Idea nieograniczonej władzy większości jest nie do pogodzenia z zasadą podziału władz i koncepcją rządów prawa
Narasta w Polsce niezadowolenie z działania najważniejszych instytucji państwa: według Leny Kolarskiej-Bobińskiej, na początku transformacji aprobatę dla pracy Sejmu wyrażało 81 proc. respondentów, a pod koniec 2003 r. - już tylko 13 proc. Jedną z przyczyn rosnącej dezaprobaty jest hołdowanie przez część polityków (i pewnie przez niemały odłam społeczeństwa) pewnym wierzeniom, dotykającym sedna problemu państwa i prawa. Oto jedno z tych wierzeń: demokratyczny wybór daje wybranemu politykowi ostateczną, najwyższą legitymację, górującą nad wszelkimi innymi kryteriami oceny. To wierzenie uzewnętrzniało się wtedy, gdy osoby oskarżone o pospolite czyny kryminalne wybierano - głosząc właśnie ów pogląd jako uzasadnienie - do ważnych organów Sejmu. Czy można się dziwić, że wielu ludzi w Polsce straciło do naszego ciała ustawodawczego szacunek?
Udawanie Greka
Inne wierzenie, które daje się wyczytać z wielu wypowiedzi i czynów, głosi, że władza demokratyczna nie musi (lub nie może) być ograniczona, czyli - mówiąc prościej - jeśli władza pochodzi z wyboru, to może zrobić wszystko; demokratyczne pochodzenie uświęca jej działania. Tu docieramy do sedna wielowiekowej dyskusji o naturze władzy i prawa, która niekoniecznie jest znana wszystkim zwolennikom tego wierzenia. Niektórzy mogą nie wiedzieć, że mówią prozą, a raczej greką, to znaczy mogą nie zdawać sobie sprawy, że głoszą ideę demokracji ateńskiej. W starożytnych Atenach głównym prawem i obowiązkiem obywateli było uczestnictwo w zgromadzeniu, które miało nieograniczone uprawnienia wobec każdego z nich. Wolność indywidualna, rozumiana w sposób elementarny jako ochrona przed arbitralną władzą, była więc skrajnie ograniczona. Zwrócił na to uwagę wybitny francuski myśliciel Benjamin Constant w słynnym eseju "O wolności starożytnych i nowożytnych". Ateńskie zgromadzenie ferowało wyroki na stadionie. Platon podkreślał, że w ateńskiej demokracji nie liczyła się prawda, lecz opinia większości, często wahająca się pod wpływem falujących nastrojów lub przemówień demagogów (notabene to określenie wywodzi się właśnie ze starożytnej Grecji).
Twórcy amerykańskiej konstytucji dążyli przede wszystkim do dużego zakresu i silnej ochrony indywidualnych wolności przed tyranią demokratycznej większości. Starożytne Ateny nie były dla nich wzorem, ale ostrzeżeniem. Nowe amerykańskie państwo zostało oparte na nowożytnej koncepcji wolności: konstytucyjnym liberalizmie, a nie na koncepcji antycznej, czyli dyktacie demokratycznej zbiorowości wobec jednostki.
Jak podkreśla Giovanni Sartori, wybitny współczesny badacz demokracji, im bardziej są podkopywane zdobycze konstytucyjnego liberalizmu, "tym bardziej zbliżamy się do rozwiązania - które w końcu przyjęli Grecy i które stało się powodem upadku ich państw - polegającego na podporządkowaniu ludzi prawom tak łatwo zmieniającym się, że nie zapewniającym już żadnej ochrony". Czy to ostrzeżenie nie brzmi znajomo wobec postępującej inflacji prawa w Polsce?
Surówka z Wiejskiej
U podłoża tego legislacyjnego zalewu tkwi chyba - oprócz drugiego - trzecie wierzenie, a mianowicie, że pracę parlamentu należy oceniać tym lepiej, im więcej wyprodukuje on ustaw. Ten sąd może być pokłosiem czasów socjalizmu, kiedy to huty oceniano według ilości wyprodukowanej surówki, a kopalnie na podstawie tonażu wydobytego węgla (z kamieniem). Godzi się więc przypomnieć, że już Tacyt narzekał: "Tak jak kiedyś cierpieliśmy z powodu zbrodni, tak teraz cierpimy z powodu praw. Im bardziej skorumpowana jest Republika, tym liczniejsze są jej prawa".
