Kiedyś definiowano politykę jako troskę o dobro wspólne. I przynajmniej niektórzy wierzyli, że tym właśnie ona jest. Dziś polityka to kalkulacja. Fortunę zbiłby ten, kto by wymyślił program do krótkoterminowych politycznych kalkulacji, bo długoterminowe nikogo nie interesują. Kalkuluje się w ciemno. Pan premier na przykład kalkuluje, że opłaca mu się zostawić w rządzie Gowina wraz z jego watykańską świtą, bo poza rządem może być jeszcze bardziej szkodliwy. W kalkulacji innych to dziwna kalkulacja, bo Gowin poza rządem nie miał żadnych osiągnięć ani planów, prócz tego, by dobrze wyglądać i zrobić karierę. Dopiero władza dodała mu skrzydeł w obronie ciemnogrodu. Jeśli pozbawić go wiceministrów, prawników i prestiżu stanowiska, pozostanie tym, kim był: eleganckim panem z Krakowa, którego powolność bywa mylona z mądrością. Premier kalkuluje również, że nie opłaca mu się podejmować żadnej decyzji pod naciskiem mediów i opinii publicznej, co jest słuszne. Jednak równie słuszna może być kalkulacja, że lepiej zdymisjonować Gowina i zachować przynajmniej część światłego elektoratu, niż pielęgnować w rządzie ciemnogród, tracąc rozsądnych wyborców.
Gowin też kalkuluje, stawiając na to, co kler uzna za święte, czyli głównie na tradycyjną zależność kobiet od prawdziwych mężczyzn. Stąd – z jednej strony – gromkie potępienie świadomego rodzicielstwa (zakaz aborcji i in vitro), a z drugiej polowanie na tych, którzy zagrażają prawdziwej męskości, czyli gejów. Pan minister potrafi więc, w zależności od potrzeby, a to usłyszeć krzyk zamrażanych zarodków, a to wypatrzyć geja tam, gdzie inni widzą konwencję ds. zwalczania przemocy domowej. Hierarchowie też kalkulują, i to z rozmachem, bo mają w Sejmie krzyż oraz liczne posłuszne pionki, a w rządzie – kilku pobożnych ministrów. Ich kalkulacyjny rozmach dotyczy struktury świata: ma zostać taka jak w XVIII w. (przed rewolucją). Kobiety mają rodzić, mężczyźni walczyć i rządzić, księża panować nad wszystkim. Nie wiem, jak kalkuluje wierna córa Kościoła, jaką jest rzekomo posłanka Pawłowicz. Nie starcza mi rozumu na wytropienie jej kalkulacji, podobnie jak na wytropienie kalkulacji innego katolika, redaktora Terlikowskiego. Oboje wyglądają, jakby zakładali jakiś nowy kościół, na pewno nie chrystusowy. Wspólnie układają jakieś „błogosławieństwa”: krzycz, pogardzaj, nienawidź, nienawiść okazuj. I zapewne na tym w swoich kalkulacjach nie poprzestaną.
Kalkulować przestał chyba Jarosław Kaczyński, i to nie z powodu śmierci matki (a swoją drogą kto w TVN 24 wykalkulował, że Polsce należy się transmisja z prywatnego pogrzebu?), lecz dlatego, że dawno temu postawił na jednego konia, czyli „katastrofę smoleńską”, i wie, że inni nieźle kalkulują za niego i w jego interesie. Szef SLD Leszek Miller też kalkuluje, tyle że na pół gwizdka, bo sam chyba nie wie, czy właśnie zaczyna, czy kończy, a poza tym od kalkulacji w tej partii zawsze była Ordynacka. Oryginalny, ale też sprawdzony sposób kalkulowania przedstawił ostatnio Palikot. Wykalkulował mianowicie, że lepiej pokazać się mediom jako przedstawiciel nieskazitelnie uczciwej partii, bo nawet jeśli nikt w to nie uwierzy, to przynajmniej zobaczy go w telewizyjnym serialu zatytułowanym „Szukamy nowego marszałka”. Umarł król, niech żyje król. Bój o Annę Grodzką na stanowisko marszałka może być jeszcze bardziej medialny niż ten o Wandę Nowicką. Byleby się działo.
