Dlaczego Polska stała się zadżumioną strefą dla światowych inwestorów
Jan Slota, triumfujący burmistrz słowackiej Žiliny, którą na miejsce lokalizacji nowej fabryki samochodów (wartości około miliarda euro) wybrał 2 marca 2004 r. południowokoreański Hyundai/Kia, chwali się, że obiecał inwestorowi wybudowanie tysiąca mieszkań, kliniki, hali sportowej i dwujęzycznej szkoły. W mieście powstaje elektrownia wodna, która dostarczy firmom tani prąd. W pobliskim Dolnym Hryczowie jest małe lotnisko, które Slota chce rozbudować. Determinacja naszych południowych sąsiadów w walce o zagraniczny kapitał robi wrażenie. Rząd w Bratysławie zobowiązał się nawet do zbudowania w dwa lata 60 km autostrady łączącej stolicę z Žiliną.
Mamy kilkakrotnie mniej kilometrów autostrad per capita niż Słowacja, Czechy lub Węgry, dziurawe ulice, niesolidne koleje i nie uzbrojone działki budowlane. Politycy przyznają, że polskie Kobierzyce, które przegrały rywalizację o fabrykę Hyun-daia z Žiliną, pozbawiła szans właśnie kiepska infrastruktura. Nie dajmy się jednak zwariować! Žilina to prowincjonalne miasto niedaleko polskiej granicy, a z Kobierzyc zaledwie w kwadrans można dojechać do Wrocławia - w końcu sporej metropolii. Według Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIIZ), lokalizacja w Kobierzycach jest jedną z naj-atrakcyjniejszych dla biznesu w Polsce. Zresztą wojewoda dolnośląski również obiecał przedstawicielom Hyundaia wybudowanie koreańskiej szkoły i centrum kultury. Według naszych informatorów, w negocjacjach z Polską Koreańczycy żądali m.in. przedstawienia aktów notarialnych poświadczających, że działki przeznaczone pod zakład należą do gminy Kobierzyce i może ona nimi dysponować. Otrzymali je. Tymczasem burmistrz Žiliny opowiada, że stworzona przez jego miasto i sąsiednie miejscowości spółka zajmie się wkrótce... wykupem działek pod fabrykę od 150 prywatnych właścicieli (oporni mają być bez pardonu wywłaszczani). Dlaczego więc Hyundai odjechał z Polski? - Zbyt silne w Polsce związki zawodowe, zbyt wysokie koszty pracy i podatki - tłumaczą przedstawiciele koreańskiego czebola. Przy takich kryteriach ani Ryszard Pacholik, wójt Kobierzyc, ani jakikolwiek inny polski wójt lub burmistrz nie jest w stanie wygrać ze Slotą z Žiliny. Tymczasem nasi decydenci, tłumacząc przyczyny przegranej w rywalizacji ze Słowakami, ciągle koncentrują się na... bocznicy kolejowej, którą ma Žilina, a której brakuje w Kobierzycach. Słowo "bocznica" jest jak najbardziej na miejscu. Znaleźliśmy się na bocznicy - ale światowych inwestycji.
Koreańska licytacja
Polski rząd zaproponował Hyundaiowi granty i dopłaty z budżetu - na przykład do każdego miejsca pracy, na szkolenia pracowników - w kwocie stu kilkudziesięciu milionów euro (w tym około 70 mln euro w gotówce). Takich korzyści III RP nie obiecała dotychczas żadnemu zagranicznemu inwestorowi (nawet Irlandczycy wyłożyli "tylko" 80 mln euro, by amerykański Intel otworzył w Leixlip fabrykę mikroprocesorów). Ponad 12 miesięcy temu, na początku negocjacji Koreańczycy zapowiadali zatrudnienie w nowej fabryce 4 tys. osób; później mówiono już o 3,5 tys. pracowników; w oficjalnym komunikacie z początku marca deklarują utworzenie 2,4 tys. miejsc pracy. - Biorąc pod uwagę obiecane przez Polskę wsparcie finansowe, jedno miejsce pracy stworzone przez Hyundaia kosztowałoby nasz budżet 50-60 tys. euro - mówi "Wprost" Andrzej Szejna, wiceprezes PAIIZ, który do początku 2004 r. bezpośrednio negocjował z przedstawicielami południowokoreańskiego koncernu (wówczas jako wiceminister gospodarki). Część urzędników MGPiPS sugerowała nam, że wicepremier Hausner był nieco przerażony kosztami, lecz kontynuował walkę o inwestycję ze względów prestiżowych. Łączna wartość zadeklarowanej pomocy publicznej zbliżyła się do cienkiej czerwonej linii 15 proc. wartości inwestycji, czyli górnego pułapu dopuszczonego przez unijne przepisy. Słowacy na pewno nie zaoferowali mniej (niewykluczone, że polski rząd dyskretnie zasugeruje Komisji Europejskiej, by sprawdziła, czy nie przekroczyli oni dopuszczalnych limitów). Koreańczycy wylicytowali wysoko i dla naszych południowych sąsiadów może to być pyrrusowe zwycięstwo. Mimo to nie łudźmy się, że Polska odniosła zwycięstwo moralne, przegrywając tylko przez złoś-liwego arbitra.
