Największą zaletą obecnego ministra kultury jest to, że ma odpowiednich przyjaciół w odpowiednim czasie i na odpowiednią okazję Mogę znaleźć tylko jedno słowo zespalające wszystkie moje zmienne pasje: Polska" - mówił kilka lat temu minister kultury Waldemar Dąbrowski. Zdanie to jest prawdziwe, pod warunkiem że rzeczownik "Polska" zastąpimy zaimkiem "ja". Polska, owszem, jest Dąbrowskiemu potrzebna, a właściwie to potrzebny jest jej budżet. Bo obecny minister kultury to mistrz świata w wydawaniu publicznych pieniędzy dla kształtowania własnego wizerunku. Dodajmy, bardzo beztroski mistrz świata, o czym przekonują choćby kolejne raporty Najwyższej Izby Kontroli na temat finansów instytucji, którymi Dąbrowski kierował. I mimo to wciąż awansował.
Tancerz Waldi z salonów
"Złotousty Waldi", jak ministra nazywają dobrzy znajomi, jest najbardziej chyba znanym w Polsce budowniczym pomników - ku własnej czci. Zaczęło się już w 1973 r., gdy Dąbrowski został dyrektorem warszawskiego klubu Riwiera-Remont. Wszystko, co się działo w tym klubie przez następne ponad pięć lat, było podporządkowane sławieniu dyrektora Dąbrowskiego. Podczas pierwszej edycji Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, który Dąbrowski wymyślił, na reklamującym imprezę plakacie Rosław Szaybo umieścił magika w białych rękawiczkach odsłaniającego kurtynę. Magik miał twarz Dąbrowskiego. Gdy powstał czterokonny rydwan wieńczący tympanon warszawskiego Teatru Wielkiego, powożący rydwanem Apollo miał oczywiście twarz i postać Waldemara Dąbrowskiego.
Skłonność do narcyzmu byłaby błahostką, gdyby Dąbrowski był dobrym menedżerem kultury, na jakiego się kreuje. Problemem w tym, że jest on dobrym menedżerem kariery własnej i kolegów.
Jest zaskakujące, jak łatwo ten absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej stał się lwem salonowym. Pomogły mu w tym bywające na salonach panie, z zachwytem mówiące o "pięknym Waldim" - świetnym tancerzu i znawcy kobiecej urody. No i jeszcze znawcy tego, z kim i kiedy trzeba się przyjaźnić. Zawsze się to zresztą opłacało. Kiedy w 2001 r. "Życie Warszawy" obnażyło jego finansową beztroskę jako jako dyrektora Opery Narodowej, powstał list otwarty w obronie Dąbrowskiego podpisany przez wszystkich świętych polskiej kultury. Tylko, że na kulturze Dąbrowski zna się słabo, mimo że kreuje się na eksperta. Gdy został szefem Teatru Wielkiego w Warszawie, Bogusław Kaczyński, krytyk muzyczny, stwierdził, że "ma o operze takie pojęcie, jak ja o piłce nożnej", że "operę zamienił w salę bankietową".
Dąbrowski nie musiałby się znać na sztuce, gdyby znał się na zarządzaniu, ale z tym jest jeszcze gorzej. Gdy został ministrem kultury, socjolog prof. Jadwiga Staniszkis stwierdziła, że to nie żaden menedżer, tylko "były komunistyczny aparatczyk i playboy w tamtym [socjalistycznym] stylu". Kiedy powołano go na stanowisko ministra, warszawski salon mówił, że o wyborze Waldiego zadecydowała jego przyjaźń z Janem Kulczykiem i Aleksandrem Kwaśniewskim (grywali razem w tenisa), i nie tylko z nimi. Wiosną 2003 r. Monika Olejnik ujawniła w swoim programie w Radiu Zet, że Dąbrowski próbował zablokować w "Polityce" artykuł o Janie Kulczyku. Dąbrowski zaprzeczał, podobnie jak naczelny tygodnika, ale sprawy nigdy do końca nie wyjaśniono.
Mistrz kreatywnej księgowości
Pięćdziesięcioczteroletni Dąbrowski to właściwie nieodrodne dziecko Ordynackiej, szczególnie takich jej ludzi, jak Aleksander Kwaśniewski, Marek Ungier czy Włodzimierz Czarzasty. Wszyscy oni mieli wyjątkowy dar wykorzystywania publicznych pieniędzy do celów własnych i swojego środowiska. Którąkolwiek państwową instytucją Waldemar Dąbrowski kierował, zawsze znajdowano tam potem nieprawidłowości.
