Za dwa tygodnie ma powstać nowy rząd - bez Marka Belki
Premier Marek Belka wymyślił polską ruletkę. Polega ona na tym, że przykłada się do głowy pistolet bez nabojów i strzela. Tak najkrócej można skomentować pozorną dymisję, którą 6 maja Belka złożył na ręce prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. I zgodnie z planem dymisja nie została przyjęta. "Jeżeli nie zajdą inne okoliczności, rząd będzie działał do czasu stworzenia nowego rządu, powołanego przez parlament wybrany w wyborach 2005 r." - oświadczył Kwaśniewski. "Inne okoliczności", o których mówił prezydent, to konstruktywne wotum nieufności, które może zostać złożone już pod koniec tego tygodnia (głosowanie odbędzie się tydzień po złożeniu wniosku).
Premier Ziejka?
Jak się dowiedzieliśmy, dwa tygodnie temu klub SLD powołał specjalny trzyosobowy zespół, który prowadzi negocjacje w sprawie powstania nowego rządu. W skład zespołu weszli Marek Dyduch i dwaj eseldowscy baronowie - Jacek Zdrojewski i Kazimierz Chrzanowski. Wśród kandydatów na nowego premiera wymienia się ustępującego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Franciszka Ziejkę, szefa PSL Waldemara Pawlaka, a także byłego szefa PZU Zdzisława Montkiewicza. Na krótko pojawiła się też kandydatura Krystyny Łybackiej, ale szybko z niej zrezygnowano. Jeden z kandydatów na premiera ma już nawet skompletowany gabinet i przygotowane expose.
Trzonem koalicji, która ma odwołać Marka Belkę, ma być SLD, a nowy gabinet poprą także PSL, Unia Pracy, tzw. posłowie dietetyczni (czyli niezrzeszeni) oraz Samoobrona. Trwają też zabiegi, by za wymianą Marka Belki opowiedziała się twarda opozycja, czyli Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość oraz Liga Polskich Rodzin. Koalicja taka byłaby dość egzotyczna, ale łączy ją wspólny cel: położyć kres rządom prezydenckiej marionetki, jaką jest Marek Belka. W rzeczywistości nowy rząd byłby wymierzony w Kwaśniewskiego. Po pierwsze, miałby przerwać realizację interesów, jakie Kwaśniewski zlecił Belce. Po drugie, przeciwdziałałby zbudowaniu zaplecza, które pozwoliłoby prezydentowi przeżyć cztery lata w opozycji. Kwaśniewski potrzebuje bowiem przychylności 154 posłów w nowym parlamencie, aby nie można było go postawić przed Trybunałem Stanu (przewiduje to przyjęty przez obecny Sejm raport z prac komisji śledczej badającej aferę Rywina).
Obrotowy Oleksy
Złożenie wniosku o odwołanie Marka Belki planowano początkowo na piątek 6 maja. Pierwsze podejście do wymiany premiera się nie powiodło, bo nagle zmienił front szef SLD Józef Oleksy. Ten weteran politycznych walk rozgrywa właśnie najważniejszą batalię w swojej politycznej karierze. Oleksy jednocześnie chciałby wyjść cało z procesu lustracyjnego, zachować przywództwo w SLD i pognębić wewnętrzną opozycję z Krzysztofem Janikiem oraz odpłacić prezydentowi za ataki na siebie. Jeszcze 5 maja Oleksy był jak najlepszej myśli przynajmniej w sprawie procesu lustracyjnego, jednak 6 maja ze składu orzekającego w jego procesie lustracyjnym ustąpiło dwóch sędziów (Jerzy Leder i Sławomir Czopiński), których obiektywizm podważyło "Życie Warszawy". Pierwszy był przeciwnikiem lustracji, a drugi to były podwładny obrońcy Oleksego Wojciecha Tomczyka. Ich obecność w składzie orzekającym mogła sprawić, że proces lustracyjny skończyłby się korzystnie dla Oleksego. Przesunięcie rozprawy z powodu rezygnacji sędziów pogorszyło pozycję byłego premiera. Dlatego 6 maja nie mógł już z przekonaniem grozić odwołaniem Belki i powołaniem nowego rządu.
