Na Kremlu trwa wojna klanów, tym bardziej krwawa,im bliżej roku 2008 i nowych wyborów prezydenckich
Na początku lat 80. brytyjski pisarz Frederick Forsyth opublikował thriller "Czwarty protokół". Grupa agentów KGB przywozi do Wielkiej Brytanii miniaturową bombę atomową. Ich celem jest zmiana władzy w Zjednoczonym Królestwie. Wówczas brytyjski kontrwywiad rozpatrywał taką hipotezę jako zupełnie realną. Ale był to szczyt zimnej wojny. Po dwudziestu latach sytuacja jest podobna, a rosyjskie służby niczym nie różnią się od KGB.
Już nie tylko rosyjscy polityczni emigranci w Londynie boją się o swoje życie. Po zabójstwie Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki oraz informacjach o możliwym otruciu byłego wicepremiera Jegora Gajdara boją się opozycyjni politycy, ale też usłużni wobec Kremla dziennikarze. Wszyscy zadają sobie pytanie, kto będzie następny. - Żyjemy w rzeczywistości, która przypomina majaki schizofrenika - mówi "Wprost" Julia Łatynina, dziennikarka rozgłośni Echo Moskwy. Strach jest tym większy, że nikt nie wie, jakie były kryteria wyboru ofiar ani kto zlecał zbrodnie. Ta sytuacja w fatalnym świetle stawia prezydenta Rosji. Jeśli to on podjął decyzję o morderstwach, jest zbrodniarzem. Jeśli nic o tym nie wiedział, jest jeszcze gorzej. Bo to oznacza, że Władimir Putin, który uchodził za mocnego człowieka, nie kontroluje sytuacji w kraju.
Pytanie o motyw
Aleksander Litwinienko nie miał wątpliwości, kto doprowadził do jego śmierci. W liście napisanym w szpitalu obwinił prezydenta: "Możecie zmusić do milczenia jednego człowieka, panie Putin, ale krzyk protestu wielu ludzi będzie wam cały czas dźwięczeć w uszach. Pokażecie w ten sposób swój cynizm i okrucieństwo". Tak samo uważa przyjaciel zmarłego i były szpieg Oleg Gordijewski. - To była zemsta Kremla. Litwinienko dużo i bardzo negatywnie pisał o Putinie i szefie FSB Nikołaju Patruszewie - mówi "Wprost". Rzeczywiście, przez rosyjskie służby specjalne Litwinienko i Gordijewski są traktowani jak najwięksi zdrajcy. Szczególną nienawiść wzbudziła napisana przez Litwinienkę już w Londynie książka "FSB wysadza Rosję". Wynikało z niej, że wybuchów domów w Moskwie i innych rosyjskich miastach w 1999 r. nie dokonali czeczeńscy separatyści, lecz agenci FSB. To wydarzenie miało doprowadzić do antyczeczeńskiej histerii w Rosji, która wyniosła do prezydentury mało znanego Putina.
Jak w każdym kryminale czy thrillerze, a historia zabójstwa Litwinienki przypomina najczarniejsze filmy tego gatunku, aby znaleźć zabójcę, trzeba mieć motyw. Ten, kto otruł Litwinienkę, musiał wiedzieć, że jego śmierć będzie długa i skupi się na niej uwaga światowych mediów. Zdawał sobie też sprawę, że w pierwszej kolejności cień padnie na prezydenta Rosji. Dlatego choć nie można wykluczyć żadnej hipotezy, Putin nie jest głównym podejrzanym. Trudno sobie wyobrazić, by zlecił zabójstwo, które sprawi, że przez światowe media będzie porównywany do Stalina. Tym bardziej że sytuacja w Rosji i pozycja samego prezydenta jest zupełnie inna niż w 1999 r. - Putin ma ogromne poparcie społeczne, sytuacja ekonomiczna Rosji jest dobra, po co miałby to robić? - pyta Andriej Sołdatow, twórca strony Agentura.ru. Jego zdaniem, Litwinienko nie był dla Kremla niebezpieczny, bo był coraz mniej wiarygodny. - Jego twierdzenie, że zamachów na WTC dokonali agenci FSB, wywoływało ironiczny uśmiech - opowiada Sołdatow.
