Kto się ośmiela podnieść rękę na Tadeusza Mazowieckiego, może się spodziewać, że mu tę rękę odrąbią
Na hasło "Konstantynopol" detektyw wpada w trans i zmienia się w złodzieja klejnotów. Tak jest w filmie "Klątwa skorpiona", gdzie detektywa gra Woody Allen.
W polskim życiu publicznym hasłem, które wprowadza w trans, są słowa "Tadeusz Mazowiecki". Po ich wypowiedzeniu racjonalni - wydawałoby się - ludzie zachowują się dziwnie. I zaczynają się przerzucać określeniami: że to mąż stanu na miarę Piłsudskiego, wielki autorytet, jedna z najwybitniejszych postaci przełomu wieków - polityk formatu Helmuta Kohla czy Margaret Thatcher, że to człowiek, bez którego mądrości, roztropności i politycznego geniuszu Polska byłaby nieledwie Białorusią. Ten, kto ośmiela się podnieść rękę na świętość Mazowieckiego, niechybnie może się spodziewać, że obrońcy demokracji, wolności i dorobku III RP mu tę rękę odrąbią. Czy rzeczywiście polityczna biografia Tadeusza Mazowieckiego to pasmo sukcesów? Czy mamy do czynienia z mężem opatrznościowym, czy może z człowiekiem, którego historyczny przypadek wyniósł do władzy, ale rzeczywistość często go przerastała? Mamy świadomość, że podejmujemy się ryzykownego zadania, bo w Polsce o Mazowieckim - raz pasowanym na herosa i świętego - rzeczowo się nie dyskutuje. Jak mantrę powtarza się tylko kolejne zaklęcia.
Był rok 1990, czas tzw. wojny na górze. Delegacja Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego przyszła do premiera namawiać go do pojednania z Lechem Wałęsą. Po wysłuchaniu argumentów Mazowiecki długo stał przy oknie. Potem wolno podszedł do biurka, wziął do ręki kartkę papieru, ale wciąż milczał. W końcu wydusił z siebie odpowiedź: "Przecież on mnie nazwał żółwiem". Wśród członków Unii Wolności krąży również inna anegdota. Gdy pierwszy niekomunistyczny premier wybrał się do Szwajcarii, zabrano go do sklepu ze scyzorykami, by wybrał coś dla siebie (scyzoryki to jego hobby). Premier długo nie mógł się zdecydować, by w końcu - jak zwykle - znaleźć złoty środek: "Wezmę ten albo ten".
Zaklęcie pierwsze: kryształowa postać
Gdy w 2003 r. Mazowiecki otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego, w "Tygodniku Powszechnym" ukazał się artykuł "Tytuł obroniony całym życiem". Autor tego hymnu ku czci zapomniał, że nie całe życie Mazowieckiego zasługuje na zachwyty. W 1953 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka na 12 lat więzienia za kierowanie "antypaństwowym i antyludowym ośrodkiem". Zarzuty były absurdalne, a proces sfingowany. Tymczasem kilka dni po wyroku Mazowiecki we "Wrocławskim Tygodniku Katolickim" napisał: "Odcinamy się od błędnych poglądów ks. biskupa Kaczmarka, które doprowadziły go do akcji dywersyjnej wobec Polski Ludowej". Przyszły premier miał wtedy 26 lat, więc nie był naiwnym młokosem.
Trzeba oddać Mazowieckiemu, że w późniejszych latach przeszedł na "jasną stronę mocy". W 1958 r. założył katolicki, ale niezależny od hierarchii kościelnej miesięcznik "Więź". Miesięcznik opowiadał się za katolicyzmem otwartym, modernistycznym.
Z czasem "Więź" była coraz odważniejsza pod względem politycznym, stała się przystanią i punktem odniesienia dla demokratycznej opozycji. - Dla ludzi, którzy wówczas dorastali, "Więź" była ważnym pismem. To zacna karta w życiorysie Mazowieckiego - przyznaje Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości.
W latach 1961-1971 Mazowiecki był posłem koła Znak. Był sygnatariuszem poselskiej interpelacji przeciwko pobiciu i aresztowaniu studentów w 1968 r., a trzy lata później próbował powołać komisję sejmową do zbadania zbrodni popełnionych w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu. Kiedy przestał być posłem, w 1976 r. podpisał protest przeciwko zmianom w konstytucji. Brał udział w głodówce po zabójstwie Stanisława Pyjasa, współtworzył Towarzystwo Kursów Naukowych. W Sejmie PRL zdarzało mu się jednak mówić: "Nie stawiamy na erozję socjalizmu". "Mój przyjaciel, ale nigdyśmy się w niczym nie zgadzali. Zawsze wierzgał, jak przeciwko socjalizmowi coś się mówiło" - charakteryzował Mazowieckiego w "Alfabecie Kisiela" jego kolega z koła Znak Stefan Kisielewski.
