„Ostrzegam was: zbyt dużo państwa w gospodarce sprawi, że to się naprawdę źle skończy”. Autorem tych słów nie jest żaden liberalny ekonomista ani przedsiębiorca. Wypowiedział je w Davos premier Rosji Władimir Putin. Ten sam człowiek, który zamykał w łagrach biznesmenów za to, że byli zbyt samodzielni.
Czy Putin próbował uwieść zachodnich kapitalistów? Premierowi Rosji grunt się pali pod nogami. Gospodarka stoi nad przepaścią, namaszczony przez niego następca staje się coraz bardziej samodzielny. A sam Putin nie jest już przez Rosjan traktowany jak dobry car, lecz coraz częściej jak główny winowajca obniżenia poziomu życia. Wie, że nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych działań. Zrozumiał, że dzisiaj przetrwać może tylko przy pomocy Zachodu. Tak jak Lenin w obliczu klęski bolszewizmu ogłosił NEP (Nową Politykę Ekonomiczną), tak rosyjski premier sugeruje, że został liberałem, bo porozumienie z Zachodem to jedyna szansa na utrzymanie się przy władzy.
Władimir Władimirowicz Putin wyszedł z cienia 1 stycznia 1999 r. Po rubasznym Jelcynie ten niski, szary człowiek z kamienną twarzą był dla Rosjan pozytywną odmianą. „Taki prezydent na pewno nas nie skompromituje" – mówili. Ci, którzy dodawali, że nowy prezydent może zawrócić Rosję z drogi demokratyzacji, byli w wyraźnej mniejszości. Do dzisiaj pozostaje zagadką, dlaczego to właśnie szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej został namaszczony na następcę Jelcyna. Bardzo prawdopodobne, że przekonał do tego ustępującego prezydenta Borys Bieriezowski, wówczas potężny biznesmen, któremu wydawało się, że będzie mógł kierować cichym kagebistą, bo ma na niego wystarczająco kompromitujące materiały. Tymczasem pierwszą rzeczą, którą zrobił Putin po objęciu urzędu prezydenta, było zmuszenie Bieriezowskiego do opuszczenia kraju.
Putin zagwarantował nietykalność Borysowi Jelcynowi i jego rodzinie i nigdy słowa nie złamał. Nie jest jednak tajemnicą, że do Jelcyna odnosił się lekceważąco. Cenił jedynie szefa KGB Jurija Andropowa, który pod koniec rządów Leonida Breżniewa był faktycznym przywódcą państwa. KGB był wówczas u szczytu wielkości. To wtedy do pracy w resorcie został zwerbowany młody student prawa z Leningradu – Putin. Pochodził z biednej rodziny. Służba była dla niego szansą na karierę. Nie miał ani wyjątkowych znajomości, ani niczym szczególnym się nie wyróżniał. Odznaczał się za to konsekwencją i karnością. Może dlatego został nagrodzony wyjazdem w charakterze rezydenta KGB do Drezna. Jak pisała niemiecka dziennikarka Iren Pitch w książce „Pikantna przyjań", dla Putina i jego żony Ludmiły przeprowadzka do NRD w 1985 r. była jak przenosiny do raju. Dwa lata po ślubie, z nowo narodzoną córeczką i drugim dzieckiem w drodze, Putinowie mogli zamieszkać w dużym apartamencie, podczas gdy w Petersburgu gnieździli się w maleńkim mieszkaniu. Przepaść między życiem w ZSRR i w NRD była wówczas ogromna.
Putin był typowym rezydentem, werbował obywateli NRD, którzy wybierali się do Niemiec Zachodnich. Ten okres wspomina jako najszczęśliwszy w życiu. Prawdopodobnie z tamtych doświadczeń bierze się jego ogromny szacunek do wszystkiego co niemieckie. Niektórzy nieżyczliwi mu dziennikarze nazywali go w późniejszym okresie „Niemcem na Kremlu". Ta miłość do Niemców przekładała się bowiem na politykę. Władimir Putin jako szef państwa najlepsze kontakty utrzymywał zawsze z niemieckimi przywódcami.
