Kluczem do afery grupy trzymającej władzę może być "okrągły stół"
Nie ma już afery Rywina, jest sprawa grupy trzymającej władzę (GTW). Taka jest podstawowa konkluzja z raportów członków sejmowej komisji śledczej. Można mówić o dwóch kręgach władzy w GTW. Pierwszy, wewnętrzny, jest złożony ze znanych bohaterów przesłuchań przed sejmową komisją: Jakubowskiej, Kwiatkowskiego, Czarzastego i Nikolskiego. To ich posłańcem był - jak się okazuje - wyjątkowo naiwny i bezradny Lew Rywin, niespełniony kandydat na prezesa Polsatu. Wszystko wskazuje na to, że został przez nich użyty, choć sądził, iż występuje jako emisariusz przywództwa SLD, a nie grupki wpływowych politycznych biznesmenów.
Każda z osób z wewnętrznego kręgu GTW ma odmienne polityczne zakorzenienie. Aleksandra Jakubowska od lat należy do najbliższego kręgu współpracowników Leszka Millera. Podobnie jak Lech Nikolski. Z kolei Włodzimierz Czarzasty i Robert Kwiatkowski wywodzą się z obozu prezydenckiego. Wewnętrzny krąg GTW miał swoich licznych współpracowników: dyrektorów biur, urzędników, prawników. Chciał wyciągnąć od Agory pieniądze w zamian za korzystne zapisy w ustawie medialnej. Nie jest jasne, komu miały być te pieniądze przekazane. Możemy przypuszczać, że środki te byłyby kapitałem grupy medialnej związanej z SLD. Nie wiemy, czy wewnętrzny krąg działał z własnej inicjatywy, czy też miał możnych protektorów.
Grupa trzymająca władzę chciała wciągnąć do korupcyjnej gry Agorę, uprzywilejowując ją zarazem w negocjacjach z rządem. Nie sposób rozstrzygnąć, czy Agora weszła w tę grę, czy nie, pewne jest zaś - sądząc na podstawie raportów - że korzystała ze swej szczególnej pozycji i sympatii Millera dla Michnika.
Korupcyjny układ na szczytach władzy
Choć komisji nie udało się wskazać w sposób nie budzący dyskusji rzeczywistych mocodawców Rywina, udało jej się wskazać i udowodnić, że korupcyjny układ współtworzyły osoby z najwyższych szczebli władzy. Nie tylko tolerowały one zaistniałą sytuację (vide: dopuszczenie pod obrady Rady Ministrów niedopracowanej ustawy czy też jej zdejmowanie z posiedzenia na życzenie Adama Michnika), ale także zbagatelizowały doniesienie o ofercie korupcyjnej. Premier i prezydent, minister sprawiedliwości, a nawet zwykle czujny szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z góry uznali, że rzecz jest absurdalna. Albo wykazali się naiwnością, albo nie chcieli przyjąć do wiadomości faktów. Naiwnością dlatego, że uwierzyli w zapewnienia swoich zaufanych pracowników. W tym sensie powstał grunt sprzyjający nieczytelnym układom i korupcyjnej grze. Niektórzy mogą twierdzić, że wręcz dostali oni ochronę.
Grupa trzymająca władzę była zanurzona w czymś, co bywa określane "towarzystwem". Do grudnia 2002 r., do czasu opublikowania informacji w "Gazecie Wyborczej", o sprawie wiedziały setki osób, była przedmiotem plotek i salonowych gier. Wywoływała oburzenie, zadziwienie, ale nie faktyczny sprzeciw. Nikt nie odważył się (poza notką we "Wprost") sprawy upublicznić, o uruchomieniu procedur prawnych nie wspominając. Towarzystwo traktowało opowiadaną przez Michnika historię jako być może poważny incydent, ale będący zwykłą częścią życia towarzyskiego. To była jedna z wielu afer, jedna z wielu sensacji.
Opinia publiczna raz jeszcze mogła się utwierdzić w przekonaniu, że są jacyś "oni", spotykający się w tych samych salonach, wspólnie ględzący i robiący interesy. Owi "oni" mogli się nie liczyć z prawem, dopuszczać krzywoprzysięstwa, porozumiewać ponad podziałami politycznymi i biografiami. Tu wszystko było możliwe i nic - do wybuchu afery medialnej - nie było w stanie ich oburzyć, zniesmaczyć, zaszokować.
Twardy dysk kontra miękki kręgosłup
Zmowę półszeptów przerwała "Gazeta Wyborcza", ale dlaczego dopiero po pół roku? Dlaczego redakcja dziennika zdecydowała się uruchomić lawinę, która pociągnęła wszystkich zainteresowanych? Wbrew wielu obawom sejmowej komisji udało się zgromadzić olbrzymią ilość informacji i poruszyć opinię publiczną. Billingi wygrały z zeznaniami, informacje z twardych dysków z zeznaniami składanymi pod przysięgą. Kontrola publiczna okazała się skuteczniejsza niż kontrola wymiaru sprawiedliwości. Znalazło się kilka osób poważnie pojmujących swoją polityczną odpowiedzialność.