Polska za droga
Wiceprezes Hyundaia Dong-Jin Kim w liście do wicepremiera Hausnera wykroczył poza kurtua-zyjną formę i niedwuznacznie wskazał główne powody ostatecznego odrzucenia naszej oferty: zbyt silne w Polsce związki zawodowe, zbyt wysokie koszty pracy i podatki oraz - dopiero na trzecim miejscu - gorsza od słowackiej infrastruktura.
Związki zawodowe przyprawiają o ból głowy każdego inwestora rozważającego przeniesienie części produkcji do Polski. Bynajmniej nie chodzi o ich liczebność (ta od lat maleje), lecz ich faktyczną siłę. - Demonstracje górników czy kolejarzy, którzy skutecznie zmuszali władze do rezygnacji z sensownych reform, utwierdziły zagraniczne koncerny w przekonaniu, że rząd w Warszawie jest słaby i w razie zagrożenia rzuci nawet prywatny biznes na pożarcie - wyjaśnia Maciej Majewski, partner zarządzający w firmie konsultingowej Deloitte.
Jesteśmy też od Słowacji po prostu drożsi. Hyundai jako firma i w Polsce, i na Słowacji płaciłby 19 proc. CIT, ale już jego menedżerowie, zarabiając 50 tys. USD rocznie, u nas zapłaciliby 18,8 tys. USD podatku dochodowego, a za południową granicą - 9,5 tys. USD! To oni podejmowali decyzję o lokalizacji tej inwestycji. Przeciętny miesięczny koszt zatrudnienia pracownika sięga u nas 626 USD, podczas gdy na Słowacji - 390 USD. Horrendalne składki na ZUS (mają wkrótce wzrosnąć!), na ubezpieczenia zdrowotne, PFRON itp. zniechęcają jeszcze bardziej. Do tego dochodzą stawki VAT (u nas podstawowa wynosi 22 proc., na Słowacji - 19 proc., w Czechach - 5 proc. na usługi i 19 proc. na towary) i zabójcza dla wielu branż akcyza. Przytłacza rozmiar polskiej biurokracji. Koszt założenia firmy, liczony jako odsetek PKB, wynosi w Polsce 20,3 proc., na Słowacji - 10,2 proc. a w USA - 0,6 proc.
Jeszcze gorsza jest niepewność co do prawa. Jak dowiedział się "Wprost", przedstawiciele Hyundaia pytali polskich negocjatorów m.in. o sprawę wiążących interpretacji przepisów przez organa administracyjne (by na przykład urzędnicy skarbowi nie mogli co chwila zmieniać wykładni przepisów podatkowych), czego do dziś nie gwarantują nasze ustawy. Uwadze szefów Hyundaia nie umknęło zapewne i to, jak Polska obeszła się z zagranicznymi firmami, które - skuszone zwolnieniami z podatków nawet do 2015 r. - zainwestowały w latach 90. w specjalnych strefach ekonomicznych. Podczas negocjacji akcesyjnych z Brukselą zobowiązaliśmy się do ograniczenia takiego wsparcia dla inwestorów; Słowacy musieli zrobić to samo. Tyle że oni wypłacili - w ramach rekompensat za likwidowane ulgi - pełne odszkodowania. My zaś zaczęliśmy się z nimi targować.
