Każdego dnia, choćby jutro, kilkudziesięciu milionom Polaków grozi odcięcie prądu, a w konsekwencji dostaw gazu, wody i ciepła, słowem - wielki elektro-wstrząs! - Wielka awaria systemu energetycznego w Polsce to tylko kwestia czasu.
Nowy Jork: 15 sierpnia
Oslo: 28 sierpnia
Kopenhaga: 23 września
Rzym: 28 września
Praga: 2 października
Warszawa: ?
Wyłączenie prądu w połowie kraju może się zdarzyć w każdej chwili - ostrzega prof. Andrzej Wiszniewski z Instytutu Energoelektryki Politechniki Wrocławskiej, jeden z największych w Polsce autorytetów w dziedzinie elektroenergetyki. "Powinniśmy się liczyć z możliwością utraty zasilania w części kraju" - enigmatycznie przyznali pracownicy Departamentu Usług Operatorskich Polskich Sieci Elektroenergetycznych w raporcie oceniającym zagrożenie awarią. Czy po mieszkańcach wschodniego wybrzeża USA, Duńczykach, Szwedach, Włochach, a ostatnio Czechach, również i my pogrążymy się nagle w egipskich ciemnościach?
Tonące w mroku ulice Ochoty, Mokotowa, Ursynowa i Woli, woda dowożona mieszkańcom beczkowozami, brak prądu w szpitalach, gdzie wstrzymano operacje, i na dworcach kolejowych - to bilans burzy, która 13 września 2000 r. przeszła nad Warszawą. Stołeczny system energetyczny błyskawicznie padł pod jej naporem. 2 września tego roku brak prądu na trzy godziny w centrum Łodzi doprowadził do paraliżu miasta. Kilkadziesiąt osób utknęło w windach, przestała działać sygnalizacja świetlna, sklepy i instytucje publiczne pogrążyły się w mroku. W ostatnich miesiącach dłuższe, kilkugodzinne przerwy w dostawie prądu zdarzyły się też w Radomiu, Rzeszowie i Toruniu. W całym kraju codziennie dochodzi przynajmniej do jednej poważnej awarii energetycznej, skazującej na ciemność dziesiątki tysięcy ludzi, nie mówiąc o setkach awarii w mniejszych miejscowościach.
To tylko przedsmak tego, co może się zdarzyć, gdy w 2004 r. zlikwidujemy system tzw. kontraktów długoterminowych na dostawy energii i rynek zostanie uwolniony. Każdy odbiorca będzie mógł wówczas kupować prąd tam, gdzie chce, czyli tam, gdzie jest najtaniej. Jeśli jednak zbyt wielu chętnych zamówi jednocześnie - dosłownie w ciągu dnia, a będą mieli taką możliwość - energię w tej samej elektrowni, nasze przestarzałe linie przesyłowe nie wytrzymają przeciążenia. Wtedy odmówi posłuszeństwa system energetyczny nie w mieście czy nawet województwie, ale w całej Polsce! Polskie Sieci Elektroenergetyczne, odpowiedzialne za przesyłanie energii, nie są na takie sytuacje w żaden sposób przygotowane, podobnie jak Ministerstwo Skarbu i Ministerstwo Gospodarki, pospołu formalnie odpowiedzialne za bezpieczeństwo energetyczne kraju. To, że nie mieliśmy do tej pory awarii na taką skalę jak w USA czy we Włoszech, należy przypisać niewiarygodnemu wręcz szczęściu.
Nieokiełznana moc, czyli noc
15 sierpnia dostaw prądu na ponad dobę zostało pozbawionych około 50 mln mieszkańców Ameryki Północnej, od Nowego Jorku po Detroit i Toronto w Kanadzie.