Jeśli osłabiony Oleksy poprze obóz Kwaśniewskiego, może to przyspieszyć koniec kariery byłego premiera. Przecież wbrew jego stanowisku na 29 maja zwołano konwencję SLD, która prawie na pewno odwoła Oleksego ze stanowiska szefa partii. W sojuszu mało kto ma wątpliwości, że prezydent pogrzebał już SLD i Oleksego i teraz stawia na sukces wyborczy socjaldemokratów Borowskiego oraz powołanej w ostatnią sobotę Partii Demokratycznej. SLD ma tylko jeden atut, na którym zależy Kwaśniewskiemu: pieniądze na kampanię wyborczą i silne struktury terenowe. Jeśli Oleksy przegra, a władzę w partii odzyska Janik, Kwaśniewski będzie mógł z jednego i drugiego w jakimś stopniu korzystać.
Gorzej być nie może
Rejterada Oleksego nie pogrzebała planów odwołania Marka Belki, który de facto został premierem tylko po to, aby zabezpieczyć interesy prezydenta i popierającej go części SLD, skupionej wokół byłego szefa partii Krzysztofa Janika. Jako premier Belka nie zrobił nic poza kilkoma dziwnymi (czytaj: korzystnymi dla tych, którzy go w roli premiera obsadzili) prywatyzacjami, na których zarabiali znajomi prezydenta z ZSP i Ordynackiej (jak w wypadku debiutu giełdowego Ciechu). Nawet ci posłowie SLD, którzy boją się, że nie wejdą do przyszłego Sejmu, wiedzą już, że Belka niczego im nie gwarantuje. Pewne szanse (a może tylko złudzenia) stwarza natomiast przyłączenie się do obozu antyprezydenckiego. To sprawia, że zgłoszenie konstruktywnego wotum nieufności może się skończyć powołaniem rządu Ziejki, Pawlaka lub Montkiewicza.
Premier Marek Belka wymyślił polską ruletkę. Polega ona na tym, że przykłada się do głowy pistolet bez nabojów i strzela. Tak najkrócej można skomentować pozorną dymisję, którą 6 maja Belka złożył na ręce prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. I zgodnie z planem dymisja nie została przyjęta. "Jeżeli nie zajdą inne okoliczności, rząd będzie działał do czasu stworzenia nowego rządu, powołanego przez parlament wybrany w wyborach 2005 r." - oświadczył Kwaśniewski. "Inne okoliczności", o których mówił prezydent, to konstruktywne wotum nieufności, które może zostać złożone już pod koniec tego tygodnia (głosowanie odbędzie się tydzień po złożeniu wniosku).
Premier Ziejka?
Jak się dowiedzieliśmy, dwa tygodnie temu klub SLD powołał specjalny trzyosobowy zespół, który prowadzi negocjacje w sprawie powstania nowego rządu. W skład zespołu weszli Marek Dyduch i dwaj eseldowscy baronowie - Jacek Zdrojewski i Kazimierz Chrzanowski. Wśród kandydatów na nowego premiera wymienia się ustępującego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Franciszka Ziejkę, szefa PSL Waldemara Pawlaka, a także byłego szefa PZU Zdzisława Montkiewicza. Na krótko pojawiła się też kandydatura Krystyny Łybackiej, ale szybko z niej zrezygnowano. Jeden z kandydatów na premiera ma już nawet skompletowany gabinet i przygotowane expose.
