Najazdem Polaków - obok globalnego kapitalizmu - niemieckie elity tłumaczą problemy ich kraju Plagą szarańczy, którą trzeba wytępić, nazwał przedsiębiorców Franz Muntefering, przewodniczący rządzącej w Niemczech partii socjaldemokratycznej. Michael Wolffsohn, wybitny historyk i publicysta, zauważył, że dziś mówi się o pladze szarańczy, zaś w czasach Hitlera mówiło się o pladze szczurów i żydowskich świniach. Niemieckie elity szukają winnych rosnącego kryzysu gospodarczego i ich znajdują. Są nimi zarówno międzynarodowe koncerny, jak i Polacy.
W Niemczech toczy się obecnie wojna ideologiczna - walka o wartości, które nie mają już zastosowania. Wyciągnięte z lamusa historii hasła o kapitalistycznych krwiopijcach nie wpłynęły na poprawę notowań rządzącej lewicy. Wręcz przeciwnie, coraz bardziej ją pogrążają. Ale mimo to walka trwa. Trudno w to uwierzyć, ale na okładce pisma związków zawodowych pojawił się znany z komunistycznych tygodników satyrycznych amerykański Yankee w cylindrze, z wyszczerzonymi zębami, gotów zagryźć niemieckich robotników i chłopów. Tylko że to nie jest satyra, lecz wyrażone ze śmiertelną powagą stanowisko. Franz Muntefering stwierdził: "Niektórzy inwestorzy nie zastanawiają się nad ludźmi, którym niszczą miejsca pracy. Są anonimowi, nie mają twarzy, spadają jak szarańcza na przedsiębiorstwa, pustoszą je i odlatują".
Niemcy, bądźcie czujni!
Obok międzynarodowego kapitału największym zagrożeniem dla niemieckiego rynku pracy są Polacy. Pierwsza rocznica rozszerzenia Unii Europejskiej odbiła się szerokim, acz negatywnym echem w niemieckim społeczeństwie. Wprawdzie Niemcy korzystają z rozszerzenia unii, ale wielu obywateli Bundesrepubliki uważa się za przegranych - zauważa lewicowy dziennik "Suddeutsche Zeitung" i przytacza mrożące krew w żyłach przykłady. Uwe Tilmann, szef koncernu przetwórstwa mięsnego Moksel, nie chce mieć nic wspólnego ze wschodnioeuropejskimi zakładami rzeźniczymi. Ale zauważa, że wielu jego konkurentów korzysta z taniej siły roboczej zza wschodniej granicy. Dlatego obawia się, że jego firma zacznie ponosić straty. Tilmann stwierdza: "Niemcy nie byli dość czujni, kiedy podpisywali traktaty rozszerzeniowe". Straszenie międzynarodowym kapitałem nie wywołuje u poszczególnych obywateli emocji. Dopiero postraszenie Polakiem albo Czechem przynosi pożądane efekty psychologiczne. "Rozszerzenie UE - czytamy w `Suddeutsche Zeitung` - ograniczyło się tylko do jednego obszaru: strachu o pracę". Toteż przedstawiony przez gazetę opis najazdu polskich rzeźników na niemieckie firmy przypomina rozpętanie się jednej z plag egipskich. "Kolumnami - zauważa gazeta � zmierzają wschodnioeuropejscy rzeźnicy ku niemieckim ubojniom, odbierają pracę miejscowym rzemieślnikom. Przybywają nielegalnie albo wykorzystują swobodę przepływu usług panującą na terytorium unii. To samo robią polscy kafelkarze i budowlańcy, którzy odbierają niemieckim rzemieślnikom drogie kontrakty".