Zaklęcie drugie: człowiek sukcesu
Lata 80. to najlepsza karta w biografii Mazowieckiego. W 1980 r. wsparł strajkujących robotników: pojechał do Stoczni Gdańskiej i został szefem komisji ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Rok później został redaktorem naczelnym "Tygodnika Solidarność". W stanie wojennym był internowany. W podziemnej "Solidarności" należał do grona najbliższych współpracowników Lecha Wałęsy. Był jednym z inicjatorów "okrągłego stołu". Schody zaczęły się wtedy, gdy za namową Wałęsy zgodził się zostać kandydatem na premiera.
Po objęciu rządów Tadeusz Mazowiecki miał w ręku wszystkie atuty: rekordową popularność, kredyt zaufania, zaplecze polityczne i opozycję, której nie wypadało go krytykować. Na dodatek dla wielu Polaków stał się symbolem nadchodzących lepszych czasów. Wydawał się w niczym nie przypominać przywódców PRL. Tamtych obywatele znali tylko z oficjalnych wystąpień i reżyserowanych gospodarskich wizyt w zakładach pracy. Tymczasem Mazowiecki pokazywał ludzkie oblicze władzy. Kiedy pojechał do Moskwy, zatańczył z Małgorzatą Niezabitowską, ówczesnym rzecznikiem rządu. W czasie wygłaszania expose w Sejmie zasłabł, a potem skwitował to żartobliwym porównaniem do stanu gospodarki. W przygotowaniu tego przemówienia, a także pierwszego wystąpienia w Sejmie pomagali mu synowie Wojciech i Adam. Starszy syn Wojciech przestrzegał nawet przed umieszczeniem słynnego zdania o "grubej kresce".
Niekwestionowanym sukcesem gabinetu Mazowieckiego była radykalna reforma gospodarcza zaordynowana przez Leszka Balcerowicza. Splendor spływa na szefa rządu, mimo że jego zasługą jest głównie to, że dał wolną rękę Balcerowiczowi. Złośliwi mówią, że Balcerowicz działał szybko i bez porozumienia z premierem, by postawić go przed faktami dokonanymi. "Wybór strategii gospodarczej i wytrwanie przy niej budzą mój szczególny szacunek. Poglądy Mazowieckiego na tematy społeczne i gospodarcze z okresu poprzedzającego objęcie stanowiska premiera nie zapowiadały wyboru strategii szokowej. Niewątpliwie bliższa mu była postawa, w której uwaga skoncentrowana jest bardziej na tym, jak dzielić bogactwa, niż na tym, jak je tworzyć" - oceniał po latach Aleksander Hall, minister w rządzie Mazowieckiego, w opracowaniu "Tadeusz Mazowiecki - polityk trudnych czasów".
- Premier Mazowiecki znakomicie wyczuł konieczność pogrzebania w niepamięci absurdalnego okrągłostołowego projektu gospodarczego, opartego na indeksacji, samorządzie pracowniczym i nieprywatyzowaniu gospodarki - mówi Jan Rokita, lider Platformy Obywatelskiej. Zdaniem Rokity, błędem Mazowieckiego było to, że podobnego manewru, czyli zanegowania wcześniejszych ustaleń, które krępowały niezbędne zmiany, nie zrobił w dziedzinie polityki. - Zabrakło intuicji, którą wykazał się w gospodarce. Nie doprowadził do zakończenia Sejmu kontraktowego, szybkich wyborów, legitymizacji nowej władzy i przeprowadzenia zasadniczych zmian, łącznie z odpowiedzialnością komunistów za przeszłość i zahamowaniem uwłaszczenia nomenklatury - tłumaczy Rokita.
