Astor Theater w 1915 r. Ale widownia spasowała. Jakoś wolała nie odbierać wrażenia, że lufę rewolweru ma pięć centymetrów przed nosem. Mało, widownia zignorowała nawet wiekopomne dokonania uczonych radzieckich. A przecież oni w zwycięskim trudzie jeszcze w 1977 r. pokazali film holograficzny. To znaczy taki trójwymiarowy, do którego nie trzeba było nawet zakładać okularów. Znowu na darmo. Widownia wolała mieć te wszystkie ekranowe perypetie na bezpieczny dystans.
Na nic zdało się podlizywanie widowni na inne sposoby. Berlińskie kino Alhambra Platz już w 1911 r. pod oparciem fotela instalowało półeczkę na kufel z piwem. Półka była jednak użyteczna do trzeciego kufla. Bo potem widz stawiał już na głowie sąsiada. Co powodowało konkurencję wobec akcji na ekranie. Jak na antypodach. Bo w Australii dla oszczędności dzielono salę na część dla rodzin i część dla sezonowych robotników. Najczęściej pijanych. Pomysłu zaniechano, bo rozwój fabuły na widowni dla robotników okazywał się bez porównania bardziej wciągający niż sekwencje ekranowe. To jednak nie studziło zapału kiniarzy. W nowojorskim Capitolu specjalnie wynajęty pedikiurzysta szlifował widzom paznokcie. Do czasu. Skopany w trakcie westernów - widzowie z emocji przebierali nogami - rzucił robotę.
Nie pomogło podtykanie kina pod nos przy byle okazji. Wielebny Wilson Carlisle w londyńskim kościółku St. Mary Axe już sto lat temu piętnował występek z pomocą filmu. W czasie kazań rzucał na rozpięte prześcieradło sceny rozpusty, zepsucia i rabunku. Niestety, parafianie nie dojrzeli do tych seansów. Co wielebnemu uświadomił sąd, skazując jednego z widzów za napad podpatrzony na prześcieradle. "Jest czas modlitwy i jest czas chodzenia do kina" - powtarzał Kohelet. A my za nim.
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.