„Każdy kto ma serce, musi żałować upadku ZSRR" – mawiał jako prezydent. To właśnie wydarzenie spowodowało, że jak wielu innych wystąpił ze służby. Zaczął karierę w administracji mera Petersburga Anatolija Sobczaka. Wówczas właśnie poznał Anatolija Czubajsa, który ściągnął go do Moskwy. Dlaczego człowiek, który niczym szczególnym się nie wyróżniał, zaszedł potem tak daleko? Przynajmniej częściowym kluczem do zagadki jest jego przeszłość w KGB. Koledzy z resortu stanowili potężną grupę wsparcia. Putin nigdy im tego nie zapomniał. Jak ocenia socjolog Olga Krysztanowska z Rosyjskiej Akademii Nauk (zajmująca się elitami), ponad 70 proc. dzisiejszego establishmentu w Rosji wywodzi się z KGB.
Władimir Putin szybko stał się kimś znacznie więcej niż głową państwa. Został pełnoprawnym następcą carów i komunistycznych sekretarzy. Naród traktował go z wielką czcią, a jemu nie przeszkadzały porównania z Piotrem Wielkim. Putin dbał o kontakt z prostymi ludźmi. W trakcie corocznych rozmów z mieszkańcami, które na żywo transmitowała telewizja, ganił gubernatorów i rozwiązywał problemy szarych obywateli. „Co, nie ma u was gazu?" – pytał. „Za tydzień gaz będzie" – zapewniał.
Nie tylko odgrywał dobrego cara, ale spełniał też inne oczekiwania Rosjan. Zerwał z liberalnym eksperymentem nazywanym demokracją. Przywrócił poczucie bezpieczeństwa, zlikwidował wybieralność gubernatorów. Znacznie ograniczył wolność mediów, zaczął kontrolować całe życie polityczne. – Wskrzesił to wszystko, co było w Związku Sowieckim – mówi „Wprost" obrończyni praw człowieka Waleria Nowodworska. W rzeczywistości wprowadził raczej model miękkiego autorytaryzmu opartego na służbie bezpieczeństwa i biurokracji. System nazywany na Kremlu „suwerenną demokracją” teoretycznie zawiera wszystkie oznaki demokracji przedstawicielskiej. W Rosji jest parlament, sądy, partie – ma to jednak charakter fasadowy. Cała władza znajduje się na Kremlu.
Faktem jest, że w Rosji Putina swobody obywatelskie stały się nieco większe niż w Związku Sowieckim. Nie przestało wychodzić kilka opozycyjnych gazet, odbywały się wiece opozycji. Mały i średni biznes mógł funkcjonować praktycznie bez ingerencji państwa. Kto mieszkał w dużym lub średnim mieście, a nie zamierzał prowadzić walki politycznej, mógł wieść w miarę dostatnie i spokojne życie.
Lata rządów Władimira Putina to dla wielu Rosjan złoty wiek w rozwoju ich kraju. Praktycznie wszystkim, chociaż w różnym stopniu, wzrósł poziom życia. Pensje i emerytury były wypłacane w terminie, znacznie spadło bezrobocie. Ceny energii czy gazu czy gazu nigdy nie zostały uwolnione. Rząd wprowadzał dodatkowo bardzo kosztowne programy socjalne. Samotne matki czy rodziny, które zdecydowały się przeprowadzić w niedostępne rejony Dalekiej Północy, dostawały wysokie dotacje. To wszystko było możliwe wyłącznie z jednego powodu: od końca lat 90. światowe ceny ropy naftowej i gazu ziemnego szybowały w górę. Rosja jako jeden z głównych producentów tych surowców stała się finansowym potentatem. – Budżet w 70 proc. opierał się na cenach ropy – mówi „Wprost" Andriej Iłłarionow, były doradca Władimira Putina. Już wtedy wielu ekonomistów ostrzegało, że taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Jeszcze w lipcu 2008 r. baryłka ropy kosztowała prawie 150 USD, dzisiaj warta jest około 30 USD.
– Do Władimira Putina można mieć największy żal o to, że nie próbował wykorzystać koniunktury do zreformowania gospodarki – mówi ekonomista Jewgienij Jasin. Cena popularności byłego prezydenta okazała się wysoka. Kokietując Rosjan, przekonywał, że można wejść w miejsce zostawione po Związku Sowieckim. Stać się mocarstwem, które realizuje swoje interesy praktycznie na całym świecie. „To Władimir Putin podniósł Rosję z kolan" – twierdzili jeszcze kilka lat temu jego rodacy. Dzięki jego „chłodnej wojnie” z Zachodem wielu z nich znowu poczuło sens życia, bo zgodnie z doktryną, którą wyznają dziś wszystkie bez wyjątku rosyjskie elity, „Rosja albo jest mocarstwem, albo nie ma jej wcale”. Rosjanie uwierzyli na chwilę, że ich kraj na powrót jest mocarstwem, ale ta misternie budowana przez propagandę konstrukcja runęła jak domek z kart. Wraz z nią kończy się poczucie bezpieczeństwa i socjalny dobrobyt. Choć główną przyczyną jest spadek cen ropy, to Rosjanie coraz częściej winią za wszystko człowieka, który stworzył im iluzję dobrobytu.
