Pampersy lewicy są nastawione na długi marsz Polską polityką rządzi niepisane prawo: destrukcja objawia się inicjatywami zjednoczeniowymi. Relacja ta jest wprost proporcjonalna: im większy rozpad, tym więcej prób, rozmów i porozumień. Efektem tych inicjatyw są dziwaczne szyldy i nazwy, których nikt już nie pamięta, a które spoczywają cicho, przysypane kurzem na śmietniku historii - tej przez bardzo małe "h".
Porozumienie 11 listopada, Przymierze dla Polski, Zjednoczenie Polskie, RdR Szeremietiewa, RdR Olszewskiego (w którym oczywiście nie było Olszewskiego), Sekretariat Ugrupowań Centroprawicowych i wreszcie Konwent Świętej Katarzyny. To wszystko ofiary ewolucji polskiej prawicy - wymarłe gatunki, których życie nie trwało dłużej niż egzystencja motyla.
Niektóre nieudane płody ewolucji wegetują jeszcze w zakamarkach starych kamienic. Niedaleko Sejmu smakosz polskiej polityki może natrafić na dumną tabliczkę informującą, że nieomal na wyciągnięcie ręki znajduje się Zarząd Główny Ruchu Odbudowy Polski. Czy są tam jacyś ludzie? Czy jakiś zarząd rzeczywiście się tam zbiera? Przychodzą na myśl obrazy z prozy Brunona Schulza - zapomniane stacyjki czy sklepy, do których nikt już nie zagląda.
Cudowne rozmnożenie partii Kwaśniewskiego
Wiele wskazuje na to, że polska lewica w stanie rozpadu cierpi na tę samą zjednoczeniową biegunkę co niegdyś prawica. Im bardziej stara się zjednoczyć, tym bardziej pączkuje. Po miesiącach wytężonych wysiłków patronujący zjednoczeniu prezydent Kwaśniewski dokonał cudu - rozmnożył lewicę. SLD, Unia Pracy i SDPL wciąż istnieją, a wokół nich kiełkują następne: Unia Lewicy, Partia Demokratyczna, coś tam dłubie nawet Ryszard Bugaj. W dodatku rozmnożyli się też liderzy lewicy, którzy chyba zapatrzyli się w prawicowych poprzedników sprzed dekady. Uczniowie biją mistrzów, o czym świadczą losy wierchuszki rządu Belki, która w całości - ostatnia doszlusowała Izabela Jaruga-Nowacka - wypięła się na parlamentarne zaplecze.
Lewicowa wolna konkurencja
Ostatnie wyniki sondaży są dla lewicy porażające. Może być tak, że do przyszłego Sejmu nie dostanie się żadne ugrupowanie o tej orientacji. Wydawałoby się, że Kaczyńscy ante portas to coś, co powinno podziałać na lewicę - zwłaszcza postkomunistyczną - jednocząco. Wszak podobny skutek odniosły dekomunizacyjne pohukiwania na początku lat 90. Obecnie efekt może być odwrotny. Sondażowa równość najważniejszych ugrupowań lewicy (wszystkie zgodnie balansują na granicy wyborczego progu) nie daje nikomu przewagi. Teraz każdy może liczyć na wycięcie konkurencji i wprowadzenie do następnego Sejmu tylko jednej lewicy - jego własnej. "Lewica to ja" - te słowa chciałby kiedyś wypowiedzieć i Józef Oleksy, i Marek Borowski, i Marek Belka. W kolejce do parafrazowania Ludwika XIV chętnie ustawiłby się zapewne także Marek Pol, władający Unią Pracy po rejteradzie Jarugi-Nowackiej. I nikt mu tego zabronić nie może. Niech stoi.
Liderzy rozbitej lewicy zdają sobie sprawę z tego, że sklecony ad hoc blok wyborczy miałby kruche podstawy. Polityczne i psychologiczne rozdźwięki są już zbyt głębokie, by je skutecznie zaklajstrować. Emocje, przez lata skrywane za parawanem SLD-owskiego monolitu, zostały uwolnione niczym dżin i trudno je z powrotem zakorkować. Lewicowy blok może przeczołgałby się do Sejmu, ale tam rozpadłby się z powrotem na mniejsze kawałki. Kilkadziesiąt mandatów zapewni byt partyjnym baronom, ale problemów lewicy nie rozwiąże. Najwyżej zakonserwuje. Wygląda na to, że etatystyczna lewica raz jeden postawi na wolną konkurencję.
Lewica dla prawicy
Przeciwnikami tworzenia lewicowego bloku są liderzy najważniejszych ugrupowań (Oleksy, Borowski, Frasyniuk i Belka). Sprawa wydaje się zatem przesądzona, choć obozowi "konserwatorów" przewodzi prezydent, zainteresowany tym, by blok lewicowy był jego tarczą po zakończeniu kadencji.