Zaklęcie trzecie: pogromca komunistów
Mazowiecki przekonuje, że na początku lat 90. dekomunizacja była po prostu niemożliwa ze względów międzynarodowych. - Gdyby nie ewolucyjna droga przemian w Polsce - dowodził - nie byłoby później europejskiej "jesieni ludów". Zwłaszcza że w 1989 r. było łatwo o sabotowanie przemian. Fakty są jednak takie, że pierwszy niekomunistyczny premier nie wykorzystał szansy na przecięcie wrzodu PRL wtedy, kiedy było o to najłatwiej. A po latach, żeby się usprawiedliwić, wyolbrzymia - podobnie jak gen. Wojciech Jaruzelski uzasadniający decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego - zewnętrzne zagrożenia. Mazowiecki mówi o dwóch milionach członków PZPR, resortach siłowych w rękach komunistów czy trudnej do przewidzenia reakcji ZSRR. - W krajach wokół Polski sypały się stare reżimy, a u nas wciąż trwały stare rządy. Mazowiecki dopiero pod wpływem nacisków rozpoczął powolne zmiany. W praktyce ocalił układ postkomunistyczny - ocenia Jarosław Kaczyński.
- Nie podobało mi się ówczesne tempo zmian. Czy gen. Jaruzelski wstąpiłby do NATO, a Kiszczak otworzył archiwa bezpieki? - pyta były prezydent Lech Wałęsa. Mazowiecki wierzył, że ludzie dawnego systemu dadzą się zaprząc do budowania nowej Polski. Dzisiejsze podziały i to, że po 15 latach wciąż żyjemy tymi samymi problemami, dowiodły, że nie miał racji. Lista decyzji rządu Mazowieckiego, które zapadły z opóźnieniem albo wprowadzano je z niedostateczną determinacją, jest długa: wycofanie sowieckich wojsk, likwidacja cenzury, reforma tajnych służb czy zmiana na stanowiskach wojewodów. A najgorsze jest to, że Mazowiecki uporczywie pozostawiał na stanowiskach szefów resortów spraw wewnętrznych i obrony generałów Kiszczaka i Siwickiego. - Mazowiecki nie nadawał się na premiera w okresie krytycznym. To kwestia temperamentu: jego ostrożność przyczyniła się do zakonserwowania PRL-owskich układów. Dla postkomunistów rok 1990 był kluczowy. Po likwidacji PZPR byli przekonani, że czeka ich 10 lat politycznej marginalizacji. Kiedy okazało się, że zagrożenia nie ma, ruszyli do ofensywy - mówi Antoni Dudek, historyk i politolog.
Zaklęcie czwarte: wytrawny dyplomata
Jedną z pierwszych inicjatyw premiera Mazowieckiego w polityce zagranicznej było historyczne porozumienie z Niemcami.
Z determinacją zabiegał Mazowiecki o udział Polski w konferencji 2 plus 4 i ostateczne uznanie granicy na Odrze i Nysie. "W tych pertraktacjach [z Niemcami] Mazowiecki dwoił się i troił, angażując swoją energię pełną dobrych natchnień. Jego autentyczna i ogólnie znana sympatia dla Niemców, a zarazem charakterystyczna dla niego nieustępliwość, gdy chodzi o ważne problemy, odegrały podówczas rolę decydującą i przyczyniły się do prędkiego i pomyślnego załatwienia sprawy" - pisał prof. Stanisław Stomma.
Dziś widać wyraźnie, że gesty pojednania Mazowieckiego z Helmutem Kohlem w Krzyżowej były spektaklem, a sukces odtrąbiono przedwcześnie. - Kiedy w 1990 r. jasne było, że sprawa granicy polsko-niemieckiej będzie załatwiona pozytywnie, trzeba było już myśleć o uregulowaniu sytuacji mniejszości polskiej w Niemczech. Może wtedy uniknęlibyśmy asymetrycznej sytuacji Polaków w Niemczech i Niemców w Polsce, z jaką mamy do czynienia obecnie. Dlaczego tego nie zrobiono - to pytanie do Mazowieckiego, ale też do Bieleckiego i Skubiszewskiego - mówi prof. Wojciech Roszkowski, historyk, eurodeputowany. Prof. Roszkowski ma na myśli ustawę o mniejszościach, która dawała Niemcom wszelkie przywileje (łącznie z preferencjami w wyborach parlamentarnych), i to bez wzajemności. Innymi słowy - nadgorliwość rządu Mazowieckiego w tej kwestii nie miała ani sensu, ani uzasadnienia.
