Co mówią dzieci, kiedy widzą posła "Samoobrony"? - Tatusiu! Ten i dziesiątki mniej wybrednych dowcipów krążą w Internecie po aferze, jaka wybuchła w ubiegłym tygodniu wokół seksualnego wykorzystywania kobiet (a podobno i mężczyzn) w biurach partii Andrzeja Leppera. Śmiesznie jednak nie jest. Po pierwsze dlatego, że paskudny w szczegółach i nieelegancki jak poplamiony krawat skandal zachwiał kolejny raz rządem. Po wtóre dlatego, że za seksskandalem idzie dyskusja o molestowaniu seksualnym kobiet, które - jak pisze w okładkowym artykule "Seksafera" Eliza Michalik - "polskie prawo chroni przed wykorzystywaniem czysto teoretycznie". Po trzecie wreszcie dlatego, że seksskandal pokazał rzecz w polskim życiu publicznym powszechną - nepotyzm, kumoterstwo i niebywałe lekceważenie publicznych pieniędzy.
Bodaj najsmutniejsze jest to, że wiele mediów, ekscytując się anatomią wicepremiera i jego przybocznych, nie zauważyło, że panowie i panie zatrudniali swoich partnerów za podatkowe, czyli nasze pieniądze. Tak się składa, że w ubiegłym tygodniu media w Niemczech opublikowały fotografie komisarza Gźntera Verheugena i dyrektor jego gabinetu Petry Erler na litewskiej plaży nudystów. Rozległ się gwałtowny krzyk w prasie. Nie tyle jednak na temat prowadzenia się dwojga bardzo wysokich urzędników UE, ile na temat niestosowności zatrudniania przez komisarza osoby, z którą łączy go coś więcej (jak sugerowano) niż wspólna praca. Tego wątku w naszych debatach nie ma. A wtedy okazałoby się, ilu krewnych, pociotków znajomych i - last, but not least - przyjaciół oraz "przyjaciół" zatrudniają za nasze pieniądze parlamentarzyści. Bo kiedy chcą napisać ustawę, to nieodmiennie idą do sejmowych biur legislacyjnych, a nie do zatrudnianych przez siebie prawników.
Porzucając jednak temat, który, acz ważny i powodujący, iż "elektorat zmęczony utarczkami PO z PiS oraz skandalami w LPR i Samoobronie zaczyna szukać trzeciej drogi" (vide: "Rokita albo śmierć"), jest zwyczajnie niesmaczny, wypada napisać parę zdań pro domo sua. Zaczynając od sprawy również niesmacznej. Oto "Rzeczpospolita" we wtorek i w środę, powołując się na przecieki z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, stwierdziła, że wśród agentów WSI był m.in. publicysta "Wprost". Jako żywo rzecz przypomina historię Jana Kowalskiego, któremu ukradziono zegarek, a po pół roku dowiedział się z gazet, że "był zamieszany w kradzież zegarka". Zasłyszane przecieki z tajnych dokumentów, publikowane jako sensacje, skłaniają mnie do powtórzenia tego, co ogłosiliśmy dwa lata temu, sygnując to nazwiskami większości dziennikarzy "Wprost": że domagamy się pełnego ujawnienia dokumentów bezpieki PRL. W obecnej sytuacji dotyczy to również raportu o rozwiązaniu WSI, które to rozwiązanie tygodnik "Wprost" wspierał od początku bodaj najbardziej konsekwentnie z całej polskiej prasy. Raport o likwidacji WSI powinien być opublikowany jak najszybciej. A takie publikacje jak ta z "Rzeczpospolitej" podważają naszą wiarygodność, na dodatek - wedle wiedzy, którą mam - absolutnie bezpodstawnie. Swoją drogą, od kogo jak od kogo, ale od kolegów z "Rzeczpospolitej" oczekiwaliśmy więcej dziennikarskiej rzetelności.
