Klucz do przyszłości Iraku dzierży radykalny szyicki kleryk
Gdy dwa tygodnie temu przed pałacem prezydenckim w Teheranie rozwinięto czerwony dywan, irański prezydent Mahmud Ahmadineżad mógł sobie powiedzieć, że właśnie ograł resztę świata. Jego gość, prezydent Iraku Dżalal Talabani, podczas wizyty w Teheranie wielokrotnie powtarzał, że "aby zaprowadzić porządek w swym kraju, desperacko potrzebuje pomocy Iranu". Ahmadineżad zaoferował mu "wszelką pomoc, jaką będzie w stanie przekazać irackim braciom, by przywrócić i wzmocnić bezpieczeństwo w Iraku". W rzeczywistości Talabani jest zakładnikiem prezydenta Iranu, a największą pomocą ze strony Irańczyków może być to, by wreszcie przestali szkodzić.
Wyjście z bagna
Przed ostatnie trzy i pół roku irańscy agenci nie kryli się z tym, że zbroją i szkolą szyickie bojówki w Iraku. Ich znakiem rozpoznawczym stały się specyficznie skonstruowane bomby rozkładane na drogach. Robienia identycznych ładunków irańscy wojskowi uczyli Hezbollah w latach 80. Z kolei irackim sunnitom w rozpętywaniu piekła pomogła Syria. To przez jej granice uciekali członkowie reżimu Saddama, w drugą stronę wysyłano transporty broni i terrorystów spod znaku Al-Kaidy. Nie ma wątpliwości, że gdy Iran i Syria zarządzą uszczelnienie granic i odcięcie funduszy dla irackiego ruchu oporu, sytuacja uspokoi się z dnia na dzień.
To nie przypadek, że Ahmadineżad zorganizował spotkanie z Talabanim, gdy w Iraku trwają najkrwawsze walki od początku wojny. W świat popłynął sygnał, że to nie Iran i Syria są odpowiedzialne za katastrofę. W podtekście: odpowiedzialność spoczywa na USA, okupantach Iraku. Europejscy przywódcy już prześcigają się w pochwałach irańskiej inicjatywy. Na protesty Waszyngtonu nikt zdaje się nie zwracać uwagi. Prawdziwe korzyści dla Teheranu najpewniej przyjdą jednak dopiero, gdy sytuacja się uspokoi. Amerykanie wycofają większość wojsk, a Iran będzie mógł umacniać swe i tak potężne wpływy w Bagdadzie. Przede wszystkim jednak wycofanie zachodnich wojsk oddala perspektywę ataku na Iran, a reżimowi w Teheranie daje kolejne miesiące na wodzenie za nos reszty świata i prowadzenie prac nad wzbogacaniem uranu. Zresztą o tym, jakie są prawdziwe intencje Teheranu i czy zależy mu na pokoju u zachodniego sąsiada, świadczy deklaracja Ahmadineżada: "USA pogrążają się w bagnie, a Teheran jest gotowy pomóc im się z niego wydostać, pod warunkiem że Waszyngton zacznie się zachowywać godziwie". Paradoksalnie plany Teheranu mogą pokrzyżować nie waszyngtońskie jastrzębie, ale człowiek, którego sami Irańczycy pomogli wykreować.
Armia mułły Atari
Radykalnego szyickiego duchownego Muktady as-Sadra od początku jego kariery na irackiej scenie politycznej nie doceniano. Jego kapitałem było nazwisko ojca, szyickiego przywódcy zamordowanego przez reżim Saddama i pozostała po nim organizacja charytatywna. Historia tego, jak młody As-Sadr zdobywa coraz większą władzę, obnaża ignorancję wszystkich, którzy mieli szansę go powstrzymać.
As-Sadr początkowo był nazywany przez szyitów mułłą Atari z powodu pasji do gry na komputerze tej marki, której oddawał się chętniej niż edukacji w szkołach religijnych. Dzięki populistycznym hasłom, które uwiodły szyicką biedotę, stworzył największą w Iraku armię - Armię Mahdiego. Dziś liczy ona około 60 tys. ludzi pod bronią. Jej członkowie przeniknęli do policji i armii. Gdy administrator Iraku Paul Bremer 28 marca 2004 r. nakazał skonfiskowanie nakładu wydawanej przez As-Sadra gazety, bo napisano tam, że ataki 11 września były "bożym błogosławieństwem", zaczęło się pierwsze z powstań kleryka. Policja i nowa armia nie były w stanie stawić czoła jego bojówkom, bo większość członków tych formacji wybrała lojalność wobec As-Sadra.
Błąd Teheranu
Od tamtego czasu As-Sadr przeszedł metamorfozę. Podobno przestał korzystać z pomocy sunnitów z Al-Kaidy i nie wysyła już dowódców na szkolenia do Iranu. "The New York Times", powołując się na źródła w amerykańskim wywiadzie, podał ostatnio, że As-Sadr wciąż korzysta z pomocy radykałów ze sponsorowanego przez Iran Hezbollahu. Gazeta podała, że co najmniej tysiąc bojówkarzy z Armii Mahdiego ma się szkolić w bazach tej organizacji w Libanie, a niewielka liczba agentów Hezbollahu odwiedziła Irak, by tam prowadzić szkolenie. Dyrektor CIA Michael V. Hayden mówił niedawno w Kongresie bez ogródek, że to "irańska ręka podsyca przemoc w Iraku".