Z uwielbianego przez rodaków „ojca narodu" Putin staje się powoli chłopcem do bicia. Protestują przeciw niemu komuniści, importerzy zagranicznych samochodów, emeryci. Wielotysięczne demonstracje, które przetoczyły się przez Rosję, organizowane są pod hasłem „Putin won". Także prezydent Dmitrij Miedwiediew mówi dziś, że rząd nie radzi sobie z kryzysem, co jest sygnałem, że na Kremlu doszło do wojny na górze. – Prezydent dał do zrozumienia, że teraz każdy może krytykować Putina – komentuje politolog Dmitrij Orieszkin. Nawet jeśli to jeszcze nie otwarty konflikt, to na pewno sygnał, że Miedwiediew nie jest usatysfakcjonowany pozycją człowieka numer 2, który wszystkie swoje decyzje musi konsultować z premierem.
W Moskwie mówi się o odchodzeniu od „tradycyjnej linii Putina", paradoks polega w konflikcie gazowym jednak na tym, że od owej linii odszedł już sam Putin. Ma on doskonałą orientację polityczną, dokładnie wie, z której strony wieje wiatr, dlatego stał się zdecydowanym liberałem. Coraz częściej ludzie z jego otoczenia sugerują, że zachodnie koncerny mogą liczyć na duże udziały w rosyjskiej gospodarce. Wrócił temat uwolnienia z łagru najbogatszego człowieka Rosji Michaiła Chodorkowskiego. Władimir Putin stał się łagodniejszy w polityce zagranicznej: bardzo pozytywnie wyraża się o nowym amerykańskim prezydencie Baracku Obamie. Twierdzi, że chce współpracować we wszystkich dziedzinach zarówno z NATO, jak i z Unią Europejską. Pojawiają się nawet opinie, że dzisiaj to uchodzący za liberała Dmitrij Miedwiediew jest większym zwolennikiem twardych metod rządzenia. Zamiana ról jest jednak pozorna, wymuszona przez sytuację. Kiedy rozpadał się Związek Sowiecki, Władimir Putin zrzucił mundur pułkownika KGB i został doradcą mera Petersburga, działacza opozycji antykomunistycznej Anatolija Sobczaka. Z tamtej zawieruchy wyszedł zwycięsko. Dzisiaj razem z Rosją znowu jest na politycznym zakręcie. Na pewno zrobi wszystko, żeby i tym razem przetrwać.
Władimir Władimirowicz Putin wyszedł z cienia 1 stycznia 1999 r. Po rubasznym Jelcynie ten niski, szary człowiek z kamienną twarzą był dla Rosjan pozytywną odmianą. „Taki prezydent na pewno nas nie skompromituje" – mówili. Ci, którzy dodawali, że nowy prezydent może zawrócić Rosję z drogi demokratyzacji, byli w wyraźnej mniejszości. Do dzisiaj pozostaje zagadką, dlaczego to właśnie szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej został namaszczony na następcę Jelcyna. Bardzo prawdopodobne, że przekonał do tego ustępującego prezydenta Borys Bieriezowski, wówczas potężny biznesmen, któremu wydawało się, że będzie mógł kierować cichym kagebistą, bo ma na niego wystarczająco kompromitujące materiały. Tymczasem pierwszą rzeczą, którą zrobił Putin po objęciu urzędu prezydenta, było zmuszenie Bieriezowskiego do opuszczenia kraju.