Zaklęcie piąte: skuteczny polityk
W III RP Mazowiecki nie kroczył od sukcesu do sukcesu. Było wprawdzie do przewidzenia, że nie utrzyma rekordowego poparcia społecznego, z jakim zaczynał rządy. Ale już porażka w wyborach prezydenckich w 1990 r. z człowiekiem znikąd - Stanem Tymińskim - była upokarzająca. Ustąpił po niej z funkcji premiera i utworzył Unię Demokratyczną, która przekształciła się w Unię Wolności. Wkrótce w partii zaczęto kwestionować jego zdolności przywódcze. W 1995 r. nieoczekiwanie przegrał wybory na szefa UW z Leszkiem Balcerowiczem. Po wyborach w 1997 r. unia utworzyła koalicję rządową z AWS. Małżeństwo się rozpadło. Jeszcze przed zakończeniem kadencji UW wycofała swoich przedstawicieli z gabinetu Jerzego Buzka. Nie uchroniło jej to przed spektakularną klęską w wyborach - partia nie przekroczyła 5-proc. progu wyborczego. Przed wyborami Mazowiecki przewidywał, że "następuje utrwalanie się wyników w sondażach, które sprawia, że już nie grozi nam zejście poniżej progu otwierającego drzwi do Sejmu". Gdzie się podziała jego przenikliwość, którą tak często wychwala publicystka Janina Paradowska?
Kamykiem wrzuconym do politycznego ogródka Mazowieckiego może się okazać jego zaangażowanie w budowę Partii Demokratycznej. Poza członkami Unii Wolności garną się do niej głównie postkomuniści, na czele z premierem i byłym wicepremierem rządu SLD. A przecież jednym z powodów odejścia w 2002 r. z UW Mazowieckiego było "lewicowe odchylenie" tej partii. Teraz będzie zadaniem karkołomnym wytłumaczenie wyborcom, że PD jest nową jakością. - To przykre, że Mazowiecki angażuje się w partię, która jest podpórką dla komunistów. Sądzę, że w ten sposób szkodzi swojemu miejscu w historii Polski - komentuje Jarosław Kaczyński.
Zaklęcie szóste: żywy pomnik
Jak bardzo okropnie by to brzmiało, w polskim życiu publicznym Mazowiecki jest traktowany jak święta krowa. Większość mediów traktuje go jak pomnik, na którym nie wolno pozostawić najmniejszej nawet rysy. Dziennikarka TVN Katarzyna Kolenda-Zaleska zrugała posła Marka Jurka z PiS, bo miał czelność skrytykować byłego premiera: "Pan wymienia nazwisko Tadeusza Mazowieckiego, Radio Maryja wymienia nazwisko Lecha Wałęsy i chodzi po prostu o to, żeby podważyć ich autorytety. A ja na to się nie zgadzam! Bo ja uważam, że w Polsce jest za mało autorytetów". Najmniejsze przejawy powątpiewania w polityczny geniusz Mazowieckiego tępi "Gazeta Wyborcza". Jej publicysta Paweł Wroński z rozmowy szefa Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska i Mazowieckiego w programie Moniki Olejnik "Prosto w oczy" zapamiętał, że Tusk "wyraził zgryźliwe uznanie". "Na nic zdały się prośby Mazowieckiego, by jednak rozmawiać, a nie grzęznąć w stereotypach", "na rzeczowe argumenty Mazowieckiego i Frasyniuka tak Gilowska, jak i Giertych odpowiadali sarkazmem, zdenerwowaniem, stereotypem, a nawet kłamstwem" - tak z kolei dyskusję w programie Tomasza Lisa "Co z tą Polską?" streszczał inny dziennikarz "Gazety" - Paweł Smoleński. Jak wyglądają rzeczowe argumenty Mazowieckiego, mogliśmy się przekonać choćby w programie "Prosto w oczy". Kiedy Donald Tusk zarzucił politykom nowo tworzonej Partii Demokratycznej, że nie przeszkadzały im rządy Millera, a przeszkadza perspektywa zwycięstwa PO i PiS, Mazowiecki wypalił: "To wyście polecieli do szpitala, do Millera". Prawda, że to wyjątkowo wielkoduszne i szlachetne wytykać politykowi wizytę w szpitalu u urzędującego premiera, który cudem uszedł z życiem z katastrofy helikoptera?
Ze względu na sposób uprawiania polityki, a szczególnie wielki namysł przed podjęciem każdej, nawet błahej decyzji, Mazowiecki zyskał przydomek żółwia. Wielu Polaków potraktowało to dosłownie, dlatego odnosi się do byłego premiera jak do przedstawiciela gatunku znajdującego się pod ścisłą ochroną.
