KL Auschwitz-Birkenau był wykorzystywany w PRL głównie do szerzenia propagandy, również antysemickiej W obliczu martyrologii Żydów propaganda polska stawia sobie za szczytne zadanie dowodzenie, że nas również wyrzynano" - zanotował w roku 1970 historyk Witold Kula. 27 stycznia 1945 r. oddziały I Frontu Ukraińskiego dotarły do obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau, gdzie przebywało już tylko około 7,5 tys. więźniów. Niemcy wycofywali się w pośpiechu, więc większość infrastruktury obozu pozostała nietknięta; esesmani zdążyli tylko wysadzić w powietrze krematoria i komory gazowe oraz spalić część magazynów. Armia Czerwona pomogła zorganizować pomoc dla więźniów i przekazała kontrolę nad terenem byłego obozu władzom polskim. Kilkanaście miesięcy później Sejm podjął decyzję o założeniu muzeum - była to wówczas pierwsza tego rodzaju instytucja na świecie, poświęcona nie upamiętnieniu osiągnięć kultury, lecz zbrodni. Przystąpiono do projektowania ekspozycji i rekonstruowania zabudowań, w znacznym stopniu rozebranych już przez ludność na opał. Wkrótce po zakończeniu wojny miała się rozpocząć walka o pamięć - o ustalenie, co właściwie będą symbolizować baraki, ogrodzenia z drutu kolczastego i wieżyczki strażnicze.
Strażnicy martyrologii
Partia komunistyczna sprawująca władzę w powojennej Polsce mandatu do rządzenia nie czerpała z wolnych wyborów, a przez większość społeczeństwa była postrzegana jako twór obcy, reprezentujący interesy Związku Radzieckiego. Potrzeba uwiarygodnienia się w oczach obywateli była jednym z naczelnych zadań stojących przed nowym reżimem. Oczywistym źródłem legitymizacji była mitologia narodowa - komuniści starali się pokazać, że są kontynuatorami Piastów oraz naśladowcami Kościuszki, a także strażnikami martyrologii, którzy najlepiej upamiętnią i pomszczą wojenne cierpienia Polaków. Nie stronili od frazeo-logii nacjonalistycznej. Historię męczeństwa przedstawiano jako najcenniejszy narodowy skarb. Dla uwypuklania zbrodni hitlerowskich popełnionych na Polakach władze PRL nie wahały się manipulować historycznymi świadectwami, przemilczać niewygodne fakty, a nawet zwyczajnie kłamać.
Zakłamane statystyki
Niejasne okoliczności towarzyszyły już ustaleniu liczby ofiar zamordowanych w Auschwitz. Pierwsze szacunkowe obliczenia sporządziła wiosną 1945 r. radziecka komisja wojskowa. Jej ustalenia bezkrytycznie podtrzymał zespół polskich specjalistów, a następnie trafiły one do aktu oskarżenia w procesie norymberskim. Mówiono o 4 mln zabitych - liczbie z pewnością przesadnie dużej. Szybko wyszło na jaw, że ta liczba ofiar nie pasuje do ogólnego bilansu strat państw europejskich, a zgładzenie tylu ludzi było niemożliwe nawet w tak rozbudowanym kombinacie śmierci jak Auschwitz. Choć brytyjski historyk Gerald Reitlinger już w 1953 roku przekonywająco oszacował liczbę ofiar na milion, po wschodniej stronie "żelaznej kurtyny" nie zamierzano weryfikować obliczeń. Tezę o 4 mln zabitych propaganda komunistyczna traktowała jak dogmat.
Przeciwwaga dla Gułagu
Z pewnością radzieccy oskarżyciele sami mieli wiele na sumieniu i byli zainteresowani wyolbrzymianiem (skądinąd monstrualnych) zbrodni hitlerowskich. Straszliwy bilans Auschwitz miał odwrócić uwagę Zachodu od zbrodni NKWD. Chodziło też o to, by na użytek propagandy stworzyć przemawiający do wyobraźni symbol ludobójstwa.
Nic dziwnego, że miejsce hekatomby Polaków traktowano jak narodową relikwię. Na terenie obozu odbywały się uroczystości państwowe połączone z modłami w intencji zamordowanych. Dzień Wszystkich Świętych, przemianowany w PRL na Święto Poległych, stanowił dla dygnitarzy komunistycznych okazję, by wobec kombatantów zgromadzonych w Auschwitz występować w roli depozytariuszy narodowej pamięci. W tego rodzaju ceremoniach chętnie uczestniczył na przykład premier Józef Cyrankiewicz (również więzień obozu).
