Jeremi Przybora stworzył świat, który stał się azylem dla kilku pokoleń Polaków
Dobrowolnie, wskutek życzliwej perswazji przyjaciela, opuściłem piedestał, przykrość odczutą z tego powodu osłodziła mi świadomość, iż jestem pod tym względem osobą wyjątkową, a może nawet pierwszą w dziejach świata, która postąpiła w ten sposób" - napisał Jeremi Przybora w zakończeniu "Listu z piedestału". Piedestał nie wchodził w grę. Przyjaciel zaś był obecny prawie zawsze. W "Listach z podróży" i na Kraniaka róg Dziwalewicza. Kameralnie, dyskretnie, nie narzucając się nikomu, Jeremi Przybora zawładnął, mając u boku Jerzego Wasowskiego, licznym gronem rodaków. Poddali się bez oporu. Życzył im luźnych tramwajów, wytwornej konfekcji, obdarzania się wzajem uśmiechem, uczciwością oraz czystością, bo wymyć się mieli. Ojczyzno kochana! Już czas na sen... Połączył wzniosłe z przyziemnym.
W służbie polszczyzny
Panu Jeremiemu udało się zestawiać w logiczną całość słowa, których wydawało się połączyć nie sposób. Od razu też, acz niepostrzeżenie, zjawiały się pomiędzy nimi przyzwalające uśmiechy i przesyłane gestem pocałunki. Wyobraźnia uruchamiała się sama. Słowa, które zapisywał podczas pracy samotniczej, przypisane postaciom kreowanym przez najwybitniejszych aktorów: Irenę Kwiatkowską, Barbarę Krafftównę, Kalinę Jędrusik, Wiesława Michnikowskiego, Wiesława Gołasa, Edwarda Dziewońskiego i Mieczysława Czechowicza (że tylko ci najczęściej w Kabarecie Starszych Panów goszczący zostaną wymienieni), pozwalały im tworzyć świat, któremu w większości poddawali się widzowie.
I wszystko to w polszczyźnie. Tej szeleszczącej, zgrzytającej, opornej ponoć szczególnie w piosence. Dzięki niemu zaś zniewalająco kuszącej podtekstami. Nie tylko męsko-damskimi. "Pełniłem służbę spikerską" - sformułowanie niedzisiejsze. Pojawiło się podczas rozmowy niespodziewanie. Naturalne dla pana Jeremiego. Oczywiste. Należał przecież do innego pokolenia. Pełnił służbę przed mikrofonami Polskiego Radia we wrześniu 1939 r. oraz podczas powstania warszawskiego. Obowiązek jest niezależny od poczucia humoru. Tym obdarzał nas szczodrze. Dorzucał pointę daleką od dosłowności. Umykała w poezję, wodząc na manowce nieustannie poszerzanej przez pana Jeremiego naszej skromnej wyobraźni.
Eksterytorialna kraina
"Pokrzywy nad Brdą" - audycja satyryczna w powojennej Rozgłośni Pomorskiej dała początek rozlicznym ekscesom Jeremiego Przybory na niwie rozbawiania Polaków. Już w stolicy powstały cykle "My z przyjacielem", "Tryptyk", "Listy z podróży", a od 1948 r. do 1958 r. teatrzyk "Eterek". Do tego teksty piosenek, skeczy i monologów pisane do kabaretów Wagabunda i Szpak. I już przez cały ten czas współpraca z Jerzym Wasowskim.
"Dobrze, że jest w pana książce o kabarecie tyle o Jerzym" - od tego zaczęła się nasza rozmowa. Mógł mówić o sobie, dzielić zasługi, podkreślać dokonania. Najważniejszy okazał się jednak Starszy Pan A, niesłusznie pomijany przy różnych okazjach według Pana B. Jeremi Przybora opowiadał o swoim Przyjacielu. Tak naprawdę wtedy zrozumiałem, jakim autorytetem był pan Jerzy. Jaką estymą darzył go pan Jeremi. I jak bardzo niemodnym pozostał Starszym Panem w tym pomijaniu własnej osoby. Luka w pamięci, którą służył w rozmowie, okazywała się pozorna. Była przy tym niezwykle inspirująca. To określenie stworzone na poczekaniu urzekało. Miało w sobie wyrozumiałość dla spraw nieistotnych. W tym dla czasu, który upłynął.
