Iranu nie trzeba atakować, wystarczy podzielić Z punktu widzenia bezpieczeństwa międzynarodowego nie ma znaczenia, kto jest prezydentem Iranu, ponieważ kurs polityki i tak wytyczają ajatollah Ali Chamenei, najwyższy duchowy przywódca, i 12-osobowa Rada Strażników Rewolucji Islamskiej. Gdyby nawet prezydentem został reformator, jego stanowisko w kwestiach strategicznych różniłoby się od stanowiska konserwatysty wyłącznie w aspekcie taktycznym - przykładałby większą wagę do maskowania przygotowań do wyprodukowania przez Iran broni atomowej.
Paliwo agresji
O tym, jak skuteczna i niebezpieczna jest ta taktyka, świadczy to, że niektórzy publicyści zdają się wierzyć, iż irański program atomowy ma na celu zlikwidowanie krajowego deficytu energii i zwiększenie eksportu ropy dzięki zamknięciu elektrowni opalanych ropą. Tymczasem według specjalistów, oba te cele można osiągnąć mniejszym kosztem przez modernizację istniejących elektrowni. Kolejną sprawą, podważającą wiarygodność pokojowych deklaracji Teheranu, jest jego dążenie do rozwijania produkcji uranu, podczas gdy wiadomo, że jeśli jedynym konsumentem uranu są elektrownie atomowe, to taniej jest kupować paliwo od krajów wyspecjalizowanych w jego produkcji, niż budować kopalnie i bazę przetwórczą (wzbogacanie uranu).
Uwagę świata przyciąga budowa przez Rosję reaktora o mocy 1000 MW w Buszahrze. Rosjanie zapewniają, że kontrakt przewiduje dostawy paliwa z Rosji i odbieranie zużytych prętów uranowych, dzięki czemu Iran nie będzie mógł przetworzyć ich w pluton niezbędny do wyprodukowania "wydajnej" broni nuklearnej. Jeżeli nawet założymy, że zapewnienia obu stron są wiarygodne, to trzeba wskazać, że reaktor w Buszahrze nie jest flagowym przedsięwzięciem irańskiej atomistyki. O wiele groźniejszy wydaje się projekt wybudowania 40-megawatowego reaktora na ciężką wodę. Osoby interesujące się historią II wojny światowej zapewne pamiętają dążenie aliantów do zniszczenia niemieckiej fabryki ciężkiej wody w Norsk Hydro. Była ona w stanie przetworzyć uran w pluton. Pluton nie jest przydatny w energetyce - może służyć wyłącznie do celów wojskowych. Niemieckie zakłady ciężkiej wody w Norwegii zniszczono. Iran już ma fabrykę ciężkiej wody w Araku. Korea Północna wyprodukowała ładunki nuklearne dzięki plutonowi z reaktora o mocy 5 MW - osiem razy mniejszego niż ten, który zamierza wybudować Iran. Eksperci zauważają, że 40-megawatowy reaktor byłby za duży do celów naukowych i nieopłacalny z punktu widzenia energetyki. Reaktory o zbliżonej mocy legły u podstaw izraelskiego, indyjskiego i pakistańskiego potencjału broni atomowej. Mimo rosyjskich gwarancji dostaw uranu dla reaktora w Buszahrze Irańczycy zainstalowali 5 tys. wirówek do wzbogacania uranu w elektrowni w Natanzie. Bez wątpienia wzbogacony uran będzie przeznaczony dla reaktora pracującego na ciężkiej wodzie.
