Co Kwaśniewscy i Cimoszewicz chcą ukryć przed społeczeństwem? Jeżeli do drugiej tury wyborów prezydenckich wejdą Cimoszewicz i Lepper, będę głosował na Leppera. To oświadczenie mojego znajomego pokazuje nie tylko jego desperację, ale i tragizm polskiej sceny politycznej. I podatność na proste chwyty socjotechniczne oraz slogany o ponadpartyjności. A tym właśnie było wycofanie Włodzimierza Cimoszewicza z rządu i powołanie na stołek "ponadpartyjnego" marszałka, potem jego poparcie dla schizmy Borowskiego przy jednoczesnym pozostaniu w SLD. Później mieliśmy wyreżyserowaną hamletyzację, wycofanie się z polityki i podobno miliony listów poparcia, a wreszcie zgodę na kandydowanie.
Dzięki monumentalnej scenerii i wyniosłym hasłom o potrzebie ratowania państwa nikt jakoś nie zauważa, że do politycznego spektaklu wpadły także kawałki z komedii absurdu, tragedii i wreszcie horroru. Bo jak inaczej niż przez Mrożka można postrzegać powołanie "ponadpartyjnego" komitetu wyborczego z Rakowskim, Pastusiakiem i Kwaśniewską czy przewodniczącego Olejniczaka oceniającego swoją partię jako "kulę u nogi"? I wreszcie biedny Andrzej Przewoźnik - kolejna dramatyczna ofiara kampanii lewicowego kandydata. Wyciągnięcie dziwnej notatki kaprala SB to finezyjna rozgrywka, w której nie liczy się wcale jej główny bohater, ale jedynym celem jest zablokowanie otwarcia teczki Cimoszewicza. Neutralny elektorat ma uwierzyć, że w archiwach IPN nie ma prawdy, lecz leżą tam tony opowieści mitomanów z SB. A marszałek może ze współczuciem mówić, że fałszywy kwit łatwo znaleźć na każdego.
Ucieczka przed teczką
Kłamstwo w polityce jest narzędziem bardzo popularnym. Jednak właśnie wolność słowa, krytyki i dostęp do informacji o osobach sprawujących ważne funkcje lub kandydatach do urzędów publicznych minimalizują jego negatywne skutki. W okresie wyborczym w Stanach Zjednoczonych media i komitety wyborcze filtrują kandydatów przeciwnego obozu. Celem nie jest żadna dyskryminacja. To dzieje się dla dobra wyborców, którzy mają prawo wiedzieć, czy przyszły prezydent brał narkotyki, miał kochanki, czy może donosił tajnej policji lub brał łapówki. I wybór na prezydenta byłego palacza marihuany i kontestatora służby wojskowej to też ich wybór - tylko że świadomy.
Kryterium oceny nie są same normy prawne. Kandydata postrzega się po prostu przez etykę jego działania w dotychczasowym życiu. W Polsce jednak nie nauczono się jeszcze analizowania oświadczeń podatkowych prezydenta, marszałka Sejmu czy członków rządu. Nikt nie sprawdza, czy odprowadzane są podatki za drogie prezenty otrzymywane przez ministrów podczas wizyt zagranicznych albo dlaczego firmy tak chętnie użyczają rządzącym telefonów i samochodów
do "bezpłatnego testowania". A kiedy mają paść pytania o akcje Orlenu, a przeszłość kandydatów na Pierwszego ma być oceniana także poprzez informacje pochodzące z teczek IPN, znikąd pojawia się nagle armia obrońców praw jednostki. Kilka dni później apolityczny prezes Kieres z apolitycznego IPN na okres kampanii wyborczej zamyka teczki przed dziennikarzami, a wycofanie lewicowych posłów paraliżuje komisję śledczą. Tylko że teczki kandydatów na prezydenta już znamy, oczywiście oprócz teczki marszałka Cimoszewicza.