Media ochoczo i na bieżąco tropią te kalkulacje. Już chyba nikt, nawet w mediach publicznych („misyjnych”), nie zajmuje się polityką. Nikogo nie interesuje ani przyszłość Polski, ani sprawy związane z wejściem do strefy euro; ani kultura, ani edukacja (choć ostatnio nastąpił tu pewien ruch, bo niektórzy zawistnie ucieszyli się ze skrócenia urlopów nauczycieli, niech mają gorzej!). Do programów przychodzą kalkulatorzy, a jedynym przedmiotem kalkulacji prowadzących publicystykę w mediach jest: kto do kogo? Przecież taki Terlikowski czy Hofman nie mogą się rozerwać.
W czasach komunizmu, gdy obserwowałam tak zwaną politykę, wiedziałam, że ta „prawdziwa” musi być gdzie indziej. Dziś nie wiem, gdzie jej szukać. I czy coś znajdę do wyborów.
Gowin też kalkuluje, stawiając na to, co kler uzna za święte, czyli głównie na tradycyjną zależność kobiet od prawdziwych mężczyzn. Stąd – z jednej strony – gromkie potępienie świadomego rodzicielstwa (zakaz aborcji i in vitro), a z drugiej polowanie na tych, którzy zagrażają prawdziwej męskości, czyli gejów. Pan minister potrafi więc, w zależności od potrzeby, a to usłyszeć krzyk zamrażanych zarodków, a to wypatrzyć geja tam, gdzie inni widzą konwencję ds. zwalczania przemocy domowej. Hierarchowie też kalkulują, i to z rozmachem, bo mają w Sejmie krzyż oraz liczne posłuszne pionki, a w rządzie – kilku pobożnych ministrów. Ich kalkulacyjny rozmach dotyczy struktury świata: ma zostać taka jak w XVIII w. (przed rewolucją). Kobiety mają rodzić, mężczyźni walczyć i rządzić, księża panować nad wszystkim. Nie wiem, jak kalkuluje wierna córa Kościoła, jaką jest rzekomo posłanka Pawłowicz. Nie starcza mi rozumu na wytropienie jej kalkulacji, podobnie jak na wytropienie kalkulacji innego katolika, redaktora Terlikowskiego. Oboje wyglądają, jakby zakładali jakiś nowy kościół, na pewno nie chrystusowy. Wspólnie układają jakieś „błogosławieństwa”: krzycz, pogardzaj, nienawidź, nienawiść okazuj. I zapewne na tym w swoich kalkulacjach nie poprzestaną.
Kalkulować przestał chyba Jarosław Kaczyński, i to nie z powodu śmierci matki (a swoją drogą kto w TVN 24 wykalkulował, że Polsce należy się transmisja z prywatnego pogrzebu?), lecz dlatego, że dawno temu postawił na jednego konia, czyli „katastrofę smoleńską”, i wie, że inni nieźle kalkulują za niego i w jego interesie. Szef SLD Leszek Miller też kalkuluje, tyle że na pół gwizdka, bo sam chyba nie wie, czy właśnie zaczyna, czy kończy, a poza tym od kalkulacji w tej partii zawsze była Ordynacka. Oryginalny, ale też sprawdzony sposób kalkulowania przedstawił ostatnio Palikot. Wykalkulował mianowicie, że lepiej pokazać się mediom jako przedstawiciel nieskazitelnie uczciwej partii, bo nawet jeśli nikt w to nie uwierzy, to przynajmniej zobaczy go w telewizyjnym serialu zatytułowanym „Szukamy nowego marszałka”. Umarł król, niech żyje król. Bój o Annę Grodzką na stanowisko marszałka może być jeszcze bardziej medialny niż ten o Wandę Nowicką. Byleby się działo.
Media ochoczo i na bieżąco tropią te kalkulacje. Już chyba nikt, nawet w mediach publicznych („misyjnych”), nie zajmuje się polityką. Nikogo nie interesuje ani przyszłość Polski, ani sprawy związane z wejściem do strefy euro; ani kultura, ani edukacja (choć ostatnio nastąpił tu pewien ruch, bo niektórzy zawistnie ucieszyli się ze skrócenia urlopów nauczycieli, niech mają gorzej!). Do programów przychodzą kalkulatorzy, a jedynym przedmiotem kalkulacji prowadzących publicystykę w mediach jest: kto do kogo? Przecież taki Terlikowski czy Hofman nie mogą się rozerwać.
W czasach komunizmu, gdy obserwowałam tak zwaną politykę, wiedziałam, że ta „prawdziwa” musi być gdzie indziej. Dziś nie wiem, gdzie jej szukać. I czy coś znajdę do wyborów.
Więcej możesz przeczytać w 6/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.