Najnudniejszą od czasu, gdy kino przestało być nieme, nazwano tegoroczną galę oscarową - Marta Fita-Czuchnowska z Hollywood.
W Biltmore ogłoszono stan wyjątkowy. Policyjne barykady zamknęły większość ulic. Biltmore to hotel w centrum Los Angeles, gdzie przed rozdaniem nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej mieszkało wielu gości oscarowej gali oraz setki reporterów. Kiedy trzy dni później w tym samym hotelu zatrzymał się prezydent George Bush, tylko obecność policyjnych psów w lobby wskazywała na przyjazd ważnego gościa. Czyżby dla Kalifornijczyków zamach na prezydenta Stanów Zjednoczonych był mniejszą tragedią niż napaść na gwiazdę filmową? Przy okazji żartowano, że dla dobra Ameryki być może głowa państwa powinna występować publicznie w kosztownych kreacjach i biżuterii za miliony dolarów, bo wtedy domy mody i jubilerzy zapewniliby prezydentowi przyzwoitą ochronę.
Chociaż "New York Times" po raz kolejny okrzyknął oscarową galę najbardziej trywialnym wydarzeniem kultury masowej, Kalifornia nie pozwala deprecjonować swojego najważniejszego święta, choć w coraz większym stopniu staje się ono raczej festiwalem mody.
Bogactwo naturalne Charlize
Mianem karłowatych "reklamowych hobbitów" określa przemysł reklamowy wybory prezydenckie oraz ważne wydarzenia sportowe w zestawieniu z nocą Oscarów. Transmisja z tegorocznej uroczystości dotarła do 43,5 mln Amerykanów. Telewizyjny zasięg tego wydarzenia winduje ceny reklam do astronomicznego poziomu: cena 30-sekundowego spotu wynosi 2,5 mln USD! Jeśli doliczyć koszty produkcji reklam i częstotliwość ich pokazywania, podczas gali firmy wydają na reklamę ponad 100 mln USD.
W ślady firm idą państwa. Tegoroczny zwycięzca "Władca pierścieni. Powrót króla" okazał się skarbem narodowym Nowej Zelandii. Rząd tego kraju przeznaczył na promocję filmu 4 mln USD w nadziei, że sukces trylogii Petera Jacksona wypromuje wyspę. Minister Mike Hodgsen, który został specjalnym chargé d'affaires do spraw "Władcy pierścieni", wyznał prasie, że jego zadaniem jest "wyciągnięcie maksymalnych korzyści z popularności filmu na rzecz rozwoju turystyki i przemysłu filmowego w Nowej Zelandii". Podobnie jest z Charlize Theron (laureatką w kategorii "główna rola żeńska"), którą rząd Republiki Południowej Afryki okrzyknął "największym bogactwem naturalnym" kraju. Prezydent Thabo Mbeki powiedział, że Charlize to "czyste złoto". Z gwiazdą chce się spotkać Nelson Mandela, poprzedni prezydent RPA. Po tegorocznych Oscarach przestał być najpopularniejszym na świecie obywatelem swego kraju. Jak na ironię, w rodzinnym mieście pięknej Charlize kina nie wyświetlają filmu "Monster", gdyż tamtejsi dystrybutorzy uznali go za niszowy.
Kłódka dla gwiazdy
Przemysł haute couture traktuje Oscary z równą powagą jak otwarcie sezonu w Paryżu, Londynie czy Mediolanie. Aby się upewnić, że gwiazdy będą lojalne wobec swoich designerów, projektanci zainwestowali miliony dolarów w roczne kontrakty. W żargonie branży taki kontrakt nazywa się "kłódką", co oznacza, że dom mody ma wyłączność na ubieranie gwiazdy. W ten sposób na przykład Renée Zellweger nie tylko jest zobowiązana nosić kreacje od Herrery, ale też przy każdej nadarzającej się okazji musi publicznie podawać nazwę marki. Z kolei Adrien Brody, ubiegłoroczny laureat Oscara za rolę w "Pianiście", występuje tylko w strojach Ermenegildo Zegny.