Putin zagwarantował nietykalność Borysowi Jelcynowi i jego rodzinie i nigdy słowa nie złamał. Nie jest jednak tajemnicą, że do Jelcyna odnosił się lekceważąco. Cenił jedynie szefa KGB Jurija Andropowa, który pod koniec rządów Leonida Breżniewa był faktycznym przywódcą państwa. KGB był wówczas u szczytu wielkości. To wtedy do pracy w resorcie został zwerbowany młody student prawa z Leningradu – Putin. Pochodził z biednej rodziny. Służba była dla niego szansą na karierę. Nie miał ani wyjątkowych znajomości, ani niczym szczególnym się nie wyróżniał. Odznaczał się za to konsekwencją i karnością. Może dlatego został nagrodzony wyjazdem w charakterze rezydenta KGB do Drezna. Jak pisała niemiecka dziennikarka Iren Pitch w książce „Pikantna przyjań", dla Putina i jego żony Ludmiły przeprowadzka do NRD w 1985 r. była jak przenosiny do raju. Dwa lata po ślubie, z nowo narodzoną córeczką i drugim dzieckiem w drodze, Putinowie mogli zamieszkać w dużym apartamencie, podczas gdy w Petersburgu gnieździli się w maleńkim mieszkaniu. Przepaść między życiem w ZSRR i w NRD była wówczas ogromna.
Putin był typowym rezydentem, werbował obywateli NRD, którzy wybierali się do Niemiec Zachodnich. Ten okres wspomina jako najszczęśliwszy w życiu. Prawdopodobnie z tamtych doświadczeń bierze się jego ogromny szacunek do wszystkiego co niemieckie. Niektórzy nieżyczliwi mu dziennikarze nazywali go w późniejszym okresie „Niemcem na Kremlu". Ta miłość do Niemców przekładała się bowiem na politykę. Władimir Putin jako szef państwa najlepsze kontakty utrzymywał zawsze z niemieckimi przywódcami.
„Każdy kto ma serce, musi żałować upadku ZSRR" – mawiał jako prezydent. To właśnie wydarzenie spowodowało, że jak wielu innych wystąpił ze służby. Zaczął karierę w administracji mera Petersburga Anatolija Sobczaka. Wówczas właśnie poznał Anatolija Czubajsa, który ściągnął go do Moskwy. Dlaczego człowiek, który niczym szczególnym się nie wyróżniał, zaszedł potem tak daleko? Przynajmniej częściowym kluczem do zagadki jest jego przeszłość w KGB. Koledzy z resortu stanowili potężną grupę wsparcia. Putin nigdy im tego nie zapomniał. Jak ocenia socjolog Olga Krysztanowska z Rosyjskiej Akademii Nauk (zajmująca się elitami), ponad 70 proc. dzisiejszego establishmentu w Rosji wywodzi się z KGB.
Władimir Putin szybko stał się kimś znacznie więcej niż głową państwa. Został pełnoprawnym następcą carów i komunistycznych sekretarzy. Naród traktował go z wielką czcią, a jemu nie przeszkadzały porównania z Piotrem Wielkim. Putin dbał o kontakt z prostymi ludźmi. W trakcie corocznych rozmów z mieszkańcami, które na żywo transmitowała telewizja, ganił gubernatorów i rozwiązywał problemy szarych obywateli. „Co, nie ma u was gazu?" – pytał. „Za tydzień gaz będzie" – zapewniał.
Nie tylko odgrywał dobrego cara, ale spełniał też inne oczekiwania Rosjan. Zerwał z liberalnym eksperymentem nazywanym demokracją. Przywrócił poczucie bezpieczeństwa, zlikwidował wybieralność gubernatorów. Znacznie ograniczył wolność mediów, zaczął kontrolować całe życie polityczne. – Wskrzesił to wszystko, co było w Związku Sowieckim – mówi „Wprost" obrończyni praw człowieka Waleria Nowodworska. W rzeczywistości wprowadził raczej model miękkiego autorytaryzmu opartego na służbie bezpieczeństwa i biurokracji. System nazywany na Kremlu „suwerenną demokracją” teoretycznie zawiera wszystkie oznaki demokracji przedstawicielskiej. W Rosji jest parlament, sądy, partie – ma to jednak charakter fasadowy. Cała władza znajduje się na Kremlu.
Faktem jest, że w Rosji Putina swobody obywatelskie stały się nieco większe niż w Związku Sowieckim. Nie przestało wychodzić kilka opozycyjnych gazet, odbywały się wiece opozycji. Mały i średni biznes mógł funkcjonować praktycznie bez ingerencji państwa. Kto mieszkał w dużym lub średnim mieście, a nie zamierzał prowadzić walki politycznej, mógł wieść w miarę dostatnie i spokojne życie.
