Wróciłem właśnie z krótkiej, lecz treściwej i bardzo miłej podróży do Monachium.
Wraz z aktorami z Teatru Śląskiego w Katowicach graliśmy tam "Krzesła" Ionesco i mieliśmy niewiele czasu na buszowanie po knajpach, a tym bardziej na zwiedzanie miasta. Skupiliśmy się więc na weiswurstach, które są tutejszym specjałem i smakują lepiej niż gdziekolwiek indziej w Niemczech. Są to kiszeczki, wyglądem przypominające białą kiełbasę, konsystencją zaś parówki. Bardzo delikatne, w smaku łagodne, zjada się je koniecznie ze słodką musztardą miodową, zagryza bawarskim preclem i popija mętnym weizenem, wspaniałym piwem pszenicznym, białym lub ciemnym. O jakości tych kiełbasek decyduje przede wszystkim ich świeżość - mówiono mi, że do niedawna obowiązywał w całej Bawarii zakaz podawania ich po godzinie siedemnastej, albowiem wieczorem byłyby już nie dość świeże! Dziś można je już dostać na każdej stacji benzynowej, nie tylko w Bawarii, ale mówię Ci, ich smak poznaje się naprawdę wyłącznie w Monachium przed zachodem słońca.
Weiswurstów nie mogłem zabrać z sobą. Co więc przywiozłem z podróży? Na spożywcze zakupy miałem krótką chwilę. Zgarnąłem do koszyka kilka paczek świetnej chińskiej zielonej, a właściwie białej herbaty (Pai Mu Tan), kilka flaszek włoskiej grappy i dwa kilogramy batatów, które również w Bawarii nie rosną. Są to produkty i u nas dostępne, ale dużo rzadziej, drożej i gorszej jakości.
Od razu wzięliśmy się z Miryną za kombinowanie, co z tych batatów zrobić. Ogromnie je lubię. Jadałem je w USA, gdzie są nazywane sweet potato, czyli "słodki ziemniak", i podawane do mięsa (duszone w sosie). Na ulicach najbiedniejszych dzielnic Pekinu sprzedają je po ichnim groszu, pieczone na ogniskach zaimprowizowanych w blaszanych beczkach po oleju. Poddane obróbce cieplnej bataty stają się miękkie, ale mięsiste, doskonale piją sos, smakują słodkawo, trochę jak dynia. Na razie udało nam się zrobić z nich delikatną i pyszną paszteto-zapiekankę, którą podaliśmy do pieczonego kurczaka, nafaszerowanego wątróbką, cielęciną i kaparami.
Dla Ciebie zaś załączam inny niezły pasztet - niewielki czekoladowy krążek o nazwie "Esterhazy Pastet", i nieustannie pozdrawiam kota.
Bawarski Bikont Jodłujący
Piotrusiu!
Bataty w Bawarii brał Bikont, ja też bym chciał, ale w Krakowie ni ma. Jadłem je, psiekrwie, w Ameryce Południowej i na Karaibach, również w stolicy Albionu, zawsze z ochotą niezwykłą, bo rzeczywiście konsystencję i smak mają zacny - dyniopodobny. Jeszcze bardziej lubię zielone małe i twarde banany, niejadalne na surowo, lecz wspaniałe po usmażeniu. Trzeba pokroić je w plasterki, każdy lekko nagnieść dłonią i kłaść na rozgrzany olej lub oliwę. Pyszne są też banany giganty, przeznaczone do gotowania. Nie spotkasz ich, bracie, w Polsce, bo nie są sprowadzane, choć kosztują grosze. Gdyby je sprowadzić, zgniłyby niechybnie, bowiem ludność kupuje tylko te rzeczy, których przeznaczenie jest jej znane.
I tu docieramy do sedna sprawy, któremu na imię "edukacja kulinarna". Brytyjska sieć wykwintnych supermarketów Waitrose słynie z niezwykłej obfitości i różnorodności towarów. Pamiętam, jak stałem oniemiały przy stoisku z bakłażanami, obserwując obecne na nim odmiany tajskie, chińskie, francuskie i tureckie. Przecież Brytowie nie słyną z wyrafinowanego gustu, skąd wiedzą, co z tym zrobić? - myślałem, lecz wątpliwości miałem tylko przez chwilę. Dostrzegłem bez trudu, że przy każdym niecodziennym z punktu widzenia Anglika towarze wywieszono adnotacje, co do jego kuchennego przeznaczenia. W specjalnych przegródkach tkwiły ulotki z przepisami, a przy wyjściu kulinarne gazetki. Oczywiście, darmowe. Tak się ludzi uczy kupować nowości. A u nas? E, panie, to się nie sprzeda, tego nikt nie je.