23 sierpnia na godzinę łączność z cywilizacją straciła stolica Finlandii, pięć dni później - 28 sierpnia - niemal na godzinę zamarło życie w Londynie, gdzie milion osób utknęło w metrze, a kolejnych kilkadziesiąt tysięcy w samochodach i pociągach. 23 września prąd wyłączono ponad 3 mln Szwedów i Duńczyków, a 28 września ponad 40 mln Włochów. Przywracanie dostaw energii w Italii trwało dwa dni. W ubiegłym tygodniu (2 października) przez godzinę bez elektryczności pozostawała znaczna część Pragi (z dzielnicą rządową włącznie). Skąd wzięła się ta lawina awarii?
Według prof. Wiszniewskiego, "zaciemnienia" w USA, Włoszech czy Skandynawii są rezultatem uwolnienia rynku energii przy jednoczesnym zaniechaniu powołania tzw. operatora systemu, który miałby nieograniczone kompetencje w sytuacjach kryzysowych. Prawa ekonomii i arytmetyki mówią w tym wypadku wprost: energia "na wejściu" musi się równać energii "na wyjściu". Tak zwana moc wchodząca do systemu z elektrowni musi płynąć do odbiorów i nie ma możliwości, aby nawet przez chwilę "przechować" gdzieś prąd. Gdy następuje awaria linii przesyłowej bądź jej przeciążenie - na przykład dlatego, że większość odbiorców postanawia nagle kupić prąd od tej samej elektrowni - system musi odłączać pewne generatory lub miejsca poboru energii, by utrzymać równowagę. Jeżeli operacja nie jest zsynchronizowana, zaczynają się nagłe zmiany napięcia i częstotliwości, czyli tzw. kołysanie systemu, prowadzące do jego załamania. Podczas ostatniej awarii w USA wystarczyła 9-sekundowa destabilizacja, by odciąć sto elektrowni!
Czekając na zaćmienie
Polska sieć przesyłowa energii elektrycznej jest w znacznie gorszym stanie technicznym niż amerykańska, szwedzka czy włoska. We Włoszech zabrakło nagle
10-15 proc. mocy i tylu użytkowników należało na godzinę lub kilka godzin pozbawić prądu, by ocalić dostawy dla reszty kraju. Z podjęciem decyzji zwlekano zbyt długo. PSE w ogóle nie są przygotowane na taki czarny scenariusz. Nie ponoszą praktycznie żadnej odpowiedzialności ani za zaniedbania w tworzeniu systemów awaryjnych, ani - wobec klientów- za przerwy w dostawach energii. Zgodnie z rozporządzeniem ministra gospodarki z 21 października 1998 r. użytkownicy mogą się domagać odszkodowania, jeśli nie mieli prądu... co najmniej przez dwa dni. Krajowa Dyspozycja Mocy, tzw. operator systemu, odpowiedzialna za bezpieczeństwo energetyczne kraju, nie ma de facto uprawnień pozwalających na kontrolowanie całego systemu energetycznego Polski.
Kiedy w przyszłym roku zacznie się u nas gra na wolnym rynku, zwiększony transport energii na niektórych odcinkach będzie powodował ogromne przeciążenia linii i - w konsekwencji - awarie na skalę nie mniejszą niż w USA czy we Włoszech. - Katastrofą byłaby już kilkudniowa przerwa w dostawach prądu do Warszawy w środku mroźnej zimy - mówi prof. Zbigniew Szczerba z Wydziału Elektrotechniki i Automatyki Politechniki Gdańskiej. Wystarczy, że na trasie pokonywanej przez zakupioną przez odbiorców energię przestanie spełniać swe funkcje jedna linia - akurat najwyższego napięcia - aby zapoczątkowany został efekt koszmarnego domina. W Polsce do takich "wąskich gardeł" należą głównie tzw. linie wyprowadzające z elektrowni, jak choćby w Turowie i Bełchatowie. Co by się stało, gdyby w ciemnościach pogrążyła się cała Polska? Prof. Szczerba przypomina, że najlepszy dowód tego, jak ważny w funkcjonowaniu państwa jest system energetyczny, dała wojna NATO z Jugosławią w 1999 r. Miesiąc ciężkich bombardowań dróg, mostów i zgrupowań wojsk nie wyrządził Serbom większych szkód ani nie zmusił do ustępstw. Dopiero pozbawienie największych serbskich aglomeracji dostaw prądu dzięki zastosowaniu tzw. bomb grafitowych, powodujących zwarcia w stacjach i na liniach wysokiego napięcia, zmusiło Slobodana Milo�sevicia do kapitulacji.
