Z wyobrażeń o apolityczności publicznych mediów pozostały smętne resztki
Liderzy Prawa i Sprawiedliwości zaproponowali podział Telewizji Polskiej na część rządową i opozycyjną. Dokładnie nie wiadomo, na czym miałoby to polegać. Jeśli wierzyć jednemu z polityków PiS, pomysł jest prosty: szefa Jedynki wskazywałby rząd, a szefa Dwójki - opozycja.
Łatwiej to powiedzieć, niż wykonać. Wiadomo przecież, że w naszych warunkach ani strona rządowa, ani opozycyjna nigdy nie jest monolitem. Czyżby więc owa różnorodność miała się przekładać na telewizyjne strefy wpływów? Jeśli tak, to co konkretnie miałoby to oznaczać? Czy pomiędzy ugrupowania zostałyby rozparcelowane poszczególne programy, czy na przykład ich emisje w wybrane dni tygodnia? Można sobie wyobrazić, że pierwszą wersję "Panoramy" o 13.00 redagowałaby Samoobrona, o 16.00 - Liga Polskich Rodzin, o 18.30 - Platforma Obywatelska, a o 22.00 - Prawo i Sprawiedliwość. Termin emisji można powiązać (dla precyzyjnego zachowania partyjnych parytetów) z aktualnymi notowaniami poszczególnych ugrupowań w sondażach.
Możliwa jest też inna propozycja. Poniedziałek - Samoobrona, wtorek - LPR, środa - PO, czwartek - PiS, piątek - PSL, sobota - Polska Racja Stanu, niedziela - Polski Blok Ludowy. Można też powierzyć każdej z partii zredagowanie jednej wiadomości w kolejnych serwisach. W skrajnym wypadku wszystkie ugrupowania pokazałyby swoją wersję tej samej wiadomości. Nie ma się co martwić, że byłyby to przekazy identyczne.
Długo można sobie żartować z konsekwencji proponowanego przez PiS partyjnego rozbioru mediów. Ktoś nawet mógłby uznać, że takie kpiny są wyłącznie zasłoną dymną, mającą odwrócić uwagę od obecnego zawłaszczenia telewizji i radia przez lewicę. Na kpinach na pewno nie wolno poprzestać, bo dzisiejszy stan TVP daleki jest od zadowalającego. Z pięknych wyobrażeń sprzed czternastu lat o apolityczności publicznych mediów pozostały smętne resztki. Długo można się sprzeczać, kto zawinił.
O wiele istotniejszy od historii deprawacji jest program naprawczy, który impregnowałby publiczne media na ręczne sterowanie przez polityków - zarówno lewicy, jak i prawicy. Warto przypomnieć, że ostatnio zgłoszono wiele propozycji zmian. Należy poprzeć te, które gwarantują mediom autentyczną autonomię i nieuleganie politycznym naciskom.
Politycy PiS poruszyli ważny problem, ale zmierzać trzeba w kierunku dokładnie odwrotnym niż zaproponowany przez nich. Lekarstwem na polityczne zawłaszczanie mediów nie może być ich rozparcelowanie pomiędzy poszczególne partie. Chorobę trzeba leczyć, a nie infekować nią wszystkich naokoło, bo świat złożony z samych chorych wcale nie oznacza powrotu do normalności.
Łatwiej to powiedzieć, niż wykonać. Wiadomo przecież, że w naszych warunkach ani strona rządowa, ani opozycyjna nigdy nie jest monolitem. Czyżby więc owa różnorodność miała się przekładać na telewizyjne strefy wpływów? Jeśli tak, to co konkretnie miałoby to oznaczać? Czy pomiędzy ugrupowania zostałyby rozparcelowane poszczególne programy, czy na przykład ich emisje w wybrane dni tygodnia? Można sobie wyobrazić, że pierwszą wersję "Panoramy" o 13.00 redagowałaby Samoobrona, o 16.00 - Liga Polskich Rodzin, o 18.30 - Platforma Obywatelska, a o 22.00 - Prawo i Sprawiedliwość. Termin emisji można powiązać (dla precyzyjnego zachowania partyjnych parytetów) z aktualnymi notowaniami poszczególnych ugrupowań w sondażach.
Możliwa jest też inna propozycja. Poniedziałek - Samoobrona, wtorek - LPR, środa - PO, czwartek - PiS, piątek - PSL, sobota - Polska Racja Stanu, niedziela - Polski Blok Ludowy. Można też powierzyć każdej z partii zredagowanie jednej wiadomości w kolejnych serwisach. W skrajnym wypadku wszystkie ugrupowania pokazałyby swoją wersję tej samej wiadomości. Nie ma się co martwić, że byłyby to przekazy identyczne.
Długo można sobie żartować z konsekwencji proponowanego przez PiS partyjnego rozbioru mediów. Ktoś nawet mógłby uznać, że takie kpiny są wyłącznie zasłoną dymną, mającą odwrócić uwagę od obecnego zawłaszczenia telewizji i radia przez lewicę. Na kpinach na pewno nie wolno poprzestać, bo dzisiejszy stan TVP daleki jest od zadowalającego. Z pięknych wyobrażeń sprzed czternastu lat o apolityczności publicznych mediów pozostały smętne resztki. Długo można się sprzeczać, kto zawinił.
O wiele istotniejszy od historii deprawacji jest program naprawczy, który impregnowałby publiczne media na ręczne sterowanie przez polityków - zarówno lewicy, jak i prawicy. Warto przypomnieć, że ostatnio zgłoszono wiele propozycji zmian. Należy poprzeć te, które gwarantują mediom autentyczną autonomię i nieuleganie politycznym naciskom.
Politycy PiS poruszyli ważny problem, ale zmierzać trzeba w kierunku dokładnie odwrotnym niż zaproponowany przez nich. Lekarstwem na polityczne zawłaszczanie mediów nie może być ich rozparcelowanie pomiędzy poszczególne partie. Chorobę trzeba leczyć, a nie infekować nią wszystkich naokoło, bo świat złożony z samych chorych wcale nie oznacza powrotu do normalności.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.