Niemcy stają się europejskim centrum łapówkarstwa
Skandal korupcyjny w Volkswagenie, skandal w Mercedesie, skandal w Oplu. Zdarza się - mówiono w Niemczech i pocieszano się, że kraj wciąż należy do grona najmniej skorumpowanych państw świata. Teraz, po głośnym w całej Europie skandalu łapówkarskim w Siemensie, przestano się pocieszać. Przypomnijmy - chodzi o dwa, potem dwadzieścia, wreszcie o ponad dwieście milionów euro łapówek wypływających z kont Siemensa. I na tym zapewne nie koniec. Z siedziby koncernu wyniesiono skrzynki dokumentów, a w trakcie ich ujawniania Niemcy zaczynają sobie uświadamiać, że to ich kraj, a nie Francja, Włochy lub niektóre państwa Europy Wschodniej, staje się europejskim centrum łapówkarstwa.
Krawaciarz z łapówką
"Banda krawaciarzy" (to termin powstały w jednej z niemieckich gazet) Siemensa, czyli grupa menedżerów rozsyłających łapówki po całym świecie, od Węgier (może i Polskę) po Nigerię, nie jest w Niemczech czymś wyjątkowym. Niemiecki system podatkowy, do niedawna wręcz legalizujący łapówki, stworzył raj dla "krawaciarzy".
"Łapówkarstwo w Niemczech rośnie" - zaalarmował niedawno brytyjski tygodnik "The Economist". Jak wynika z danych Federalnego Biura Kryminalnego, liczba wypadków przekupstwa w Niemczech zwiększyła się od 1994 r. o 400 proc. - Korupcja wĘNiemczech jest perfidna, hierarchicznie zorganizowana i wyrafinowana. Dlatego tak długo jej nie zauważano - mówi "Wprost" Uwe Dolata, ekspert ds. korupcji i autor książki "Korupcja w systemie gospodarczym Niemiec". Jak wynika z najnowszej ankiety Transparency International, 51Ęproc. Niemców uważa, że walka ich rządu z korupcją jest pozorowana, a co piąty sądzi wręcz, że celem tamtejszych polityków jest sprawienie, by obywatele płacili więcej łapówek. Nic dziwnego, że tak sądzą, skoro jedna czwarta osób schwytanych na przyjmowaniu korzyści majątkowych w Niemczech w 2004 r. to politycy samorządowi, a 57 z nich to burmistrzowie miast.
Kiedy w połowie lat 90. OECD (organizacja zrzeszająca najbardziej rozwinięte państwa) badała korupcję wśród krajów, które do niej należą, okazało się, że to niemieckie firmy płacą najwięcej łapówek. Niedawne informacje, że menedżerowie największych niemieckich koncernów, m.in. Volkswagena, Daimlera-Chryslera, a przede wszystkim Siemensa, płacili za otrzymywanie lukratywnych kontraktów, świadczą o tym, że od tego czasu nic się nie zmieniło. "Korupcja w Niemczech to codzienność" - potwierdza prof. Hans Ludwig Zachert, ekspert ds. kryminologii i były szef Federalnego Urzędu Kryminalnego, odpowiednika polskiego Centralnego Biura Śledczego. Jego zdaniem, Niemcy przestali mieć powód do patrzenia z góry na te państwa, wĘktórych wybuchają afery łapówkarskie (pogardliwie nazywane krajami o "mentalności bakszyszowej"). I tak, w Berlinie Chińczycy kupują niemieckie wizy, w Moguncji i Frankfurcie nad Menem można za łapówkę dostać prawo jazdy, w Hamburgu i Saarbrźcken -Ęprawo stałego pobytu, w Dźsseldorfie i Hanowerze - przetargi na sprzęt dla policji, a we Frankfurcie nad Menem - kontrakty na wywóz śmieci.
Legalne łapówki
Słynny niemiecki socjolog Max Weber pisał, że "w związku z długą tradycją niemieckiej służby cywilnej, dobrze opłaconych, wykształconych i wychowanych w duchu protestanckiej uczciwości urzędników, przekupstwo w Niemczech praktycznie przestało istnieć". Większość Niemców jest wciąż przekonanych o swojej wyjątkowej uczciwości. Jeszcze kilka lat temu niemiecki tygodnik "Der Spiegel" w reportażu o skorumpowanych celnikach z polsko-niemieckiej granicy podkreślał, że niemieccy funkcjonariusze zaczęli brać łapówki dopiero wtedy, kiedy napatrzyli się, jak bezkarnie biorą pieniądze ich polscy odpowiednicy (w domyśle: gdyby nie Polacy, Niemcy nigdy nie wpadliby na ten pomysł). Niemcy sprytnie sobie poradzili także z pogodzeniem rosnącej korupcji z wrodzoną niechęcią do łamania prawa - po prostu ją zalegalizowali. Jeszcze w 1999 r. przekupywanie zagranicznych kontrahentów przez niemieckich przedsiębiorców było nie tylko zgodne z prawem, ale nawet można było odpisywać od podatku płacone łapówki (ustawę zniesiono dopiero pod naciskiem USA).