A ma tych instytucji za sobą wiele - niczym gomułkowski minister, m.in. kultury oraz górnictwa i energetyki Lucjan Motyka. Po dyrektorowaniu Riwierą-Remontem (1973-1978) został zastępcą dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Warszawy (1979-1981). W 1982 r. wraz z Jerzym Grzegorzewskim objął dyrekcję Centrum Sztuki Studio w Warszawie, gdzie założył własny impresariat tej instytucji. W 1990 r. został wiceministrem kultury i sztuki - szefem Komitetu Kinematografii. Potem był prezesem Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych (1994-1998), a we wrześniu 1998 r. objął stanowisko dyrektora naczelnego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Stamtąd w 2002 r. trafił do Ministerstwa Kultury.
Jak wynika z najnowszego wystąpienia pokontrolnego Najwyższej Izby Kontroli, za rządów Dąbrowskiego doszło tam do licznych nieprawidłowości. Kontrolerzy NIK stwierdzili, że resort kultury wydał ponad 16,5 mln zł z naruszeniem prawa, a jeszcze większą sumę (tylko w 2004 r.) wydał bez sensu. Przekazywano na przykład pieniądze na inwestycje, które w najbliższym czasie nie mają szans realizacji. Zawyżano kwoty dotacji na imprezy kulturalne. Bez konkretnego celu resort miał wydać prawie 8 mln zł, kolejne 23 mln zł - nierzetelnie i niegospodarnie, a 58 mln zł - w sposób niezgodny z procedurami, jakie muszą stosować państwowe instytucje. Dąbrowski powiedział kiedyś, że "pieniądz publiczny jest podwójnie kreatywny: pozwala coś zrobić i przyciąga inne pieniądze". Z raportu NIK wynika, że podwójnie kreatywny jest sam Dąbrowski.
Przeprowadzona w 2000 r. kontrola w Teatrze Wielkim, którego Dąbrowski był dyrektorem, także wykazała wiele nieprawidłowości. Dąbrowski odpowiada za długi tej instytucji, które sięgnęły 6 mln zł, za to, że teatr zalegał z wpłatami do ZUS i na fundusz świadczeń pracowniczych. I wszystko to mimo budżetu w wysokości 62 mln zł rocznie. Choć teatr dysponował tak wielkimi pieniędzmi, z zapowiadanych na sezon 2000-2001 dziesięciu przedstawień zrealizowano jedno. Za dyrektorowania Dąbrowskiego w teatrze mnożono stanowiska, a szefowie opery (Dąbrowski i Kaspszyk) wypłacali sobie duże sumy za pracę nad spektaklami. Dziwne były także rozliczenia między Teatrem Wielkim a Fundacją Opera, założoną przez Dąbrowskiego i Kaspszyka. Miała ona wspomagać finansowo teatr, a okazało się, że część pieniędzy (w 2001 r. - ponad 400 tys. zł) pozostała na kontach fundacji. Sprawa trafiła do prokuratury, ale została umorzona.
Gdy Dąbrowski był szefem Komitetu Kinematografii, kontrola NIK ujawniła, że projekt modernizacji podległej komitetowi agencji Film Polski przygotowywała żona obecnego ministra kultury. Poza tym Dąbrowski oraz inni urzędnicy Komitetu Kinematografii mieli pensje z Ogólnopolskiej Sieci Kin, która miała zarządzać państwowymi kinami wynajętymi ajentom. W 1991 r. Dąbrowski przeprowadził reformę polegającą na powołaniu Agencji Produkcji Filmowej, Agencji Dystrybucji Filmowej i Agencji Scenariuszowej, instytucji przyznających dotacje producentom prywatnym i państwowym oraz dystrybutorom. NIK zarzuciła mu wówczas naruszenie prawa przy tworzeniu agencji oraz to, że ze środków publicznych finansuje działalność prywatnych producentów filmowych, co było sprzeczne z prawem budżetowym.
Panie Waldku, pan się nie boi!
"Panie Waldku, pan się nie boi, dwie trzecie Sejmu za panem stoi" - śpiewał Kazik Staszewski o Waldemarze Pawlaku. Te słowa pasują także do Waldemara Dąbrowskiego. Jeszcze jako dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej wsparł kampanię prezydencką Aleksandra Kwaśniewskiego. Nic dziwnego, że gdy premierem przestał być Leszek Miller, Dąbrowski nie stracił posady ministra, bo popierał go Kwaśniewski. Dzięki temu poparciu już w połowie lat 90. został wspólnym kandydatem SLD i UW na prezesa TVP po Wiesławie Walendziaku. Tę kandydaturę zablokowało PSL - prezesem został jego człowiek Ryszard Miazek. Także poparciu Kwaśniewskiego i swojego przyjaciela, ówczesnego ministra prywatyzacji Wiesława Karczmarka zawdzięcza posadę prezesa Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych.