Na hasło "Konstantynopol" detektyw wpada w trans i zmienia się w złodzieja klejnotów. Tak jest w filmie "Klątwa skorpiona", gdzie detektywa gra Woody Allen.
W polskim życiu publicznym hasłem, które wprowadza w trans, są słowa "Tadeusz Mazowiecki". Po ich wypowiedzeniu racjonalni - wydawałoby się - ludzie zachowują się dziwnie. I zaczynają się przerzucać określeniami: że to mąż stanu na miarę Piłsudskiego, wielki autorytet, jedna z najwybitniejszych postaci przełomu wieków - polityk formatu Helmuta Kohla czy Margaret Thatcher, że to człowiek, bez którego mądrości, roztropności i politycznego geniuszu Polska byłaby nieledwie Białorusią. Ten, kto ośmiela się podnieść rękę na świętość Mazowieckiego, niechybnie może się spodziewać, że obrońcy demokracji, wolności i dorobku III RP mu tę rękę odrąbią. Czy rzeczywiście polityczna biografia Tadeusza Mazowieckiego to pasmo sukcesów? Czy mamy do czynienia z mężem opatrznościowym, czy może z człowiekiem, którego historyczny przypadek wyniósł do władzy, ale rzeczywistość często go przerastała? Mamy świadomość, że podejmujemy się ryzykownego zadania, bo w Polsce o Mazowieckim - raz pasowanym na herosa i świętego - rzeczowo się nie dyskutuje. Jak mantrę powtarza się tylko kolejne zaklęcia.
Był rok 1990, czas tzw. wojny na górze. Delegacja Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego przyszła do premiera namawiać go do pojednania z Lechem Wałęsą. Po wysłuchaniu argumentów Mazowiecki długo stał przy oknie. Potem wolno podszedł do biurka, wziął do ręki kartkę papieru, ale wciąż milczał. W końcu wydusił z siebie odpowiedź: "Przecież on mnie nazwał żółwiem". Wśród członków Unii Wolności krąży również inna anegdota. Gdy pierwszy niekomunistyczny premier wybrał się do Szwajcarii, zabrano go do sklepu ze scyzorykami, by wybrał coś dla siebie (scyzoryki to jego hobby). Premier długo nie mógł się zdecydować, by w końcu - jak zwykle - znaleźć złoty środek: "Wezmę ten albo ten".
Zaklęcie pierwsze: kryształowa postać
Gdy w 2003 r. Mazowiecki otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Warszawskiego, w "Tygodniku Powszechnym" ukazał się artykuł "Tytuł obroniony całym życiem". Autor tego hymnu ku czci zapomniał, że nie całe życie Mazowieckiego zasługuje na zachwyty. W 1953 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka na 12 lat więzienia za kierowanie "antypaństwowym i antyludowym ośrodkiem". Zarzuty były absurdalne, a proces sfingowany. Tymczasem kilka dni po wyroku Mazowiecki we "Wrocławskim Tygodniku Katolickim" napisał: "Odcinamy się od błędnych poglądów ks. biskupa Kaczmarka, które doprowadziły go do akcji dywersyjnej wobec Polski Ludowej". Przyszły premier miał wtedy 26 lat, więc nie był naiwnym młokosem.
Trzeba oddać Mazowieckiemu, że w późniejszych latach przeszedł na "jasną stronę mocy". W 1958 r. założył katolicki, ale niezależny od hierarchii kościelnej miesięcznik "Więź". Miesięcznik opowiadał się za katolicyzmem otwartym, modernistycznym.
Z czasem "Więź" była coraz odważniejsza pod względem politycznym, stała się przystanią i punktem odniesienia dla demokratycznej opozycji. - Dla ludzi, którzy wówczas dorastali, "Więź" była ważnym pismem. To zacna karta w życiorysie Mazowieckiego - przyznaje Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości.
W latach 1961-1971 Mazowiecki był posłem koła Znak. Był sygnatariuszem poselskiej interpelacji przeciwko pobiciu i aresztowaniu studentów w 1968 r., a trzy lata później próbował powołać komisję sejmową do zbadania zbrodni popełnionych w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu. Kiedy przestał być posłem, w 1976 r. podpisał protest przeciwko zmianom w konstytucji. Brał udział w głodówce po zabójstwie Stanisława Pyjasa, współtworzył Towarzystwo Kursów Naukowych. W Sejmie PRL zdarzało mu się jednak mówić: "Nie stawiamy na erozję socjalizmu". "Mój przyjaciel, ale nigdyśmy się w niczym nie zgadzali. Zawsze wierzgał, jak przeciwko socjalizmowi coś się mówiło" - charakteryzował Mazowieckiego w "Alfabecie Kisiela" jego kolega z koła Znak Stefan Kisielewski.