Lata rządów Władimira Putina to dla wielu Rosjan złoty wiek w rozwoju ich kraju. Praktycznie wszystkim, chociaż w różnym stopniu, wzrósł poziom życia. Pensje i emerytury były wypłacane w terminie, znacznie spadło bezrobocie. Ceny energii czy gazu czy gazu nigdy nie zostały uwolnione. Rząd wprowadzał dodatkowo bardzo kosztowne programy socjalne. Samotne matki czy rodziny, które zdecydowały się przeprowadzić w niedostępne rejony Dalekiej Północy, dostawały wysokie dotacje. To wszystko było możliwe wyłącznie z jednego powodu: od końca lat 90. światowe ceny ropy naftowej i gazu ziemnego szybowały w górę. Rosja jako jeden z głównych producentów tych surowców stała się finansowym potentatem. – Budżet w 70 proc. opierał się na cenach ropy – mówi „Wprost" Andriej Iłłarionow, były doradca Władimira Putina. Już wtedy wielu ekonomistów ostrzegało, że taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie. Jeszcze w lipcu 2008 r. baryłka ropy kosztowała prawie 150 USD, dzisiaj warta jest około 30 USD.
– Do Władimira Putina można mieć największy żal o to, że nie próbował wykorzystać koniunktury do zreformowania gospodarki – mówi ekonomista Jewgienij Jasin. Cena popularności byłego prezydenta okazała się wysoka. Kokietując Rosjan, przekonywał, że można wejść w miejsce zostawione po Związku Sowieckim. Stać się mocarstwem, które realizuje swoje interesy praktycznie na całym świecie. „To Władimir Putin podniósł Rosję z kolan" – twierdzili jeszcze kilka lat temu jego rodacy. Dzięki jego „chłodnej wojnie” z Zachodem wielu z nich znowu poczuło sens życia, bo zgodnie z doktryną, którą wyznają dziś wszystkie bez wyjątku rosyjskie elity, „Rosja albo jest mocarstwem, albo nie ma jej wcale”. Rosjanie uwierzyli na chwilę, że ich kraj na powrót jest mocarstwem, ale ta misternie budowana przez propagandę konstrukcja runęła jak domek z kart. Wraz z nią kończy się poczucie bezpieczeństwa i socjalny dobrobyt. Choć główną przyczyną jest spadek cen ropy, to Rosjanie coraz częściej winią za wszystko człowieka, który stworzył im iluzję dobrobytu.
Z uwielbianego przez rodaków „ojca narodu" Putin staje się powoli chłopcem do bicia. Protestują przeciw niemu komuniści, importerzy zagranicznych samochodów, emeryci. Wielotysięczne demonstracje, które przetoczyły się przez Rosję, organizowane są pod hasłem „Putin won". Także prezydent Dmitrij Miedwiediew mówi dziś, że rząd nie radzi sobie z kryzysem, co jest sygnałem, że na Kremlu doszło do wojny na górze. – Prezydent dał do zrozumienia, że teraz każdy może krytykować Putina – komentuje politolog Dmitrij Orieszkin. Nawet jeśli to jeszcze nie otwarty konflikt, to na pewno sygnał, że Miedwiediew nie jest usatysfakcjonowany pozycją człowieka numer 2, który wszystkie swoje decyzje musi konsultować z premierem.
W Moskwie mówi się o odchodzeniu od „tradycyjnej linii Putina", paradoks polega w konflikcie gazowym jednak na tym, że od owej linii odszedł już sam Putin. Ma on doskonałą orientację polityczną, dokładnie wie, z której strony wieje wiatr, dlatego stał się zdecydowanym liberałem. Coraz częściej ludzie z jego otoczenia sugerują, że zachodnie koncerny mogą liczyć na duże udziały w rosyjskiej gospodarce. Wrócił temat uwolnienia z łagru najbogatszego człowieka Rosji Michaiła Chodorkowskiego. Władimir Putin stał się łagodniejszy w polityce zagranicznej: bardzo pozytywnie wyraża się o nowym amerykańskim prezydencie Baracku Obamie. Twierdzi, że chce współpracować we wszystkich dziedzinach zarówno z NATO, jak i z Unią Europejską. Pojawiają się nawet opinie, że dzisiaj to uchodzący za liberała Dmitrij Miedwiediew jest większym zwolennikiem twardych metod rządzenia. Zamiana ról jest jednak pozorna, wymuszona przez sytuację. Kiedy rozpadał się Związek Sowiecki, Władimir Putin zrzucił mundur pułkownika KGB i został doradcą mera Petersburga, działacza opozycji antykomunistycznej Anatolija Sobczaka. Z tamtej zawieruchy wyszedł zwycięsko. Dzisiaj razem z Rosją znowu jest na politycznym zakręcie. Na pewno zrobi wszystko, żeby i tym razem przetrwać.