Polska szkoła jazdy
Rządzącym łatwiej jednak zwalić winę na kiepską infrastrukturę, niż przyznać się do zaniechania reform gospodarczych, a zwłaszcza podatkowych. Krótkowzroczna polityka gospodarcza sprawiła, że coraz częściej zostajemy wypchnięci z placu boju o inwestycje. Po Toyocie (w 2001 r. wybrała Czechy) i PSA Peugeot-Citroën (w 2003 r. pojechał na Słowację) teraz przejechał nam koło nosa Hyundai. W 2003 r. wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce wyniosła 5--6 mld USD i była najniższa od sześciu lat! Niczym w starym dowcipie o sprinterskim pojedynku Chruszczowa z Kennedym, po którym "Prawda" z dumą obwieściła, iż przywódca ZSRR zajął w nim "zaszczytne drugie miejsce", Polska wyspecjalizowała się w zdobywaniu drugich miejsc w walce o duże zagraniczne inwestycje.
Mamy kilkakrotnie mniej kilometrów autostrad per capita niż Słowacja, Czechy lub Węgry, dziurawe ulice, niesolidne koleje i nie uzbrojone działki budowlane. Politycy przyznają, że polskie Kobierzyce, które przegrały rywalizację o fabrykę Hyun-daia z Žiliną, pozbawiła szans właśnie kiepska infrastruktura. Nie dajmy się jednak zwariować! Žilina to prowincjonalne miasto niedaleko polskiej granicy, a z Kobierzyc zaledwie w kwadrans można dojechać do Wrocławia - w końcu sporej metropolii. Według Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIIZ), lokalizacja w Kobierzycach jest jedną z naj-atrakcyjniejszych dla biznesu w Polsce. Zresztą wojewoda dolnośląski również obiecał przedstawicielom Hyundaia wybudowanie koreańskiej szkoły i centrum kultury. Według naszych informatorów, w negocjacjach z Polską Koreańczycy żądali m.in. przedstawienia aktów notarialnych poświadczających, że działki przeznaczone pod zakład należą do gminy Kobierzyce i może ona nimi dysponować. Otrzymali je. Tymczasem burmistrz Žiliny opowiada, że stworzona przez jego miasto i sąsiednie miejscowości spółka zajmie się wkrótce... wykupem działek pod fabrykę od 150 prywatnych właścicieli (oporni mają być bez pardonu wywłaszczani). Dlaczego więc Hyundai odjechał z Polski? - Zbyt silne w Polsce związki zawodowe, zbyt wysokie koszty pracy i podatki - tłumaczą przedstawiciele koreańskiego czebola. Przy takich kryteriach ani Ryszard Pacholik, wójt Kobierzyc, ani jakikolwiek inny polski wójt lub burmistrz nie jest w stanie wygrać ze Slotą z Žiliny. Tymczasem nasi decydenci, tłumacząc przyczyny przegranej w rywalizacji ze Słowakami, ciągle koncentrują się na... bocznicy kolejowej, którą ma Žilina, a której brakuje w Kobierzycach. Słowo "bocznica" jest jak najbardziej na miejscu. Znaleźliśmy się na bocznicy - ale światowych inwestycji.