Po aferach seksualnych i szpiegowskich wypada skończyć czymś optymistycznym. Mamy szansę na to, że będziemy widzieli lepiej. Niebywały postęp okulistyki (vide: "Nowe oczy") sprawia, że nawet zmętniała siatkówka i osłabione wiekiem oczy odzyskają sprawność. Radzimy też, w których szpitalach najlepiej nasze oczy naprawiać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, iż będziemy mogli czystym okiem oglądać ciekawsze obrazy niż żałosne afery i równie żałosne przecieki. W przeciwnym razie symbolem IV RP staną się durszlak i łyżwa.
Bodaj najsmutniejsze jest to, że wiele mediów, ekscytując się anatomią wicepremiera i jego przybocznych, nie zauważyło, że panowie i panie zatrudniali swoich partnerów za podatkowe, czyli nasze pieniądze. Tak się składa, że w ubiegłym tygodniu media w Niemczech opublikowały fotografie komisarza Gźntera Verheugena i dyrektor jego gabinetu Petry Erler na litewskiej plaży nudystów. Rozległ się gwałtowny krzyk w prasie. Nie tyle jednak na temat prowadzenia się dwojga bardzo wysokich urzędników UE, ile na temat niestosowności zatrudniania przez komisarza osoby, z którą łączy go coś więcej (jak sugerowano) niż wspólna praca. Tego wątku w naszych debatach nie ma. A wtedy okazałoby się, ilu krewnych, pociotków znajomych i - last, but not least - przyjaciół oraz "przyjaciół" zatrudniają za nasze pieniądze parlamentarzyści. Bo kiedy chcą napisać ustawę, to nieodmiennie idą do sejmowych biur legislacyjnych, a nie do zatrudnianych przez siebie prawników.
Porzucając jednak temat, który, acz ważny i powodujący, iż "elektorat zmęczony utarczkami PO z PiS oraz skandalami w LPR i Samoobronie zaczyna szukać trzeciej drogi" (vide: "Rokita albo śmierć"), jest zwyczajnie niesmaczny, wypada napisać parę zdań pro domo sua. Zaczynając od sprawy również niesmacznej. Oto "Rzeczpospolita" we wtorek i w środę, powołując się na przecieki z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, stwierdziła, że wśród agentów WSI był m.in. publicysta "Wprost". Jako żywo rzecz przypomina historię Jana Kowalskiego, któremu ukradziono zegarek, a po pół roku dowiedział się z gazet, że "był zamieszany w kradzież zegarka". Zasłyszane przecieki z tajnych dokumentów, publikowane jako sensacje, skłaniają mnie do powtórzenia tego, co ogłosiliśmy dwa lata temu, sygnując to nazwiskami większości dziennikarzy "Wprost": że domagamy się pełnego ujawnienia dokumentów bezpieki PRL. W obecnej sytuacji dotyczy to również raportu o rozwiązaniu WSI, które to rozwiązanie tygodnik "Wprost" wspierał od początku bodaj najbardziej konsekwentnie z całej polskiej prasy. Raport o likwidacji WSI powinien być opublikowany jak najszybciej. A takie publikacje jak ta z "Rzeczpospolitej" podważają naszą wiarygodność, na dodatek - wedle wiedzy, którą mam - absolutnie bezpodstawnie. Swoją drogą, od kogo jak od kogo, ale od kolegów z "Rzeczpospolitej" oczekiwaliśmy więcej dziennikarskiej rzetelności.
Po aferach seksualnych i szpiegowskich wypada skończyć czymś optymistycznym. Mamy szansę na to, że będziemy widzieli lepiej. Niebywały postęp okulistyki (vide: "Nowe oczy") sprawia, że nawet zmętniała siatkówka i osłabione wiekiem oczy odzyskają sprawność. Radzimy też, w których szpitalach najlepiej nasze oczy naprawiać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, iż będziemy mogli czystym okiem oglądać ciekawsze obrazy niż żałosne afery i równie żałosne przecieki. W przeciwnym razie symbolem IV RP staną się durszlak i łyżwa.
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.