Odstraszanie szatana
Iran jest słaby militarnie. Jego wojska lądowe liczą prawie 325 tys. żołnierzy, marynarka - 8 tys., a lotnictwo - 52 tys. Oprócz tego ajatollahowie dysponują Korpusem Gwardii Rewolucyjnej liczącym około 100 tys. osób w siłach lądowych, 20 tys. w marynarce i 5 tys. w piechocie morskiej. Podczas wojny z Irakiem w latach 80. Irańczycy posługiwali się zakupioną przez szacha amerykańską i zachodnioeuropejską bronią. Iran, obłożony amerykańskimi sankcjami ekonomicznymi i wojskowymi, po zużyciu tej broni zwrócił się ku Rosji, Chinom, Korei Północnej i Pakistanowi. Broń rosyjska i chińska produkowana na licencji rosyjskiej okazała się jednak nieskuteczna w porównaniu z bronią amerykańską i zachodnioeuropejską podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. i interwencji w Iraku w 2003 r. Praktycznie wymogom współczesnego pola walki mogą sprostać tylko rosyjskie okręty podwodne klasy Kilo i kupione w Korei Północnej lub produkowane według rosyjskiej licencji rakiety Shahab-3, Shahab-4 i Shahab-5. Ich przydatność miałaby realne znaczenie, tylko gdyby zostały wyposażone w głowice z ładunkiem atomowym, biologicznym lub chemicznym. Dochodzimy do sedna irańskiego programu atomowego i rakietowego: oba się uzupełniają, żaden z osobna nie ma sensu.
Po 11 września 2001 r. Iran znalazł się w osobliwym położeniu militarno-psychologicznym. Z jednej strony, USA i ich sprzymierzeńcy usunęli zagrożenie, jakie dla Teheranu stanowił Irak i talibowie. Z drugiej - ajatollahowie nagle poczuli się okrążeni przez USA. Do tego dochodzi poczucie alienacji w kraju. Większość Irańczyków nie uważa Ameryki za państwo wrogie. Co więcej, dla młodych ludzi, stanowiących większość społeczeństwa, niektóre zachodnie wzorce kulturowe są niezwykle pociągające. W odpowiedzi na te wyzwania, forsując program zbrojeń atomowych, mułłowie usiłują wciągnąć Zachód w pułapkę. Jeśli Zachód pozwoli im zrealizować ów program, to poczują się bezpieczni, gdyż będą dysponować bronią odstraszającą. Jeśli Zachód będzie dążył do sabotowania tego programu siłą, to naturalnym efektem będzie wzrost nacjonalizmu i skupienie się społeczeństwa wokół władz.
Atom dla terrorystów
Zachód, szczególnie USA (choć nie Izrael), nie żywi nadmiernych obaw przed bezpośrednim atakiem nuklearnym ze strony Iranu. Źródłem rzeczywistych obaw jest jednak możliwość zastraszenia przez Teheran pozostałych państw Zatoki Perskiej, przede wszystkim przekazania ładunku atomowego organizacjom terrorystycznym. Korea Północna również może to zrobić po wstępnym zbudowaniu własnego arsenału, ale nie za darmo. Iran zrobi to za darmo, przenosząc na wyższy poziom trwającą od ponad 20 lat wojnę z Zachodem, prowadzoną za pośrednictwem Hezbollahu (powiązanego z irańskim wywiadem), a także Hamasu i Islamskiego Dżihadu. Widmo atomowej eksplozji w którymś z zachodnich miast, wywołanej przez islamistycznych terrorystów, niestety nie jest fantazją z political fiction.
Iran ukrywa postępy w budowie potencjału nuklearnego, wykorzystując doświadczenia Korei Północnej i Iraku. Zachód byłby skłonny zachęcić Teheran do odstąpienia od wojskowego programu nuklearnego, przywracając Iranowi pełny dostęp do międzynarodowego rynku i nowoczesnych technologii. Warunkiem byłoby przyjęcie przez Iran nie zapowiedzianych kontroli instalacji atomowych i spełnianie zaleceń inspektorów w sposób nieodwracalny. Dzisiejsze uniki władz irańskich sprawiają, że opcja pokojowego odwiedzenia Iranu od wejścia w posiadanie broni masowego rażenia staje się coraz mniej prawdopodobna.