Zaklęcie drugie: człowiek sukcesu
Lata 80. to najlepsza karta w biografii Mazowieckiego. W 1980 r. wsparł strajkujących robotników: pojechał do Stoczni Gdańskiej i został szefem komisji ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Rok później został redaktorem naczelnym "Tygodnika Solidarność". W stanie wojennym był internowany. W podziemnej "Solidarności" należał do grona najbliższych współpracowników Lecha Wałęsy. Był jednym z inicjatorów "okrągłego stołu". Schody zaczęły się wtedy, gdy za namową Wałęsy zgodził się zostać kandydatem na premiera.
Po objęciu rządów Tadeusz Mazowiecki miał w ręku wszystkie atuty: rekordową popularność, kredyt zaufania, zaplecze polityczne i opozycję, której nie wypadało go krytykować. Na dodatek dla wielu Polaków stał się symbolem nadchodzących lepszych czasów. Wydawał się w niczym nie przypominać przywódców PRL. Tamtych obywatele znali tylko z oficjalnych wystąpień i reżyserowanych gospodarskich wizyt w zakładach pracy. Tymczasem Mazowiecki pokazywał ludzkie oblicze władzy. Kiedy pojechał do Moskwy, zatańczył z Małgorzatą Niezabitowską, ówczesnym rzecznikiem rządu. W czasie wygłaszania expose w Sejmie zasłabł, a potem skwitował to żartobliwym porównaniem do stanu gospodarki. W przygotowaniu tego przemówienia, a także pierwszego wystąpienia w Sejmie pomagali mu synowie Wojciech i Adam. Starszy syn Wojciech przestrzegał nawet przed umieszczeniem słynnego zdania o "grubej kresce".
Niekwestionowanym sukcesem gabinetu Mazowieckiego była radykalna reforma gospodarcza zaordynowana przez Leszka Balcerowicza. Splendor spływa na szefa rządu, mimo że jego zasługą jest głównie to, że dał wolną rękę Balcerowiczowi. Złośliwi mówią, że Balcerowicz działał szybko i bez porozumienia z premierem, by postawić go przed faktami dokonanymi. "Wybór strategii gospodarczej i wytrwanie przy niej budzą mój szczególny szacunek. Poglądy Mazowieckiego na tematy społeczne i gospodarcze z okresu poprzedzającego objęcie stanowiska premiera nie zapowiadały wyboru strategii szokowej. Niewątpliwie bliższa mu była postawa, w której uwaga skoncentrowana jest bardziej na tym, jak dzielić bogactwa, niż na tym, jak je tworzyć" - oceniał po latach Aleksander Hall, minister w rządzie Mazowieckiego, w opracowaniu "Tadeusz Mazowiecki - polityk trudnych czasów".
- Premier Mazowiecki znakomicie wyczuł konieczność pogrzebania w niepamięci absurdalnego okrągłostołowego projektu gospodarczego, opartego na indeksacji, samorządzie pracowniczym i nieprywatyzowaniu gospodarki - mówi Jan Rokita, lider Platformy Obywatelskiej. Zdaniem Rokity, błędem Mazowieckiego było to, że podobnego manewru, czyli zanegowania wcześniejszych ustaleń, które krępowały niezbędne zmiany, nie zrobił w dziedzinie polityki. - Zabrakło intuicji, którą wykazał się w gospodarce. Nie doprowadził do zakończenia Sejmu kontraktowego, szybkich wyborów, legitymizacji nowej władzy i przeprowadzenia zasadniczych zmian, łącznie z odpowiedzialnością komunistów za przeszłość i zahamowaniem uwłaszczenia nomenklatury - tłumaczy Rokita.