Świat usłyszał o Aleksandrze Litwinience w 1998 r. Wówczas pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wystąpił na niezwykłej konferencji w Moskwie. Oświadczył, że jego szefowie zlecili zabójstwo znanego oligarchy Borysa Bieriezowskiego. - Litwinienko już wtedy był postrzegany jako człowiek Bieriezowskiego. Dlaczego akurat jemu szefowie FSB mieliby zlecać zabójstwo oligarchy, tego nie rozumiem- przyznaje Sołdatow. Litwinienko brał wtedy udział w wojnie kremlowskich klanów. Na pewno dużo wiedział, miał dostęp do tajnych dokumentów. To był jego kapitał, ale i źródło zagrożenia. Jego londyńska przyjaciółka Julia Swietliczna opowiedziała brytyjskiej gazecie "The Observer", że kilka miesięcy przed śmiercią Litwinienko miał kłopoty finansowe: "Proponował mi wejście do interesu - pieniądze za informację". Jak twierdzi Swietliczna, chodziło o zwykły szantaż. Litwinienko miał dokumenty obciążające byłych rosyjskich oligarchów, którzy wykańczali konkurencję, posługując się FSB. Miał też informacje potwierdzające udział rosyjskich oficerów w zdelegalizowaniu firmy Jukos. Należała ona do najbogatszego człowieka Rosji Michaiła Chodorkowskiego, który trafił do więzienia po tym, jak naraził się Kremlowi. Swietliczna podaje konkretne sumy: "Powiedział mi, że jest gotowy wziąć za milczenie po10 tys. funtów od każdego, na kogo ma kompromitujące materiały". Ta hipoteza ma jedną zaletę - wyraźny motyw zbrodni. Nie odpowiada jednak na pytanie, kto dokonał zabójstwa.
Wojna klanów
W kontrolowanych przez władze rosyjskich mediach pojawiła się inna hipoteza. Według niej, zabójstwo Litwinienki miał przygotować mieszkający w Londynie Borys Bieriezowski. Motyw ma oczywisty - zależy mu na kompromitacji Putina. Bieriezowski długo był szarą eminencją Kremla. To on był inicjatorem wykańczania konkurencji z wykorzystaniem wpływów w służbach specjalnych. To również on przyczynił się do wygrania wyborów prezydenckich przez Putina. Gdy jednak został odsunięty od władzy, stał się najzacieklejszym przeciwnikiem szefa państwa.
Już kilka razy Bieriezowski udowodnił, że chociaż chce uchodzić za obrońcę swobód demokratycznych, jego metody działania niewiele się różnią od stosowanych przez Kreml. W 1999 r. "Moskowskij Komsomolec" opublikował jego rozmowę z czeczeńskim separatystą Szamilem Basajewem. Miał on pretensje do Bieriezowskiego, że jego oddział atakują rosyjskie wojska, choć jak stwierdził: "umowa była inna". Wątpliwości wzbudziło zniknięcie popieranego przez Bieriezowskiego kandydata na prezydenta Rosji Iwana Rybkina. Zdaniem wielu dziennikarzy, biznesmen sam ukartował aferę. Mimo wszystko hipoteza o tym, że za mordem Litwinienki stoi Bieriezowski, jest mało prawdopodobna. - Władze Rosji wykańczały już swoich wrogów, ale nigdy nie było tak, że wrogowie Kremla wykańczali siebie nawzajem - twierdzi Łatynina. Pozostaje jeszcze problem techniczny. Nie wydaje się możliwe, by Bieriezowski mógł zorganizować taką akcję, jaką było zabójstwo Litwinienki polonem 210. - Wyobraźmy sobie, że do wybrzeży Wielkiej Brytanii przypływa łódź podwodna o napędzie atomowym, wysadza grupę komandosów, którzy zabijają Litwinienkę - czy taką operację mógłby zaplanować nawet najbogatszy oligarcha? - pyta dziennikarka Julia Łatynina. Jej zdaniem, a także zdaniem specjalistów w dziedzinie atomistyki, użycie polonu 210 jako trucizny można porównać do takiej akcji. Zdobycie polonu 210 i jego przewiezienie za granicę wymaga pieniędzy, kontaktów i ogromnych możliwości. Tym wszystkim dysponują jedynie służby specjalne. Wszystkie ślady prowadzą do FSB. Brytyjska policja już wykryła, którym samolotem polon był przewożony z Rosji. Z nieoficjalnych informacji wynika, że pochodził z reaktora pod Krasnojarskiem. Pozostaje odpowiedź na pytanie najtrudniejsze: w czyim imieniu działali agenci? Łatynina jest zwolenniczką teorii, że pomysł zabójstwa Litwinienki narodził się na Kremlu. Jej zdaniem, stoi za nim grupa tzw. siłowików, a prezydent nico tym nie wiedział. Piterscy czekiści czy siłowicy to byli funkcjonariusze specsłużb, którzy piastują wysokie stanowiska państwowe. Na czele tej grupy stoją Igor Sieczin, wiceszef kancelarii prezydenta, i Wiktor Iwanow.
