Czy SLD rozbroi minę budżetową za pomocą młotka?
Nauczyciele akademiccy i naukowcy cieszą się na samą myśl o obiecanej podwyżce w wysokości około tysiąca złotych miesięcznie, którą mają dostać od 1 września. Cieszą się, ale mogą jej nie dostać, gdyż nie będzie im z czego zapłacić. "Zasypanie dziury budżetowej", które zapowiadał rząd Leszka Millera, okazuje się fikcją. Mimo wprowadzenia nowych podatków, zamrożenia progów podatkowych i podwyżki VAT dziura jak rosła, tak rośnie. W przyszłym roku w budżecie zabraknie około 60 mld zł. Kłopoty pojawią się jednak wcześniej. Po siedmiu miesiącach tego roku budżet wykorzystał już 72 proc. deficytu i Ministerstwo Finansów staje przed niemiłym wyborem: po cichu ciąć planowane wydatki albo nowelizować budżet. Bez względu na to, które rozwiązanie wybierze, obywatele odczują skutki tego posunięcia, i to już we wrześniu.
Krach za rok
Duch Kołodki ciągle błąka się po korytarzach Ministerstwa Finansów. W założeniach do ustawy budżetowej na 2004 r., przyjętych przez rząd 10 czerwca tego roku, wydatki budżetu państwa wynosiły 192,1 mld zł, a dochody 159 mld zł, więc istniał deficyt w wysokości 33 mld zł. Tyle że w te liczby od początku nikt nie wierzył. Z wydatków odpisano bowiem 12 mld zł na dotacje dla ZUS na pokrycie należności wobec otwartych funduszy emerytalnych, a do dochodów dopisano 9 mld z rezerwy rewaluacyjnej NBP. Po uwzględnieniu korekty obejmującej owe "Kołodkofiction" deficyt wzrósł gwałtownie do 54 mld zł.
Na tym nie koniec. Założenia trafiły do konsultacji resortowych, gdzie dysponenci określili swoje niezbędne wydatki na 215,9 mld zł (o 24 mld zł więcej, niż zakładano). Ministerstwu Finansów po wzbiciu się na szczyty perswazji udało się ściąć tę kwotę o dwie trzecie, co spowodowało powiększenie wydatków do 198,2 mld zł. W tym momencie deficyt papierowy wzrósł do ponad 40 mld zł, a faktyczny do 60 mld zł. Rząd, debatując 25 lipca nad zmianą założeń budżetowych, wybrał rozwiązanie polubowne, ustalając, że deficyt "nie może przekroczyć 45,5 mld zł". Oznacza to, że rząd zakłada "cudowne chleba rozmnożenie", i to chleba o wartości 10-15 mld zł.
Papier jest cierpliwy i zapisać można na nim wszystko. Gorzej będzie z realizacją tych pobożnych życzeń. Przy niewielkich przychodach prywatyzacyjnych, które za rządów SLD wynoszą średnio 2-3 mld zł, jedynym źródłem finansowania deficytu pozostaje powiększanie długu publicznego. Tyle że już dziś (dane z maja 2003 r.) sięgnął on 360,8 mld zł i jego zwiększenie oznaczałoby przekroczenie wielkości dopuszczalnej przez Konstytucję RP i traktat z Maastricht.
To, gdzie nasz rząd ma prawo, świetnie wiemy. Wiadomo więc, że wciąż będzie pożyczał! Problemem jest jednak to, że w przyszłym roku państwo musi dodatkowo wyemitować obligacje warte 14 mld zł, rekompensujące elektrowniom narzuconą przez unijne przepisy likwidację kontraktów długoterminowych. W sumie zatem potrzeby pożyczkowe państwa sięgają 70 mld zł.
Tak wielkich pieniędzy raczej nie da się pożyczyć. A jeśliby się przy tym upierać, trzeba by bardzo wywindować stopy procentowe. To, czy przy kompletnym wyczyszczeniu rynku kredytowego i wypchnięciu stóp procentowych o kilka punktów w górę możliwe jest osiągnięcie pięcioprocentowego wzrostu gospodarczego, pozostawiam do oceny naszym przedsiębiorcom.