Prywatne prawo Cimoszewicza
Jeden ze znajomych polityków opowiadał mi, że Cimoszewicz bardzo boi się przeszłości. Denerwuje go każde wspomnienie o niej - od służby ojca w armii sojuszniczej po konotacje między własnym imieniem a imieniem wodza bolszewików. Dlatego zapowiadając "bezteczkową kampanię wyborczą", marszałek stosuje zwykły chwyt socjotechniczny. Odgrywa rolę ostatniego sprawiedliwego, który nie będzie brudził rąk w "politycznym szambie". W rzeczywistości do takiej gry zmusza go świadomość, że grając teczką, może tylko przegrać. W aktach Kaczyńskiego, Religi czy Tuska są jedynie laurki, a w teczkach Cimoszewicza, Kwaśniewskiego czy Belki - coś zupełnie innego. Ponieważ jednak lawina ruszyła, Cimoszewicz próbuje jej uniknąć. Dlatego grając rolę prześladowanego przed komisją śledczą, wyszedł z przesłuchania.
Wprawdzie prawnicza szarlataneria nie jest wymysłem naszych czasów, ale w praworządnym państwie nie ma instytucji samopomocy wobec organów publicznych, niezależnie od indywidualnej oceny zainteresowanego co do zgodności z prawem ich postępowania. Jeżeli jeszcze przypomnimy sobie wypowiedź prezydenta Kwaśniewskiego sprzed kilku dni, że marszałek da sobie radę z komisją, bo zna prawo, można być pewnym, że zagrywka Cimoszewicza to kombinatorstwo doprowadzone do perfekcji. Zwłaszcza że w mediach natychmiast pojawili się adwokaci lewicy, którzy tłumaczą jego ucieczkę, nie dotykając istoty problemu.
Kiedy udziału w przesłuchaniu przed komisją odmówił prezydent, można się było jeszcze zastanawiać nad motywami jego działania. Gdy prawo złamała żona prezydenta, odmawiając ujawnienia listy prywatnych darczyńców swojej fundacji na podstawie zamówionych przez siebie ekspertyz, wyglądało to na koszmarną lekcję o równości wobec prawa. Po ekscesie Cimoszewicza na pierwszy plan wysuwa się pytanie, co ta trójka chce ukryć przed społeczeństwem? A po takim pokazie pogardy dla prawa (zademonstrowanym notabene przez doktora prawa i magistra prawa) można się tylko cieszyć, że w Polsce nie obowiązuje anglosaski system prawa. Mając trzy takie kazusy, każdy wezwany mógłby podczas przesłuchania zarzucić sędziom stronniczość i wyjść z sali, zostawiając w zamian własną ekspertyzę.
Był też drugi cel zagrywki Cimoszewicza - polaryzacja społeczeństwa. Na tym etapie "ponadpartyjny kandydat SLD" musi bezwzględnie wyciągać z ognia swoje kasztany, używając różnych przynęt. Marka Borowskiego ograł już na wstępie, a teraz próbuje zagospodarować elektorat negatywny. Podczas przesłuchania zarzucił sieci na przeciwników komisji śledczych.
I będzie tak robił dalej.
Gra o życie
W każdej baśni jest trochę prawdy. Na początku lat 90. XX wieku ścięto hydrze głowę, ale nie wypalono rany ogniem. I jak w mitologii - problem wrócił. Trwa kampania, która w istocie jest wojną politycznych światów. Po jednej stronie stoją dawni władcy PRL przystrojeni w szaty Europejczyków, po drugiej - dawna opozycja, osłabiona własnymi błędami z pierwszych lat demokracji. Tylko nikt nie zauważa, że od roku gra wyborcza toczy się według scenariusza napisanego przez tandem Kwaśniewski - Cimoszewicz. Jej celem jest przetrwanie, bo tak blisko politycznej śmierci postkomunistyczne imperium nigdy jeszcze nie było. A w walce o życie nie liczy się prawo. Mając media, środki finansowe i swojego prezydenta, SLD będzie w stanie dalej blokować wszelkie reformy. W ten sposób następny rząd, mimo większości sejmowej, i tak będzie skazany na porażkę. Szansę dla Polski stanowi jedynie prezydent z przyszłej koalicji rządzącej, którego głównym celem nie będzie restauracja starego układu, lecz pomoc nowemu rządowi w odbudowie kraju.