No to pa! Twój RM
Weiswurstów nie mogłem zabrać z sobą. Co więc przywiozłem z podróży? Na spożywcze zakupy miałem krótką chwilę. Zgarnąłem do koszyka kilka paczek świetnej chińskiej zielonej, a właściwie białej herbaty (Pai Mu Tan), kilka flaszek włoskiej grappy i dwa kilogramy batatów, które również w Bawarii nie rosną. Są to produkty i u nas dostępne, ale dużo rzadziej, drożej i gorszej jakości.
Od razu wzięliśmy się z Miryną za kombinowanie, co z tych batatów zrobić. Ogromnie je lubię. Jadałem je w USA, gdzie są nazywane sweet potato, czyli "słodki ziemniak", i podawane do mięsa (duszone w sosie). Na ulicach najbiedniejszych dzielnic Pekinu sprzedają je po ichnim groszu, pieczone na ogniskach zaimprowizowanych w blaszanych beczkach po oleju. Poddane obróbce cieplnej bataty stają się miękkie, ale mięsiste, doskonale piją sos, smakują słodkawo, trochę jak dynia. Na razie udało nam się zrobić z nich delikatną i pyszną paszteto-zapiekankę, którą podaliśmy do pieczonego kurczaka, nafaszerowanego wątróbką, cielęciną i kaparami.
Dla Ciebie zaś załączam inny niezły pasztet - niewielki czekoladowy krążek o nazwie "Esterhazy Pastet", i nieustannie pozdrawiam kota.
Bawarski Bikont Jodłujący
Piotrusiu!
Bataty w Bawarii brał Bikont, ja też bym chciał, ale w Krakowie ni ma. Jadłem je, psiekrwie, w Ameryce Południowej i na Karaibach, również w stolicy Albionu, zawsze z ochotą niezwykłą, bo rzeczywiście konsystencję i smak mają zacny - dyniopodobny. Jeszcze bardziej lubię zielone małe i twarde banany, niejadalne na surowo, lecz wspaniałe po usmażeniu. Trzeba pokroić je w plasterki, każdy lekko nagnieść dłonią i kłaść na rozgrzany olej lub oliwę. Pyszne są też banany giganty, przeznaczone do gotowania. Nie spotkasz ich, bracie, w Polsce, bo nie są sprowadzane, choć kosztują grosze. Gdyby je sprowadzić, zgniłyby niechybnie, bowiem ludność kupuje tylko te rzeczy, których przeznaczenie jest jej znane.
I tu docieramy do sedna sprawy, któremu na imię "edukacja kulinarna". Brytyjska sieć wykwintnych supermarketów Waitrose słynie z niezwykłej obfitości i różnorodności towarów. Pamiętam, jak stałem oniemiały przy stoisku z bakłażanami, obserwując obecne na nim odmiany tajskie, chińskie, francuskie i tureckie. Przecież Brytowie nie słyną z wyrafinowanego gustu, skąd wiedzą, co z tym zrobić? - myślałem, lecz wątpliwości miałem tylko przez chwilę. Dostrzegłem bez trudu, że przy każdym niecodziennym z punktu widzenia Anglika towarze wywieszono adnotacje, co do jego kuchennego przeznaczenia. W specjalnych przegródkach tkwiły ulotki z przepisami, a przy wyjściu kulinarne gazetki. Oczywiście, darmowe. Tak się ludzi uczy kupować nowości. A u nas? E, panie, to się nie sprzeda, tego nikt nie je.
No to pa! Twój RM
Pasztet jarski z batatów podaje Piotr Bikont |
---|
Bataty gotuję na parze do miękkości. Gdy ostygną, obieram i rozgniatam na purée. Dodaję rozkłócone jajka, pół świeżo startej gałki muszkatołowej, pół łyżeczki kminku, tyle samo pieprzu cayenne i soli do smaku. Mieszam wszystko na jednolitą masę, którą wykładam na wysmarowaną olejem formę (blacha lub naczynie żaroodporne). Odkryte naczynie wkładam do rozgrzanego piekarnika (170 stopni) na pół godziny. Podaję z równym powodzeniem na gorąco, jak i na zimno. |
Więcej możesz przeczytać w 11/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.