W grudniu 2003 r. kilkadziesiąt osób ze środowiska filmowców utworzyło komitet obrony warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Była to reakcja na plotkę, że Dąbrowski chce sprzedać Janowi Kulczykowi tereny należące do Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych oraz Czołówki. Kulczyk temu zaprzeczył. Podobnie jak Dąbrowski, który twierdził, że "nie ma mowy o żadnej prywatyzacji bez zgody środowiska filmowego".
Polski Zelig
Waldemar Dąbrowski, którego kadencja się nieuchronnie kończy, już zadbał o przyszłość własną i swoich kolegów. Oczywiście za pieniądze podatników. To on wymyślił Instytut Filmu Polskiego, którego budżet (około 150 mln zł rocznie) ma pochodzić z haraczu od stacji telewizyjnych, właścicieli kablówek, kiniarzy czy dystrybutorów filmów na płytach DVD i kasetach wideo. Ten podatek filmowy ostatecznie zapłacą podatnicy. A Waldemar Dąbrowski ma zostać pierwszym szefem instytutu (na pięcioletnią kadencję).
Dąbrowski wymyślił też Narodowy Program Kultury "Znaki Czasu". W każdym regionie za pieniądze podatnika ma powstać kolekcja sztuki współczesnej. W tym celu w każdym województwie będą tworzone regionalne Towarzystwa Przyjaciół Zachęty Sztuk Pięknych. Dąbrowski zamierza również powołać regionalnych koordynatorów programu. Na poziomie krajowym program ma wdrażać Narodowe Centrum Kultury. Wszystko to oznacza pieniądze i etaty dla ekipy Dąbrowskiego, z wiceminister Agnieszką Odorowicz na czele, której ministerstwo zafundowało luksusową, służbową hondę Legend.
Jak mówią koledzy z czasów działalności w klubie Riwiera-Remont, największą zaletą obecnego ministra kultury jest to, że "ma odpowiednich przyjaciół w odpowiednim czasie i na odpowiednią okazję". I wszyscy go lubią: lewica, część prawicy, biznes, dziennikarze, salony i tzw. autorytety. Bo Dąbrowski to - podobnie jak Kwaśniewski - polski Zelig. Upodabnia się do tego, od kogo aktualnie coś zależy.
"Złotousty Waldi", jak ministra nazywają dobrzy znajomi, jest najbardziej chyba znanym w Polsce budowniczym pomników - ku własnej czci. Zaczęło się już w 1973 r., gdy Dąbrowski został dyrektorem warszawskiego klubu Riwiera-Remont. Wszystko, co się działo w tym klubie przez następne ponad pięć lat, było podporządkowane sławieniu dyrektora Dąbrowskiego. Podczas pierwszej edycji Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, który Dąbrowski wymyślił, na reklamującym imprezę plakacie Rosław Szaybo umieścił magika w białych rękawiczkach odsłaniającego kurtynę. Magik miał twarz Dąbrowskiego. Gdy powstał czterokonny rydwan wieńczący tympanon warszawskiego Teatru Wielkiego, powożący rydwanem Apollo miał oczywiście twarz i postać Waldemara Dąbrowskiego.
Skłonność do narcyzmu byłaby błahostką, gdyby Dąbrowski był dobrym menedżerem kultury, na jakiego się kreuje. Problemem w tym, że jest on dobrym menedżerem kariery własnej i kolegów.
Jest zaskakujące, jak łatwo ten absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej stał się lwem salonowym. Pomogły mu w tym bywające na salonach panie, z zachwytem mówiące o "pięknym Waldim" - świetnym tancerzu i znawcy kobiecej urody. No i jeszcze znawcy tego, z kim i kiedy trzeba się przyjaźnić. Zawsze się to zresztą opłacało. Kiedy w 2001 r. "Życie Warszawy" obnażyło jego finansową beztroskę jako jako dyrektora Opery Narodowej, powstał list otwarty w obronie Dąbrowskiego podpisany przez wszystkich świętych polskiej kultury. Tylko, że na kulturze Dąbrowski zna się słabo, mimo że kreuje się na eksperta. Gdy został szefem Teatru Wielkiego w Warszawie, Bogusław Kaczyński, krytyk muzyczny, stwierdził, że "ma o operze takie pojęcie, jak ja o piłce nożnej", że "operę zamienił w salę bankietową".