Paradoksalnie, nieprzyjmowanie przez Niemców do wiadomości powszechnej w ich kraju korupcji sprawiło, że są oni dziś postrzegani za uczciwszych, niż są w rzeczywistości. W rankingu Transparency International z 2006 r. (co ciekawe, organizacja ma główną siedzibę w Berlinie) zajmują ciągle wysokie 16. miejsce, przed takimi krajami jak Irlandia (18. miejsce) czy USA (20. miejsce). Problem w tym, że ranking nie mierzy faktycznej korupcji, tylko jej postrzeganie (głównie przez własnych obywateli). Dobry rezultat to także częściowo efekt tego, że w Niemczech nie ma woli politycznej ujawniania nieprawidłowości i walki z nimi.
Obowiązek ujawniania dochodów przez parlamentarzystów wszedł w życie w Niemczech dopiero w styczniu 2006 r. (w Polsce taki przepis obowiązuje od 2001 r.), a już grupa dziewięciu posłów zaskarżyła go do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe pod zarzutem, że narusza ich prawo do prywatności. Wniosek podpisali parlamentarzyści z wszystkich liczących się partii: CDU, CSU, SPD i FDP. Zgodnie z niemieckim prawem posłowie mogą także pracować, a nawet głosować (z wyjątkiem landu Bremy) wĘsprawach, w których zachodzi konflikt interesów między zawodem, który wykonują, a ustawą. Nawoływania amerykańskich władz, by Niemcy wprowadzili do prawa instytucję świadka koronnego w sprawach oĘkorupcję, pozostają bez odpowiedzi.
Wirus korupcji
Atmosfera politycznego przyzwolenia na korupcję w Niemczech sprawia, że nikomu nie zależy, by ją wykrywać. Na przykład niektórzy członkowie władz Siemensa wiedzieli od połowy 2005 r., że menedżerowie dają łapówki w zmian za kontrakty, ale nie zrobili nic, by proceder ukrócić. Także niemiecka policja zareagowała dopiero po informacji od służb włoskich i szwajcarskich. Ubocznym efektem niereagowania przez niemieckie władze jest to, że wirus niemieckiej korupcji atakuje nawet najbardziej odpornych. Tak było w wypadku pracowników szwedzkiej Ikei w Niemczech, firmy znanej z wysokich standardów etycznych (Szwecja - według Transparency International - jest szóstym najuczciwszym krajem świata). Firmy budowlane przekazały na konta jej niemieckich pracowników w Liechtensteinie, Austrii i Szwajcarii około 5 mln euro, remontowały im domy za darmo albo dawały prezenty w postaci najnowszych modeli Porsche - w zamian za ustawianie przetargów.
Czy wirusowi korupcji oprze się fińska Nokia, której dział produkujący urządzenia techniczne dla operatorów telefonii komórkowej łączy się z podobnym działem Siemensa? Wiceprezes Nokii Stefan Widomski wielokrotnie mówił, że mimo licznych żądań "bakszyszu", m.in. od kacyków z republik byłego ZSRR, nigdy nie zapłacił ani euro.
"Jeżeli musisz kraść, oszukiwać, kłamać i korumpować, by mieć pieniądze, to znaczy, że robisz coś nie tak" - lubi powtarzać Donald Trump, jeden z najbogatszych Amerykanów. Wygląda na to, że coraz więcej Niemców robi coś nie tak.
Krawaciarz z łapówką
"Banda krawaciarzy" (to termin powstały w jednej z niemieckich gazet) Siemensa, czyli grupa menedżerów rozsyłających łapówki po całym świecie, od Węgier (może i Polskę) po Nigerię, nie jest w Niemczech czymś wyjątkowym. Niemiecki system podatkowy, do niedawna wręcz legalizujący łapówki, stworzył raj dla "krawaciarzy".