Klapa już teraz
Wszystko, co wyżej zostało napisane, opiera się na optymistycznym założeniu, że tegoroczny budżet będzie zrea-lizowany i część wydatków nie zostanie "przepchnięta" na przyszły rok. Jest to jednak równie prawdopodobne jak wysyp prawdziwków na trawniku przed Ministerstwem Finansów. Po lipcu deficyt budżetu wyniósł 27,7 mld zł, czyli 71,5 proc. rocznego planu. Prosta ekstrapolacja pokazuje, że jeśli dochody i wydatki rosłyby w takim tempie jak do tej pory, to deficyt trzeba by zwiększyć o jedną czwartą (czyli prawie o 10 mld zł). Ponieważ w aktualnej sytuacji politycznej SLD próba nowelizacji budżetu oznaczałaby demontaż niewypału za pomocą młotka, można być raczej pewnym, że rząd się na to nie zdecyduje, wybierając nielegalne cięcia wydatków budżetowych (nielegalne, bowiem niewykonanie ustawy po stronie wydatków jest przestępstwem i możliwe jest tylko za zgodą sejmowej Komisji Finansów Publicznych.)
Gdzie jednak ciąć? Najszybciej - w stosunku do harmonogramu - są wykorzystywane dotacje dla ZUS (wydano 65 proc. rocznej puli, to o siedem punktów więcej, niż wynikałoby z harmonogramu) i Funduszu Pracy (97 proc.). Najpewniej zatem utnie się tutaj trochę, nakazując obu funduszom zwiększenie zadłużenia na rynku kredytowym. Podobnie będzie wyglądać sytuacja samorządów i szkół wyższych, które wykorzystały prawie 70 proc. rocznych dotacji. W takim wypadku o wielkim szczęściu mogą mówić nasi akademicy, którzy podwyżkę płac mają zaplanowaną na wrzesień. Być może uda się im ubiec apogeum katastrofy budżetowej. Gdyby mieli dostać pieniądze w grudniu, zabrakłoby dla nich. A tak zabraknie dla innych.
Dla nas diety, wy na diecie
Naiwny obywatel mógłby przypuszczać, że z powodu klapy tegorocznego budżetu i całkowitej fikcji budżetu przyszłorocznego w rządzie i Sejmie trwają nerwowe prace nad ratowaniem finansów publicznych. O naiwny! W rządzie i Sejmie panuje stoicki spokój! Rząd tylko od czasu do czasu błyska interesującymi pomysłami w rodzaju opodatkowania szkół niepublicznych, a posłowie zbierają siły do debaty budżetowej. Bo przecież trzeba będzie przez kilka dni ronić łzy nad nieszczęsną dolą chłopów, nauki, wojska, policji itd. A potem marszałek zapyta: "Kto z pań posłanek i panów posłów jest za tym, by jeszcze przez rok pobierać diety poselskie, zechce podnieść rękę, nacisnąć przycisk i głosować za ustawą budżetową na rok 2004"... To się będzie nazywało robić minę (budżetową) do złej gry.
Krach za rok
Duch Kołodki ciągle błąka się po korytarzach Ministerstwa Finansów. W założeniach do ustawy budżetowej na 2004 r., przyjętych przez rząd 10 czerwca tego roku, wydatki budżetu państwa wynosiły 192,1 mld zł, a dochody 159 mld zł, więc istniał deficyt w wysokości 33 mld zł. Tyle że w te liczby od początku nikt nie wierzył. Z wydatków odpisano bowiem 12 mld zł na dotacje dla ZUS na pokrycie należności wobec otwartych funduszy emerytalnych, a do dochodów dopisano 9 mld z rezerwy rewaluacyjnej NBP. Po uwzględnieniu korekty obejmującej owe "Kołodkofiction" deficyt wzrósł gwałtownie do 54 mld zł.