Gabinety dwóch szefów rządu od 2005 r. były zależne od poparcia As-Sadra. Choć on sam nie wystartował w wyborach, ma 30 przedstawicieli w parlamencie i sześciu ministrów. O tym, jak znaczące są to wpływy, świadczy fakt, iż zwolennicy As-Sadra zażądali, by premier odwołał niedawne rozmowy z prezydentem USA. "Jeśli nie poprawi się bezpieczeństwo i usługi publiczne i jeśli pan premier nie odwoła spotkania z tym przestępcą Bushem w Jordanii, zawiesimy członkostwo w Radzie Deputowanych [parlamencie] i w rządzie" - oświadczyli zwolennicy As-Sadra. Al-Malikiemu udało się przekonać sadrystów do zmiany zdania, ale postawili kolejne ultimatum - by rozmowy nie odbywały się w obecności gospodarza spotkania, sunnickiego króla Jordanii. Al-Maliki nie protestował.
W ubiegłą środę grupa studyjna kierowana przez byłego sekretarza stanu Jamesa Bakera i Lee Hamiltona zaleciła, by prezydent Bush zagroził Irakijczykom zmniejszeniem pomocy finansowej i wojskowej, jeśli nie dotrzymają terminów umacniania władzy i wygaszania przemocy. Wśród 79 rekomendacji grupy znalazły się też propozycje szybszego, niż planowano, przekazania odpowiedzialności za bezpieczeństwo Irakijczykom. Jednocześnie rząd w Bagdadzie odrzucił propozycję sekretarza generalnego ONZ, by zorganizować międzynarodową konferencję w sprawie Iraku. Premier al-Maliki oświadczył, że jego rząd "opierając się na konstytucji, nie może zaakceptować idei konferencji międzynarodowej w sprawie Iraku" i "zgodzić się na kuratelę międzynarodową". Wygląda na to, że wszystko idzie po myśli strategów z Teheranu. Prawie wszystko. Latem 2004 r. As-Sadra popierało 67 proc. Irakijczyków, co czyniło go trzecią pod względem popularności postacią w tym kraju, tuż za wielkim ajatollahem Alim al-Sistanim i premierem Ijadem Allawim. Choć nie ma nowych badań, można sądzić, że to poparcie jest dziś wyższe, szczególnie po tym, jak As-Sadr rzucił rękawicę Al-Sistaniemu wzywającemu do zaprzestania ataków na wojska USA. Jeśli As-Sadr zorganizuje kolejne powstanie, zdobędzie pełnię władzy. Tego Teheran nie przewidział. I to może go kosztować utratę kontroli nad Irakiem. Niekoniecznie z korzyścią dla Irakijczyków.
Wyjście z bagna
Przed ostatnie trzy i pół roku irańscy agenci nie kryli się z tym, że zbroją i szkolą szyickie bojówki w Iraku. Ich znakiem rozpoznawczym stały się specyficznie skonstruowane bomby rozkładane na drogach. Robienia identycznych ładunków irańscy wojskowi uczyli Hezbollah w latach 80. Z kolei irackim sunnitom w rozpętywaniu piekła pomogła Syria. To przez jej granice uciekali członkowie reżimu Saddama, w drugą stronę wysyłano transporty broni i terrorystów spod znaku Al-Kaidy. Nie ma wątpliwości, że gdy Iran i Syria zarządzą uszczelnienie granic i odcięcie funduszy dla irackiego ruchu oporu, sytuacja uspokoi się z dnia na dzień.
To nie przypadek, że Ahmadineżad zorganizował spotkanie z Talabanim, gdy w Iraku trwają najkrwawsze walki od początku wojny. W świat popłynął sygnał, że to nie Iran i Syria są odpowiedzialne za katastrofę. W podtekście: odpowiedzialność spoczywa na USA, okupantach Iraku. Europejscy przywódcy już prześcigają się w pochwałach irańskiej inicjatywy. Na protesty Waszyngtonu nikt zdaje się nie zwracać uwagi. Prawdziwe korzyści dla Teheranu najpewniej przyjdą jednak dopiero, gdy sytuacja się uspokoi. Amerykanie wycofają większość wojsk, a Iran będzie mógł umacniać swe i tak potężne wpływy w Bagdadzie. Przede wszystkim jednak wycofanie zachodnich wojsk oddala perspektywę ataku na Iran, a reżimowi w Teheranie daje kolejne miesiące na wodzenie za nos reszty świata i prowadzenie prac nad wzbogacaniem uranu. Zresztą o tym, jakie są prawdziwe intencje Teheranu i czy zależy mu na pokoju u zachodniego sąsiada, świadczy deklaracja Ahmadineżada: "USA pogrążają się w bagnie, a Teheran jest gotowy pomóc im się z niego wydostać, pod warunkiem że Waszyngton zacznie się zachowywać godziwie". Paradoksalnie plany Teheranu mogą pokrzyżować nie waszyngtońskie jastrzębie, ale człowiek, którego sami Irańczycy pomogli wykreować.