W pochodach pierwszomajowych więźniowie Auschwitz maszerowali jako oddzielna grupa, ubrani w pasiaki i z wymalowanymi na sztandarach obozowymi emblematami. Prasa podkreślała, że poparcie udzielane władzy przez byłych więźniów jest świadectwem moralnej siły komunizmu.
Ludobójczy imperializm
Wraz z zaostrzeniem się zimnej wojny i ugruntowywaniem stalinizmu propagandowa wizja obozu uległa modyfikacji. Nowy trend nakazywał Polakom "podzielić się" Auschwitz z krajami obozu socjalistycznego. W 1950 r. komisja przysłana przez KC PZPR przeprowadziła lustrację muzeum. "Plan muzeum zawiera szereg błędnych, fałszywych politycznie, niemarksistowskich i wypaczających prawdę historyczną założeń - napisano w pokontrolnych wnioskach. - Nacjonalizm przebija we wszystkich prawie eksponatach, napisach i planszach rysunkowych. Naród niemiecki przedstawia się jako odwiecznego wroga słowiańszczyzny". Twórcom wystawy zarzucono "chęć zrobienia z Auschwitz muzeum tysiącletnich stosunków polsko-niemieckich". Zalecano, by "koncepcję wystawy oprzeć na podstawowej tezie: ludobójstwo to metoda i środek działania imperializmu". Naczelnym zadaniem muzeum miało być "demaskowanie faszyzmu hitlerowskiego jako jednej z form faszyzmu międzynarodowego, inspirowanego i finansowanego przez imperialistów anglosaskich".
Ekspozycję wzbogacono o "pawilony narodowe" ilustrujące cierpienia obywateli państw obozu socjalistycznego. Osobną część wystawy poświęcono "walce o pokój" (ta część ekspozycji przerwała do 1955 r.). Plansze opatrzone cytatami ze Stalina pokazywały wyzysk robotników w USA, wyobrażały poziom bezrobocia w Europie Zachodniej, a także piętnowały amerykańską pomoc dla RFN. Imperialiści anglosascy znów uzbrajają morderców z Oświęcimia - głosił napis.
Obywatele polscy
Niezależnie od koniunktur politycznych cały czas trwał proces wymazywania pamięci o Szoah - zagładzie Żydów - z oficjalnego wizerunku Auschwitz. W materiałach wspomnianej komisji KC wytknięto też, że wystawa "nie pokazuje, że zagłada Żydów była wstępnym etapem do wyniszczenia biologicznego innych nieujarzmionych narodów, w pierwszym rzędzie słowiańskich". Ten tok rozumowania przez najbliższe dekady miał się stać oficjalną wykładnią historii obozu w Auschwitz-Birkenau.
Propaganda PRL, pisząc o komorach gazowych, starała się pomniejszyć, wręcz ukryć martyrologię żydowską. Sięgano po karkołomne formuły pozwalające przemycić kłamstwo w pozornie poprawnych twierdzeniach historycznych. Nagminnie używano zwrotu o poległych w czasie wojny "6 mln obywateli polskich", nie precyzując, z jakiego powodu i w jakich okolicznościach uśmiercono 3 mln polskich Żydów.
W styczniu 1965 r. podczas uroczystości z okazji 20. rocznicy wyzwolenia obozu Janusz Wieczorek, przewodniczący Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa, mówił o 4 mln osób z krajów Europy, które zginęły w komorach gazowych. Oglądając ekspozycję, z trudem można się było doszukać informacji, że w obozie ginęli Żydzi.
Próbę przywrócenia właściwych proporcji podjęto w drugiej połowie lat 60. W kwietniu 1967 r. odsłonięto w Brzezince pomnik ofiar faszyzmu. Jak głosiła inskrypcja, był on poświęcony pamięci bezimiennych "4 milionów poległych z rąk hitlerowskich morderców", ale w przemówieniu Roberta Waitza, przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, znalazł się passus o tym, że "wśród ofiar przytłaczającą większość stanowili Żydzi", a ich zagłada przewidziana w planie "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" miała wyjątkowy charakter.
Dwa miesiące później wybuchła wojna sześciodniowa, a Związek Radziecki i inne kraje demokracji ludowej zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Proces wydobywania na światło dzienne prawdy o Szoah został zamrożony. Wiosną 1968 r., w apogeum rozgrywającej się kampanii antysemickiej, otwarto w Oświęcimiu po raz pierwszy od powstania muzeum pawilon poświęcony zagładzie Żydów. Ekspozycja roiła się jednak od fałszów i przeinaczeń.