Trzonem koalicji, która ma odwołać Marka Belkę, ma być SLD, a nowy gabinet poprą także PSL, Unia Pracy, tzw. posłowie dietetyczni (czyli niezrzeszeni) oraz Samoobrona. Trwają też zabiegi, by za wymianą Marka Belki opowiedziała się twarda opozycja, czyli Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość oraz Liga Polskich Rodzin. Koalicja taka byłaby dość egzotyczna, ale łączy ją wspólny cel: położyć kres rządom prezydenckiej marionetki, jaką jest Marek Belka. W rzeczywistości nowy rząd byłby wymierzony w Kwaśniewskiego. Po pierwsze, miałby przerwać realizację interesów, jakie Kwaśniewski zlecił Belce. Po drugie, przeciwdziałałby zbudowaniu zaplecza, które pozwoliłoby prezydentowi przeżyć cztery lata w opozycji. Kwaśniewski potrzebuje bowiem przychylności 154 posłów w nowym parlamencie, aby nie można było go postawić przed Trybunałem Stanu (przewiduje to przyjęty przez obecny Sejm raport z prac komisji śledczej badającej aferę Rywina).
Obrotowy Oleksy
Złożenie wniosku o odwołanie Marka Belki planowano początkowo na piątek 6 maja. Pierwsze podejście do wymiany premiera się nie powiodło, bo nagle zmienił front szef SLD Józef Oleksy. Ten weteran politycznych walk rozgrywa właśnie najważniejszą batalię w swojej politycznej karierze. Oleksy jednocześnie chciałby wyjść cało z procesu lustracyjnego, zachować przywództwo w SLD i pognębić wewnętrzną opozycję z Krzysztofem Janikiem oraz odpłacić prezydentowi za ataki na siebie. Jeszcze 5 maja Oleksy był jak najlepszej myśli przynajmniej w sprawie procesu lustracyjnego, jednak 6 maja ze składu orzekającego w jego procesie lustracyjnym ustąpiło dwóch sędziów (Jerzy Leder i Sławomir Czopiński), których obiektywizm podważyło "Życie Warszawy". Pierwszy był przeciwnikiem lustracji, a drugi to były podwładny obrońcy Oleksego Wojciecha Tomczyka. Ich obecność w składzie orzekającym mogła sprawić, że proces lustracyjny skończyłby się korzystnie dla Oleksego. Przesunięcie rozprawy z powodu rezygnacji sędziów pogorszyło pozycję byłego premiera. Dlatego 6 maja nie mógł już z przekonaniem grozić odwołaniem Belki i powołaniem nowego rządu.
Jeśli osłabiony Oleksy poprze obóz Kwaśniewskiego, może to przyspieszyć koniec kariery byłego premiera. Przecież wbrew jego stanowisku na 29 maja zwołano konwencję SLD, która prawie na pewno odwoła Oleksego ze stanowiska szefa partii. W sojuszu mało kto ma wątpliwości, że prezydent pogrzebał już SLD i Oleksego i teraz stawia na sukces wyborczy socjaldemokratów Borowskiego oraz powołanej w ostatnią sobotę Partii Demokratycznej. SLD ma tylko jeden atut, na którym zależy Kwaśniewskiemu: pieniądze na kampanię wyborczą i silne struktury terenowe. Jeśli Oleksy przegra, a władzę w partii odzyska Janik, Kwaśniewski będzie mógł z jednego i drugiego w jakimś stopniu korzystać.
Gorzej być nie może
Rejterada Oleksego nie pogrzebała planów odwołania Marka Belki, który de facto został premierem tylko po to, aby zabezpieczyć interesy prezydenta i popierającej go części SLD, skupionej wokół byłego szefa partii Krzysztofa Janika. Jako premier Belka nie zrobił nic poza kilkoma dziwnymi (czytaj: korzystnymi dla tych, którzy go w roli premiera obsadzili) prywatyzacjami, na których zarabiali znajomi prezydenta z ZSP i Ordynackiej (jak w wypadku debiutu giełdowego Ciechu). Nawet ci posłowie SLD, którzy boją się, że nie wejdą do przyszłego Sejmu, wiedzą już, że Belka niczego im nie gwarantuje. Pewne szanse (a może tylko złudzenia) stwarza natomiast przyłączenie się do obozu antyprezydenckiego. To sprawia, że zgłoszenie konstruktywnego wotum nieufności może się skończyć powołaniem rządu Ziejki, Pawlaka lub Montkiewicza.
Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.