Koreańska licytacja
Polski rząd zaproponował Hyundaiowi granty i dopłaty z budżetu - na przykład do każdego miejsca pracy, na szkolenia pracowników - w kwocie stu kilkudziesięciu milionów euro (w tym około 70 mln euro w gotówce). Takich korzyści III RP nie obiecała dotychczas żadnemu zagranicznemu inwestorowi (nawet Irlandczycy wyłożyli "tylko" 80 mln euro, by amerykański Intel otworzył w Leixlip fabrykę mikroprocesorów). Ponad 12 miesięcy temu, na początku negocjacji Koreańczycy zapowiadali zatrudnienie w nowej fabryce 4 tys. osób; później mówiono już o 3,5 tys. pracowników; w oficjalnym komunikacie z początku marca deklarują utworzenie 2,4 tys. miejsc pracy. - Biorąc pod uwagę obiecane przez Polskę wsparcie finansowe, jedno miejsce pracy stworzone przez Hyundaia kosztowałoby nasz budżet 50-60 tys. euro - mówi "Wprost" Andrzej Szejna, wiceprezes PAIIZ, który do początku 2004 r. bezpośrednio negocjował z przedstawicielami południowokoreańskiego koncernu (wówczas jako wiceminister gospodarki). Część urzędników MGPiPS sugerowała nam, że wicepremier Hausner był nieco przerażony kosztami, lecz kontynuował walkę o inwestycję ze względów prestiżowych. Łączna wartość zadeklarowanej pomocy publicznej zbliżyła się do cienkiej czerwonej linii 15 proc. wartości inwestycji, czyli górnego pułapu dopuszczonego przez unijne przepisy. Słowacy na pewno nie zaoferowali mniej (niewykluczone, że polski rząd dyskretnie zasugeruje Komisji Europejskiej, by sprawdziła, czy nie przekroczyli oni dopuszczalnych limitów). Koreańczycy wylicytowali wysoko i dla naszych południowych sąsiadów może to być pyrrusowe zwycięstwo. Mimo to nie łudźmy się, że Polska odniosła zwycięstwo moralne, przegrywając tylko przez złoś-liwego arbitra.
Polska za droga
Wiceprezes Hyundaia Dong-Jin Kim w liście do wicepremiera Hausnera wykroczył poza kurtua-zyjną formę i niedwuznacznie wskazał główne powody ostatecznego odrzucenia naszej oferty: zbyt silne w Polsce związki zawodowe, zbyt wysokie koszty pracy i podatki oraz - dopiero na trzecim miejscu - gorsza od słowackiej infrastruktura.
Związki zawodowe przyprawiają o ból głowy każdego inwestora rozważającego przeniesienie części produkcji do Polski. Bynajmniej nie chodzi o ich liczebność (ta od lat maleje), lecz ich faktyczną siłę. - Demonstracje górników czy kolejarzy, którzy skutecznie zmuszali władze do rezygnacji z sensownych reform, utwierdziły zagraniczne koncerny w przekonaniu, że rząd w Warszawie jest słaby i w razie zagrożenia rzuci nawet prywatny biznes na pożarcie - wyjaśnia Maciej Majewski, partner zarządzający w firmie konsultingowej Deloitte.
Jesteśmy też od Słowacji po prostu drożsi. Hyundai jako firma i w Polsce, i na Słowacji płaciłby 19 proc. CIT, ale już jego menedżerowie, zarabiając 50 tys. USD rocznie, u nas zapłaciliby 18,8 tys. USD podatku dochodowego, a za południową granicą - 9,5 tys. USD! To oni podejmowali decyzję o lokalizacji tej inwestycji. Przeciętny miesięczny koszt zatrudnienia pracownika sięga u nas 626 USD, podczas gdy na Słowacji - 390 USD. Horrendalne składki na ZUS (mają wkrótce wzrosnąć!), na ubezpieczenia zdrowotne, PFRON itp. zniechęcają jeszcze bardziej. Do tego dochodzą stawki VAT (u nas podstawowa wynosi 22 proc., na Słowacji - 19 proc., w Czechach - 5 proc. na usługi i 19 proc. na towary) i zabójcza dla wielu branż akcyza. Przytłacza rozmiar polskiej biurokracji. Koszt założenia firmy, liczony jako odsetek PKB, wynosi w Polsce 20,3 proc., na Słowacji - 10,2 proc. a w USA - 0,6 proc.
Jeszcze gorsza jest niepewność co do prawa. Jak dowiedział się "Wprost", przedstawiciele Hyundaia pytali polskich negocjatorów m.in. o sprawę wiążących interpretacji przepisów przez organa administracyjne (by na przykład urzędnicy skarbowi nie mogli co chwila zmieniać wykładni przepisów podatkowych), czego do dziś nie gwarantują nasze ustawy. Uwadze szefów Hyundaia nie umknęło zapewne i to, jak Polska obeszła się z zagranicznymi firmami, które - skuszone zwolnieniami z podatków nawet do 2015 r. - zainwestowały w latach 90. w specjalnych strefach ekonomicznych. Podczas negocjacji akcesyjnych z Brukselą zobowiązaliśmy się do ograniczenia takiego wsparcia dla inwestorów; Słowacy musieli zrobić to samo. Tyle że oni wypłacili - w ramach rekompensat za likwidowane ulgi - pełne odszkodowania. My zaś zaczęliśmy się z nimi targować.