Ustalenia trwającego obecnie procesu Lwa Rywina stoją w jawnej sprzeczności z tym, do czego dochodzi komisja śledcza i na co wskazują zebrane przez nią materiały. Można więc pytać, kto w prokuraturze tak szybko zamknął sprawę, ograniczając akt oskarżenia tylko do Rywina. Można pytać, czy po jej zakończeniu śledztwo prokuratorskie zostanie wznowione i czy lista podejrzanych zostanie wydłużona. Kto wreszcie znajdzie się na tej liście? Czy tylko "banda czworga", czy też jej współpracownicy? Co z najwyższymi urzędnikami państwowymi ponoszącymi odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu? Prokuratura zachowuje się nie tylko wstrzemięźliwie, ale boi się także (i nie dziwota) całej sprawy, będąc zapewne politycznie uzależniona od władz państwa.
Wyrok opinii publicznej
Nie znamy opinii wszystkich członków komisji śledczej. Jednomyślność co do podstawowych faktów ustalonych przez Nałęcza i Rokitę dodawałaby ostatecznemu raportowi wiarygodności i byłaby wyrazem ponadpartyjnej i ponadpolitycznej odpowiedzialności. Jeśli jednak członkowie komisji zaczną się kłócić o fakty, a nie tylko interpretacje, kierownictwo SLD i osoby wskazane przez komisję będą mogły wykpiwać ustalenia, nazywając je groteską bądź scenariuszem do zabawnej powieści w stylu political fiction. Reakcja premiera jest wyjątkowo niezrozumiała, wręcz oburzająca. Nazwanie ogłoszonych raportów kompromitacją świadczy o tym, że on nadal wspiera grupę trzymającą władzę, że nie czuje się już za nic odpowiedzialny i nie poczuwa się do winy.
Nawet taka próba obrony i zrzucania z siebie odpowiedzialności niewiele jednak przyniesie. Wszak liczy się przede wszystkim wiarygodność moralna i polityczna osób z kręgów władzy. O owej wiarygodności mają prawo wypowiadać się nie tylko sąd, gremia partyjne, ale głównie opinia publiczna, wyborcy. Oczyszczenie państwa z korupcji, ukrytych machinacji władzy musi się dokonywać przy otwartej kurtynie. Jawność życia publicznego jest w tym wypadku wartością, która nie może podlegać jakimkolwiek ograniczeniom. Opinia publiczna wydała już swój werdykt. Wystarczy zajrzeć do dowolnego portalu internetowego, pogadać z ludźmi, przeanalizować wyniki sondaży.
Zatrzymana transformacja ustrojowa
W sprawie grupy trzymającej władzę nie chodzi jedynie o szukanie winnych, wyroki i "krew na pierwszych stronach gazet". Najważniejsze jest ustalenie, jak do tego mogło dojść, jak to się stało, że państwo, a dokładniej część jego wysokich urzędników, zarządza niejawną sferą mrocznych interesów. Czy jest to sprawa samej formacji, która z dnia na dzień zamieniła się z partii twardogłowych komunistów w partię cyników i biznesowych wspólników, czy też Rzeczpospolita w jej obecnym wydaniu stwarza wyjątkowo dogodną przestrzeń dla takiego stylu sprawowania władzy? Odpowiedź pozytywna na pierwsze z tych stwierdzeń nie wyklucza odpowiedzi pozytywnej na drugie. SLD ciężko pracuje na swą polityczną klęskę i już nic tego upadku nie może zatrzymać. Ani towarzyszka Banach, ani pan Manicki. Jeśli jednak przyjmiemy, że to państwo ze swymi prawami, instytucjami, kulturą polityczną i organizacyjną jest pożywką dla korupcji, przechwytywania instytucji państwowych przez partie, żerowiskiem aparatczyków różnej maści, to sytuacja wymaga reform radykalnych. Odsunięcie od władzy SLD i staranne pozamiatanie po nich to za mało.
Socjologowie twierdzą, że mamy do czynienia z procesem zatrzymanej transformacji ustrojowej i ekonomicznej. Twierdzą, że zasadniczy konflikt w Polsce ma charakter polityczny i że dla większości ludzi jest to konflikt między państwem (klasą polityczną) a obywatelami. Jeżeli tak się rzeczy mają, to najbliższe wybory nie mogą oznaczać tylko wymiany elit politycznych na różnych poziomach władzy, ale muszą być wyborami dotyczącymi sposobu funkcjonowania państwa i ponownego uruchomienia procesu transformacyjnego. Diagnozy kryzysu podzielają niemal wszystkie partie, nie wyłączając Samoobrony. Pozostają dwa pytania: czy powstanie wystarczająco silna koalicja transformacyjna i czy wyborcy ją odnajdą pośród partii rywalizujących o głosy?
Najciekawsze okażą się wnioski, jakie wyciągną z całej sprawy politycy, opinia publiczna, prawnicy. Jedno zdaje się pewne: historia po 1989 r. będzie pisana od "okrągłego stołu" do afery grupy trzymającej władzę. Być może coś łączy oba te wydarzenia, ale tego jeszcze nie wiemy.
Paweł Śpiewak
Więcej możesz przeczytać w 11/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.