Wydaje mi się, że ostatnią szansą Busha w Europie byłaby możliwość powołania się na starą przyjaźń z Adamem Michnikiem
Wszystko wskazuje na to, że przyszłość Stanów Zjednoczonych została już rozstrzygnięta i kolejnym prezydentem będzie John Kerry. A jeśli nawet nie wszystko, to wskazują na to europejskie media. Z udziałem niektórych polskich. Właściwie Amerykanie mogliby zrezygnować z kosztownych wyborów. George Bush, który - jak już wiadomo na salonach Europy - na pewno przegra z Kerrym, mógłby te 150 milionów dolarów zaoszczędzone na kampanię wyborczą przeznaczyć na jakiś cel dobroczynny. Na przykład na wsparcie podupadłej lewicy europejskiej, niemieckiej albo i polskiej. W zamian lewica udzieliłaby Ameryce porad, jak walczyć z biedą i wprowadzać zasady sprawiedliwości społecznej.
Nie wiem, czy Amerykanie czytują co tydzień niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Jeśli nie, to czynią lekkomyślnie, odcinając się od krynicy politycznej mądrości. Gdyby czytali, to Bush po ostatnim numerze nie dostałby ani jednego głosu. Nawet analfabeci, którym imperializm amerykański uniemożliwił naukę czytania, stawialiby krzyżyk przy Kerrym, obejrzawszy tylko okładkę "Der Spiegla", utrzymaną w najlepszych tradycjach europejskiej satyry. Mały pokurcz z wielkim łbem, na krzywych nogach, w teksaskim kapeluszu i z coltem u pasa, z miną gamonia to prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki - George W. Bush. Tak rysowano w tygodniku "Der Stürmer" anglosaskich podżegaczy wojennych i żydowskich bankierów amerykańskich. U nas się to wstydliwie przemilcza, ale rysował między innymi Theo Matejko, syn autora "Hołdu pruskiego". Tak Kukryniksy rysowały w stalinowskim "Krokodylu" psy łańcuchowe imperializmu i krwawych katów klasy robotniczej. Z dawnych symboli zła zabrakło tylko cygara, ale cygaro zużył do innych celów niezapomniany, postępowy Bill Clinton i od jego czasów nie wypada już, zwłaszcza w satyrze, wtykać komuś cygara w usta.
Naprzeciwko Busha stoi na tym rysunku olbrzym, tak wielki, że się nie zmieścił na rysunku powyżej pasa, ale można się domyślać, że jest to dzielny bojownik o wolność i demokrację - John Kerry. Te proporcje są także tradycyjne. Przypominają mi jako żywo nasze własne, gryzące zębem satyry porównanie: zapluty karzeł AK i oficer Ludowego Wojska Polskiego. Niestety, oderwaliśmy się od korzeni i u nas w żadnym piśmie taki ładny i dowcipny rysunek nie mógłby się ukazać. Nic dziwnego, że powiada się o Polakach, że nie dorośli do Europy, w której obowiązywać będzie
- oprócz holenderskiej kuchni, włoskiej punktualności i francuskiej szczodrości - także niemieckie poczucie humoru.
Tytuł "Der Spiegla" to z kolei perełka dowcipu aluzyjnego. Dwuznaczności. Gra półsłówek. "Czy Ameryka będzie znowu demokratyczna?" - pyta tygodnik i nawet mało rozgarnięty czytelnik z Ostfryzji, taki co to trzyma w lodówce pustą butelkę na wypadek, gdyby przyszedł ktoś niepijący, rozumie, że nie chodzi tu o to, czy Ameryką rządzić będzie demokrata, lecz czy po okrutnym satrapie Bushu nastanie błogosławiona era demokracji polegającej na podwyższeniu podatków dla najbogatszych i wzięciu całej reszty na zasiłek. Zgodnie z najlepszymi wzorami demokracji europejskiej.
Wydaje mi się, że ostatnią szansą Busha w Europie byłaby możliwość powołania się na starą przyjaźń z Adamem Michnikiem i spożywanie z nim posiłków. Na przykład akcje Gesine Schwan, kandydatki niemieckiej SPD na prezydenta RFN, poszły bardzo w górę, kiedy Michnik poinformował na łamach "Gazety Wyborczej" europejską opinię publiczną, że zna kandydatkę od 1986 r. i jadł kolację z nią, Geremkiem i Holzerem. Są to kwalifikacje prezydenckie nie mające sobie równych. Chciałem wspomóc trochę Horsta Köhlera, kandydata CDU, dziś prezydenta Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i ogłosić publicznie, że znam go z czasów, kiedy był dyrektorem Sparkasse w Bonn, i też jadłem z nim kolację. Błagał mnie jednak, żebym tego nie robił, bo ma ambicje i woli sobie załatwić jakieś zaświadczenie od Michnika. Nie, że zaraz kolacja, ale chociaż podwieczorek.