Zmobilizować Azerów
Przeciwnicy ataku prewencyjnego słusznie wskazują, że Iran wyciągnął wnioski z izraelskiego ataku lotniczego, który w 1981 r. zniszczył iracki ośrodek atomowy Osirak, i rozproszył swoje instalacje. Konieczne byłoby zatem zaatakowanie co najmniej kilkunastu irańskich celów, a to przyczyniłoby się do wzrostu nastrojów antyzachodnich wśród Irańczyków. Zwolennicy ataku replikują - również nie bez racji - że liczbę celów należałoby powiększyć o inne obiekty służb irańskich, by obywatele otrzymali czytelny sygnał, że występując w obronie swego bezpieczeństwa, Zachód jednocześnie niszczy wrogów demokracji. Kolejnym problemem jest to, kto miałby się podjąć przeprowadzenia powietrznego ataku na Iran? USA czy Izrael? Atak Izraela miałby dwie ujemne strony. Po pierwsze, utrudniłby bliskowschodni proces pokojowy, choć monarchie Zatoki Perskiej z ulgą powitałyby unicestwienie irańskich ambicji. Po drugie, z przyczyn militarnych atak izraelski byłby ograniczony do kilku obiektów - jego rezultatem byłoby więc raczej spowolnienie realizacji programu niż jego zlikwidowanie.
Szala zdaje się przechylać na rzecz zwolenników uderzenia prewencyjnego. Czy świat miałby czekać, aż stanie się równie bezradny wobec Iranu, jak wobec Korei Północnej? Trzeba jednak podkreślić, że po zniszczeniu irańskiego potencjału atomowego należy się spodziewać rozpętania ofensywy terrorystycznej przeciw Zachodowi na nieznaną dotychczas skalę.
Być może warto rozważyć inny scenariusz niż uderzenie prewencyjne. W czerwcu oddano do użytku strategicznie ważny naftociąg z azerbejdżańskiego Baku do tureckiego Ceyhanu. Prezydent Azerbejdżanu jest słaby. Azerbejdżan zamieszkuje 7,9 mln osób, a w Iranie żyje 16,3 mln Azerów. Persowie stanowią zaledwie 51 proc. spośród 68 mln obywateli Iranu. Reszta to Azerowie (24 proc.), Kurdowie, szyiccy Arabowie, Beludżowie i Turkmeni. Zachęcenie Azerów do połączenia się w jedno państwo nie powinno być zadaniem niewykonalnym. Ich przykład mógłby spowodować w Iranie reakcję łańcuchową, nie nuklearną, lecz narodowościową. Pretendent do regionalnej hegemonii zostałby sprowadzony do wymiarów dużego państwa narodowego, a Turcja stałaby się niekwestionowanym liderem regionu.
O tym, jak skuteczna i niebezpieczna jest ta taktyka, świadczy to, że niektórzy publicyści zdają się wierzyć, iż irański program atomowy ma na celu zlikwidowanie krajowego deficytu energii i zwiększenie eksportu ropy dzięki zamknięciu elektrowni opalanych ropą. Tymczasem według specjalistów, oba te cele można osiągnąć mniejszym kosztem przez modernizację istniejących elektrowni. Kolejną sprawą, podważającą wiarygodność pokojowych deklaracji Teheranu, jest jego dążenie do rozwijania produkcji uranu, podczas gdy wiadomo, że jeśli jedynym konsumentem uranu są elektrownie atomowe, to taniej jest kupować paliwo od krajów wyspecjalizowanych w jego produkcji, niż budować kopalnie i bazę przetwórczą (wzbogacanie uranu).