Konkurencyjni inaczej
Na polskim rynku nie ma konkurencji, choć uchwalone w 1997 r. prawo teoretycznie umożliwia wolny obrót energią elektryczną. Tyle że prawie 70 proc. prądu kupowane jest w ramach kontraktów, które państwowa spółka PSE zawarła w połowie lat 90. z elektrowniami. Unieważnienie tych umów, do czego w unijnym traktacie akcesyjnym zobowiązała się Polska, będzie kosztowało w przyszłym roku 14 mld zł! Rząd chce spłacić elektrownie, emitując obligacje. Ten wzrost zadłużenia państwa nie jest uwzględniony w projekcie budżetu, o oznacza zwiększenie zadłużenia Rzeczypospolitej mniej więcej o 2 proc. PKB!
W kontraktach długoterminowych PSE zobowiązały się do zakupu określonej ilości energii po określonej cenie. Kiedy zawierano umowy, było już wiadomo, że wkrótce nastąpi liberalizacja rynku. Kontrakty miały uchronić polskie elektrownie przed koniecznością... konkurowania z sobą o klienta (sic!). Dziś nieważne jest zatem, czy zakład jest nowoczesny i produkuje prąd tanio, ponieważ wiążą go kontrakty - musi sprzedać energię po "uśrednionej" cenie, czyli drożej. Uratowano w ten sposób nierentowne elektrownie przed upadkiem, ale zawyżono ceny prądu. Tak naprawdę odbiorca nie ma wpływu na wybór tańszego dostawcy.
Najdroższy prąd świata
Nie dość, że siedzimy na tykającej bombie zegarowej, to płacimy za prąd trzy razy tyle co Norwegowie i dwa razy tyle co Amerykanie, a to wszystko przy cztery razy mniejszych zarobkach! Przeciętna czteroosobowa rodzina Kowalskich wydaje na energię 1000 zł rocznie. Połowa rachunku to haracz pobierany przez PSE, finansujące w ten sposób przerost zatrudnienia w sektorze energetycznym (około 60 tys. osób), koszty węgla o 15 proc. większe niż na świecie (chroniony cłami rynek) oraz zawyżone ceny transportu (monopol PKP). Wśród 30 krajów należących do OECD Polacy - obok Węgrów - płacą, według siły nabywczej waluty, najwyższe rachunki.
Jeszcze bardziej drenowane są kasy polskich przedsiębiorców, którzy kupują najdroższy prąd na świecie! Między innymi dlatego średnia rentowność polskich firm wynosi mniej niż procent. - Jeżeli mielibyśmy płacić za energię tyle, ile kosztuje ona na świecie, według siły nabywczej naszego pieniądza, gwałtownie wzrosłoby jej zużycie i energii zaczęłoby brakować - twierdzi Wiesław Wójcik, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki. Jego zdaniem, gospodarstwa domowe czekają stopniowe podwyżki "wraz ze wzrostem zamożności ludności", bo dziś prywatnych odbiorców subsydiują pośrednio zakłady przemysłowe. To jednak zaciemnianie problemu. Prawda jest inna - przedsiębiorcy nie płacą za spełnianie światowych norm, lecz za nieliczenie się z realiami rynkowymi zarządów państwowych firm energetycznych, kopalni i kolei.