Nie wiem dlaczego, ale obie te rzeczy - rysunek "Der Spiegla" i obwieszczenie Adama Michnika - wydały mi się bardzo podobne. Bardzo europejskie. Takie z pańska satyryczne. n
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Nie wiem, czy Amerykanie czytują co tydzień niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Jeśli nie, to czynią lekkomyślnie, odcinając się od krynicy politycznej mądrości. Gdyby czytali, to Bush po ostatnim numerze nie dostałby ani jednego głosu. Nawet analfabeci, którym imperializm amerykański uniemożliwił naukę czytania, stawialiby krzyżyk przy Kerrym, obejrzawszy tylko okładkę "Der Spiegla", utrzymaną w najlepszych tradycjach europejskiej satyry. Mały pokurcz z wielkim łbem, na krzywych nogach, w teksaskim kapeluszu i z coltem u pasa, z miną gamonia to prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki - George W. Bush. Tak rysowano w tygodniku "Der Stürmer" anglosaskich podżegaczy wojennych i żydowskich bankierów amerykańskich. U nas się to wstydliwie przemilcza, ale rysował między innymi Theo Matejko, syn autora "Hołdu pruskiego". Tak Kukryniksy rysowały w stalinowskim "Krokodylu" psy łańcuchowe imperializmu i krwawych katów klasy robotniczej. Z dawnych symboli zła zabrakło tylko cygara, ale cygaro zużył do innych celów niezapomniany, postępowy Bill Clinton i od jego czasów nie wypada już, zwłaszcza w satyrze, wtykać komuś cygara w usta.
Naprzeciwko Busha stoi na tym rysunku olbrzym, tak wielki, że się nie zmieścił na rysunku powyżej pasa, ale można się domyślać, że jest to dzielny bojownik o wolność i demokrację - John Kerry. Te proporcje są także tradycyjne. Przypominają mi jako żywo nasze własne, gryzące zębem satyry porównanie: zapluty karzeł AK i oficer Ludowego Wojska Polskiego. Niestety, oderwaliśmy się od korzeni i u nas w żadnym piśmie taki ładny i dowcipny rysunek nie mógłby się ukazać. Nic dziwnego, że powiada się o Polakach, że nie dorośli do Europy, w której obowiązywać będzie
- oprócz holenderskiej kuchni, włoskiej punktualności i francuskiej szczodrości - także niemieckie poczucie humoru.
Tytuł "Der Spiegla" to z kolei perełka dowcipu aluzyjnego. Dwuznaczności. Gra półsłówek. "Czy Ameryka będzie znowu demokratyczna?" - pyta tygodnik i nawet mało rozgarnięty czytelnik z Ostfryzji, taki co to trzyma w lodówce pustą butelkę na wypadek, gdyby przyszedł ktoś niepijący, rozumie, że nie chodzi tu o to, czy Ameryką rządzić będzie demokrata, lecz czy po okrutnym satrapie Bushu nastanie błogosławiona era demokracji polegającej na podwyższeniu podatków dla najbogatszych i wzięciu całej reszty na zasiłek. Zgodnie z najlepszymi wzorami demokracji europejskiej.
Wydaje mi się, że ostatnią szansą Busha w Europie byłaby możliwość powołania się na starą przyjaźń z Adamem Michnikiem i spożywanie z nim posiłków. Na przykład akcje Gesine Schwan, kandydatki niemieckiej SPD na prezydenta RFN, poszły bardzo w górę, kiedy Michnik poinformował na łamach "Gazety Wyborczej" europejską opinię publiczną, że zna kandydatkę od 1986 r. i jadł kolację z nią, Geremkiem i Holzerem. Są to kwalifikacje prezydenckie nie mające sobie równych. Chciałem wspomóc trochę Horsta Köhlera, kandydata CDU, dziś prezydenta Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i ogłosić publicznie, że znam go z czasów, kiedy był dyrektorem Sparkasse w Bonn, i też jadłem z nim kolację. Błagał mnie jednak, żebym tego nie robił, bo ma ambicje i woli sobie załatwić jakieś zaświadczenie od Michnika. Nie, że zaraz kolacja, ale chociaż podwieczorek.
Nie wiem dlaczego, ale obie te rzeczy - rysunek "Der Spiegla" i obwieszczenie Adama Michnika - wydały mi się bardzo podobne. Bardzo europejskie. Takie z pańska satyryczne. n
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Więcej możesz przeczytać w 11/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.