|
Do walki z "Solidarnością" - poza licznymi milicjantami i esbekami - gen. Jaruzelski rzucił 80 tys. żołnierzy, czyli około jednej czwartej ówczesnego stanu Ludowego Wojska Polskiego. Niektórzy jego podkomendni najwyraźniej szykowali się do gorącej walki, skoro poza licznymi czołgami i wozami pancernymi wyprowadzili z koszar haubice kalibru 122 mm, a nawet wyrzutnie rakietowe. Jak wynika z drobiazgowych ustaleń prof. Paczkowskiego, pierwsze ofiary wojny polsko-jaruzelskiej padły już 13 grudnia, kiedy pod Żaganiem spadł z mostu jeden z czołgów. W kolejnych wypadkach zginęło co najmniej dziesięć osób, w tym dwoje dzieci. Warto o nich wspomnieć, bo zwykle - podobnie jak w wypadku ofiar wyłączenia na prawie miesiąc telefonów - nie ma dla nich miejsca na listach tych Polaków, którzy przypłacili życiem wybór "mniejszego zła".
Pisząc sporo o oporze społecznym, strajkach i demonstracjach ulicznych, a także represjach, jakie spadały na ich uczestników, Paczkowski unika wpadania w częsty ostatnio martyrologiczny ton. Rzeczowo i bez egzaltacji pokazuje, jak działała peerelowska machina państwowa, odpowiedzialna zarówno za stosowanie terroru, jak i indoktrynację społeczeństwa. Nie zapomina też o tym, jak wyglądało jej oliwienie, polegające na usuwaniu z pracy w mediach, wymiarze sprawiedliwości czy oświacie co najmniej kilku tysięcy ludzi, którzy nie chcieli się odciąć od zawieszonej, a następnie formalnie zlikwidowanej "Solidarności". Przytaczane przez niego liczby dobrze obrazują rozmiary operacji w stosunku do dziennikarzy, z których ponad 10 tys. doświadczyło tzw. weryfikacji. W jej ramach odwołano m.in. 60 redaktorów naczelnych różnych czasopism (w całości rozwiązano 21 redakcji), a zakaz pracy w czasopismach mającej monopolistyczną pozycję RSW objął prawie pięciuset dziennikarzy.
Lektura książki prof. Paczkowskiego dostarcza kolejnych dowodów, że wizerunek, jaki od lat próbuje wykreować dla swej obrony gen. Jaruzelski, nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Jak bowiem pogodzić wywody generała o stanie wojennym jako "mniejszym złu" z rozważanymi z całą powagą w 1982 r. pomysłami, by uczynić 13 grudnia rocznicą, ustanawiając w tym dniu Święto Ocalenia lub Dzień Ocalenia?
"Łatwo jest wyciągać drewnianą szabelkę, gdy samemu nie jest się narażonym" - stwierdził francuski, socjalistyczny premier Pierre Mauroy, krytykując decyzję administracji Reagana o wprowadzeniu sankcji zarówno wobec Polski, jak i ZSRR. W Paryżu i w Bonn tamtejsze lewicowe rządy - inaczej niż spora część francuskiej czy niemieckiej opinii publicznej - przyjęły wprowadzenie stanu wojennego ze z trudem skrywaną ulgą. Amerykańskie sankcje, które opóźniły proces uzależniania się Europy Zachodniej od dostaw sowieckiej ropy naftowej i gazu, uznawano natomiast za akt nieuzasadnionej wrogości i antykomunistycznego fanatyzmu amerykańskiego prezydenta. Kto miał rację w tym sporze, można się było przekonać kilka lat później, gdy słabnące z powodu braku wystarczającej ilości dewizowej kroplówki sowieckie imperium znalazło się w stanie otwartego kryzysu. Warto o tym doświadczeniu pamiętać także i dziś, gdy w Unii Europejskiej ścierają się odmienne propozycje postępowania wobec autorytarnego reżimu Łukaszenki na Białorusi.
Książka Paczkowskiego nie aspiruje do miana pełnej monografii stanu wojennego. Niemniej wraz z wydaną przed pięcioma laty pracą tego samego autora "Droga do Čmniejszego złaÇ" stanowi wart przemyślenia obraz dramatycznych wydarzeń z początku lat 80. minionego wieku. Wydarzeń, które w zakończeniu autor porównuje do "próby amputacji, dokonanej przy użyciu prymitywnych narzędzi znieczulających". Trudno się nie zgodzić z Paczkowskim, że "pacjent na szczęście przeżył", ale wypada też zauważyć, że kończyny odciętej w noc grudniową nie udało się już "przyszyć" ani w 1989 r., ani też później.
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.