Na lewicy istnieje jeszcze trzecia opcja. W jej interesie jest agonia obecnych gigantów, bo w przeciwnym razie nigdy nie zajmie ich miejsca. Środowisko "Krytyki Politycznej", któremu przewodzi Sławomir Sierakowski, czy radykalne grupy skupione w Unii Lewicy wiedzą, że o szybkim przejęciu schedy po zdychających dinozaurach nie mają co marzyć. Trzymając się analogii z prawicą, ową trzecią opcję można porównać do środowiska pampersów. Oczywiście, wiele je różni, ale i podobieństwa są wyraźne: pokoleniowy charakter czy przekonanie o własnej ideowości.
Sabaty w Radości
Środowisko pampersów poniosło klęskę m.in. dlatego, że zbyt szybko wkroczyło w świat polityki, zatracając to, co je wyróżniało. Ale ich lewicowi następcy mają czas. Na razie co dwa tygodnie w mieszkaniu Sierakowskiego w Radości odbywają się polityczne sabaty. Pierwsze skrzypce grają w nich studenci i absolwenci socjologii oraz filozofii z roczników 1976-1979. Są to m.in. Maciej Gdula, Adam Leszczyński, Adam Ostolski czy Jarosław Makowski. Tego ostatniego usunięto z "Tygodnika Powszechnego" - "za lewicowość".
Oprócz gadania młoda lewica zajmuje się jeszcze pisaniem - zarówno w "Krytyce Politycznej", jak i w wielkonakładowych tytułach, takich jak "Gazeta Wyborcza" czy "Polityka". - W pierwszej kolejności chcemy wykreować język dla polskiej lewicy, którego w tej chwili nie ma. Staramy się przeprowadzić rewolucję semantyczną - tłumaczy Sierakowski, który opowiada zarazem, że pragnie dokonać syntezy starej lewicy z nową. - Bo nie chcemy być kojarzeni wyłącznie z bojami o prawa gejów i lesbijek.
Redaktorzy "Krytyki" jeżdżą po Polsce, szukając ludzi o podobnych poglądach. Zdają sobie sprawę, że na budowanie struktur czy partii jest jeszcze za wcześnie. Zamiast tego chętnie kontaktują się z artystami młodego pokolenia, szukając w nich sojuszników i starając się ich inspirować.
Pampersy lewicy są nastawione na długi marsz. Ale dystans, jaki jest przed nimi, mogłyby skrócić dwa czynniki. Pierwszym byłaby klęska postkomunistycznej lewicy, drugim - triumf konserwatywnej prawicy. Oba warianty są realne.
Niektóre nieudane płody ewolucji wegetują jeszcze w zakamarkach starych kamienic. Niedaleko Sejmu smakosz polskiej polityki może natrafić na dumną tabliczkę informującą, że nieomal na wyciągnięcie ręki znajduje się Zarząd Główny Ruchu Odbudowy Polski. Czy są tam jacyś ludzie? Czy jakiś zarząd rzeczywiście się tam zbiera? Przychodzą na myśl obrazy z prozy Brunona Schulza - zapomniane stacyjki czy sklepy, do których nikt już nie zagląda.
Cudowne rozmnożenie partii Kwaśniewskiego
Wiele wskazuje na to, że polska lewica w stanie rozpadu cierpi na tę samą zjednoczeniową biegunkę co niegdyś prawica. Im bardziej stara się zjednoczyć, tym bardziej pączkuje. Po miesiącach wytężonych wysiłków patronujący zjednoczeniu prezydent Kwaśniewski dokonał cudu - rozmnożył lewicę. SLD, Unia Pracy i SDPL wciąż istnieją, a wokół nich kiełkują następne: Unia Lewicy, Partia Demokratyczna, coś tam dłubie nawet Ryszard Bugaj. W dodatku rozmnożyli się też liderzy lewicy, którzy chyba zapatrzyli się w prawicowych poprzedników sprzed dekady. Uczniowie biją mistrzów, o czym świadczą losy wierchuszki rządu Belki, która w całości - ostatnia doszlusowała Izabela Jaruga-Nowacka - wypięła się na parlamentarne zaplecze.
Lewicowa wolna konkurencja
Ostatnie wyniki sondaży są dla lewicy porażające. Może być tak, że do przyszłego Sejmu nie dostanie się żadne ugrupowanie o tej orientacji. Wydawałoby się, że Kaczyńscy ante portas to coś, co powinno podziałać na lewicę - zwłaszcza postkomunistyczną - jednocząco. Wszak podobny skutek odniosły dekomunizacyjne pohukiwania na początku lat 90. Obecnie efekt może być odwrotny. Sondażowa równość najważniejszych ugrupowań lewicy (wszystkie zgodnie balansują na granicy wyborczego progu) nie daje nikomu przewagi. Teraz każdy może liczyć na wycięcie konkurencji i wprowadzenie do następnego Sejmu tylko jednej lewicy - jego własnej. "Lewica to ja" - te słowa chciałby kiedyś wypowiedzieć i Józef Oleksy, i Marek Borowski, i Marek Belka. W kolejce do parafrazowania Ludwika XIV chętnie ustawiłby się zapewne także Marek Pol, władający Unią Pracy po rejteradzie Jarugi-Nowackiej. I nikt mu tego zabronić nie może. Niech stoi.