Kryminalna energia ze Wschodu
"To, co nam sprawia najwięcej kłopotów - twierdzi minister gospodarki Wolfgang Clement - to ta energia, nierzadko energia kryminalna, łamiąca prawa Unii Europejskiej". Energia kryminalna tkwi nie tylko w polskich rzeźnikach, pokazywanych w mediach podczas okrutnego ćwiartowania zakrwawionym nożem niemieckich połci, lecz jest jej pełno nawet w szparagach. W polskich szparagach. Jak wiadomo, Niemcy są największym w Europie producentem tego sezonowego przysmaku i bardzo się tym szczycą. Do zbiorów wynajmują jednak Polaków, bo - jak twierdzi plantator z Rheinhessen - zbieracze szparagów muszą być delikatni, odpowiedzialni i elastyczni. Tacy jak Polacy. A inny skarży się, że na stu niemieckich robotników przysłanych mu przez urząd pracy do końca zbiorów wytrzymuje najwyżej dziesięciu. Polacy - jak się okazało - są istotnie elastyczni, a do tego przedsiębiorczy. I zagrażają niemieckim szparagom. Oto niedawno ekipa prywatnej telewizji RTL udała się na targowiska Berlina w poszukiwaniu kryminalnej energii polskich szparagów. I stwierdziła, że są one znacznie tańsze od niemieckich. Kilogram polskich kosztuje 3 euro, podczas gdy niemieckich - jak należy - 7,95 euro. I to jest skandal, oszustwo i przestępstwo - alarmują reporterzy RTL. Ale na tym nie koniec. Niektórzy Niemcy przenieśli hodowlę tej jarzyny do Polski - z powodu niskich kosztów pracy. A dlaczego są one niskie? Bo przy zbiorze pracują Rosjanie i Ukraińcy. Czym się różni polski szparag od niemieckiego? Na oko niczym. W smaku też nie. Ale redaktorzy oddali jarzynę do analizy i stwierdzili, że na pięć szparagów sprzedawanych na rynku jeden jest polski, a tylko cztery są czyste rasowo. Niemcom zagrażają też obce jajka. Jeden z najpopularniejszych w RFN kucharzy w prowadzonej przez siebie audycji kulinarnej przestrzega, by do potraw używać tylko jaj zniesionych w Niemczech przez niemieckie kury.
Polski horror
W dramatycznym tonie o polskich rzemieślnikach napisał lewicowy "Der Spiegel". Już pierwsze zdania artykułu zapowiadają horror. Oto próbka: "O szóstej pewnego sobotniego poranka zjawiają się nieoczekiwanie. Z obnażonymi nożami i nowiutkimi fartuchami stanęli w jednej z rzeźni w Zagłębiu Ruhry. Andre Sydow z Oldenburga od razu wiedział, o co chodzi. Polacy tu byli, a on wkrótce będzie na ulicy. I tak we wrześniu ubiegłego roku Sydow stracił pracę. Znów na początku zmiany, trzeci raz w ciągu czterech miesięcy". Choć te opisy trącą komizmem, nie ulega wątpliwości, że lewicowy rząd Gerharda Schrodera przegrał w walce z globalną konkurencją i z własnym społeczeństwem, które nie chce i nie potrafi się przystosować ani do gwałtownych przemian XXI wieku, ani do zasad, na których zbudowano unię. Tak wychwalany system państwa opiekuńczego przegrał z kretesem z systemem gospodarki rynkowej, który nie tylko daje każdemu szansę na sukces, ale przede wszystkim nie obiecuje sprawiedliwości społecznej - tej utopii demagogów służącej wyłącznie propagandzie i walce o władzę.
Bić kapitalistów!
Światowy kapitalizm jest winien bezrobociu i doprowadził do permanentnych niedoborów w kasie niemieckiego państwa. Ludzie są wściekli - czytamy w prasie zarówno lewicowej, jak i prawicowej. Wściekli są na wysokie dochody menedżerów i niskie zarobki polskich rzemieślników. To prawda. Prawie 70 proc. Niemców domaga się obniżenia zarobków kapitalistom, jakby to miało jakikolwiek wpływ na zmniejszenie bezrobocia. Ideologia sączona w głowy przestraszonych obywateli zaczyna żyć własnym irracjonalnym życiem. Zawiść socjalna zaczyna być najsilniejszym uczuciem zbiorowym i motorem polityki w Niemczech. Trzeba ukrócić samowolę przedsiębiorców i zabronić im przenoszenia produkcji do krajów wschodniej Europy. Należy dać odpór ekonomicznemu naciskowi. "Dajcie wreszcie pracę" - woła Schroder, lecz ani on, ani jego towarzysze nie mają pojęcia, jak stworzyć nowe miejsca pracy. Uparcie trzymają się natomiast marksistowskiej ideologii, choć - jak napisał "Der Spiegel" - Karol Marks jednego nie przewidział: wywrotowa siła globalizacji, którą prorokował, przez dziesięciolecia służyła niemieckiej gospodarce i niemieckim robotnikom, a teraz służy innym. No cóż, trzeba było uważniej studiować Marksa, bo globalizacja zaskoczyła nieprzygotowanych na nią socjalistów.
