Byli dyrektorami artystycznymi, dziennikarzami, redaktorami naczelnymi, szefami wydawnictw. Po latach pracy w wielkich firmach medialnych odeszli albo zostali wyrzuceni. Poradzili sobie.
Pierwsze zdziwienie: nic nie muszę. Mogę spać, podróżować, czytać to, co interesujące, nie tylko co potrzebne do pracy, spotykam się z przyjaciółmi. Drugie zdziwienie: stan konta zmienia się niezwykle szybko i nie tak, jak moglibyśmy sobie tego życzyć. Zwiedzanie świata i książki kosztują, a monity coraz bardziej drażnią. Trzeba znaleźć nowy pomysł na siebie i na kasę.
Upadek na swoje
Andrzej Jacyszyn zaczynał przygodę z mediami w 1995 r. Był szefem artystycznym dodatków do „Rzeczpospolitej”. W 2001 r. przeszedł do gazety codziennej jako grafik prowadzący. – Powstawał wtedy nowy projekt graficzny „Rzeczpospolitej”. To była pasjonująca robota. Nowy layout wygrywał światowe konkursy na najlepszy projekt graficzny gazety codziennej. Uwielbiałem to, tę zabawę literkami, tę atmosferę robienia czegoś ważnego i artystycznie interesującego. Do tego pracowałem w świetnym zespole – wylicza. Nie czuł się więźniem korporacji. Lubił to i nie wyobrażał sobie innej pracy. Potem, w 2005 r., przeszedł do wydawanego przez Axel Springer „Dziennika”. Początkowo na dyrektora artystycznego dodawanego do tej gazety polskiego „Wall Street Journal”, potem został zastępcą dyrektora artystycznego odpowiedzialnym za wszystkie dodatki tematyczne. Nie chciał odchodzić. To wydawca zdecydował za niego. – Krótko przed sprzedażą tytułu gazeta zaczęła się kurczyć. Likwidowano dodatki, zaczęło się czyszczenie zespołu. Od góry, bo uznano, że ekonomicznie najbardziej uzasadnione jest zwalnianie tych, którzy zarabiają najwięcej. Po co im drogi szef artystyczny? To samo przecież może zrobić operator DTP zarabiający ćwierć pensji dyrektorskiej. Taka logika wydawcy – podsumowuje ironicznie.
Upadek na swoje
Andrzej Jacyszyn zaczynał przygodę z mediami w 1995 r. Był szefem artystycznym dodatków do „Rzeczpospolitej”. W 2001 r. przeszedł do gazety codziennej jako grafik prowadzący. – Powstawał wtedy nowy projekt graficzny „Rzeczpospolitej”. To była pasjonująca robota. Nowy layout wygrywał światowe konkursy na najlepszy projekt graficzny gazety codziennej. Uwielbiałem to, tę zabawę literkami, tę atmosferę robienia czegoś ważnego i artystycznie interesującego. Do tego pracowałem w świetnym zespole – wylicza. Nie czuł się więźniem korporacji. Lubił to i nie wyobrażał sobie innej pracy. Potem, w 2005 r., przeszedł do wydawanego przez Axel Springer „Dziennika”. Początkowo na dyrektora artystycznego dodawanego do tej gazety polskiego „Wall Street Journal”, potem został zastępcą dyrektora artystycznego odpowiedzialnym za wszystkie dodatki tematyczne. Nie chciał odchodzić. To wydawca zdecydował za niego. – Krótko przed sprzedażą tytułu gazeta zaczęła się kurczyć. Likwidowano dodatki, zaczęło się czyszczenie zespołu. Od góry, bo uznano, że ekonomicznie najbardziej uzasadnione jest zwalnianie tych, którzy zarabiają najwięcej. Po co im drogi szef artystyczny? To samo przecież może zrobić operator DTP zarabiający ćwierć pensji dyrektorskiej. Taka logika wydawcy – podsumowuje ironicznie.
Więcej możesz przeczytać w 6/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.