- Na Kremlu trwa ostra wojna klanów, tym bardziej krwawa, im bliżej roku 2008 i nowych wyborów prezydenckich - mówi politolog Aleksiej Piatkowski. - Zamordowanie Politkowskiej i Litwinienki, a także, jeśli te informacje się potwierdzą, próba otrucia Gajdara mogą być odsłonami tej samej gry - dodaje. Zdaniem Łatyniny, ta grupa boi się zmian. Zachowanie status quo gwarantuje prowadzenie nowej "zimnej wojny z Zachodem", chcą więc, by Putin pozostał na trzecią kadencję. - Putin to człowiek słaby, jeśli ma podjąć decyzję, odkłada to, ale jeśli ktoś z otoczenia podejmie decyzję za niego, szybko to akceptuje - uważa Łatynina. Tak było w wypadku przejęcia przez siłowików Jukosu.
Niejasna jest rola organizacji Godność i Honor, skupiającej byłych agentów wywiadu zagranicznego. Nikt do końca nie wie, czy ona istnieje, ale według prasy, z "patriotycznych pobudek" likwiduje wrogów Rosji.
Bezsenność putina
Pozostaje ostatnia hipoteza. Może wbrew instynktowi samozachowawczemu prezydent sam podjął decyzję o politycznych mordach. Na spotkaniu na Kremlu rzucił: "Czy ten pies Litwinienko ciągle musi szczekać, nikt nie może go zamknąć?". Jeśli tak było, można sądzić, że Putin żałuje tego, co zrobił. Nigdy jeszcze nie miał tak złej prasy na Zachodzie. W Londynie zebrał się komitet bezpieczeństwa narodowego Cobra, obradujący w sytuacjach ekstremalnych. - Putin wiele robił, by pokazać, że jest politykiem w zachodnim stylu. Te wysiłki legły w gruzach - uważa Fiodor Łukianow z pisma "Rosja w Polityce Globalnej". Gdy stawiane są takie oskarżenia, czy można być przyjacielem prezydenta Francji, USA lub premiera Wielkiej Brytanii? Putin doprowadził do sytuacji, w której Rosja jest postrzegana jak kraj rozbójniczy. I nie mówią już tego tylko "fanatycy" zajmujący się Czeczenią, ale najpoważniejsi komentatorzy i dziennikarze. Na pewno więc jeśli coś spędza Putinowi sen z powiek, to ta sytuacja. Ale w prawdziwą bezsenność może wpędzać prezydenta niewiedza o tym, kto zabił Politkowską i Litwinienkę.
- Zabójstwo Kirowa było sygnałem rozpoczęcia stalinowskich czystek, śmierć Litwinienki może być początkiem ostrej walki o władzę w Rosji - uważa Łatynina. Jeżeli tak jest, czeka nas ciąg dalszy. Można sobie wyobrazić, że grupa, która boi się utraty wpływów, będzie starała się doprowadzić do eskalacji napięcia. Kremlowski liberał Anatolij Czubajs powiedział, że "mordy to presja na prezydenta, aby sięgnął do metod niekonstytucyjnych". Można to odczytać jako nacisk byłych oficerów KGB na Putina, aby pozostał na kolejną kadencję, choć takiej możliwości nie przewiduje konstytucja. Ta sytuacja pokazuje, jak nietrwały jest rosyjski system polityczny, jeśli nie potrafi sobie poradzić z przekazaniem władzy. Gdyby Rosja była demokratyczną republiką czy monarchią, wszystko byłoby proste. Albo się wygrywa wolne wybory, albo władzę się dziedziczy. W Rosji władca jest namaszczany przez urzędującego prezydenta, ale musi realizować interesy kremlowskich klanów. A te bywają z sobą sprzeczne.