Uwagę świata przyciąga budowa przez Rosję reaktora o mocy 1000 MW w Buszahrze. Rosjanie zapewniają, że kontrakt przewiduje dostawy paliwa z Rosji i odbieranie zużytych prętów uranowych, dzięki czemu Iran nie będzie mógł przetworzyć ich w pluton niezbędny do wyprodukowania "wydajnej" broni nuklearnej. Jeżeli nawet założymy, że zapewnienia obu stron są wiarygodne, to trzeba wskazać, że reaktor w Buszahrze nie jest flagowym przedsięwzięciem irańskiej atomistyki. O wiele groźniejszy wydaje się projekt wybudowania 40-megawatowego reaktora na ciężką wodę. Osoby interesujące się historią II wojny światowej zapewne pamiętają dążenie aliantów do zniszczenia niemieckiej fabryki ciężkiej wody w Norsk Hydro. Była ona w stanie przetworzyć uran w pluton. Pluton nie jest przydatny w energetyce - może służyć wyłącznie do celów wojskowych. Niemieckie zakłady ciężkiej wody w Norwegii zniszczono. Iran już ma fabrykę ciężkiej wody w Araku. Korea Północna wyprodukowała ładunki nuklearne dzięki plutonowi z reaktora o mocy 5 MW - osiem razy mniejszego niż ten, który zamierza wybudować Iran. Eksperci zauważają, że 40-megawatowy reaktor byłby za duży do celów naukowych i nieopłacalny z punktu widzenia energetyki. Reaktory o zbliżonej mocy legły u podstaw izraelskiego, indyjskiego i pakistańskiego potencjału broni atomowej. Mimo rosyjskich gwarancji dostaw uranu dla reaktora w Buszahrze Irańczycy zainstalowali 5 tys. wirówek do wzbogacania uranu w elektrowni w Natanzie. Bez wątpienia wzbogacony uran będzie przeznaczony dla reaktora pracującego na ciężkiej wodzie.
Odstraszanie szatana
Iran jest słaby militarnie. Jego wojska lądowe liczą prawie 325 tys. żołnierzy, marynarka - 8 tys., a lotnictwo - 52 tys. Oprócz tego ajatollahowie dysponują Korpusem Gwardii Rewolucyjnej liczącym około 100 tys. osób w siłach lądowych, 20 tys. w marynarce i 5 tys. w piechocie morskiej. Podczas wojny z Irakiem w latach 80. Irańczycy posługiwali się zakupioną przez szacha amerykańską i zachodnioeuropejską bronią. Iran, obłożony amerykańskimi sankcjami ekonomicznymi i wojskowymi, po zużyciu tej broni zwrócił się ku Rosji, Chinom, Korei Północnej i Pakistanowi. Broń rosyjska i chińska produkowana na licencji rosyjskiej okazała się jednak nieskuteczna w porównaniu z bronią amerykańską i zachodnioeuropejską podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. i interwencji w Iraku w 2003 r. Praktycznie wymogom współczesnego pola walki mogą sprostać tylko rosyjskie okręty podwodne klasy Kilo i kupione w Korei Północnej lub produkowane według rosyjskiej licencji rakiety Shahab-3, Shahab-4 i Shahab-5. Ich przydatność miałaby realne znaczenie, tylko gdyby zostały wyposażone w głowice z ładunkiem atomowym, biologicznym lub chemicznym. Dochodzimy do sedna irańskiego programu atomowego i rakietowego: oba się uzupełniają, żaden z osobna nie ma sensu.
Po 11 września 2001 r. Iran znalazł się w osobliwym położeniu militarno-psychologicznym. Z jednej strony, USA i ich sprzymierzeńcy usunęli zagrożenie, jakie dla Teheranu stanowił Irak i talibowie. Z drugiej - ajatollahowie nagle poczuli się okrążeni przez USA. Do tego dochodzi poczucie alienacji w kraju. Większość Irańczyków nie uważa Ameryki za państwo wrogie. Co więcej, dla młodych ludzi, stanowiących większość społeczeństwa, niektóre zachodnie wzorce kulturowe są niezwykle pociągające. W odpowiedzi na te wyzwania, forsując program zbrojeń atomowych, mułłowie usiłują wciągnąć Zachód w pułapkę. Jeśli Zachód pozwoli im zrealizować ów program, to poczują się bezpieczni, gdyż będą dysponować bronią odstraszającą. Jeśli Zachód będzie dążył do sabotowania tego programu siłą, to naturalnym efektem będzie wzrost nacjonalizmu i skupienie się społeczeństwa wokół władz.