Ucieczka przed teczką
Kłamstwo w polityce jest narzędziem bardzo popularnym. Jednak właśnie wolność słowa, krytyki i dostęp do informacji o osobach sprawujących ważne funkcje lub kandydatach do urzędów publicznych minimalizują jego negatywne skutki. W okresie wyborczym w Stanach Zjednoczonych media i komitety wyborcze filtrują kandydatów przeciwnego obozu. Celem nie jest żadna dyskryminacja. To dzieje się dla dobra wyborców, którzy mają prawo wiedzieć, czy przyszły prezydent brał narkotyki, miał kochanki, czy może donosił tajnej policji lub brał łapówki. I wybór na prezydenta byłego palacza marihuany i kontestatora służby wojskowej to też ich wybór - tylko że świadomy.
Kryterium oceny nie są same normy prawne. Kandydata postrzega się po prostu przez etykę jego działania w dotychczasowym życiu. W Polsce jednak nie nauczono się jeszcze analizowania oświadczeń podatkowych prezydenta, marszałka Sejmu czy członków rządu. Nikt nie sprawdza, czy odprowadzane są podatki za drogie prezenty otrzymywane przez ministrów podczas wizyt zagranicznych albo dlaczego firmy tak chętnie użyczają rządzącym telefonów i samochodów
do "bezpłatnego testowania". A kiedy mają paść pytania o akcje Orlenu, a przeszłość kandydatów na Pierwszego ma być oceniana także poprzez informacje pochodzące z teczek IPN, znikąd pojawia się nagle armia obrońców praw jednostki. Kilka dni później apolityczny prezes Kieres z apolitycznego IPN na okres kampanii wyborczej zamyka teczki przed dziennikarzami, a wycofanie lewicowych posłów paraliżuje komisję śledczą. Tylko że teczki kandydatów na prezydenta już znamy, oczywiście oprócz teczki marszałka Cimoszewicza.
Prywatne prawo Cimoszewicza
Jeden ze znajomych polityków opowiadał mi, że Cimoszewicz bardzo boi się przeszłości. Denerwuje go każde wspomnienie o niej - od służby ojca w armii sojuszniczej po konotacje między własnym imieniem a imieniem wodza bolszewików. Dlatego zapowiadając "bezteczkową kampanię wyborczą", marszałek stosuje zwykły chwyt socjotechniczny. Odgrywa rolę ostatniego sprawiedliwego, który nie będzie brudził rąk w "politycznym szambie". W rzeczywistości do takiej gry zmusza go świadomość, że grając teczką, może tylko przegrać. W aktach Kaczyńskiego, Religi czy Tuska są jedynie laurki, a w teczkach Cimoszewicza, Kwaśniewskiego czy Belki - coś zupełnie innego. Ponieważ jednak lawina ruszyła, Cimoszewicz próbuje jej uniknąć. Dlatego grając rolę prześladowanego przed komisją śledczą, wyszedł z przesłuchania.
Wprawdzie prawnicza szarlataneria nie jest wymysłem naszych czasów, ale w praworządnym państwie nie ma instytucji samopomocy wobec organów publicznych, niezależnie od indywidualnej oceny zainteresowanego co do zgodności z prawem ich postępowania. Jeżeli jeszcze przypomnimy sobie wypowiedź prezydenta Kwaśniewskiego sprzed kilku dni, że marszałek da sobie radę z komisją, bo zna prawo, można być pewnym, że zagrywka Cimoszewicza to kombinatorstwo doprowadzone do perfekcji. Zwłaszcza że w mediach natychmiast pojawili się adwokaci lewicy, którzy tłumaczą jego ucieczkę, nie dotykając istoty problemu.