Zaklęcie trzecie: pogromca komunistów
Mazowiecki przekonuje, że na początku lat 90. dekomunizacja była po prostu niemożliwa ze względów międzynarodowych. - Gdyby nie ewolucyjna droga przemian w Polsce - dowodził - nie byłoby później europejskiej "jesieni ludów". Zwłaszcza że w 1989 r. było łatwo o sabotowanie przemian. Fakty są jednak takie, że pierwszy niekomunistyczny premier nie wykorzystał szansy na przecięcie wrzodu PRL wtedy, kiedy było o to najłatwiej. A po latach, żeby się usprawiedliwić, wyolbrzymia - podobnie jak gen. Wojciech Jaruzelski uzasadniający decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego - zewnętrzne zagrożenia. Mazowiecki mówi o dwóch milionach członków PZPR, resortach siłowych w rękach komunistów czy trudnej do przewidzenia reakcji ZSRR. - W krajach wokół Polski sypały się stare reżimy, a u nas wciąż trwały stare rządy. Mazowiecki dopiero pod wpływem nacisków rozpoczął powolne zmiany. W praktyce ocalił układ postkomunistyczny - ocenia Jarosław Kaczyński.
- Nie podobało mi się ówczesne tempo zmian. Czy gen. Jaruzelski wstąpiłby do NATO, a Kiszczak otworzył archiwa bezpieki? - pyta były prezydent Lech Wałęsa. Mazowiecki wierzył, że ludzie dawnego systemu dadzą się zaprząc do budowania nowej Polski. Dzisiejsze podziały i to, że po 15 latach wciąż żyjemy tymi samymi problemami, dowiodły, że nie miał racji. Lista decyzji rządu Mazowieckiego, które zapadły z opóźnieniem albo wprowadzano je z niedostateczną determinacją, jest długa: wycofanie sowieckich wojsk, likwidacja cenzury, reforma tajnych służb czy zmiana na stanowiskach wojewodów. A najgorsze jest to, że Mazowiecki uporczywie pozostawiał na stanowiskach szefów resortów spraw wewnętrznych i obrony generałów Kiszczaka i Siwickiego. - Mazowiecki nie nadawał się na premiera w okresie krytycznym. To kwestia temperamentu: jego ostrożność przyczyniła się do zakonserwowania PRL-owskich układów. Dla postkomunistów rok 1990 był kluczowy. Po likwidacji PZPR byli przekonani, że czeka ich 10 lat politycznej marginalizacji. Kiedy okazało się, że zagrożenia nie ma, ruszyli do ofensywy - mówi Antoni Dudek, historyk i politolog.
Zaklęcie czwarte: wytrawny dyplomata
Jedną z pierwszych inicjatyw premiera Mazowieckiego w polityce zagranicznej było historyczne porozumienie z Niemcami.
Z determinacją zabiegał Mazowiecki o udział Polski w konferencji 2 plus 4 i ostateczne uznanie granicy na Odrze i Nysie. "W tych pertraktacjach [z Niemcami] Mazowiecki dwoił się i troił, angażując swoją energię pełną dobrych natchnień. Jego autentyczna i ogólnie znana sympatia dla Niemców, a zarazem charakterystyczna dla niego nieustępliwość, gdy chodzi o ważne problemy, odegrały podówczas rolę decydującą i przyczyniły się do prędkiego i pomyślnego załatwienia sprawy" - pisał prof. Stanisław Stomma.
Dziś widać wyraźnie, że gesty pojednania Mazowieckiego z Helmutem Kohlem w Krzyżowej były spektaklem, a sukces odtrąbiono przedwcześnie. - Kiedy w 1990 r. jasne było, że sprawa granicy polsko-niemieckiej będzie załatwiona pozytywnie, trzeba było już myśleć o uregulowaniu sytuacji mniejszości polskiej w Niemczech. Może wtedy uniknęlibyśmy asymetrycznej sytuacji Polaków w Niemczech i Niemców w Polsce, z jaką mamy do czynienia obecnie. Dlaczego tego nie zrobiono - to pytanie do Mazowieckiego, ale też do Bieleckiego i Skubiszewskiego - mówi prof. Wojciech Roszkowski, historyk, eurodeputowany. Prof. Roszkowski ma na myśli ustawę o mniejszościach, która dawała Niemcom wszelkie przywileje (łącznie z preferencjami w wyborach parlamentarnych), i to bez wzajemności. Innymi słowy - nadgorliwość rządu Mazowieckiego w tej kwestii nie miała ani sensu, ani uzasadnienia.