Polowanie na cudzoziemców
Dlaczego wszystko się załamało? Dlaczego Niemcy są jednocześnie rekordzistami w dziedzinie eksportu i mają najniższy wzrost PKB w Europie? Dlaczego rekordowe dochody niemieckich przedsiębiorstw nie owocują wzrostem liczby miejsc pracy i nowymi inwestycjami? Dlaczego niemieckie firmy przenoszą produkcję za granicę? "Spiegel" znalazł rozwiązanie tej - jak ją nazywa - "niemieckiej zagadki". Wszystkiemu winien jest upadek żelaznej kurtyny, co spowodowało radykalne zmiany warunków konkurencyjności. Jeszcze do niedawna Polacy byli za Odrą postrzegani jako niedołęgi, głupki i ciemniaki, którzy potrafią jedynie wykonywać prymitywne prace na czarno. Przyjęcie Polski do Unii Europejskiej było aktem łaski bogatych Niemców, Francuzów i Holendrów wobec narodów opóźnionych w rozwoju cywilizacyjnym i każdym innym. Zresztą wierzono, że przyłącza się tylko rynki zbytu. Nikt się nie spodziewał ani przedsiębiorczości, ani elastyczności i mobilności Polaków, Czechów czy Węgrów, a tym bardziej ich pracowitości i solidności. To spadło na Niemców jak grom z jasnego nieba. I dlatego teraz urządzają polowania na polskich rzemieślników. Rząd RFN powołał grupę roboczą pod militarną nazwą "Task Force do walki z nadużyciami w usługach". Te siły szybkiego reagowania pod dowództwem Gerda Andersa, sekretarza stanu w ministerstwie gospodarki, mają doprowadzić do wymuszenia tak wysokich płac minimalnych w usługach, że odstraszy to od zatrudniania obcokrajowców. Rząd niemiecki, polując na cudzoziemców, nie bierze pod uwagę tego, że podwyższenie płac minimalnych odbędzie się kosztem utraty kolejnych miejsc pracy.
Niszcz to, co niszczy ciebie!
Andre Sydow, który przez Polaków stracił pracę w rzeźni, poświęcił się teraz twórczości poetyckiej. "Der Spiegel" cytuje jego utwory z największą powagą: "Biorą nas i wyrzucają, nic dla nas nie robią, ale z nas żyją! Uważają nas za swoich niewolników, a gdy walczymy, będą na nas polować. Niszcz to, co niszczy ciebie!". Obserwując to wszystko, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że przy jednoczeniu Niemiec popełniono zasadniczy błąd. Zamiast przyłączać NRD do RFN, trzeba było zachodnie Niemcy inkorporować do wschodnich. Z ich ideowymi i pruskimi zaletami, ale przede wszystkim ze szczelnie zadrutowanymi i obmurowanymi granicami.
Niemcy, bądźcie czujni!
Obok międzynarodowego kapitału największym zagrożeniem dla niemieckiego rynku pracy są Polacy. Pierwsza rocznica rozszerzenia Unii Europejskiej odbiła się szerokim, acz negatywnym echem w niemieckim społeczeństwie. Wprawdzie Niemcy korzystają z rozszerzenia unii, ale wielu obywateli Bundesrepubliki uważa się za przegranych - zauważa lewicowy dziennik "Suddeutsche Zeitung" i przytacza mrożące krew w żyłach przykłady. Uwe Tilmann, szef koncernu przetwórstwa mięsnego Moksel, nie chce mieć nic wspólnego ze wschodnioeuropejskimi zakładami rzeźniczymi. Ale zauważa, że wielu jego konkurentów korzysta z taniej siły roboczej zza wschodniej granicy. Dlatego obawia się, że jego firma zacznie ponosić straty. Tilmann stwierdza: "Niemcy nie byli dość czujni, kiedy podpisywali traktaty rozszerzeniowe". Straszenie międzynarodowym kapitałem nie wywołuje u poszczególnych obywateli emocji. Dopiero postraszenie Polakiem albo Czechem przynosi pożądane efekty psychologiczne. "Rozszerzenie UE - czytamy w `Suddeutsche Zeitung` - ograniczyło się tylko do jednego obszaru: strachu o pracę". Toteż przedstawiony przez gazetę opis najazdu polskich rzeźników na niemieckie firmy przypomina rozpętanie się jednej z plag egipskich. "Kolumnami - zauważa gazeta � zmierzają wschodnioeuropejscy rzeźnicy ku niemieckim ubojniom, odbierają pracę miejscowym rzemieślnikom. Przybywają nielegalnie albo wykorzystują swobodę przepływu usług panującą na terytorium unii. To samo robią polscy kafelkarze i budowlańcy, którzy odbierają niemieckim rzemieślnikom drogie kontrakty".