Dąbrowski nie musiałby się znać na sztuce, gdyby znał się na zarządzaniu, ale z tym jest jeszcze gorzej. Gdy został ministrem kultury, socjolog prof. Jadwiga Staniszkis stwierdziła, że to nie żaden menedżer, tylko "były komunistyczny aparatczyk i playboy w tamtym [socjalistycznym] stylu". Kiedy powołano go na stanowisko ministra, warszawski salon mówił, że o wyborze Waldiego zadecydowała jego przyjaźń z Janem Kulczykiem i Aleksandrem Kwaśniewskim (grywali razem w tenisa), i nie tylko z nimi. Wiosną 2003 r. Monika Olejnik ujawniła w swoim programie w Radiu Zet, że Dąbrowski próbował zablokować w "Polityce" artykuł o Janie Kulczyku. Dąbrowski zaprzeczał, podobnie jak naczelny tygodnika, ale sprawy nigdy do końca nie wyjaśniono.
Mistrz kreatywnej księgowości
Pięćdziesięcioczteroletni Dąbrowski to właściwie nieodrodne dziecko Ordynackiej, szczególnie takich jej ludzi, jak Aleksander Kwaśniewski, Marek Ungier czy Włodzimierz Czarzasty. Wszyscy oni mieli wyjątkowy dar wykorzystywania publicznych pieniędzy do celów własnych i swojego środowiska. Którąkolwiek państwową instytucją Waldemar Dąbrowski kierował, zawsze znajdowano tam potem nieprawidłowości.
A ma tych instytucji za sobą wiele - niczym gomułkowski minister, m.in. kultury oraz górnictwa i energetyki Lucjan Motyka. Po dyrektorowaniu Riwierą-Remontem (1973-1978) został zastępcą dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Warszawy (1979-1981). W 1982 r. wraz z Jerzym Grzegorzewskim objął dyrekcję Centrum Sztuki Studio w Warszawie, gdzie założył własny impresariat tej instytucji. W 1990 r. został wiceministrem kultury i sztuki - szefem Komitetu Kinematografii. Potem był prezesem Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych (1994-1998), a we wrześniu 1998 r. objął stanowisko dyrektora naczelnego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Stamtąd w 2002 r. trafił do Ministerstwa Kultury.
Jak wynika z najnowszego wystąpienia pokontrolnego Najwyższej Izby Kontroli, za rządów Dąbrowskiego doszło tam do licznych nieprawidłowości. Kontrolerzy NIK stwierdzili, że resort kultury wydał ponad 16,5 mln zł z naruszeniem prawa, a jeszcze większą sumę (tylko w 2004 r.) wydał bez sensu. Przekazywano na przykład pieniądze na inwestycje, które w najbliższym czasie nie mają szans realizacji. Zawyżano kwoty dotacji na imprezy kulturalne. Bez konkretnego celu resort miał wydać prawie 8 mln zł, kolejne 23 mln zł - nierzetelnie i niegospodarnie, a 58 mln zł - w sposób niezgodny z procedurami, jakie muszą stosować państwowe instytucje. Dąbrowski powiedział kiedyś, że "pieniądz publiczny jest podwójnie kreatywny: pozwala coś zrobić i przyciąga inne pieniądze". Z raportu NIK wynika, że podwójnie kreatywny jest sam Dąbrowski.
Przeprowadzona w 2000 r. kontrola w Teatrze Wielkim, którego Dąbrowski był dyrektorem, także wykazała wiele nieprawidłowości. Dąbrowski odpowiada za długi tej instytucji, które sięgnęły 6 mln zł, za to, że teatr zalegał z wpłatami do ZUS i na fundusz świadczeń pracowniczych. I wszystko to mimo budżetu w wysokości 62 mln zł rocznie. Choć teatr dysponował tak wielkimi pieniędzmi, z zapowiadanych na sezon 2000-2001 dziesięciu przedstawień zrealizowano jedno. Za dyrektorowania Dąbrowskiego w teatrze mnożono stanowiska, a szefowie opery (Dąbrowski i Kaspszyk) wypłacali sobie duże sumy za pracę nad spektaklami. Dziwne były także rozliczenia między Teatrem Wielkim a Fundacją Opera, założoną przez Dąbrowskiego i Kaspszyka. Miała ona wspomagać finansowo teatr, a okazało się, że część pieniędzy (w 2001 r. - ponad 400 tys. zł) pozostała na kontach fundacji. Sprawa trafiła do prokuratury, ale została umorzona.