"Łapówkarstwo w Niemczech rośnie" - zaalarmował niedawno brytyjski tygodnik "The Economist". Jak wynika z danych Federalnego Biura Kryminalnego, liczba wypadków przekupstwa w Niemczech zwiększyła się od 1994 r. o 400 proc. - Korupcja wĘNiemczech jest perfidna, hierarchicznie zorganizowana i wyrafinowana. Dlatego tak długo jej nie zauważano - mówi "Wprost" Uwe Dolata, ekspert ds. korupcji i autor książki "Korupcja w systemie gospodarczym Niemiec". Jak wynika z najnowszej ankiety Transparency International, 51Ęproc. Niemców uważa, że walka ich rządu z korupcją jest pozorowana, a co piąty sądzi wręcz, że celem tamtejszych polityków jest sprawienie, by obywatele płacili więcej łapówek. Nic dziwnego, że tak sądzą, skoro jedna czwarta osób schwytanych na przyjmowaniu korzyści majątkowych w Niemczech w 2004 r. to politycy samorządowi, a 57 z nich to burmistrzowie miast.
Kiedy w połowie lat 90. OECD (organizacja zrzeszająca najbardziej rozwinięte państwa) badała korupcję wśród krajów, które do niej należą, okazało się, że to niemieckie firmy płacą najwięcej łapówek. Niedawne informacje, że menedżerowie największych niemieckich koncernów, m.in. Volkswagena, Daimlera-Chryslera, a przede wszystkim Siemensa, płacili za otrzymywanie lukratywnych kontraktów, świadczą o tym, że od tego czasu nic się nie zmieniło. "Korupcja w Niemczech to codzienność" - potwierdza prof. Hans Ludwig Zachert, ekspert ds. kryminologii i były szef Federalnego Urzędu Kryminalnego, odpowiednika polskiego Centralnego Biura Śledczego. Jego zdaniem, Niemcy przestali mieć powód do patrzenia z góry na te państwa, wĘktórych wybuchają afery łapówkarskie (pogardliwie nazywane krajami o "mentalności bakszyszowej"). I tak, w Berlinie Chińczycy kupują niemieckie wizy, w Moguncji i Frankfurcie nad Menem można za łapówkę dostać prawo jazdy, w Hamburgu i Saarbrźcken -Ęprawo stałego pobytu, w Dźsseldorfie i Hanowerze - przetargi na sprzęt dla policji, a we Frankfurcie nad Menem - kontrakty na wywóz śmieci.
Legalne łapówki
Słynny niemiecki socjolog Max Weber pisał, że "w związku z długą tradycją niemieckiej służby cywilnej, dobrze opłaconych, wykształconych i wychowanych w duchu protestanckiej uczciwości urzędników, przekupstwo w Niemczech praktycznie przestało istnieć". Większość Niemców jest wciąż przekonanych o swojej wyjątkowej uczciwości. Jeszcze kilka lat temu niemiecki tygodnik "Der Spiegel" w reportażu o skorumpowanych celnikach z polsko-niemieckiej granicy podkreślał, że niemieccy funkcjonariusze zaczęli brać łapówki dopiero wtedy, kiedy napatrzyli się, jak bezkarnie biorą pieniądze ich polscy odpowiednicy (w domyśle: gdyby nie Polacy, Niemcy nigdy nie wpadliby na ten pomysł). Niemcy sprytnie sobie poradzili także z pogodzeniem rosnącej korupcji z wrodzoną niechęcią do łamania prawa - po prostu ją zalegalizowali. Jeszcze w 1999 r. przekupywanie zagranicznych kontrahentów przez niemieckich przedsiębiorców było nie tylko zgodne z prawem, ale nawet można było odpisywać od podatku płacone łapówki (ustawę zniesiono dopiero pod naciskiem USA).
Paradoksalnie, nieprzyjmowanie przez Niemców do wiadomości powszechnej w ich kraju korupcji sprawiło, że są oni dziś postrzegani za uczciwszych, niż są w rzeczywistości. W rankingu Transparency International z 2006 r. (co ciekawe, organizacja ma główną siedzibę w Berlinie) zajmują ciągle wysokie 16. miejsce, przed takimi krajami jak Irlandia (18. miejsce) czy USA (20. miejsce). Problem w tym, że ranking nie mierzy faktycznej korupcji, tylko jej postrzeganie (głównie przez własnych obywateli). Dobry rezultat to także częściowo efekt tego, że w Niemczech nie ma woli politycznej ujawniania nieprawidłowości i walki z nimi.