Podkreślano, że okupacyjne losy Polaków i Żydów były podobne: oba narody skazano na eksterminację i oba walczyły z okupantem. Odpowiedzialnością za współpracę z hitlerowcami obarczono "organizacje syjonistyczne", co było szczególnie cynicznym chwytem propagandowym.
Encyklopedyczny skandal
Niektórzy historycy starali się ukazać rzeczywistą rolę, jaką odrywał Auschwitz w zagładzie Żydów. Latem 1967 r. ukazał się 8. tom "Wielkiej encyklopedii powszechnej PWN", zawierający hasło "obozy koncentracyjne hitlerowskie", w którym przyznano, że 99 proc. ofiar Auschwitz zamordowanych w komorach gazowych stanowili Żydzi. Kierowane przez Mieczysława Moczara MSW z furią zareagowało na tę - jak uznano - próbę umniejszenia polskiej martyrologii. Wystosowano do KC i Ministerstwa Sprawiedliwości pismo, wskazując, że "treść hasła pokrywa się z propagandowymi wywodami ośrodków syjonistycznych", a podane liczby "wzorowane są na obliczeniach żydowskiego angielsko-amerykańskiego komitetu". W efekcie pracę w PWN straciło prawie 100 osób, rozrzucono skład kilkunastu książek, a wkrótce ukazał się suplement do encyklopedii zawierający nową wersję hasła.
Także w następnej dekadzie władze PRL nie wyrzekły się instrumentalnego traktowania symbolu Auschwitz. Podczas pierwszej pielgrzymki papieskiej do Polski w 1979 r. kierownictwo partii wymogło na Watykanie uwzględnienie obozu w planie podróży. Jan Paweł II odwiedził Brzezinkę, gdzie celebrował mszę z udziałem kilkuset tysięcy wiernych. Biuro Polityczne traktowało tę uroczystość prestiżowo - pozwoliła ona zachować pozory, także wobec Moskwy, że papieska wizyta nie podrywa autorytetu partii i wręcz współgra z patriotyczną frazeologią komunistów.
Dopiero załamanie się realnego socjalizmu pozwoliło pokazać historię obozu bez zniekształceń. W 1990 r. Franciszek Piper, pracownik muzeum, ustalił w sposób - jak się zdaje - ostateczny, że liczba ofiar wynosi 1,1-1,5 mln. Zgodnie z tymi szacunkami poprawiono napisy w muzealnych gablotach. W porozumieniu z historykami z Instytutu Yad Vashem zasadniczo zmieniono też wystrój "pawilonu żydowskiego".
W pracy nad artykułem korzystałem m.in. z archiwaliów KC PZPR i książki
Jonathana Huenera "Auschwitz, Poland and the Politics of Commemoration, 1945-1979", Ohio 2004.
Partia komunistyczna sprawująca władzę w powojennej Polsce mandatu do rządzenia nie czerpała z wolnych wyborów, a przez większość społeczeństwa była postrzegana jako twór obcy, reprezentujący interesy Związku Radzieckiego. Potrzeba uwiarygodnienia się w oczach obywateli była jednym z naczelnych zadań stojących przed nowym reżimem. Oczywistym źródłem legitymizacji była mitologia narodowa - komuniści starali się pokazać, że są kontynuatorami Piastów oraz naśladowcami Kościuszki, a także strażnikami martyrologii, którzy najlepiej upamiętnią i pomszczą wojenne cierpienia Polaków. Nie stronili od frazeo-logii nacjonalistycznej. Historię męczeństwa przedstawiano jako najcenniejszy narodowy skarb. Dla uwypuklania zbrodni hitlerowskich popełnionych na Polakach władze PRL nie wahały się manipulować historycznymi świadectwami, przemilczać niewygodne fakty, a nawet zwyczajnie kłamać.