Liderzy rozbitej lewicy zdają sobie sprawę z tego, że sklecony ad hoc blok wyborczy miałby kruche podstawy. Polityczne i psychologiczne rozdźwięki są już zbyt głębokie, by je skutecznie zaklajstrować. Emocje, przez lata skrywane za parawanem SLD-owskiego monolitu, zostały uwolnione niczym dżin i trudno je z powrotem zakorkować. Lewicowy blok może przeczołgałby się do Sejmu, ale tam rozpadłby się z powrotem na mniejsze kawałki. Kilkadziesiąt mandatów zapewni byt partyjnym baronom, ale problemów lewicy nie rozwiąże. Najwyżej zakonserwuje. Wygląda na to, że etatystyczna lewica raz jeden postawi na wolną konkurencję.
Lewica dla prawicy
Przeciwnikami tworzenia lewicowego bloku są liderzy najważniejszych ugrupowań (Oleksy, Borowski, Frasyniuk i Belka). Sprawa wydaje się zatem przesądzona, choć obozowi "konserwatorów" przewodzi prezydent, zainteresowany tym, by blok lewicowy był jego tarczą po zakończeniu kadencji.
Na lewicy istnieje jeszcze trzecia opcja. W jej interesie jest agonia obecnych gigantów, bo w przeciwnym razie nigdy nie zajmie ich miejsca. Środowisko "Krytyki Politycznej", któremu przewodzi Sławomir Sierakowski, czy radykalne grupy skupione w Unii Lewicy wiedzą, że o szybkim przejęciu schedy po zdychających dinozaurach nie mają co marzyć. Trzymając się analogii z prawicą, ową trzecią opcję można porównać do środowiska pampersów. Oczywiście, wiele je różni, ale i podobieństwa są wyraźne: pokoleniowy charakter czy przekonanie o własnej ideowości.
Sabaty w Radości
Środowisko pampersów poniosło klęskę m.in. dlatego, że zbyt szybko wkroczyło w świat polityki, zatracając to, co je wyróżniało. Ale ich lewicowi następcy mają czas. Na razie co dwa tygodnie w mieszkaniu Sierakowskiego w Radości odbywają się polityczne sabaty. Pierwsze skrzypce grają w nich studenci i absolwenci socjologii oraz filozofii z roczników 1976-1979. Są to m.in. Maciej Gdula, Adam Leszczyński, Adam Ostolski czy Jarosław Makowski. Tego ostatniego usunięto z "Tygodnika Powszechnego" - "za lewicowość".
Oprócz gadania młoda lewica zajmuje się jeszcze pisaniem - zarówno w "Krytyce Politycznej", jak i w wielkonakładowych tytułach, takich jak "Gazeta Wyborcza" czy "Polityka". - W pierwszej kolejności chcemy wykreować język dla polskiej lewicy, którego w tej chwili nie ma. Staramy się przeprowadzić rewolucję semantyczną - tłumaczy Sierakowski, który opowiada zarazem, że pragnie dokonać syntezy starej lewicy z nową. - Bo nie chcemy być kojarzeni wyłącznie z bojami o prawa gejów i lesbijek.
Redaktorzy "Krytyki" jeżdżą po Polsce, szukając ludzi o podobnych poglądach. Zdają sobie sprawę, że na budowanie struktur czy partii jest jeszcze za wcześnie. Zamiast tego chętnie kontaktują się z artystami młodego pokolenia, szukając w nich sojuszników i starając się ich inspirować.
Pampersy lewicy są nastawione na długi marsz. Ale dystans, jaki jest przed nimi, mogłyby skrócić dwa czynniki. Pierwszym byłaby klęska postkomunistycznej lewicy, drugim - triumf konserwatywnej prawicy. Oba warianty są realne.
Kariera-Sierakowski |
---|
Sławomir Sierakowski ma 25 lat i narzeczoną o rzadkiej urodzie i poglądach (podobno) wcale nielewicowych. Sam wygląda jak archetyp młodego intelektualisty: golf, dwudniowy zarost, niedbała fryzura, w dłoniach dymiący papieros. Na studiach filozoficznych koledzy nadali mu ksywkę Kariera-Sierakowski, co miało charakteryzować polityczny apetyt obecnego guru młodej lewicy. Wbrew temu przydomkowi Sierakowski - jak sam twierdzi - odrzucił w imieniu własnym i swego środowiska oferty, które płynęły do niego ze wszystkich formacji "dorosłej" lewicy. I zamiast działać w SLD czy SDPL, udziela się w mediach oraz prowadzi we własnym domu coś na kształt salonu dyskusyjnego. Jego oczkiem w głowie jest kwartalnik "Krytyka Polityczna", którym kieruje. Lubi Karola Marksa, nie cierpi tygodnika "Wprost". |
Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.