Atom dla terrorystów
Zachód, szczególnie USA (choć nie Izrael), nie żywi nadmiernych obaw przed bezpośrednim atakiem nuklearnym ze strony Iranu. Źródłem rzeczywistych obaw jest jednak możliwość zastraszenia przez Teheran pozostałych państw Zatoki Perskiej, przede wszystkim przekazania ładunku atomowego organizacjom terrorystycznym. Korea Północna również może to zrobić po wstępnym zbudowaniu własnego arsenału, ale nie za darmo. Iran zrobi to za darmo, przenosząc na wyższy poziom trwającą od ponad 20 lat wojnę z Zachodem, prowadzoną za pośrednictwem Hezbollahu (powiązanego z irańskim wywiadem), a także Hamasu i Islamskiego Dżihadu. Widmo atomowej eksplozji w którymś z zachodnich miast, wywołanej przez islamistycznych terrorystów, niestety nie jest fantazją z political fiction.
Iran ukrywa postępy w budowie potencjału nuklearnego, wykorzystując doświadczenia Korei Północnej i Iraku. Zachód byłby skłonny zachęcić Teheran do odstąpienia od wojskowego programu nuklearnego, przywracając Iranowi pełny dostęp do międzynarodowego rynku i nowoczesnych technologii. Warunkiem byłoby przyjęcie przez Iran nie zapowiedzianych kontroli instalacji atomowych i spełnianie zaleceń inspektorów w sposób nieodwracalny. Dzisiejsze uniki władz irańskich sprawiają, że opcja pokojowego odwiedzenia Iranu od wejścia w posiadanie broni masowego rażenia staje się coraz mniej prawdopodobna.
Zmobilizować Azerów
Przeciwnicy ataku prewencyjnego słusznie wskazują, że Iran wyciągnął wnioski z izraelskiego ataku lotniczego, który w 1981 r. zniszczył iracki ośrodek atomowy Osirak, i rozproszył swoje instalacje. Konieczne byłoby zatem zaatakowanie co najmniej kilkunastu irańskich celów, a to przyczyniłoby się do wzrostu nastrojów antyzachodnich wśród Irańczyków. Zwolennicy ataku replikują - również nie bez racji - że liczbę celów należałoby powiększyć o inne obiekty służb irańskich, by obywatele otrzymali czytelny sygnał, że występując w obronie swego bezpieczeństwa, Zachód jednocześnie niszczy wrogów demokracji. Kolejnym problemem jest to, kto miałby się podjąć przeprowadzenia powietrznego ataku na Iran? USA czy Izrael? Atak Izraela miałby dwie ujemne strony. Po pierwsze, utrudniłby bliskowschodni proces pokojowy, choć monarchie Zatoki Perskiej z ulgą powitałyby unicestwienie irańskich ambicji. Po drugie, z przyczyn militarnych atak izraelski byłby ograniczony do kilku obiektów - jego rezultatem byłoby więc raczej spowolnienie realizacji programu niż jego zlikwidowanie.
Szala zdaje się przechylać na rzecz zwolenników uderzenia prewencyjnego. Czy świat miałby czekać, aż stanie się równie bezradny wobec Iranu, jak wobec Korei Północnej? Trzeba jednak podkreślić, że po zniszczeniu irańskiego potencjału atomowego należy się spodziewać rozpętania ofensywy terrorystycznej przeciw Zachodowi na nieznaną dotychczas skalę.
Być może warto rozważyć inny scenariusz niż uderzenie prewencyjne. W czerwcu oddano do użytku strategicznie ważny naftociąg z azerbejdżańskiego Baku do tureckiego Ceyhanu. Prezydent Azerbejdżanu jest słaby. Azerbejdżan zamieszkuje 7,9 mln osób, a w Iranie żyje 16,3 mln Azerów. Persowie stanowią zaledwie 51 proc. spośród 68 mln obywateli Iranu. Reszta to Azerowie (24 proc.), Kurdowie, szyiccy Arabowie, Beludżowie i Turkmeni. Zachęcenie Azerów do połączenia się w jedno państwo nie powinno być zadaniem niewykonalnym. Ich przykład mógłby spowodować w Iranie reakcję łańcuchową, nie nuklearną, lecz narodowościową. Pretendent do regionalnej hegemonii zostałby sprowadzony do wymiarów dużego państwa narodowego, a Turcja stałaby się niekwestionowanym liderem regionu.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.