Kryminalna energia ze Wschodu
"To, co nam sprawia najwięcej kłopotów - twierdzi minister gospodarki Wolfgang Clement - to ta energia, nierzadko energia kryminalna, łamiąca prawa Unii Europejskiej". Energia kryminalna tkwi nie tylko w polskich rzeźnikach, pokazywanych w mediach podczas okrutnego ćwiartowania zakrwawionym nożem niemieckich połci, lecz jest jej pełno nawet w szparagach. W polskich szparagach. Jak wiadomo, Niemcy są największym w Europie producentem tego sezonowego przysmaku i bardzo się tym szczycą. Do zbiorów wynajmują jednak Polaków, bo - jak twierdzi plantator z Rheinhessen - zbieracze szparagów muszą być delikatni, odpowiedzialni i elastyczni. Tacy jak Polacy. A inny skarży się, że na stu niemieckich robotników przysłanych mu przez urząd pracy do końca zbiorów wytrzymuje najwyżej dziesięciu. Polacy - jak się okazało - są istotnie elastyczni, a do tego przedsiębiorczy. I zagrażają niemieckim szparagom. Oto niedawno ekipa prywatnej telewizji RTL udała się na targowiska Berlina w poszukiwaniu kryminalnej energii polskich szparagów. I stwierdziła, że są one znacznie tańsze od niemieckich. Kilogram polskich kosztuje 3 euro, podczas gdy niemieckich - jak należy - 7,95 euro. I to jest skandal, oszustwo i przestępstwo - alarmują reporterzy RTL. Ale na tym nie koniec. Niektórzy Niemcy przenieśli hodowlę tej jarzyny do Polski - z powodu niskich kosztów pracy. A dlaczego są one niskie? Bo przy zbiorze pracują Rosjanie i Ukraińcy. Czym się różni polski szparag od niemieckiego? Na oko niczym. W smaku też nie. Ale redaktorzy oddali jarzynę do analizy i stwierdzili, że na pięć szparagów sprzedawanych na rynku jeden jest polski, a tylko cztery są czyste rasowo. Niemcom zagrażają też obce jajka. Jeden z najpopularniejszych w RFN kucharzy w prowadzonej przez siebie audycji kulinarnej przestrzega, by do potraw używać tylko jaj zniesionych w Niemczech przez niemieckie kury.
Polski horror
W dramatycznym tonie o polskich rzemieślnikach napisał lewicowy "Der Spiegel". Już pierwsze zdania artykułu zapowiadają horror. Oto próbka: "O szóstej pewnego sobotniego poranka zjawiają się nieoczekiwanie. Z obnażonymi nożami i nowiutkimi fartuchami stanęli w jednej z rzeźni w Zagłębiu Ruhry. Andre Sydow z Oldenburga od razu wiedział, o co chodzi. Polacy tu byli, a on wkrótce będzie na ulicy. I tak we wrześniu ubiegłego roku Sydow stracił pracę. Znów na początku zmiany, trzeci raz w ciągu czterech miesięcy". Choć te opisy trącą komizmem, nie ulega wątpliwości, że lewicowy rząd Gerharda Schrodera przegrał w walce z globalną konkurencją i z własnym społeczeństwem, które nie chce i nie potrafi się przystosować ani do gwałtownych przemian XXI wieku, ani do zasad, na których zbudowano unię. Tak wychwalany system państwa opiekuńczego przegrał z kretesem z systemem gospodarki rynkowej, który nie tylko daje każdemu szansę na sukces, ale przede wszystkim nie obiecuje sprawiedliwości społecznej - tej utopii demagogów służącej wyłącznie propagandzie i walce o władzę.
Bić kapitalistów!
