Młodociany Adrian M. z Tomaszowa chciał wystąpić w telewizji. Przystawił pistolet do piersi ochroniarza i uprzedził, że jeśli jego nie puszczą na żywo, to zabije wartownika.
Chłopak najwyraźniej opacznie pojął określenie "telewizja publiczna". Być może pod wpływem oglądanych programów nabrał błędnego przekonania, że w telewizji może mówić, śpiewać i tańczyć każdy przypadkowy obywatel. Ale - powiedzmy to głośno - tak nie jest. Telewizja publiczna to taka, którą każdy ma prawo oglądać - tak brzmi poprawna definicja.
Podobno negocjacje z intruzem trwały zaledwie trzy godziny, sąd zaś zastosował wobec Adriana trzymiesięczny areszt. I tu stratedzy telewizji komercyjnych przecierają oczy ze zdumienia: przecież powinno być odwrotnie - to negocjacje powinny trwać trzy miesiące, a kara trzy godziny. Przez cały kwartał szedłby kapitalny reality show.
Inna rzecz, że sąd zachował się humanitarnie, bo trzy miesiące pracy w telewizji to kara zupełnie innej wagi niż spokojny areszt na prowincji. Niemniej jednak sprawa rzuca przykre światło na całą działalność telewizji. Oto chłopak zaraz beknie z trzech czy czterech paragrafów. Prowadzi to do wniosku, że chęć wystąpienia w telewizji jest karalna. Ale rodzi to również odwrotne podejrzenie, że niechęć do wystąpienia w telewizji jest nagradzana. Dotyczy to na przykład gości w reality show "Komisja w sprawie Rywina". Tu spostrzegamy zadziwiającą prawidłowość: im mniej ktoś chce w tym programie powiedzieć, tym więcej mu się wybacza.
Być może wkrótce dojdzie do tego, że główną okolicznością łagodzącą w sądach będzie fakt, że oskarżony nigdy nie wystąpił w telewizji.
PS o łączeniu protestów
Protestujący pieszo (Samoobrona, górnicy) blokują ruch uliczny metodą nieustającego przechodzenia po pasach dla pieszych. Protestujący zmotoryzowani (taksówkarze) blokują ruch uliczny poprzez powolne poruszanie się w gromadzie wszystkimi pasami jezdni. Gdyby władzom stolicy udało się zsynchronizować oba protesty w odpowiednim czasie i miejscu, protestujący na pasach zablokowaliby protestujących w taksówkach. W ten sposób paraliż objąłby minimalny fragment miasta (tzw. zaułek niezadowolonych), co pozwoliłoby reszcie społeczności wykonywać swoją ciężką i słabo opłacaną pracę.
Po zakończeniu protestu taksówkarze mogliby odwieźć protestujących pieszych na dworce, do barów, sklepów, przychodni lub kościołów, czyli miejsc, gdzie pracują ci, którym przed chwilą protestujący utrudniali życie.
Podobno negocjacje z intruzem trwały zaledwie trzy godziny, sąd zaś zastosował wobec Adriana trzymiesięczny areszt. I tu stratedzy telewizji komercyjnych przecierają oczy ze zdumienia: przecież powinno być odwrotnie - to negocjacje powinny trwać trzy miesiące, a kara trzy godziny. Przez cały kwartał szedłby kapitalny reality show.
Inna rzecz, że sąd zachował się humanitarnie, bo trzy miesiące pracy w telewizji to kara zupełnie innej wagi niż spokojny areszt na prowincji. Niemniej jednak sprawa rzuca przykre światło na całą działalność telewizji. Oto chłopak zaraz beknie z trzech czy czterech paragrafów. Prowadzi to do wniosku, że chęć wystąpienia w telewizji jest karalna. Ale rodzi to również odwrotne podejrzenie, że niechęć do wystąpienia w telewizji jest nagradzana. Dotyczy to na przykład gości w reality show "Komisja w sprawie Rywina". Tu spostrzegamy zadziwiającą prawidłowość: im mniej ktoś chce w tym programie powiedzieć, tym więcej mu się wybacza.
Być może wkrótce dojdzie do tego, że główną okolicznością łagodzącą w sądach będzie fakt, że oskarżony nigdy nie wystąpił w telewizji.
PS o łączeniu protestów
Protestujący pieszo (Samoobrona, górnicy) blokują ruch uliczny metodą nieustającego przechodzenia po pasach dla pieszych. Protestujący zmotoryzowani (taksówkarze) blokują ruch uliczny poprzez powolne poruszanie się w gromadzie wszystkimi pasami jezdni. Gdyby władzom stolicy udało się zsynchronizować oba protesty w odpowiednim czasie i miejscu, protestujący na pasach zablokowaliby protestujących w taksówkach. W ten sposób paraliż objąłby minimalny fragment miasta (tzw. zaułek niezadowolonych), co pozwoliłoby reszcie społeczności wykonywać swoją ciężką i słabo opłacaną pracę.
Po zakończeniu protestu taksówkarze mogliby odwieźć protestujących pieszych na dworce, do barów, sklepów, przychodni lub kościołów, czyli miejsc, gdzie pracują ci, którym przed chwilą protestujący utrudniali życie.
Więcej możesz przeczytać w 41/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.