Polański nauczył go, co znaczy perfekcjonizm, a Bond dał mu wolność. W „Weselu w Sorrento” jego bohater podnosi się po stracie ukochanej. – Sam potrzebowałem na to lat – mówi Pierce Brosnan.
Krzysztof Kwiatkowski: Susanne Bier chciała pokazać w „Weselu w Sorrento” rozpacz po stracie bliskiej osoby i walkę z nowotworem w sposób niosący nadzieję. Pan musiał inaczej patrzeć na ten projekt. 22 lata temu na raka zmarła pana żona Cassandra Harris.
Pierce Brosnan: Starałem się oddzielić życie od fikcji. Pierwszego dnia zdjęć Susanne powiedziała: „Pierce, po prostu graj”. Kiedy kręciliśmy najtrudniejszą scenę, w której mój bohater opowiada o śmierci żony, pogoda była piękna, świeciło słońce, otaczali mnie życzliwi ludzie. Próbowałem pamiętać, że mówię kwestiami ze scenariusza, że to emocje postaci, nie moje. Ale potem siadałem w fotelu i czułem się, jakby coś rozrywało mi duszę. Dużo mnie ta rola kosztowała. Wróciły wspomnienia, ból i cierpienie. Wściekłość, która wciąż we mnie tkwiła, po ponad dwóch dekadach.
A co pan czuł, oglądając gotowy film?
Najpierw ogromną tremę. Ale konfrontacja z przeszłością była mi potrzebna. Po tej roli przestałem tłumić uczucia. Wychowałem się w rodzinie irlandzkich katolików – a w religii wszystko jest poukładane, życie i śmierć mają swoje miejsce. Rodzice przekazali mi klarowną wizję świata. Kiedy Cassandra umarła, wszystko się rozsypało.
Pierce Brosnan: Starałem się oddzielić życie od fikcji. Pierwszego dnia zdjęć Susanne powiedziała: „Pierce, po prostu graj”. Kiedy kręciliśmy najtrudniejszą scenę, w której mój bohater opowiada o śmierci żony, pogoda była piękna, świeciło słońce, otaczali mnie życzliwi ludzie. Próbowałem pamiętać, że mówię kwestiami ze scenariusza, że to emocje postaci, nie moje. Ale potem siadałem w fotelu i czułem się, jakby coś rozrywało mi duszę. Dużo mnie ta rola kosztowała. Wróciły wspomnienia, ból i cierpienie. Wściekłość, która wciąż we mnie tkwiła, po ponad dwóch dekadach.
A co pan czuł, oglądając gotowy film?
Najpierw ogromną tremę. Ale konfrontacja z przeszłością była mi potrzebna. Po tej roli przestałem tłumić uczucia. Wychowałem się w rodzinie irlandzkich katolików – a w religii wszystko jest poukładane, życie i śmierć mają swoje miejsce. Rodzice przekazali mi klarowną wizję świata. Kiedy Cassandra umarła, wszystko się rozsypało.
Więcej możesz przeczytać w 6/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.