Kilowatostraty gospodarki
- Za kilowatogodzinę w Polsce płacimy o 30 proc. więcej niż w naszych zakładach w Szwecji, o 20 proc. więcej niż w Niemczech w Zagłębiu Ruhry oraz 5 proc. więcej niż w Belgii - informuje Stefan Moisa, kierownik działu centralnej inżynierii w należącej do General Motors fabryce Opla w Gliwicach. Polskie prawo nakazuje, by firma płaciła za sam przydział mocy, nawet jeżeli nie korzysta z energii. Zakład, który w czasie wakacji nie pracuje, płaci za prąd, którego nie zużywa. - W mojej firmie
80 proc. kosztów przetworzenia surowca stanowi cena prądu - mówi Renata Mizerska, współwłaścicielka warszawskiej firmy Ekodecor produkującej dekoracyjne pokrycia ścian. Takich przedsiębiorstw jest w Polsce 1,5 mln. Wedle naszych szacunków, polskie zakłady, płacąc za najdroższy prąd na świecie, są zmuszone podwyższać ceny usług i wyrobów nawet o 10 proc.!
Oslo: 28 sierpnia
Kopenhaga: 23 września
Rzym: 28 września
Praga: 2 października
Warszawa: ?
Wyłączenie prądu w połowie kraju może się zdarzyć w każdej chwili - ostrzega prof. Andrzej Wiszniewski z Instytutu Energoelektryki Politechniki Wrocławskiej, jeden z największych w Polsce autorytetów w dziedzinie elektroenergetyki. "Powinniśmy się liczyć z możliwością utraty zasilania w części kraju" - enigmatycznie przyznali pracownicy Departamentu Usług Operatorskich Polskich Sieci Elektroenergetycznych w raporcie oceniającym zagrożenie awarią. Czy po mieszkańcach wschodniego wybrzeża USA, Duńczykach, Szwedach, Włochach, a ostatnio Czechach, również i my pogrążymy się nagle w egipskich ciemnościach?
Tonące w mroku ulice Ochoty, Mokotowa, Ursynowa i Woli, woda dowożona mieszkańcom beczkowozami, brak prądu w szpitalach, gdzie wstrzymano operacje, i na dworcach kolejowych - to bilans burzy, która 13 września 2000 r. przeszła nad Warszawą. Stołeczny system energetyczny błyskawicznie padł pod jej naporem. 2 września tego roku brak prądu na trzy godziny w centrum Łodzi doprowadził do paraliżu miasta. Kilkadziesiąt osób utknęło w windach, przestała działać sygnalizacja świetlna, sklepy i instytucje publiczne pogrążyły się w mroku. W ostatnich miesiącach dłuższe, kilkugodzinne przerwy w dostawie prądu zdarzyły się też w Radomiu, Rzeszowie i Toruniu. W całym kraju codziennie dochodzi przynajmniej do jednej poważnej awarii energetycznej, skazującej na ciemność dziesiątki tysięcy ludzi, nie mówiąc o setkach awarii w mniejszych miejscowościach.
To tylko przedsmak tego, co może się zdarzyć, gdy w 2004 r. zlikwidujemy system tzw. kontraktów długoterminowych na dostawy energii i rynek zostanie uwolniony. Każdy odbiorca będzie mógł wówczas kupować prąd tam, gdzie chce, czyli tam, gdzie jest najtaniej. Jeśli jednak zbyt wielu chętnych zamówi jednocześnie - dosłownie w ciągu dnia, a będą mieli taką możliwość - energię w tej samej elektrowni, nasze przestarzałe linie przesyłowe nie wytrzymają przeciążenia. Wtedy odmówi posłuszeństwa system energetyczny nie w mieście czy nawet województwie, ale w całej Polsce! Polskie Sieci Elektroenergetyczne, odpowiedzialne za przesyłanie energii, nie są na takie sytuacje w żaden sposób przygotowane, podobnie jak Ministerstwo Skarbu i Ministerstwo Gospodarki, pospołu formalnie odpowiedzialne za bezpieczeństwo energetyczne kraju. To, że nie mieliśmy do tej pory awarii na taką skalę jak w USA czy we Włoszech, należy przypisać niewiarygodnemu wręcz szczęściu.