Fot: M. Stelmach
Już nie tylko rosyjscy polityczni emigranci w Londynie boją się o swoje życie. Po zabójstwie Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki oraz informacjach o możliwym otruciu byłego wicepremiera Jegora Gajdara boją się opozycyjni politycy, ale też usłużni wobec Kremla dziennikarze. Wszyscy zadają sobie pytanie, kto będzie następny. - Żyjemy w rzeczywistości, która przypomina majaki schizofrenika - mówi "Wprost" Julia Łatynina, dziennikarka rozgłośni Echo Moskwy. Strach jest tym większy, że nikt nie wie, jakie były kryteria wyboru ofiar ani kto zlecał zbrodnie. Ta sytuacja w fatalnym świetle stawia prezydenta Rosji. Jeśli to on podjął decyzję o morderstwach, jest zbrodniarzem. Jeśli nic o tym nie wiedział, jest jeszcze gorzej. Bo to oznacza, że Władimir Putin, który uchodził za mocnego człowieka, nie kontroluje sytuacji w kraju.
Pytanie o motyw
Aleksander Litwinienko nie miał wątpliwości, kto doprowadził do jego śmierci. W liście napisanym w szpitalu obwinił prezydenta: "Możecie zmusić do milczenia jednego człowieka, panie Putin, ale krzyk protestu wielu ludzi będzie wam cały czas dźwięczeć w uszach. Pokażecie w ten sposób swój cynizm i okrucieństwo". Tak samo uważa przyjaciel zmarłego i były szpieg Oleg Gordijewski. - To była zemsta Kremla. Litwinienko dużo i bardzo negatywnie pisał o Putinie i szefie FSB Nikołaju Patruszewie - mówi "Wprost". Rzeczywiście, przez rosyjskie służby specjalne Litwinienko i Gordijewski są traktowani jak najwięksi zdrajcy. Szczególną nienawiść wzbudziła napisana przez Litwinienkę już w Londynie książka "FSB wysadza Rosję". Wynikało z niej, że wybuchów domów w Moskwie i innych rosyjskich miastach w 1999 r. nie dokonali czeczeńscy separatyści, lecz agenci FSB. To wydarzenie miało doprowadzić do antyczeczeńskiej histerii w Rosji, która wyniosła do prezydentury mało znanego Putina.
Jak w każdym kryminale czy thrillerze, a historia zabójstwa Litwinienki przypomina najczarniejsze filmy tego gatunku, aby znaleźć zabójcę, trzeba mieć motyw. Ten, kto otruł Litwinienkę, musiał wiedzieć, że jego śmierć będzie długa i skupi się na niej uwaga światowych mediów. Zdawał sobie też sprawę, że w pierwszej kolejności cień padnie na prezydenta Rosji. Dlatego choć nie można wykluczyć żadnej hipotezy, Putin nie jest głównym podejrzanym. Trudno sobie wyobrazić, by zlecił zabójstwo, które sprawi, że przez światowe media będzie porównywany do Stalina. Tym bardziej że sytuacja w Rosji i pozycja samego prezydenta jest zupełnie inna niż w 1999 r. - Putin ma ogromne poparcie społeczne, sytuacja ekonomiczna Rosji jest dobra, po co miałby to robić? - pyta Andriej Sołdatow, twórca strony Agentura.ru. Jego zdaniem, Litwinienko nie był dla Kremla niebezpieczny, bo był coraz mniej wiarygodny. - Jego twierdzenie, że zamachów na WTC dokonali agenci FSB, wywoływało ironiczny uśmiech - opowiada Sołdatow.
Świat usłyszał o Aleksandrze Litwinience w 1998 r. Wówczas pułkownik Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wystąpił na niezwykłej konferencji w Moskwie. Oświadczył, że jego szefowie zlecili zabójstwo znanego oligarchy Borysa Bieriezowskiego. - Litwinienko już wtedy był postrzegany jako człowiek Bieriezowskiego. Dlaczego akurat jemu szefowie FSB mieliby zlecać zabójstwo oligarchy, tego nie rozumiem- przyznaje Sołdatow. Litwinienko brał wtedy udział w wojnie kremlowskich klanów. Na pewno dużo wiedział, miał dostęp do tajnych dokumentów. To był jego kapitał, ale i źródło zagrożenia. Jego londyńska przyjaciółka Julia Swietliczna opowiedziała brytyjskiej gazecie "The Observer", że kilka miesięcy przed śmiercią Litwinienko miał kłopoty finansowe: "Proponował mi wejście do interesu - pieniądze za informację". Jak twierdzi Swietliczna, chodziło o zwykły szantaż. Litwinienko miał dokumenty obciążające byłych rosyjskich oligarchów, którzy wykańczali konkurencję, posługując się FSB. Miał też informacje potwierdzające udział rosyjskich oficerów w zdelegalizowaniu firmy Jukos. Należała ona do najbogatszego człowieka Rosji Michaiła Chodorkowskiego, który trafił do więzienia po tym, jak naraził się Kremlowi. Swietliczna podaje konkretne sumy: "Powiedział mi, że jest gotowy wziąć za milczenie po10 tys. funtów od każdego, na kogo ma kompromitujące materiały". Ta hipoteza ma jedną zaletę - wyraźny motyw zbrodni. Nie odpowiada jednak na pytanie, kto dokonał zabójstwa.