Wkurzony Murray
Tegoroczne Oscary okazały się najmniej fascynujące dla krytyków i publiczności. Zwycięstwo "Władcy pierścieni" uznano za "oczywiste, przewidywalne i nudne", a samą ceremonię za usypiającą. Nieco emocji wzbudził tylko werdykt w kategorii "najlepsza pierwszoplanowa rola męska". Bill Murray, wyróżniony wcześniej Złotym Globem i brytyjską nagrodą Bafta za rolę w "Między słowami", nie umiał zachować pokerowej twarzy, gdy okazało się, że statuetka wędruje do rąk Seana Penna. Z przecieków wiadomo, że 53-letni Murray po zakończeniu ceremonii zrobił organizatorom karczemną awanturę, krzycząc, że gdyby wcześniej wiedział, jak to się skończy, jego noga nie postałaby w Kodak Theatre.
Tegoroczną galę cechowała wyjątkowa polityczna poprawność. Nie było nieobyczajnych gestów i pocałunków, żadnych otwartych deklaracji politycznych, które towarzyszyły zeszłorocznym Oscarom. Jedynie niepoprawny Sean Penn ośmielił się napomknąć, że "nie ma najlepszego aktora, tak jak nie było broni masowej zagłady" (w domyśle - w Iraku). Zaś Errol Morris, nagrodzony Oscarem za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny, powiedział, że Stany Zjednoczone wpadły do takiej samej "króliczej nory" jak kiedyś w Wietnamie. Przeciwnikom polityki Białego Domu odwaga wróciła dopiero za kulisami. Tim Robbins, świeżo upieczony laureat w kategorii "najlepsza męska rola drugoplanowa", wezwał, by nie głosować na George'a Busha w zbliżających się wyborach prezydenckich.
Wielka nuda
Bezwzględna dominacja "Władcy pierścieni" oraz brak obyczajowych i politycznych ekscesów sprawiły, że tegoroczną galę okrzyknięto "najnudniejszą od czasu, gdy kino przestało być nieme". Za jedyny przełom uznano nową tendencję, tyle że nie w kinie, lecz w haute
couture: w tym sezonie czerń jest out, a biel - en vogue. Najbardziej sfrustrowani krytycy wystąpili z propozycją, by wrócić do tradycji, która obowiązywała przez pierwsze 15 lat przyznawania Oscarów. Do 1944 r. rozdawano je podczas serii kameralnych bankietów, nad półmiskami kawioru i pieczenią z jagnięciny. Trudno jednak przypuszczać, by Los Angeles, które kocha swoją galę i chroni ją staranniej niż głowę państwa, poważnie potraktowało ten pomysł.
Chociaż "New York Times" po raz kolejny okrzyknął oscarową galę najbardziej trywialnym wydarzeniem kultury masowej, Kalifornia nie pozwala deprecjonować swojego najważniejszego święta, choć w coraz większym stopniu staje się ono raczej festiwalem mody.
Bogactwo naturalne Charlize
Mianem karłowatych "reklamowych hobbitów" określa przemysł reklamowy wybory prezydenckie oraz ważne wydarzenia sportowe w zestawieniu z nocą Oscarów. Transmisja z tegorocznej uroczystości dotarła do 43,5 mln Amerykanów. Telewizyjny zasięg tego wydarzenia winduje ceny reklam do astronomicznego poziomu: cena 30-sekundowego spotu wynosi 2,5 mln USD! Jeśli doliczyć koszty produkcji reklam i częstotliwość ich pokazywania, podczas gali firmy wydają na reklamę ponad 100 mln USD.
W ślady firm idą państwa. Tegoroczny zwycięzca "Władca pierścieni. Powrót króla" okazał się skarbem narodowym Nowej Zelandii. Rząd tego kraju przeznaczył na promocję filmu 4 mln USD w nadziei, że sukces trylogii Petera Jacksona wypromuje wyspę. Minister Mike Hodgsen, który został specjalnym chargé d'affaires do spraw "Władcy pierścieni", wyznał prasie, że jego zadaniem jest "wyciągnięcie maksymalnych korzyści z popularności filmu na rzecz rozwoju turystyki i przemysłu filmowego w Nowej Zelandii". Podobnie jest z Charlize Theron (laureatką w kategorii "główna rola żeńska"), którą rząd Republiki Południowej Afryki okrzyknął "największym bogactwem naturalnym" kraju. Prezydent Thabo Mbeki powiedział, że Charlize to "czyste złoto". Z gwiazdą chce się spotkać Nelson Mandela, poprzedni prezydent RPA. Po tegorocznych Oscarach przestał być najpopularniejszym na świecie obywatelem swego kraju. Jak na ironię, w rodzinnym mieście pięknej Charlize kina nie wyświetlają filmu "Monster", gdyż tamtejsi dystrybutorzy uznali go za niszowy.