Nieokiełznana moc, czyli noc
15 sierpnia dostaw prądu na ponad dobę zostało pozbawionych około 50 mln mieszkańców Ameryki Północnej, od Nowego Jorku po Detroit i Toronto w Kanadzie.
23 sierpnia na godzinę łączność z cywilizacją straciła stolica Finlandii, pięć dni później - 28 sierpnia - niemal na godzinę zamarło życie w Londynie, gdzie milion osób utknęło w metrze, a kolejnych kilkadziesiąt tysięcy w samochodach i pociągach. 23 września prąd wyłączono ponad 3 mln Szwedów i Duńczyków, a 28 września ponad 40 mln Włochów. Przywracanie dostaw energii w Italii trwało dwa dni. W ubiegłym tygodniu (2 października) przez godzinę bez elektryczności pozostawała znaczna część Pragi (z dzielnicą rządową włącznie). Skąd wzięła się ta lawina awarii?
Według prof. Wiszniewskiego, "zaciemnienia" w USA, Włoszech czy Skandynawii są rezultatem uwolnienia rynku energii przy jednoczesnym zaniechaniu powołania tzw. operatora systemu, który miałby nieograniczone kompetencje w sytuacjach kryzysowych. Prawa ekonomii i arytmetyki mówią w tym wypadku wprost: energia "na wejściu" musi się równać energii "na wyjściu". Tak zwana moc wchodząca do systemu z elektrowni musi płynąć do odbiorów i nie ma możliwości, aby nawet przez chwilę "przechować" gdzieś prąd. Gdy następuje awaria linii przesyłowej bądź jej przeciążenie - na przykład dlatego, że większość odbiorców postanawia nagle kupić prąd od tej samej elektrowni - system musi odłączać pewne generatory lub miejsca poboru energii, by utrzymać równowagę. Jeżeli operacja nie jest zsynchronizowana, zaczynają się nagłe zmiany napięcia i częstotliwości, czyli tzw. kołysanie systemu, prowadzące do jego załamania. Podczas ostatniej awarii w USA wystarczyła 9-sekundowa destabilizacja, by odciąć sto elektrowni!
Czekając na zaćmienie
Polska sieć przesyłowa energii elektrycznej jest w znacznie gorszym stanie technicznym niż amerykańska, szwedzka czy włoska. We Włoszech zabrakło nagle
10-15 proc. mocy i tylu użytkowników należało na godzinę lub kilka godzin pozbawić prądu, by ocalić dostawy dla reszty kraju. Z podjęciem decyzji zwlekano zbyt długo. PSE w ogóle nie są przygotowane na taki czarny scenariusz. Nie ponoszą praktycznie żadnej odpowiedzialności ani za zaniedbania w tworzeniu systemów awaryjnych, ani - wobec klientów- za przerwy w dostawach energii. Zgodnie z rozporządzeniem ministra gospodarki z 21 października 1998 r. użytkownicy mogą się domagać odszkodowania, jeśli nie mieli prądu... co najmniej przez dwa dni. Krajowa Dyspozycja Mocy, tzw. operator systemu, odpowiedzialna za bezpieczeństwo energetyczne kraju, nie ma de facto uprawnień pozwalających na kontrolowanie całego systemu energetycznego Polski.