Na tym nie koniec. Założenia trafiły do konsultacji resortowych, gdzie dysponenci określili swoje niezbędne wydatki na 215,9 mld zł (o 24 mld zł więcej, niż zakładano). Ministerstwu Finansów po wzbiciu się na szczyty perswazji udało się ściąć tę kwotę o dwie trzecie, co spowodowało powiększenie wydatków do 198,2 mld zł. W tym momencie deficyt papierowy wzrósł do ponad 40 mld zł, a faktyczny do 60 mld zł. Rząd, debatując 25 lipca nad zmianą założeń budżetowych, wybrał rozwiązanie polubowne, ustalając, że deficyt "nie może przekroczyć 45,5 mld zł". Oznacza to, że rząd zakłada "cudowne chleba rozmnożenie", i to chleba o wartości 10-15 mld zł.
Papier jest cierpliwy i zapisać można na nim wszystko. Gorzej będzie z realizacją tych pobożnych życzeń. Przy niewielkich przychodach prywatyzacyjnych, które za rządów SLD wynoszą średnio 2-3 mld zł, jedynym źródłem finansowania deficytu pozostaje powiększanie długu publicznego. Tyle że już dziś (dane z maja 2003 r.) sięgnął on 360,8 mld zł i jego zwiększenie oznaczałoby przekroczenie wielkości dopuszczalnej przez Konstytucję RP i traktat z Maastricht.
To, gdzie nasz rząd ma prawo, świetnie wiemy. Wiadomo więc, że wciąż będzie pożyczał! Problemem jest jednak to, że w przyszłym roku państwo musi dodatkowo wyemitować obligacje warte 14 mld zł, rekompensujące elektrowniom narzuconą przez unijne przepisy likwidację kontraktów długoterminowych. W sumie zatem potrzeby pożyczkowe państwa sięgają 70 mld zł.
Tak wielkich pieniędzy raczej nie da się pożyczyć. A jeśliby się przy tym upierać, trzeba by bardzo wywindować stopy procentowe. To, czy przy kompletnym wyczyszczeniu rynku kredytowego i wypchnięciu stóp procentowych o kilka punktów w górę możliwe jest osiągnięcie pięcioprocentowego wzrostu gospodarczego, pozostawiam do oceny naszym przedsiębiorcom.
Klapa już teraz
Wszystko, co wyżej zostało napisane, opiera się na optymistycznym założeniu, że tegoroczny budżet będzie zrea-lizowany i część wydatków nie zostanie "przepchnięta" na przyszły rok. Jest to jednak równie prawdopodobne jak wysyp prawdziwków na trawniku przed Ministerstwem Finansów. Po lipcu deficyt budżetu wyniósł 27,7 mld zł, czyli 71,5 proc. rocznego planu. Prosta ekstrapolacja pokazuje, że jeśli dochody i wydatki rosłyby w takim tempie jak do tej pory, to deficyt trzeba by zwiększyć o jedną czwartą (czyli prawie o 10 mld zł). Ponieważ w aktualnej sytuacji politycznej SLD próba nowelizacji budżetu oznaczałaby demontaż niewypału za pomocą młotka, można być raczej pewnym, że rząd się na to nie zdecyduje, wybierając nielegalne cięcia wydatków budżetowych (nielegalne, bowiem niewykonanie ustawy po stronie wydatków jest przestępstwem i możliwe jest tylko za zgodą sejmowej Komisji Finansów Publicznych.)
Gdzie jednak ciąć? Najszybciej - w stosunku do harmonogramu - są wykorzystywane dotacje dla ZUS (wydano 65 proc. rocznej puli, to o siedem punktów więcej, niż wynikałoby z harmonogramu) i Funduszu Pracy (97 proc.). Najpewniej zatem utnie się tutaj trochę, nakazując obu funduszom zwiększenie zadłużenia na rynku kredytowym. Podobnie będzie wyglądać sytuacja samorządów i szkół wyższych, które wykorzystały prawie 70 proc. rocznych dotacji. W takim wypadku o wielkim szczęściu mogą mówić nasi akademicy, którzy podwyżkę płac mają zaplanowaną na wrzesień. Być może uda się im ubiec apogeum katastrofy budżetowej. Gdyby mieli dostać pieniądze w grudniu, zabrakłoby dla nich. A tak zabraknie dla innych.