Przyjaciele Nikołaj Patruszew – generał, od 35 lat związany z KGB (później FSB), sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji, były szef FSB. Igor Sieczin – współpracuje z Putinem od 1994 r., obecnie jest wicepremierem i szefem rady nadzorczej Rosnieftu. W Rosji jest nazywany„ojcem chrzestnym sektora naftowego". Jurij Kowalczuk – bankier Putina, główny udziałowiec potężnego Banku Rossija, magnat medialny, z obecnym premierem zna się od lat 90. Wrogowie Wiktor Juszczenko – pierwszy od 1991 r. na obszarze posowieckim rzucił wyzwanie Kremlowi i pokazał, że można odnieść sukces wbrew Moskwie. Micheil Saakaszwili – jedna z niewielu osób, które zdecydowały się na prawdziwą wojnę z Putinem. Garri Kasparow – szachowy mistrz świata pozostaje jednym z najostrzejszych i najaktywniejszych krytyków obecnego premiera. Porównuje putinowską Rosję do Niemiec lat 30. Mistrzowie Iwan Iljin – filozof, konserwatywny ideolog ostatnich lat caratu, zaciekły przeciwnik bolszewików, zwolennik silnej władzy państwowej. Piotr I Wielki – car reformator, otworzył Rosję na wpływy z Zachodu, umacniając jednocześnie swoją pozycję w państwie. Jego ambicją było przekształcenie Rosji w europejskie mocarstwo Sukcesy - dwa zdecydowane zwycięstwa w wyborach prezydenckich w roku 2000 i 2004; Putin idealnie wyczuł potrzeby społeczne i przywrócił Rosjanom poczucie dumy narodowej - najmłodszy od ponad 70 lat lokator Kremla pokazał, że potrafi rządzić energicznie; w połączeniu z koniunkturą gospodarczą sprawiło to, że Putina pokochały miliony Rosjan Porażki - Biesłan – atak oddziałów Szamila Basajewa na szkołę w Biesłanie i późniejsza akcja rosyjskich służb kosztowały życie ponad 300 osób, w większości dzieci - pomarańczowa rewolucja na Ukrainie – zwycięstwo obozu Juszczenki bardzo skomplikowało relacje Kremla z tzw. bliską zagranicą i pokazało, że można się przeciwstawić protegowanym Moskwy | |
Własnym zdaniem „Przekażcie pozdrowienia swojemu prezydentowi! Okazał się bardzo silnym mężczyzną! Dziesięć kobiet zgwałcił! Wszystkich nas zadziwił! Wszyscy mu zazdrościmy!" | do premiera Izraela Ehuda Olmerta w związku z oskarżeniami prezydenta Mosze Kacawa o molestowanie seksualne „Ciekawe, o jakie papiery chodzi, skoro obserwatorzy potwierdzili już, że tranzyt jest zablokowany? Bez znaczenia, kto i jakie dokumenty przedstawi, jestem gotów wyrzucić je do pieca!" | do słowackiego premiera Roberta Ficy, który mówił o dokumentach świadczących o winie Moskwy w konflikcie gazowym „Jeśli nie jest pan pewien, proszę wysłać swoich obserwatorów na pogranicze ukraińsko-rosyjskie oraz na granicę między Ukrainą i Europą Zachodnią. Niech sobie usiądą i obserwują sytuację od rana do nocy, niech spróbują sała i popiją gorzałki. Sało na Ukrainie jest wyśmienite, gwarantuję. Sam je stamtąd dostaję" | w odpowiedzi na wątpliwości dziennikarza, kto mówi prawdę w rosyjsko-ukraińskim sporze gazowym „Całe nasze doświadczenie historyczne dowodzi, że taki kraj jak Rosja może żyć i rozwijać się w obecnych granicach tylko wówczas, gdy jest silnym mocarstwem. We wszystkich okresach osłabienia państwa Rosja zawsze stawała przed groźbą rozpadu" „Stale słyszymy o jakimś zagrożeniu zależnością od Rosji, że trzeba ograniczyć dostęp rosyjskich firm do europejskich rynków. Gdy przychodzą do nas, to są inwestycje, globalizacja, a kiedy my zamierzamy iść do nich, jest to już ekspansja" | |
Więcej możesz przeczytać w 8/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.