Zaklęcie piąte: skuteczny polityk
W III RP Mazowiecki nie kroczył od sukcesu do sukcesu. Było wprawdzie do przewidzenia, że nie utrzyma rekordowego poparcia społecznego, z jakim zaczynał rządy. Ale już porażka w wyborach prezydenckich w 1990 r. z człowiekiem znikąd - Stanem Tymińskim - była upokarzająca. Ustąpił po niej z funkcji premiera i utworzył Unię Demokratyczną, która przekształciła się w Unię Wolności. Wkrótce w partii zaczęto kwestionować jego zdolności przywódcze. W 1995 r. nieoczekiwanie przegrał wybory na szefa UW z Leszkiem Balcerowiczem. Po wyborach w 1997 r. unia utworzyła koalicję rządową z AWS. Małżeństwo się rozpadło. Jeszcze przed zakończeniem kadencji UW wycofała swoich przedstawicieli z gabinetu Jerzego Buzka. Nie uchroniło jej to przed spektakularną klęską w wyborach - partia nie przekroczyła 5-proc. progu wyborczego. Przed wyborami Mazowiecki przewidywał, że "następuje utrwalanie się wyników w sondażach, które sprawia, że już nie grozi nam zejście poniżej progu otwierającego drzwi do Sejmu". Gdzie się podziała jego przenikliwość, którą tak często wychwala publicystka Janina Paradowska?
Kamykiem wrzuconym do politycznego ogródka Mazowieckiego może się okazać jego zaangażowanie w budowę Partii Demokratycznej. Poza członkami Unii Wolności garną się do niej głównie postkomuniści, na czele z premierem i byłym wicepremierem rządu SLD. A przecież jednym z powodów odejścia w 2002 r. z UW Mazowieckiego było "lewicowe odchylenie" tej partii. Teraz będzie zadaniem karkołomnym wytłumaczenie wyborcom, że PD jest nową jakością. - To przykre, że Mazowiecki angażuje się w partię, która jest podpórką dla komunistów. Sądzę, że w ten sposób szkodzi swojemu miejscu w historii Polski - komentuje Jarosław Kaczyński.
Zaklęcie szóste: żywy pomnik
Jak bardzo okropnie by to brzmiało, w polskim życiu publicznym Mazowiecki jest traktowany jak święta krowa. Większość mediów traktuje go jak pomnik, na którym nie wolno pozostawić najmniejszej nawet rysy. Dziennikarka TVN Katarzyna Kolenda-Zaleska zrugała posła Marka Jurka z PiS, bo miał czelność skrytykować byłego premiera: "Pan wymienia nazwisko Tadeusza Mazowieckiego, Radio Maryja wymienia nazwisko Lecha Wałęsy i chodzi po prostu o to, żeby podważyć ich autorytety. A ja na to się nie zgadzam! Bo ja uważam, że w Polsce jest za mało autorytetów". Najmniejsze przejawy powątpiewania w polityczny geniusz Mazowieckiego tępi "Gazeta Wyborcza". Jej publicysta Paweł Wroński z rozmowy szefa Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska i Mazowieckiego w programie Moniki Olejnik "Prosto w oczy" zapamiętał, że Tusk "wyraził zgryźliwe uznanie". "Na nic zdały się prośby Mazowieckiego, by jednak rozmawiać, a nie grzęznąć w stereotypach", "na rzeczowe argumenty Mazowieckiego i Frasyniuka tak Gilowska, jak i Giertych odpowiadali sarkazmem, zdenerwowaniem, stereotypem, a nawet kłamstwem" - tak z kolei dyskusję w programie Tomasza Lisa "Co z tą Polską?" streszczał inny dziennikarz "Gazety" - Paweł Smoleński. Jak wyglądają rzeczowe argumenty Mazowieckiego, mogliśmy się przekonać choćby w programie "Prosto w oczy". Kiedy Donald Tusk zarzucił politykom nowo tworzonej Partii Demokratycznej, że nie przeszkadzały im rządy Millera, a przeszkadza perspektywa zwycięstwa PO i PiS, Mazowiecki wypalił: "To wyście polecieli do szpitala, do Millera". Prawda, że to wyjątkowo wielkoduszne i szlachetne wytykać politykowi wizytę w szpitalu u urzędującego premiera, który cudem uszedł z życiem z katastrofy helikoptera?
Ze względu na sposób uprawiania polityki, a szczególnie wielki namysł przed podjęciem każdej, nawet błahej decyzji, Mazowiecki zyskał przydomek żółwia. Wielu Polaków potraktowało to dosłownie, dlatego odnosi się do byłego premiera jak do przedstawiciela gatunku znajdującego się pod ścisłą ochroną.
Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.