Gdy Dąbrowski był szefem Komitetu Kinematografii, kontrola NIK ujawniła, że projekt modernizacji podległej komitetowi agencji Film Polski przygotowywała żona obecnego ministra kultury. Poza tym Dąbrowski oraz inni urzędnicy Komitetu Kinematografii mieli pensje z Ogólnopolskiej Sieci Kin, która miała zarządzać państwowymi kinami wynajętymi ajentom. W 1991 r. Dąbrowski przeprowadził reformę polegającą na powołaniu Agencji Produkcji Filmowej, Agencji Dystrybucji Filmowej i Agencji Scenariuszowej, instytucji przyznających dotacje producentom prywatnym i państwowym oraz dystrybutorom. NIK zarzuciła mu wówczas naruszenie prawa przy tworzeniu agencji oraz to, że ze środków publicznych finansuje działalność prywatnych producentów filmowych, co było sprzeczne z prawem budżetowym.
Panie Waldku, pan się nie boi!
"Panie Waldku, pan się nie boi, dwie trzecie Sejmu za panem stoi" - śpiewał Kazik Staszewski o Waldemarze Pawlaku. Te słowa pasują także do Waldemara Dąbrowskiego. Jeszcze jako dyrektor Teatru Wielkiego - Opery Narodowej wsparł kampanię prezydencką Aleksandra Kwaśniewskiego. Nic dziwnego, że gdy premierem przestał być Leszek Miller, Dąbrowski nie stracił posady ministra, bo popierał go Kwaśniewski. Dzięki temu poparciu już w połowie lat 90. został wspólnym kandydatem SLD i UW na prezesa TVP po Wiesławie Walendziaku. Tę kandydaturę zablokowało PSL - prezesem został jego człowiek Ryszard Miazek. Także poparciu Kwaśniewskiego i swojego przyjaciela, ówczesnego ministra prywatyzacji Wiesława Karczmarka zawdzięcza posadę prezesa Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych.
W grudniu 2003 r. kilkadziesiąt osób ze środowiska filmowców utworzyło komitet obrony warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. Była to reakcja na plotkę, że Dąbrowski chce sprzedać Janowi Kulczykowi tereny należące do Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych oraz Czołówki. Kulczyk temu zaprzeczył. Podobnie jak Dąbrowski, który twierdził, że "nie ma mowy o żadnej prywatyzacji bez zgody środowiska filmowego".
Polski Zelig
Waldemar Dąbrowski, którego kadencja się nieuchronnie kończy, już zadbał o przyszłość własną i swoich kolegów. Oczywiście za pieniądze podatników. To on wymyślił Instytut Filmu Polskiego, którego budżet (około 150 mln zł rocznie) ma pochodzić z haraczu od stacji telewizyjnych, właścicieli kablówek, kiniarzy czy dystrybutorów filmów na płytach DVD i kasetach wideo. Ten podatek filmowy ostatecznie zapłacą podatnicy. A Waldemar Dąbrowski ma zostać pierwszym szefem instytutu (na pięcioletnią kadencję).
Dąbrowski wymyślił też Narodowy Program Kultury "Znaki Czasu". W każdym regionie za pieniądze podatnika ma powstać kolekcja sztuki współczesnej. W tym celu w każdym województwie będą tworzone regionalne Towarzystwa Przyjaciół Zachęty Sztuk Pięknych. Dąbrowski zamierza również powołać regionalnych koordynatorów programu. Na poziomie krajowym program ma wdrażać Narodowe Centrum Kultury. Wszystko to oznacza pieniądze i etaty dla ekipy Dąbrowskiego, z wiceminister Agnieszką Odorowicz na czele, której ministerstwo zafundowało luksusową, służbową hondę Legend.
Jak mówią koledzy z czasów działalności w klubie Riwiera-Remont, największą zaletą obecnego ministra kultury jest to, że "ma odpowiednich przyjaciół w odpowiednim czasie i na odpowiednią okazję". I wszyscy go lubią: lewica, część prawicy, biznes, dziennikarze, salony i tzw. autorytety. Bo Dąbrowski to - podobnie jak Kwaśniewski - polski Zelig. Upodabnia się do tego, od kogo aktualnie coś zależy.
Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.