Wojna klanów
W kontrolowanych przez władze rosyjskich mediach pojawiła się inna hipoteza. Według niej, zabójstwo Litwinienki miał przygotować mieszkający w Londynie Borys Bieriezowski. Motyw ma oczywisty - zależy mu na kompromitacji Putina. Bieriezowski długo był szarą eminencją Kremla. To on był inicjatorem wykańczania konkurencji z wykorzystaniem wpływów w służbach specjalnych. To również on przyczynił się do wygrania wyborów prezydenckich przez Putina. Gdy jednak został odsunięty od władzy, stał się najzacieklejszym przeciwnikiem szefa państwa.
Już kilka razy Bieriezowski udowodnił, że chociaż chce uchodzić za obrońcę swobód demokratycznych, jego metody działania niewiele się różnią od stosowanych przez Kreml. W 1999 r. "Moskowskij Komsomolec" opublikował jego rozmowę z czeczeńskim separatystą Szamilem Basajewem. Miał on pretensje do Bieriezowskiego, że jego oddział atakują rosyjskie wojska, choć jak stwierdził: "umowa była inna". Wątpliwości wzbudziło zniknięcie popieranego przez Bieriezowskiego kandydata na prezydenta Rosji Iwana Rybkina. Zdaniem wielu dziennikarzy, biznesmen sam ukartował aferę. Mimo wszystko hipoteza o tym, że za mordem Litwinienki stoi Bieriezowski, jest mało prawdopodobna. - Władze Rosji wykańczały już swoich wrogów, ale nigdy nie było tak, że wrogowie Kremla wykańczali siebie nawzajem - twierdzi Łatynina. Pozostaje jeszcze problem techniczny. Nie wydaje się możliwe, by Bieriezowski mógł zorganizować taką akcję, jaką było zabójstwo Litwinienki polonem 210. - Wyobraźmy sobie, że do wybrzeży Wielkiej Brytanii przypływa łódź podwodna o napędzie atomowym, wysadza grupę komandosów, którzy zabijają Litwinienkę - czy taką operację mógłby zaplanować nawet najbogatszy oligarcha? - pyta dziennikarka Julia Łatynina. Jej zdaniem, a także zdaniem specjalistów w dziedzinie atomistyki, użycie polonu 210 jako trucizny można porównać do takiej akcji. Zdobycie polonu 210 i jego przewiezienie za granicę wymaga pieniędzy, kontaktów i ogromnych możliwości. Tym wszystkim dysponują jedynie służby specjalne. Wszystkie ślady prowadzą do FSB. Brytyjska policja już wykryła, którym samolotem polon był przewożony z Rosji. Z nieoficjalnych informacji wynika, że pochodził z reaktora pod Krasnojarskiem. Pozostaje odpowiedź na pytanie najtrudniejsze: w czyim imieniu działali agenci? Łatynina jest zwolenniczką teorii, że pomysł zabójstwa Litwinienki narodził się na Kremlu. Jej zdaniem, stoi za nim grupa tzw. siłowików, a prezydent nico tym nie wiedział. Piterscy czekiści czy siłowicy to byli funkcjonariusze specsłużb, którzy piastują wysokie stanowiska państwowe. Na czele tej grupy stoją Igor Sieczin, wiceszef kancelarii prezydenta, i Wiktor Iwanow.
- Na Kremlu trwa ostra wojna klanów, tym bardziej krwawa, im bliżej roku 2008 i nowych wyborów prezydenckich - mówi politolog Aleksiej Piatkowski. - Zamordowanie Politkowskiej i Litwinienki, a także, jeśli te informacje się potwierdzą, próba otrucia Gajdara mogą być odsłonami tej samej gry - dodaje. Zdaniem Łatyniny, ta grupa boi się zmian. Zachowanie status quo gwarantuje prowadzenie nowej "zimnej wojny z Zachodem", chcą więc, by Putin pozostał na trzecią kadencję. - Putin to człowiek słaby, jeśli ma podjąć decyzję, odkłada to, ale jeśli ktoś z otoczenia podejmie decyzję za niego, szybko to akceptuje - uważa Łatynina. Tak było w wypadku przejęcia przez siłowików Jukosu.