Obowiązek ujawniania dochodów przez parlamentarzystów wszedł w życie w Niemczech dopiero w styczniu 2006 r. (w Polsce taki przepis obowiązuje od 2001 r.), a już grupa dziewięciu posłów zaskarżyła go do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe pod zarzutem, że narusza ich prawo do prywatności. Wniosek podpisali parlamentarzyści z wszystkich liczących się partii: CDU, CSU, SPD i FDP. Zgodnie z niemieckim prawem posłowie mogą także pracować, a nawet głosować (z wyjątkiem landu Bremy) wĘsprawach, w których zachodzi konflikt interesów między zawodem, który wykonują, a ustawą. Nawoływania amerykańskich władz, by Niemcy wprowadzili do prawa instytucję świadka koronnego w sprawach oĘkorupcję, pozostają bez odpowiedzi.
Wirus korupcji
Atmosfera politycznego przyzwolenia na korupcję w Niemczech sprawia, że nikomu nie zależy, by ją wykrywać. Na przykład niektórzy członkowie władz Siemensa wiedzieli od połowy 2005 r., że menedżerowie dają łapówki w zmian za kontrakty, ale nie zrobili nic, by proceder ukrócić. Także niemiecka policja zareagowała dopiero po informacji od służb włoskich i szwajcarskich. Ubocznym efektem niereagowania przez niemieckie władze jest to, że wirus niemieckiej korupcji atakuje nawet najbardziej odpornych. Tak było w wypadku pracowników szwedzkiej Ikei w Niemczech, firmy znanej z wysokich standardów etycznych (Szwecja - według Transparency International - jest szóstym najuczciwszym krajem świata). Firmy budowlane przekazały na konta jej niemieckich pracowników w Liechtensteinie, Austrii i Szwajcarii około 5 mln euro, remontowały im domy za darmo albo dawały prezenty w postaci najnowszych modeli Porsche - w zamian za ustawianie przetargów.
Czy wirusowi korupcji oprze się fińska Nokia, której dział produkujący urządzenia techniczne dla operatorów telefonii komórkowej łączy się z podobnym działem Siemensa? Wiceprezes Nokii Stefan Widomski wielokrotnie mówił, że mimo licznych żądań "bakszyszu", m.in. od kacyków z republik byłego ZSRR, nigdy nie zapłacił ani euro.
"Jeżeli musisz kraść, oszukiwać, kłamać i korumpować, by mieć pieniądze, to znaczy, że robisz coś nie tak" - lubi powtarzać Donald Trump, jeden z najbogatszych Amerykanów. Wygląda na to, że coraz więcej Niemców robi coś nie tak.
WDZIĘCZNOŚĆ W GOTÓWCE Największe afery korupcyjne w Niemczech |
---|
200 mln euro - łapówki w takiej wysokości płacili menedżerowie Siemensa w zamian za kontrakty. Pieniądze trafiły m.in. do byłego prezydenta Nigerii Saniego Abacha, ministra telekomunikacji w jego gabinecie i szefów resortów w syryjskim rządzie. 6 mln euro - tyle zapłacili w latach 1999-2000 ówcześni menedżerowie koncernu Siemens w zamian za kontrakt z włoskim dostawcą energii, firmą Enel. Dwóch pracowników Siemensa zostało za to skazanych na karę więzienia we Włoszech. 5 mln euro - tyle pieniędzy wpłynęło na konta 60 pracowników Ikei w Niemczech. Firmy budowlane remontowały im także domy za darmo, dawały w prezencie najnowsze modele porsche w zamian za ustawianie przetargów budowlanych. Jeden z aresztowanych popełnił samobójstwo. 2,8 mln euro - tyle zapłacono Karlowi-Heinzowi Wildmoserowi juniorowi, byłemu dyrektorowi Allianz Arena, stadionu klubu sportowego FC Bayern. Wildmoser przekazał firmie budowlanej Alpine poufne informacje, dzięki którym spółka wygrała przetarg na budowę nowego stadionu. W maju 2006 r. został skazany przez sąd w Monachium na 4,5 roku więzienia. 2 mln euro - tyle pieniędzy otrzymał w latach 1994-2005 Klaus Volkert, przewodniczący rady zakładowej koncernu Volkswagen. W ten sposób Peter Hartz, były dyrektor kadrowy w zarządzie koncernu, kupował jego zgodę na zwolnienia pracowników w firmie (Volkert reprezentował ich interesy). 100 tys. euro - taką łapówkę miał wziąć menedżer w koncernie BMW za ustawianie przetargów na zakup podzespołów. We wrześniu 2005 r. monachijski sąd skazał go na trzy lata więzienia. |
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.