Kłódka dla gwiazdy
Przemysł haute couture traktuje Oscary z równą powagą jak otwarcie sezonu w Paryżu, Londynie czy Mediolanie. Aby się upewnić, że gwiazdy będą lojalne wobec swoich designerów, projektanci zainwestowali miliony dolarów w roczne kontrakty. W żargonie branży taki kontrakt nazywa się "kłódką", co oznacza, że dom mody ma wyłączność na ubieranie gwiazdy. W ten sposób na przykład Renée Zellweger nie tylko jest zobowiązana nosić kreacje od Herrery, ale też przy każdej nadarzającej się okazji musi publicznie podawać nazwę marki. Z kolei Adrien Brody, ubiegłoroczny laureat Oscara za rolę w "Pianiście", występuje tylko w strojach Ermenegildo Zegny.
Wkurzony Murray
Tegoroczne Oscary okazały się najmniej fascynujące dla krytyków i publiczności. Zwycięstwo "Władcy pierścieni" uznano za "oczywiste, przewidywalne i nudne", a samą ceremonię za usypiającą. Nieco emocji wzbudził tylko werdykt w kategorii "najlepsza pierwszoplanowa rola męska". Bill Murray, wyróżniony wcześniej Złotym Globem i brytyjską nagrodą Bafta za rolę w "Między słowami", nie umiał zachować pokerowej twarzy, gdy okazało się, że statuetka wędruje do rąk Seana Penna. Z przecieków wiadomo, że 53-letni Murray po zakończeniu ceremonii zrobił organizatorom karczemną awanturę, krzycząc, że gdyby wcześniej wiedział, jak to się skończy, jego noga nie postałaby w Kodak Theatre.
Tegoroczną galę cechowała wyjątkowa polityczna poprawność. Nie było nieobyczajnych gestów i pocałunków, żadnych otwartych deklaracji politycznych, które towarzyszyły zeszłorocznym Oscarom. Jedynie niepoprawny Sean Penn ośmielił się napomknąć, że "nie ma najlepszego aktora, tak jak nie było broni masowej zagłady" (w domyśle - w Iraku). Zaś Errol Morris, nagrodzony Oscarem za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny, powiedział, że Stany Zjednoczone wpadły do takiej samej "króliczej nory" jak kiedyś w Wietnamie. Przeciwnikom polityki Białego Domu odwaga wróciła dopiero za kulisami. Tim Robbins, świeżo upieczony laureat w kategorii "najlepsza męska rola drugoplanowa", wezwał, by nie głosować na George'a Busha w zbliżających się wyborach prezydenckich.
Wielka nuda
Bezwzględna dominacja "Władcy pierścieni" oraz brak obyczajowych i politycznych ekscesów sprawiły, że tegoroczną galę okrzyknięto "najnudniejszą od czasu, gdy kino przestało być nieme". Za jedyny przełom uznano nową tendencję, tyle że nie w kinie, lecz w haute
couture: w tym sezonie czerń jest out, a biel - en vogue. Najbardziej sfrustrowani krytycy wystąpili z propozycją, by wrócić do tradycji, która obowiązywała przez pierwsze 15 lat przyznawania Oscarów. Do 1944 r. rozdawano je podczas serii kameralnych bankietów, nad półmiskami kawioru i pieczenią z jagnięciny. Trudno jednak przypuszczać, by Los Angeles, które kocha swoją galę i chroni ją staranniej niż głowę państwa, poważnie potraktowało ten pomysł.
Więcej możesz przeczytać w 11/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.