Polska szkoła jazdy
Rządzącym łatwiej jednak zwalić winę na kiepską infrastrukturę, niż przyznać się do zaniechania reform gospodarczych, a zwłaszcza podatkowych. Krótkowzroczna polityka gospodarcza sprawiła, że coraz częściej zostajemy wypchnięci z placu boju o inwestycje. Po Toyocie (w 2001 r. wybrała Czechy) i PSA Peugeot-Citroën (w 2003 r. pojechał na Słowację) teraz przejechał nam koło nosa Hyundai. W 2003 r. wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce wyniosła 5--6 mld USD i była najniższa od sześciu lat! Niczym w starym dowcipie o sprinterskim pojedynku Chruszczowa z Kennedym, po którym "Prawda" z dumą obwieściła, iż przywódca ZSRR zajął w nim "zaszczytne drugie miejsce", Polska wyspecjalizowała się w zdobywaniu drugich miejsc w walce o duże zagraniczne inwestycje.
Na szczęście porażka? |
---|
Dziewięć lat temu odwiedziłem Seul. Zatrzymałem się w hotelu Daewoo, poruszałem się samochodem Dae-woo, prezenty kupowałem w sklepach Dae-woo, pragnienie gasiłem piwem... Daewoo. Gdybym chciał kupić masowiec, poszedłbym do stoczni Daewoo. Dwa lata później największy koreański czebol wszedł triumfalnie na polski rynek motoryzacyjny. Jak to się skończyło - nie trzeba przypominać. Seul odwiedziłem ponownie jesienią 2003 r. Tym razem zatrzymałem się w hotelu Hyundai, w supermarkecie Hyundai kupowałem prezenty, jeździłem po mieście autobusem Hyundai i piłem piwo Hyundai. Statek też pewnie kupiłbym u Hyundaia. Koncern ten brnie w gigantomanię, która rozłożyła na łopatki Daewoo. Jest zamieszany w afery korupcyjne, morale pracowników jest niskie, zwłaszcza po tym, jak były prezes Hyundaia Chung-Mong Hun w sierpniu 2003 r. popełnił samobójstwo, wyskakując z 12. piętra głównej kwatery czebola. Czy w tej sytuacji, gdy Hyundai wybrał ostatecznie Słowację, nie sprawdzi się polskie porzekadło, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Jan M. Fijor |
Teraz my? |
---|
Jeszcze w marcu powinny zapaść ostateczne decyzje o lokalizacji nowych zakładów amerykańskich koncernów Gillette oraz Whirlpool - dowiedział się "Wprost". Rząd i PAIIZ negocjują z obiema firmami już od czerwca 2003 r. (jednocześnie toczyły się rozmowy z Hyun-daiem/Kia). Gillette planuje otwarcie w Łodzi fabryki maszynek do golenia (ma już tam jeden zakład oraz magazyn), zaś Whirlpool chce rozbudować fabrykę we Wrocławiu, gdzie wytwarzany jest sprzęt AGD: zmywarki, lodówki (do Amerykanów należy też polska firma Polar). O te inwestycje konkurowaliśmy z Czechami oraz Węgrami, lecz dziś Polska wydaje się faworytem w wyścigu (na przykład Whirlpool podpisał już list intencyjny podczas wizyty w Polsce sekretarza handlu USA Donalda Evansa w grudniu 2003 r.). Łączna wartość tych dwóch inwestycji wynosi około 300 mln euro. Pracę w nowych fabrykach amerykańskich koncernów znajdzie 2 tys. osób. Według naszych informacji, wartość pomocy publicznej obiecanej przez rząd Gillette oraz Whirlpoolowi sprawia, że dla budżetu koszt stworzenia przez te firmy jednego miejsca pracy wyniesie 25-30 tys. euro, czyli o połowę mniej niż w wypadku Hyundaia. |
Więcej możesz przeczytać w 11/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.