Niejasna jest rola organizacji Godność i Honor, skupiającej byłych agentów wywiadu zagranicznego. Nikt do końca nie wie, czy ona istnieje, ale według prasy, z "patriotycznych pobudek" likwiduje wrogów Rosji.
Bezsenność putina
Pozostaje ostatnia hipoteza. Może wbrew instynktowi samozachowawczemu prezydent sam podjął decyzję o politycznych mordach. Na spotkaniu na Kremlu rzucił: "Czy ten pies Litwinienko ciągle musi szczekać, nikt nie może go zamknąć?". Jeśli tak było, można sądzić, że Putin żałuje tego, co zrobił. Nigdy jeszcze nie miał tak złej prasy na Zachodzie. W Londynie zebrał się komitet bezpieczeństwa narodowego Cobra, obradujący w sytuacjach ekstremalnych. - Putin wiele robił, by pokazać, że jest politykiem w zachodnim stylu. Te wysiłki legły w gruzach - uważa Fiodor Łukianow z pisma "Rosja w Polityce Globalnej". Gdy stawiane są takie oskarżenia, czy można być przyjacielem prezydenta Francji, USA lub premiera Wielkiej Brytanii? Putin doprowadził do sytuacji, w której Rosja jest postrzegana jak kraj rozbójniczy. I nie mówią już tego tylko "fanatycy" zajmujący się Czeczenią, ale najpoważniejsi komentatorzy i dziennikarze. Na pewno więc jeśli coś spędza Putinowi sen z powiek, to ta sytuacja. Ale w prawdziwą bezsenność może wpędzać prezydenta niewiedza o tym, kto zabił Politkowską i Litwinienkę.
- Zabójstwo Kirowa było sygnałem rozpoczęcia stalinowskich czystek, śmierć Litwinienki może być początkiem ostrej walki o władzę w Rosji - uważa Łatynina. Jeżeli tak jest, czeka nas ciąg dalszy. Można sobie wyobrazić, że grupa, która boi się utraty wpływów, będzie starała się doprowadzić do eskalacji napięcia. Kremlowski liberał Anatolij Czubajs powiedział, że "mordy to presja na prezydenta, aby sięgnął do metod niekonstytucyjnych". Można to odczytać jako nacisk byłych oficerów KGB na Putina, aby pozostał na kolejną kadencję, choć takiej możliwości nie przewiduje konstytucja. Ta sytuacja pokazuje, jak nietrwały jest rosyjski system polityczny, jeśli nie potrafi sobie poradzić z przekazaniem władzy. Gdyby Rosja była demokratyczną republiką czy monarchią, wszystko byłoby proste. Albo się wygrywa wolne wybory, albo władzę się dziedziczy. W Rosji władca jest namaszczany przez urzędującego prezydenta, ale musi realizować interesy kremlowskich klanów. A te bywają z sobą sprzeczne.
POD SPECJALNYM NADZOREM |
---|
Rozmowa z Jurijem Szmidtem, adwokatem Michaiła Chodorkowskiego "Wprost": Chodorkowski w więzieniu, Politkowska, Litwinienko i Chlebnikow nie żyją, Gajdar cudem uniknął śmierci. Jurij Szmidt: Na Kremlu trwa wojna struktur siłowych, których jednym z interesów jest częściowe zdestabilizowanie państwa i kompromitacja Władimira Putina. To też walka o schedę po Putinie. Są również siły, które chcą, by prezydent pozostał na stanowisku na trzecią kadencję. Ścierają się one z sobą, prowadząc gry z wykorzystaniem FSB i służb wywiadowczych. To wojna wszystkich ze wszystkimi. - Pojawiła się hipoteza, że śmierć Litwinienki jest związana z materiałami, które miał, dotyczącymi sprawy Chodorkowskiego. - Tego nie wiem. Trudno mi też na obecnym poziomie sprawy doszukiwać się takich powiązań. Mam nadzieję, że wyjaśni to Scotland Yard, choć zapewne Kreml zrobi wszystko, by to dochodzenie utrudnić. - Czy Michaił Chodorkowski jest w kolonii bezpieczny? - Nie. Ciągle się o niego martwię. Nawet z Moskwy przyszło ostrzeżenie, że Chodorkowski może być ofiarą prowokacji. Cały czas pilnuje go pracownik więzienia. W obecnej sytuacji wszystko jest jednak możliwe. Rozmawiał Grzegorz Sadowski |
Fot: M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 50/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.