Dla nas diety, wy na diecie
Naiwny obywatel mógłby przypuszczać, że z powodu klapy tegorocznego budżetu i całkowitej fikcji budżetu przyszłorocznego w rządzie i Sejmie trwają nerwowe prace nad ratowaniem finansów publicznych. O naiwny! W rządzie i Sejmie panuje stoicki spokój! Rząd tylko od czasu do czasu błyska interesującymi pomysłami w rodzaju opodatkowania szkół niepublicznych, a posłowie zbierają siły do debaty budżetowej. Bo przecież trzeba będzie przez kilka dni ronić łzy nad nieszczęsną dolą chłopów, nauki, wojska, policji itd. A potem marszałek zapyta: "Kto z pań posłanek i panów posłów jest za tym, by jeszcze przez rok pobierać diety poselskie, zechce podnieść rękę, nacisnąć przycisk i głosować za ustawą budżetową na rok 2004"... To się będzie nazywało robić minę (budżetową) do złej gry.
Schowają długi KRZYSZTOF RYBIŃSKI główny analityk BPH PBK Będą problemy z realizacją budżetu na 2003 r., bo już widać, że wydatki sztywne - przede wszystkim na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych i Fundusz Pracy - rosną szybciej, niż zakładano, a dochodów budżetowi nie przybywa. Ożywienie gospodarcze jest zasługą głównie eksporterów, a oni nie płacą VAT. Bezrobotnych nie ubywa, a płace zatrudnionych rosną wolno, więc również wpływy z podatków dochodowych są stosunkowo niskie. Na dodatek rządowi pozostała w spadku po Grzegorzu Kołodce tzw. ustawa oddłużeniowa, która pozwoliła umorzyć wielu firmom zaleg-łości wobec państwa. Przewidywano deficyt w wysokości 38,7 mld zł, a będzie on raczej o 3-4 mld zł wyższy. Zamiast nowelizować budżet, rząd zapewne spróbuje "schować" te brakujące miliardy w różnych funduszach. Nowelizować! ALDONA KAMELA-SOWIŃSKA była minister skarbu, profesor Akademii Ekonomicznej w Poznaniu Gdyby rząd chciał być uczciwy, powinien bud-żet nowelizować. Nie będzie bowiem w stanie wykonać założeń na ten rok. Nie przybywa miejsc pracy (poza sezonowymi), dochody z podatków PIT są więc niskie, podobnie jak wpływy z CIT. Przede wszystkim nie uda się uzyskać przewidywanych przychodów z prywatyzacji, z których finansowane są m.in. Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, wydatki na naukę i różne rekompensaty. W tej sytuacji albo te wydatki nie zostaną sfinansowane, albo będą na nie przeznaczone pieniądze z innych źródeł. Rząd znów będzie musiał się więc zadłużyć na poczet następnych lat. Przewiduję, że przed końcem roku będzie następna duża emisja obligacji, mimo że na 2003 r. już zaplanowano emisję papierów o wartości od 115 mld zł do 123 mld zł. Budżet OK MIECZYSŁAW CZERNIAWSKI poseł niezrzeszony, przewodniczący Komisji Finansów Publicznych Nowelizacja tegorocznego budżetu nie będzie potrzebna. Znamy dane o deficycie bud-żetowym za siedem miesięcy, więc do końca roku wiele rzeczy może się wydarzyć, ale zapisane przez rząd wskaźniki makroekonomiczne budżetu nie są zagrożone. Wzrost gospodarczy jest ewidentny, produkcja przemysłowa w lipcu wzrosła o 10,3 proc. w porównaniu z tym samym miesiącem 2002 r. Dzięki przyspieszeniu tempa wzrostu PKB budżet nie będzie miał problemów z uzyskaniem przewidzianych dochodów. Jedynym istotnym zagrożeniem pozostaje wysokie bezrobocie, które powoduje poważne wydatki budżetu na pomoc dla osób bez pracy. |
Więcej możesz przeczytać w 35/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.