Armia mułły Atari
Radykalnego szyickiego duchownego Muktady as-Sadra od początku jego kariery na irackiej scenie politycznej nie doceniano. Jego kapitałem było nazwisko ojca, szyickiego przywódcy zamordowanego przez reżim Saddama i pozostała po nim organizacja charytatywna. Historia tego, jak młody As-Sadr zdobywa coraz większą władzę, obnaża ignorancję wszystkich, którzy mieli szansę go powstrzymać.
As-Sadr początkowo był nazywany przez szyitów mułłą Atari z powodu pasji do gry na komputerze tej marki, której oddawał się chętniej niż edukacji w szkołach religijnych. Dzięki populistycznym hasłom, które uwiodły szyicką biedotę, stworzył największą w Iraku armię - Armię Mahdiego. Dziś liczy ona około 60 tys. ludzi pod bronią. Jej członkowie przeniknęli do policji i armii. Gdy administrator Iraku Paul Bremer 28 marca 2004 r. nakazał skonfiskowanie nakładu wydawanej przez As-Sadra gazety, bo napisano tam, że ataki 11 września były "bożym błogosławieństwem", zaczęło się pierwsze z powstań kleryka. Policja i nowa armia nie były w stanie stawić czoła jego bojówkom, bo większość członków tych formacji wybrała lojalność wobec As-Sadra.
Błąd Teheranu
Od tamtego czasu As-Sadr przeszedł metamorfozę. Podobno przestał korzystać z pomocy sunnitów z Al-Kaidy i nie wysyła już dowódców na szkolenia do Iranu. "The New York Times", powołując się na źródła w amerykańskim wywiadzie, podał ostatnio, że As-Sadr wciąż korzysta z pomocy radykałów ze sponsorowanego przez Iran Hezbollahu. Gazeta podała, że co najmniej tysiąc bojówkarzy z Armii Mahdiego ma się szkolić w bazach tej organizacji w Libanie, a niewielka liczba agentów Hezbollahu odwiedziła Irak, by tam prowadzić szkolenie. Dyrektor CIA Michael V. Hayden mówił niedawno w Kongresie bez ogródek, że to "irańska ręka podsyca przemoc w Iraku".
Gabinety dwóch szefów rządu od 2005 r. były zależne od poparcia As-Sadra. Choć on sam nie wystartował w wyborach, ma 30 przedstawicieli w parlamencie i sześciu ministrów. O tym, jak znaczące są to wpływy, świadczy fakt, iż zwolennicy As-Sadra zażądali, by premier odwołał niedawne rozmowy z prezydentem USA. "Jeśli nie poprawi się bezpieczeństwo i usługi publiczne i jeśli pan premier nie odwoła spotkania z tym przestępcą Bushem w Jordanii, zawiesimy członkostwo w Radzie Deputowanych [parlamencie] i w rządzie" - oświadczyli zwolennicy As-Sadra. Al-Malikiemu udało się przekonać sadrystów do zmiany zdania, ale postawili kolejne ultimatum - by rozmowy nie odbywały się w obecności gospodarza spotkania, sunnickiego króla Jordanii. Al-Maliki nie protestował.
W ubiegłą środę grupa studyjna kierowana przez byłego sekretarza stanu Jamesa Bakera i Lee Hamiltona zaleciła, by prezydent Bush zagroził Irakijczykom zmniejszeniem pomocy finansowej i wojskowej, jeśli nie dotrzymają terminów umacniania władzy i wygaszania przemocy. Wśród 79 rekomendacji grupy znalazły się też propozycje szybszego, niż planowano, przekazania odpowiedzialności za bezpieczeństwo Irakijczykom. Jednocześnie rząd w Bagdadzie odrzucił propozycję sekretarza generalnego ONZ, by zorganizować międzynarodową konferencję w sprawie Iraku. Premier al-Maliki oświadczył, że jego rząd "opierając się na konstytucji, nie może zaakceptować idei konferencji międzynarodowej w sprawie Iraku" i "zgodzić się na kuratelę międzynarodową". Wygląda na to, że wszystko idzie po myśli strategów z Teheranu. Prawie wszystko. Latem 2004 r. As-Sadra popierało 67 proc. Irakijczyków, co czyniło go trzecią pod względem popularności postacią w tym kraju, tuż za wielkim ajatollahem Alim al-Sistanim i premierem Ijadem Allawim. Choć nie ma nowych badań, można sądzić, że to poparcie jest dziś wyższe, szczególnie po tym, jak As-Sadr rzucił rękawicę Al-Sistaniemu wzywającemu do zaprzestania ataków na wojska USA. Jeśli As-Sadr zorganizuje kolejne powstanie, zdobędzie pełnię władzy. Tego Teheran nie przewidział. I to może go kosztować utratę kontroli nad Irakiem. Niekoniecznie z korzyścią dla Irakijczyków.
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.