Zakłamane statystyki
Niejasne okoliczności towarzyszyły już ustaleniu liczby ofiar zamordowanych w Auschwitz. Pierwsze szacunkowe obliczenia sporządziła wiosną 1945 r. radziecka komisja wojskowa. Jej ustalenia bezkrytycznie podtrzymał zespół polskich specjalistów, a następnie trafiły one do aktu oskarżenia w procesie norymberskim. Mówiono o 4 mln zabitych - liczbie z pewnością przesadnie dużej. Szybko wyszło na jaw, że ta liczba ofiar nie pasuje do ogólnego bilansu strat państw europejskich, a zgładzenie tylu ludzi było niemożliwe nawet w tak rozbudowanym kombinacie śmierci jak Auschwitz. Choć brytyjski historyk Gerald Reitlinger już w 1953 roku przekonywająco oszacował liczbę ofiar na milion, po wschodniej stronie "żelaznej kurtyny" nie zamierzano weryfikować obliczeń. Tezę o 4 mln zabitych propaganda komunistyczna traktowała jak dogmat.
Przeciwwaga dla Gułagu
Z pewnością radzieccy oskarżyciele sami mieli wiele na sumieniu i byli zainteresowani wyolbrzymianiem (skądinąd monstrualnych) zbrodni hitlerowskich. Straszliwy bilans Auschwitz miał odwrócić uwagę Zachodu od zbrodni NKWD. Chodziło też o to, by na użytek propagandy stworzyć przemawiający do wyobraźni symbol ludobójstwa.
Nic dziwnego, że miejsce hekatomby Polaków traktowano jak narodową relikwię. Na terenie obozu odbywały się uroczystości państwowe połączone z modłami w intencji zamordowanych. Dzień Wszystkich Świętych, przemianowany w PRL na Święto Poległych, stanowił dla dygnitarzy komunistycznych okazję, by wobec kombatantów zgromadzonych w Auschwitz występować w roli depozytariuszy narodowej pamięci. W tego rodzaju ceremoniach chętnie uczestniczył na przykład premier Józef Cyrankiewicz (również więzień obozu).
W pochodach pierwszomajowych więźniowie Auschwitz maszerowali jako oddzielna grupa, ubrani w pasiaki i z wymalowanymi na sztandarach obozowymi emblematami. Prasa podkreślała, że poparcie udzielane władzy przez byłych więźniów jest świadectwem moralnej siły komunizmu.
Ludobójczy imperializm
Wraz z zaostrzeniem się zimnej wojny i ugruntowywaniem stalinizmu propagandowa wizja obozu uległa modyfikacji. Nowy trend nakazywał Polakom "podzielić się" Auschwitz z krajami obozu socjalistycznego. W 1950 r. komisja przysłana przez KC PZPR przeprowadziła lustrację muzeum. "Plan muzeum zawiera szereg błędnych, fałszywych politycznie, niemarksistowskich i wypaczających prawdę historyczną założeń - napisano w pokontrolnych wnioskach. - Nacjonalizm przebija we wszystkich prawie eksponatach, napisach i planszach rysunkowych. Naród niemiecki przedstawia się jako odwiecznego wroga słowiańszczyzny". Twórcom wystawy zarzucono "chęć zrobienia z Auschwitz muzeum tysiącletnich stosunków polsko-niemieckich". Zalecano, by "koncepcję wystawy oprzeć na podstawowej tezie: ludobójstwo to metoda i środek działania imperializmu". Naczelnym zadaniem muzeum miało być "demaskowanie faszyzmu hitlerowskiego jako jednej z form faszyzmu międzynarodowego, inspirowanego i finansowanego przez imperialistów anglosaskich".
Ekspozycję wzbogacono o "pawilony narodowe" ilustrujące cierpienia obywateli państw obozu socjalistycznego. Osobną część wystawy poświęcono "walce o pokój" (ta część ekspozycji przerwała do 1955 r.). Plansze opatrzone cytatami ze Stalina pokazywały wyzysk robotników w USA, wyobrażały poziom bezrobocia w Europie Zachodniej, a także piętnowały amerykańską pomoc dla RFN. Imperialiści anglosascy znów uzbrajają morderców z Oświęcimia - głosił napis.
Obywatele polscy
Niezależnie od koniunktur politycznych cały czas trwał proces wymazywania pamięci o Szoah - zagładzie Żydów - z oficjalnego wizerunku Auschwitz. W materiałach wspomnianej komisji KC wytknięto też, że wystawa "nie pokazuje, że zagłada Żydów była wstępnym etapem do wyniszczenia biologicznego innych nieujarzmionych narodów, w pierwszym rzędzie słowiańskich". Ten tok rozumowania przez najbliższe dekady miał się stać oficjalną wykładnią historii obozu w Auschwitz-Birkenau.