Kiedy w przyszłym roku zacznie się u nas gra na wolnym rynku, zwiększony transport energii na niektórych odcinkach będzie powodował ogromne przeciążenia linii i - w konsekwencji - awarie na skalę nie mniejszą niż w USA czy we Włoszech. - Katastrofą byłaby już kilkudniowa przerwa w dostawach prądu do Warszawy w środku mroźnej zimy - mówi prof. Zbigniew Szczerba z Wydziału Elektrotechniki i Automatyki Politechniki Gdańskiej. Wystarczy, że na trasie pokonywanej przez zakupioną przez odbiorców energię przestanie spełniać swe funkcje jedna linia - akurat najwyższego napięcia - aby zapoczątkowany został efekt koszmarnego domina. W Polsce do takich "wąskich gardeł" należą głównie tzw. linie wyprowadzające z elektrowni, jak choćby w Turowie i Bełchatowie. Co by się stało, gdyby w ciemnościach pogrążyła się cała Polska? Prof. Szczerba przypomina, że najlepszy dowód tego, jak ważny w funkcjonowaniu państwa jest system energetyczny, dała wojna NATO z Jugosławią w 1999 r. Miesiąc ciężkich bombardowań dróg, mostów i zgrupowań wojsk nie wyrządził Serbom większych szkód ani nie zmusił do ustępstw. Dopiero pozbawienie największych serbskich aglomeracji dostaw prądu dzięki zastosowaniu tzw. bomb grafitowych, powodujących zwarcia w stacjach i na liniach wysokiego napięcia, zmusiło Slobodana Milo�sevicia do kapitulacji.
Konkurencyjni inaczej
Na polskim rynku nie ma konkurencji, choć uchwalone w 1997 r. prawo teoretycznie umożliwia wolny obrót energią elektryczną. Tyle że prawie 70 proc. prądu kupowane jest w ramach kontraktów, które państwowa spółka PSE zawarła w połowie lat 90. z elektrowniami. Unieważnienie tych umów, do czego w unijnym traktacie akcesyjnym zobowiązała się Polska, będzie kosztowało w przyszłym roku 14 mld zł! Rząd chce spłacić elektrownie, emitując obligacje. Ten wzrost zadłużenia państwa nie jest uwzględniony w projekcie budżetu, o oznacza zwiększenie zadłużenia Rzeczypospolitej mniej więcej o 2 proc. PKB!
W kontraktach długoterminowych PSE zobowiązały się do zakupu określonej ilości energii po określonej cenie. Kiedy zawierano umowy, było już wiadomo, że wkrótce nastąpi liberalizacja rynku. Kontrakty miały uchronić polskie elektrownie przed koniecznością... konkurowania z sobą o klienta (sic!). Dziś nieważne jest zatem, czy zakład jest nowoczesny i produkuje prąd tanio, ponieważ wiążą go kontrakty - musi sprzedać energię po "uśrednionej" cenie, czyli drożej. Uratowano w ten sposób nierentowne elektrownie przed upadkiem, ale zawyżono ceny prądu. Tak naprawdę odbiorca nie ma wpływu na wybór tańszego dostawcy.
Najdroższy prąd świata
Nie dość, że siedzimy na tykającej bombie zegarowej, to płacimy za prąd trzy razy tyle co Norwegowie i dwa razy tyle co Amerykanie, a to wszystko przy cztery razy mniejszych zarobkach! Przeciętna czteroosobowa rodzina Kowalskich wydaje na energię 1000 zł rocznie. Połowa rachunku to haracz pobierany przez PSE, finansujące w ten sposób przerost zatrudnienia w sektorze energetycznym (około 60 tys. osób), koszty węgla o 15 proc. większe niż na świecie (chroniony cłami rynek) oraz zawyżone ceny transportu (monopol PKP). Wśród 30 krajów należących do OECD Polacy - obok Węgrów - płacą, według siły nabywczej waluty, najwyższe rachunki.
Jeszcze bardziej drenowane są kasy polskich przedsiębiorców, którzy kupują najdroższy prąd na świecie! Między innymi dlatego średnia rentowność polskich firm wynosi mniej niż procent. - Jeżeli mielibyśmy płacić za energię tyle, ile kosztuje ona na świecie, według siły nabywczej naszego pieniądza, gwałtownie wzrosłoby jej zużycie i energii zaczęłoby brakować - twierdzi Wiesław Wójcik, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki. Jego zdaniem, gospodarstwa domowe czekają stopniowe podwyżki "wraz ze wzrostem zamożności ludności", bo dziś prywatnych odbiorców subsydiują pośrednio zakłady przemysłowe. To jednak zaciemnianie problemu. Prawda jest inna - przedsiębiorcy nie płacą za spełnianie światowych norm, lecz za nieliczenie się z realiami rynkowymi zarządów państwowych firm energetycznych, kopalni i kolei.