Światowy kapitalizm jest winien bezrobociu i doprowadził do permanentnych niedoborów w kasie niemieckiego państwa. Ludzie są wściekli - czytamy w prasie zarówno lewicowej, jak i prawicowej. Wściekli są na wysokie dochody menedżerów i niskie zarobki polskich rzemieślników. To prawda. Prawie 70 proc. Niemców domaga się obniżenia zarobków kapitalistom, jakby to miało jakikolwiek wpływ na zmniejszenie bezrobocia. Ideologia sączona w głowy przestraszonych obywateli zaczyna żyć własnym irracjonalnym życiem. Zawiść socjalna zaczyna być najsilniejszym uczuciem zbiorowym i motorem polityki w Niemczech. Trzeba ukrócić samowolę przedsiębiorców i zabronić im przenoszenia produkcji do krajów wschodniej Europy. Należy dać odpór ekonomicznemu naciskowi. "Dajcie wreszcie pracę" - woła Schroder, lecz ani on, ani jego towarzysze nie mają pojęcia, jak stworzyć nowe miejsca pracy. Uparcie trzymają się natomiast marksistowskiej ideologii, choć - jak napisał "Der Spiegel" - Karol Marks jednego nie przewidział: wywrotowa siła globalizacji, którą prorokował, przez dziesięciolecia służyła niemieckiej gospodarce i niemieckim robotnikom, a teraz służy innym. No cóż, trzeba było uważniej studiować Marksa, bo globalizacja zaskoczyła nieprzygotowanych na nią socjalistów.
Polowanie na cudzoziemców
Dlaczego wszystko się załamało? Dlaczego Niemcy są jednocześnie rekordzistami w dziedzinie eksportu i mają najniższy wzrost PKB w Europie? Dlaczego rekordowe dochody niemieckich przedsiębiorstw nie owocują wzrostem liczby miejsc pracy i nowymi inwestycjami? Dlaczego niemieckie firmy przenoszą produkcję za granicę? "Spiegel" znalazł rozwiązanie tej - jak ją nazywa - "niemieckiej zagadki". Wszystkiemu winien jest upadek żelaznej kurtyny, co spowodowało radykalne zmiany warunków konkurencyjności. Jeszcze do niedawna Polacy byli za Odrą postrzegani jako niedołęgi, głupki i ciemniaki, którzy potrafią jedynie wykonywać prymitywne prace na czarno. Przyjęcie Polski do Unii Europejskiej było aktem łaski bogatych Niemców, Francuzów i Holendrów wobec narodów opóźnionych w rozwoju cywilizacyjnym i każdym innym. Zresztą wierzono, że przyłącza się tylko rynki zbytu. Nikt się nie spodziewał ani przedsiębiorczości, ani elastyczności i mobilności Polaków, Czechów czy Węgrów, a tym bardziej ich pracowitości i solidności. To spadło na Niemców jak grom z jasnego nieba. I dlatego teraz urządzają polowania na polskich rzemieślników. Rząd RFN powołał grupę roboczą pod militarną nazwą "Task Force do walki z nadużyciami w usługach". Te siły szybkiego reagowania pod dowództwem Gerda Andersa, sekretarza stanu w ministerstwie gospodarki, mają doprowadzić do wymuszenia tak wysokich płac minimalnych w usługach, że odstraszy to od zatrudniania obcokrajowców. Rząd niemiecki, polując na cudzoziemców, nie bierze pod uwagę tego, że podwyższenie płac minimalnych odbędzie się kosztem utraty kolejnych miejsc pracy.
Niszcz to, co niszczy ciebie!
Andre Sydow, który przez Polaków stracił pracę w rzeźni, poświęcił się teraz twórczości poetyckiej. "Der Spiegel" cytuje jego utwory z największą powagą: "Biorą nas i wyrzucają, nic dla nas nie robią, ale z nas żyją! Uważają nas za swoich niewolników, a gdy walczymy, będą na nas polować. Niszcz to, co niszczy ciebie!". Obserwując to wszystko, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że przy jednoczeniu Niemiec popełniono zasadniczy błąd. Zamiast przyłączać NRD do RFN, trzeba było zachodnie Niemcy inkorporować do wschodnich. Z ich ideowymi i pruskimi zaletami, ale przede wszystkim ze szczelnie zadrutowanymi i obmurowanymi granicami.
Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.