Idea nieograniczonej władzy większości jest nie do pogodzenia z zasadą podziału władz i koncepcją rządów prawa, wykraczającą poza formalną poprawność stanowionych przepisów i zawierającą elementy tego, co nazywa się prawem natury czy zasadami sprawiedliwości. Zwolennik nieograniczonej demokracji nie może się więc godzić na istnienie niezależnych od parlamentu instytucji, a nawet na to, by uchwalona wcześniej konstytucja zabraniała mu uchwalania dowolnych ustaw. I to widać dość jaskrawo w praktyce politycznej ostatnich lat.
Udawanie Greka
Inne wierzenie, które daje się wyczytać z wielu wypowiedzi i czynów, głosi, że władza demokratyczna nie musi (lub nie może) być ograniczona, czyli - mówiąc prościej - jeśli władza pochodzi z wyboru, to może zrobić wszystko; demokratyczne pochodzenie uświęca jej działania. Tu docieramy do sedna wielowiekowej dyskusji o naturze władzy i prawa, która niekoniecznie jest znana wszystkim zwolennikom tego wierzenia. Niektórzy mogą nie wiedzieć, że mówią prozą, a raczej greką, to znaczy mogą nie zdawać sobie sprawy, że głoszą ideę demokracji ateńskiej. W starożytnych Atenach głównym prawem i obowiązkiem obywateli było uczestnictwo w zgromadzeniu, które miało nieograniczone uprawnienia wobec każdego z nich. Wolność indywidualna, rozumiana w sposób elementarny jako ochrona przed arbitralną władzą, była więc skrajnie ograniczona. Zwrócił na to uwagę wybitny francuski myśliciel Benjamin Constant w słynnym eseju "O wolności starożytnych i nowożytnych". Ateńskie zgromadzenie ferowało wyroki na stadionie. Platon podkreślał, że w ateńskiej demokracji nie liczyła się prawda, lecz opinia większości, często wahająca się pod wpływem falujących nastrojów lub przemówień demagogów (notabene to określenie wywodzi się właśnie ze starożytnej Grecji).
Twórcy amerykańskiej konstytucji dążyli przede wszystkim do dużego zakresu i silnej ochrony indywidualnych wolności przed tyranią demokratycznej większości. Starożytne Ateny nie były dla nich wzorem, ale ostrzeżeniem. Nowe amerykańskie państwo zostało oparte na nowożytnej koncepcji wolności: konstytucyjnym liberalizmie, a nie na koncepcji antycznej, czyli dyktacie demokratycznej zbiorowości wobec jednostki.
Jak podkreśla Giovanni Sartori, wybitny współczesny badacz demokracji, im bardziej są podkopywane zdobycze konstytucyjnego liberalizmu, "tym bardziej zbliżamy się do rozwiązania - które w końcu przyjęli Grecy i które stało się powodem upadku ich państw - polegającego na podporządkowaniu ludzi prawom tak łatwo zmieniającym się, że nie zapewniającym już żadnej ochrony". Czy to ostrzeżenie nie brzmi znajomo wobec postępującej inflacji prawa w Polsce?
Surówka z Wiejskiej
U podłoża tego legislacyjnego zalewu tkwi chyba - oprócz drugiego - trzecie wierzenie, a mianowicie, że pracę parlamentu należy oceniać tym lepiej, im więcej wyprodukuje on ustaw. Ten sąd może być pokłosiem czasów socjalizmu, kiedy to huty oceniano według ilości wyprodukowanej surówki, a kopalnie na podstawie tonażu wydobytego węgla (z kamieniem). Godzi się więc przypomnieć, że już Tacyt narzekał: "Tak jak kiedyś cierpieliśmy z powodu zbrodni, tak teraz cierpimy z powodu praw. Im bardziej skorumpowana jest Republika, tym liczniejsze są jej prawa".
Idea nieograniczonej władzy większości jest nie do pogodzenia z zasadą podziału władz i koncepcją rządów prawa, wykraczającą poza formalną poprawność stanowionych przepisów i zawierającą elementy tego, co nazywa się prawem natury czy zasadami sprawiedliwości. Zwolennik nieograniczonej demokracji nie może się więc godzić na istnienie niezależnych od parlamentu instytucji, a nawet na to, by uchwalona wcześniej konstytucja zabraniała mu uchwalania dowolnych ustaw. I to widać dość jaskrawo w praktyce politycznej ostatnich lat.
Więcej możesz przeczytać w 5/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.