Kilowatostraty gospodarki
- Za kilowatogodzinę w Polsce płacimy o 30 proc. więcej niż w naszych zakładach w Szwecji, o 20 proc. więcej niż w Niemczech w Zagłębiu Ruhry oraz 5 proc. więcej niż w Belgii - informuje Stefan Moisa, kierownik działu centralnej inżynierii w należącej do General Motors fabryce Opla w Gliwicach. Polskie prawo nakazuje, by firma płaciła za sam przydział mocy, nawet jeżeli nie korzysta z energii. Zakład, który w czasie wakacji nie pracuje, płaci za prąd, którego nie zużywa. - W mojej firmie
80 proc. kosztów przetworzenia surowca stanowi cena prądu - mówi Renata Mizerska, współwłaścicielka warszawskiej firmy Ekodecor produkującej dekoracyjne pokrycia ścian. Takich przedsiębiorstw jest w Polsce 1,5 mln. Wedle naszych szacunków, polskie zakłady, płacąc za najdroższy prąd na świecie, są zmuszone podwyższać ceny usług i wyrobów nawet o 10 proc.!
Jak się uchronić przed znikającym prądem Kolacja przy świecach Jak się przygotować na wypadek długotrwałej przerwy w dostawach prądu? Najlepszym rozwiązaniem jest zakup agregatu prądotwórczego. Takie urządzenie kosztuje 6-20 tys. zł (w zależności od mocy). Jak się dowiedzieliśmy w towarzystwie Gerling Polska, od finansowych następstw awarii prądu właściwie nie sposób się na razie w Polsce ubezpieczyć. Niewykluczone jednak, że od 2004 r. takie polisy się pojawią, bo ubezpieczyciele czekają z ofertą na liberalizację rynku energii. Większe możliwości mają klienci płacący najwyższe rachunki. - Co miesiąc moja firma zużywa 2,7 MW, czyli niemal tyle, ile miasteczko, i płaci elektrowni około 300 tys. zł. W zamian dostawca się zobowiązał, że będzie mnie zawczasu informował o spodziewanych przerwach w przesyłaniu energii i pokryje wynikłe z jego winy straty - tłumaczy Andrzej Dużyński, właściciel firmy ze Stanisławowa pod Warszawą, produkującej tworzywa sztuczne. Na pomysł zawarcia bezpośrednio z elektrownią takiej umowy wpadł w 2000 r., po tym jak jego zakład kilkakrotnie poniósł spore straty na skutek przerw w produkcji. Zanik napięcia nawet na trzy sekundy powoduje, że 40 pracujących w firmie Dużyńskiego wtryskarek zostaje unieruchomionych, a ponowny rozruch maszyn zajmuje nawet pięć godzin. |
Kto odpowiada za bezpieczeństwo energetyczne kraju Stanisław Dobrzański prezes zarządu PSE Absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. W sektorze energetycznym pracuje od 12 grudnia 2001 r. Zygmunt Gzyra wiceprezes zarządu PSE Absolwent Wydziału Ekonomiki Produkcji SGPiS. W sektorze energetycznym pracuje od 12 grudnia 2001 r. Piotr Józef Rutkowski wiceprezes zarządu PSE Absolwentem Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Szczecinie. Pracuje w sektorze energetycznym od 15 lipca 2003 r. Jan Krzysztof Noworyta wiceprezes zarządu PSE Absolwent Wydziału Mechanicznego Politechniki Łódzkiej. W latach 1977-1990 pracował w sektorze energetycznym. 12 grudnia 2001 r. został powołany na stanowisko wiceprezesa zarządu PSE SA. Józef Sieniuć wiceprezes zarządu PSE Absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Szczecińskiej. Pracuje w sektorze energetycznym od 1974 r. |
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.