Kabaret był schronieniem przed samotnością. Każdy jego bohater miał pod ręką dwóch Starszych Panów, przed którymi mógł swobodnie otworzyć serce. Nie byli oni może zbyt skuteczni w działaniu, ale w intencjach nieograniczenie życzliwi. No, a sami mieli siebie nawzajem. Ten nastrój generalnej gotowości do wysłuchania bliźniego i przejęcia się jego sprawami udzielał się odbiorcy i zyskiwał sobie jego sympatię. Tak pan Jeremi opisał najsłynniejszą polską produkcję telewizyjną (istnieje także radiowa wersja), którą wymyślił w samotności, a współtworzył z Przyjacielem - Kabaret Starszych Panów. Fragment o wysłuchaniu bliźniego zderzony z ekranem telewizora, sterującym dzięki pilotowi większością podglądaczy, odsłania przepaść dzielącą nas dziś od świata Starszego Pana. Paradoksalnie eksterytorialna kraina, której drzwi nam uchylił, kraina właściwego zachowania i wychowania, pewnych norm i obyczajów łączy coraz młodsze pokolenia z przeszłością o wiele bardziej niż traktowana intelektualnie, wymóżdżona z wartości tzw. poważna historia.
W ostępach wyobrażni
Spłycił i uprzystępnił - z właściwym sobie dystansem uzupełnił tytuł "Balladyny 68" tym określeniem. Posługiwał się najtrudniejszą, najsubtelniejszą formą - pastiszem. Wplótł filozofię Spinozy w piosenkę, Hamleta przemienił w Gburleta, a opisując losy Medei, odbył drep do Teb. Zawodowy warsztat piórem piszącego zawiódł go na najtrudniejszą ze ścieżek - prostoty. Wątki literackie odkrywane w jego tekstach dyskretnie zaświadczają o wiedzy i oczytaniu. Niemodny to był pan.
Teraz pozostało nam, uwiedzonym w ostępy wyobraźni pana Jeremiego, odwiedzać tych, których pozostawił: Mecenasa Bidesa, Prezesa Gaziemca, Kontradmirała Sadzawkę, Niedużego i Dosmucacza. Wpaść do Charkowa Trybunalskiego lub starosłowiańskiego Prałacina. Oko nacieszyć Chruśniakiem, Dziubkoskaczkiem, Antylopą Gó lub Kazuarem-Pisuarem, posilając się przy tym Kalaciejką lub Nasturmiodorem. Uśmiech pojawi się mimowolnie. Odpoczniemy.
Nie mogę jednak powstrzymać się od przywołania pewnego wspomnienia Marii Wasowskiej. Podczas wspólnych z panem Jeremim odwiedzin u zaprzyjaźnionych młodych ludzi utyskiwała na uwierającą rzeczywistość. Atakowała temat ów z pasją, ale została powstrzymana przez pana Jeremiego, który powiedział: "Mania, uspokój się. My jesteśmy tylko margines". Pozostaje wierzyć, że krąg przypisanych do sfery wywołanej przez Jeremiego Przyborę na styku słów, które z taką maestrią składał, nie będzie marginesem. Obejmie kolejnych...
W służbie polszczyzny
Panu Jeremiemu udało się zestawiać w logiczną całość słowa, których wydawało się połączyć nie sposób. Od razu też, acz niepostrzeżenie, zjawiały się pomiędzy nimi przyzwalające uśmiechy i przesyłane gestem pocałunki. Wyobraźnia uruchamiała się sama. Słowa, które zapisywał podczas pracy samotniczej, przypisane postaciom kreowanym przez najwybitniejszych aktorów: Irenę Kwiatkowską, Barbarę Krafftównę, Kalinę Jędrusik, Wiesława Michnikowskiego, Wiesława Gołasa, Edwarda Dziewońskiego i Mieczysława Czechowicza (że tylko ci najczęściej w Kabarecie Starszych Panów goszczący zostaną wymienieni), pozwalały im tworzyć świat, któremu w większości poddawali się widzowie.
I wszystko to w polszczyźnie. Tej szeleszczącej, zgrzytającej, opornej ponoć szczególnie w piosence. Dzięki niemu zaś zniewalająco kuszącej podtekstami. Nie tylko męsko-damskimi. "Pełniłem służbę spikerską" - sformułowanie niedzisiejsze. Pojawiło się podczas rozmowy niespodziewanie. Naturalne dla pana Jeremiego. Oczywiste. Należał przecież do innego pokolenia. Pełnił służbę przed mikrofonami Polskiego Radia we wrześniu 1939 r. oraz podczas powstania warszawskiego. Obowiązek jest niezależny od poczucia humoru. Tym obdarzał nas szczodrze. Dorzucał pointę daleką od dosłowności. Umykała w poezję, wodząc na manowce nieustannie poszerzanej przez pana Jeremiego naszej skromnej wyobraźni.