Kiedy udziału w przesłuchaniu przed komisją odmówił prezydent, można się było jeszcze zastanawiać nad motywami jego działania. Gdy prawo złamała żona prezydenta, odmawiając ujawnienia listy prywatnych darczyńców swojej fundacji na podstawie zamówionych przez siebie ekspertyz, wyglądało to na koszmarną lekcję o równości wobec prawa. Po ekscesie Cimoszewicza na pierwszy plan wysuwa się pytanie, co ta trójka chce ukryć przed społeczeństwem? A po takim pokazie pogardy dla prawa (zademonstrowanym notabene przez doktora prawa i magistra prawa) można się tylko cieszyć, że w Polsce nie obowiązuje anglosaski system prawa. Mając trzy takie kazusy, każdy wezwany mógłby podczas przesłuchania zarzucić sędziom stronniczość i wyjść z sali, zostawiając w zamian własną ekspertyzę.
Był też drugi cel zagrywki Cimoszewicza - polaryzacja społeczeństwa. Na tym etapie "ponadpartyjny kandydat SLD" musi bezwzględnie wyciągać z ognia swoje kasztany, używając różnych przynęt. Marka Borowskiego ograł już na wstępie, a teraz próbuje zagospodarować elektorat negatywny. Podczas przesłuchania zarzucił sieci na przeciwników komisji śledczych.
I będzie tak robił dalej.
Gra o życie
W każdej baśni jest trochę prawdy. Na początku lat 90. XX wieku ścięto hydrze głowę, ale nie wypalono rany ogniem. I jak w mitologii - problem wrócił. Trwa kampania, która w istocie jest wojną politycznych światów. Po jednej stronie stoją dawni władcy PRL przystrojeni w szaty Europejczyków, po drugiej - dawna opozycja, osłabiona własnymi błędami z pierwszych lat demokracji. Tylko nikt nie zauważa, że od roku gra wyborcza toczy się według scenariusza napisanego przez tandem Kwaśniewski - Cimoszewicz. Jej celem jest przetrwanie, bo tak blisko politycznej śmierci postkomunistyczne imperium nigdy jeszcze nie było. A w walce o życie nie liczy się prawo. Mając media, środki finansowe i swojego prezydenta, SLD będzie w stanie dalej blokować wszelkie reformy. W ten sposób następny rząd, mimo większości sejmowej, i tak będzie skazany na porażkę. Szansę dla Polski stanowi jedynie prezydent z przyszłej koalicji rządzącej, którego głównym celem nie będzie restauracja starego układu, lecz pomoc nowemu rządowi w odbudowie kraju.
BEZPARTYJNY PARTYJNY |
---|
13 września 1950 r. - WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ urodził się w Warszawie 1968 r. - wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej 1971-1990 - członek PZPR 1972 r. - skończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego 1978 r. - obronił doktorat na UW 1980-1981 - stypendysta Fundacji Fulbrighta na Uniwersytecie Columbia wrzesień 1980 r. - został zarejestrowany jako kontakt operacyjny Carex przez wywiad PRL 1982 r. - wrócił z USA 1985 r. - wyjechał do Kalinówki Kościelnej, gdzie prowadził dwudziestohektarowe gospodarstwo rolne 1989 r. - został posłem Sejmu kontraktowego marzec 1990 r. - został przewodniczącym Parlamentarnego Klubu Lewicy Demokratycznej 1990 r. - kandydował z SdRP na prezydenta RP: otrzymał 9,21 proc. głosów 1993-1995 r. - wicepremier i minister sprawiedliwości 1996-1997 - premier lipiec 1997 r. - podczas powodzi, jako premier, oświadczył jej ofiarom,że nie mają co liczyć na pomoc rządu, bo "trzeba się było ubezpieczyć" 1999 r. - wstąpił do SLD 2000 r. - prawomocnym wyrokiem został oczyszczony przez sąd lustracyjny z oskarżeń o współpracę z tajnymi służbami PRL 2001-2005 - minister spraw zagranicznych w rządach Leszka Millera i Marka Belki 2005 r. - został marszałkiem Sejmu 2005 r. - kandyduje na prezydenta - jako kandydat "ponadpartyjny", ale z poparciem SLD |
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.