Propaganda PRL, pisząc o komorach gazowych, starała się pomniejszyć, wręcz ukryć martyrologię żydowską. Sięgano po karkołomne formuły pozwalające przemycić kłamstwo w pozornie poprawnych twierdzeniach historycznych. Nagminnie używano zwrotu o poległych w czasie wojny "6 mln obywateli polskich", nie precyzując, z jakiego powodu i w jakich okolicznościach uśmiercono 3 mln polskich Żydów.
W styczniu 1965 r. podczas uroczystości z okazji 20. rocznicy wyzwolenia obozu Janusz Wieczorek, przewodniczący Rady Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa, mówił o 4 mln osób z krajów Europy, które zginęły w komorach gazowych. Oglądając ekspozycję, z trudem można się było doszukać informacji, że w obozie ginęli Żydzi.
Próbę przywrócenia właściwych proporcji podjęto w drugiej połowie lat 60. W kwietniu 1967 r. odsłonięto w Brzezince pomnik ofiar faszyzmu. Jak głosiła inskrypcja, był on poświęcony pamięci bezimiennych "4 milionów poległych z rąk hitlerowskich morderców", ale w przemówieniu Roberta Waitza, przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, znalazł się passus o tym, że "wśród ofiar przytłaczającą większość stanowili Żydzi", a ich zagłada przewidziana w planie "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej" miała wyjątkowy charakter.
Dwa miesiące później wybuchła wojna sześciodniowa, a Związek Radziecki i inne kraje demokracji ludowej zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Proces wydobywania na światło dzienne prawdy o Szoah został zamrożony. Wiosną 1968 r., w apogeum rozgrywającej się kampanii antysemickiej, otwarto w Oświęcimiu po raz pierwszy od powstania muzeum pawilon poświęcony zagładzie Żydów. Ekspozycja roiła się jednak od fałszów i przeinaczeń.
Podkreślano, że okupacyjne losy Polaków i Żydów były podobne: oba narody skazano na eksterminację i oba walczyły z okupantem. Odpowiedzialnością za współpracę z hitlerowcami obarczono "organizacje syjonistyczne", co było szczególnie cynicznym chwytem propagandowym.
Encyklopedyczny skandal
Niektórzy historycy starali się ukazać rzeczywistą rolę, jaką odrywał Auschwitz w zagładzie Żydów. Latem 1967 r. ukazał się 8. tom "Wielkiej encyklopedii powszechnej PWN", zawierający hasło "obozy koncentracyjne hitlerowskie", w którym przyznano, że 99 proc. ofiar Auschwitz zamordowanych w komorach gazowych stanowili Żydzi. Kierowane przez Mieczysława Moczara MSW z furią zareagowało na tę - jak uznano - próbę umniejszenia polskiej martyrologii. Wystosowano do KC i Ministerstwa Sprawiedliwości pismo, wskazując, że "treść hasła pokrywa się z propagandowymi wywodami ośrodków syjonistycznych", a podane liczby "wzorowane są na obliczeniach żydowskiego angielsko-amerykańskiego komitetu". W efekcie pracę w PWN straciło prawie 100 osób, rozrzucono skład kilkunastu książek, a wkrótce ukazał się suplement do encyklopedii zawierający nową wersję hasła.
Także w następnej dekadzie władze PRL nie wyrzekły się instrumentalnego traktowania symbolu Auschwitz. Podczas pierwszej pielgrzymki papieskiej do Polski w 1979 r. kierownictwo partii wymogło na Watykanie uwzględnienie obozu w planie podróży. Jan Paweł II odwiedził Brzezinkę, gdzie celebrował mszę z udziałem kilkuset tysięcy wiernych. Biuro Polityczne traktowało tę uroczystość prestiżowo - pozwoliła ona zachować pozory, także wobec Moskwy, że papieska wizyta nie podrywa autorytetu partii i wręcz współgra z patriotyczną frazeologią komunistów.
Dopiero załamanie się realnego socjalizmu pozwoliło pokazać historię obozu bez zniekształceń. W 1990 r. Franciszek Piper, pracownik muzeum, ustalił w sposób - jak się zdaje - ostateczny, że liczba ofiar wynosi 1,1-1,5 mln. Zgodnie z tymi szacunkami poprawiono napisy w muzealnych gablotach. W porozumieniu z historykami z Instytutu Yad Vashem zasadniczo zmieniono też wystrój "pawilonu żydowskiego".
W pracy nad artykułem korzystałem m.in. z archiwaliów KC PZPR i książki
Jonathana Huenera "Auschwitz, Poland and the Politics of Commemoration, 1945-1979", Ohio 2004.
Więcej możesz przeczytać w 4/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.