Eksterytorialna kraina
"Pokrzywy nad Brdą" - audycja satyryczna w powojennej Rozgłośni Pomorskiej dała początek rozlicznym ekscesom Jeremiego Przybory na niwie rozbawiania Polaków. Już w stolicy powstały cykle "My z przyjacielem", "Tryptyk", "Listy z podróży", a od 1948 r. do 1958 r. teatrzyk "Eterek". Do tego teksty piosenek, skeczy i monologów pisane do kabaretów Wagabunda i Szpak. I już przez cały ten czas współpraca z Jerzym Wasowskim.
"Dobrze, że jest w pana książce o kabarecie tyle o Jerzym" - od tego zaczęła się nasza rozmowa. Mógł mówić o sobie, dzielić zasługi, podkreślać dokonania. Najważniejszy okazał się jednak Starszy Pan A, niesłusznie pomijany przy różnych okazjach według Pana B. Jeremi Przybora opowiadał o swoim Przyjacielu. Tak naprawdę wtedy zrozumiałem, jakim autorytetem był pan Jerzy. Jaką estymą darzył go pan Jeremi. I jak bardzo niemodnym pozostał Starszym Panem w tym pomijaniu własnej osoby. Luka w pamięci, którą służył w rozmowie, okazywała się pozorna. Była przy tym niezwykle inspirująca. To określenie stworzone na poczekaniu urzekało. Miało w sobie wyrozumiałość dla spraw nieistotnych. W tym dla czasu, który upłynął.
Kabaret był schronieniem przed samotnością. Każdy jego bohater miał pod ręką dwóch Starszych Panów, przed którymi mógł swobodnie otworzyć serce. Nie byli oni może zbyt skuteczni w działaniu, ale w intencjach nieograniczenie życzliwi. No, a sami mieli siebie nawzajem. Ten nastrój generalnej gotowości do wysłuchania bliźniego i przejęcia się jego sprawami udzielał się odbiorcy i zyskiwał sobie jego sympatię. Tak pan Jeremi opisał najsłynniejszą polską produkcję telewizyjną (istnieje także radiowa wersja), którą wymyślił w samotności, a współtworzył z Przyjacielem - Kabaret Starszych Panów. Fragment o wysłuchaniu bliźniego zderzony z ekranem telewizora, sterującym dzięki pilotowi większością podglądaczy, odsłania przepaść dzielącą nas dziś od świata Starszego Pana. Paradoksalnie eksterytorialna kraina, której drzwi nam uchylił, kraina właściwego zachowania i wychowania, pewnych norm i obyczajów łączy coraz młodsze pokolenia z przeszłością o wiele bardziej niż traktowana intelektualnie, wymóżdżona z wartości tzw. poważna historia.
W ostępach wyobrażni
Spłycił i uprzystępnił - z właściwym sobie dystansem uzupełnił tytuł "Balladyny 68" tym określeniem. Posługiwał się najtrudniejszą, najsubtelniejszą formą - pastiszem. Wplótł filozofię Spinozy w piosenkę, Hamleta przemienił w Gburleta, a opisując losy Medei, odbył drep do Teb. Zawodowy warsztat piórem piszącego zawiódł go na najtrudniejszą ze ścieżek - prostoty. Wątki literackie odkrywane w jego tekstach dyskretnie zaświadczają o wiedzy i oczytaniu. Niemodny to był pan.
Teraz pozostało nam, uwiedzonym w ostępy wyobraźni pana Jeremiego, odwiedzać tych, których pozostawił: Mecenasa Bidesa, Prezesa Gaziemca, Kontradmirała Sadzawkę, Niedużego i Dosmucacza. Wpaść do Charkowa Trybunalskiego lub starosłowiańskiego Prałacina. Oko nacieszyć Chruśniakiem, Dziubkoskaczkiem, Antylopą Gó lub Kazuarem-Pisuarem, posilając się przy tym Kalaciejką lub Nasturmiodorem. Uśmiech pojawi się mimowolnie. Odpoczniemy.
Nie mogę jednak powstrzymać się od przywołania pewnego wspomnienia Marii Wasowskiej. Podczas wspólnych z panem Jeremim odwiedzin u zaprzyjaźnionych młodych ludzi utyskiwała na uwierającą rzeczywistość. Atakowała temat ów z pasją, ale została powstrzymana przez pana Jeremiego, który powiedział: "Mania, uspokój się. My jesteśmy tylko margines". Pozostaje wierzyć, że krąg przypisanych do sfery wywołanej przez Jeremiego Przyborę na styku słów, które z taką maestrią składał, nie będzie marginesem. Obejmie kolejnych...
Więcej możesz przeczytać w 11/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.