Przez siedem dni w izraelskim miasteczku nad Morzem Śródziemnym królowała polska piosenka Gdy sekretarz stanu USA William Rogers zmuszał Żydów w latach 70. do oddania Arabom wszystkich terenów zdobytych w wojnie sześciodniowej, Andrzej K., wygnany z Polski podczas antysemickiej nagonki w marcu 1968 r., podjął z kilkoma kolegami próbę porwania amerykańskiego samolotu. W ostatniej chwili został aresztowany przez Szin-Bet. Na odwrocie zdjęcia z Góry Oliwnej, na którym widzimy Andrzeja K. w panterce z naszywkami sierżanta, jest data: 30 grudnia 1970 r. Następnego dnia studenci z Polski urządzili sylwestra na wzgórzu Har Hacofim. - To było największe pijaństwo w dziejach nowożytnej Jerozolimy - przypomina sobie Natan Erdberg, znany dzisiaj gracz w golfa z USA.
Bliżej Polski
Były Andrzej K. (dziś nazywa się inaczej, nie chce ujawniać nazwiska) i jeszcze 461 byłych studentów żydowskich z Polski spotkało się w tych dniach w Aszkelonie na piątym już międzynarodowym zlocie Reunion '68. Nie wszyscy wiedzą, że znakomita większość marcowych żaków nie przyjechała do Izraela. Najpopularniejszym celem emigracji była Skandynawia. - Żeby być bliżej Polski - jak tłumaczyli wtedy ci, którym Dworzec Gdański w Warszawie nie był po drodze. Wielu wyjechało do USA: "Tam nie ma wojny, a poza tym mam wujka na Broadwayu". Najbardziej gościnna okazała się Australia: "Masz tu 500 hektarów lasu, rób z tym, co chcesz".
Mimo że wszyscy rozbiegli się po świecie, losy przedstawicieli pokolenia '68 są do siebie różno-podobne. Przez wiele lat wydawało im się, że Marzec był najważniejszym wydarzeniem w historii ludzkości i dopiero od niedawna przestało im pukać w sercu od płaczących wierzb. Związki z Polską są nadal silne, czasami ambiwalentne, ale już nie dominujące. - Wolę lasy pod Sztokholmem niż lasy pod Augustowem - mówi Wiesiek Kochański, redaktor polskojęzycznej gazety internetowej w Szwecji.
W ciągu siedmiu dni Reunion w izraelskim miasteczku nad Morzem Śródziemnym królowała polska piosenka. Śpiewał nawet Szewach Weiss, którego spotkanie z uczestnikami zlotu okazało się najbardziej pasjonującym punktem programu.
- Ile Żydów jest dzisiaj w Polsce? - zapytał ktoś byłego ambasadora nie najpiękniejszą polszczyzną. - Ile chcesz - zaśmiał się Weiss, mając być może na myśli "nowych" nadwiślańskich Żydów, którzy wyrastają jak grzyby po deszczu.
Rodzina kopnięta przez los
Marcowi emigranci interesują się Polską, ale nie interesują się tak zwanym życiem żydowskim w Polsce. - To fikcja i kamuflaż - mówi Leszek Kaufman z Yeshiva University w Nowym Jorku. Inni pogardliwie machają ręką. W kuluarach Aszkelonu jakaś pani rozdawała broszury: - Proszę przeczytać, to nasz biuletyn. Jestem przedstawicielką Gminy Starozakonnej, alternatywnego Związku Wyznaniowego Żydów w Polsce.
Pomysł zorganizowania zlotu zaczął dojrzewać w połowie lat 80. W 1989 r. na pierwsze spotkanie do Aszkelonu przyjechało ponad tysiąc osób z całego świata. Następne zloty odbywały się co cztery lata. "Jesteśmy jedną wielką rodziną kopniętą przez los - mówił często inicjator i organizator Reunion Ő68, nieżyjący już Michał Ponczek. - I dlatego musimy się trzymać razem".
Zdziwiona na początku izraelska mieścina nad Morzem Śródziemnym szybko przyzwyczaiła się do polskiego potopu i mnóstwa barwnych flag. Problem powstał, gdy na trzeci zlot przyjechał z Fidżi Arnold, czyli Zenek, fotograf warszawskiej Stodoły. Nigdzie nie można było zdobyć flagi tego państwa i w końcu egzotyczny gość występował pod barwami Chińskiej Republiki Ludowej, "z przekory". Wśród kilkudziesięciu barwnych proporczyków nie znalazło się jeszcze miejsce dla biało-czerwonego. Po latach pewien odważny dyplomata z ambasady polskiej w Tel-Awiwie pojechał do aszkelońskiego "gniazda os": "Przyjechałem do was na rekolekcje. Ja też nie jestem bez winy". Dopiero wtedy umilkły protesty i zaległa cisza. Tak się zaczęło, później zaczęli przyjeżdżać inni.
Babel rewizjonistów
Na początku lat 70. polskojęzyczny dziennik izraelski "Nowiny - Kurier" zamieścił sensacyjne wspomnienia Władysława Gomułki spisane przez jego osobistego sekretarza Walerego Namiotkiewicza. Tekst poddano profesjonalnej obróbce, która potwierdziła jego autentyczność. I dopiero wtedy został on przedrukowany przez poważną prasę amerykańską i francuską.
- To było łatwe - opowiada teraz w Aszkelonie Joachim (imię zmyślone, nawet po tylu latach nasz rozmówca prosi o zachowanie anonimowości). - Znałem na pamięć wszystkie przemówienia Gomułki. Nie pamiętałem tylko, o ile kwintali zboża przekraczano co roku plan. Jego pisma potrafiłem recytować od tyłu, przodu i z boku. To było takie zboczenie. Jeśli chodzi o Gomułkę, byłem w tym lepszy od samego Gomułki. Joachim, który zajmuje się Europą Wschodnią na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów amerykańskich, nie chce ujawnić kulisów kamuflażu sprzed lat. - Żyją jeszcze ludzie, którzy mi w tym pomagali - tłumaczy.
W Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej 5 mieścił się słynny żydowski klub studencki Babel. "Wylęgarnia raczkujących rewizjonistów i syjonistów" - pisały o nim gazety. Młodzież przychodziła głównie potańczyć i czasem podyskutować. Matka Jasia podawała w bufecie najlepsze na świecie wątróbki siekane. Kilka dni przed wiecem na Uniwersytecie Warszawskim w Bablu wygwizdano naczelnego redaktora "Polityki" Mieczysława Rakowskiego. Najgłośniej gwizdał na cztery palce pianista klubu - Mendel Szafir. Pewnie dlatego "Trybuna Ludu" zrobiła z niego później jednego z przywódców żydowskich komandosów, a Tadeusz Walichnowski przyznał mu złowrogi tytuł "niebezpiecznego rozrabiacza antypolskiego": "Udaje tylko, że gra Gershwina". Mendel ma już trochę zardzewiałe palce, ale w Aszkelonie odnajduje dawny błysk i gra: - Niech będzie Gershwin.
Dzieci przymusowych emigrantów żydowskich z Polski mają już własne dzieci. Nie interesują się polskimi korzeniami rodziców, na ogół nie znają polskiego, a jeśli starają się o paszport z białym orłem, to tylko po to, by się stać obywatelami zintegrowanej Europy. Dotyczy to głównie osób zamieszkałych w Izraelu. Zloty w Aszkelonie będą się odbywać jeszcze przez jakiś czas, ale powtórka z czarno-białej historii umrze niedługo śmiercią naturalną.
Podczas gdy ostatni uczestnicy Reunion '68 pakowali walizki, w podtelawiwskiej Netanii znowu zeskrobywano z chodników skrawki zwłok po kolejnej akcji islamskiego samobójcy. W Aszkelonie jest już pusto i cicho i tylko na szczycie kilkunastometrowej latarni morskiej jakiś entuzjasta napisał czerwoną farbą po polsku: "Kocham Marzannę". Do zobaczenia w Aszkelonie.
Były Andrzej K. (dziś nazywa się inaczej, nie chce ujawniać nazwiska) i jeszcze 461 byłych studentów żydowskich z Polski spotkało się w tych dniach w Aszkelonie na piątym już międzynarodowym zlocie Reunion '68. Nie wszyscy wiedzą, że znakomita większość marcowych żaków nie przyjechała do Izraela. Najpopularniejszym celem emigracji była Skandynawia. - Żeby być bliżej Polski - jak tłumaczyli wtedy ci, którym Dworzec Gdański w Warszawie nie był po drodze. Wielu wyjechało do USA: "Tam nie ma wojny, a poza tym mam wujka na Broadwayu". Najbardziej gościnna okazała się Australia: "Masz tu 500 hektarów lasu, rób z tym, co chcesz".
Mimo że wszyscy rozbiegli się po świecie, losy przedstawicieli pokolenia '68 są do siebie różno-podobne. Przez wiele lat wydawało im się, że Marzec był najważniejszym wydarzeniem w historii ludzkości i dopiero od niedawna przestało im pukać w sercu od płaczących wierzb. Związki z Polską są nadal silne, czasami ambiwalentne, ale już nie dominujące. - Wolę lasy pod Sztokholmem niż lasy pod Augustowem - mówi Wiesiek Kochański, redaktor polskojęzycznej gazety internetowej w Szwecji.
W ciągu siedmiu dni Reunion w izraelskim miasteczku nad Morzem Śródziemnym królowała polska piosenka. Śpiewał nawet Szewach Weiss, którego spotkanie z uczestnikami zlotu okazało się najbardziej pasjonującym punktem programu.
- Ile Żydów jest dzisiaj w Polsce? - zapytał ktoś byłego ambasadora nie najpiękniejszą polszczyzną. - Ile chcesz - zaśmiał się Weiss, mając być może na myśli "nowych" nadwiślańskich Żydów, którzy wyrastają jak grzyby po deszczu.
Rodzina kopnięta przez los
Marcowi emigranci interesują się Polską, ale nie interesują się tak zwanym życiem żydowskim w Polsce. - To fikcja i kamuflaż - mówi Leszek Kaufman z Yeshiva University w Nowym Jorku. Inni pogardliwie machają ręką. W kuluarach Aszkelonu jakaś pani rozdawała broszury: - Proszę przeczytać, to nasz biuletyn. Jestem przedstawicielką Gminy Starozakonnej, alternatywnego Związku Wyznaniowego Żydów w Polsce.
Pomysł zorganizowania zlotu zaczął dojrzewać w połowie lat 80. W 1989 r. na pierwsze spotkanie do Aszkelonu przyjechało ponad tysiąc osób z całego świata. Następne zloty odbywały się co cztery lata. "Jesteśmy jedną wielką rodziną kopniętą przez los - mówił często inicjator i organizator Reunion Ő68, nieżyjący już Michał Ponczek. - I dlatego musimy się trzymać razem".
Zdziwiona na początku izraelska mieścina nad Morzem Śródziemnym szybko przyzwyczaiła się do polskiego potopu i mnóstwa barwnych flag. Problem powstał, gdy na trzeci zlot przyjechał z Fidżi Arnold, czyli Zenek, fotograf warszawskiej Stodoły. Nigdzie nie można było zdobyć flagi tego państwa i w końcu egzotyczny gość występował pod barwami Chińskiej Republiki Ludowej, "z przekory". Wśród kilkudziesięciu barwnych proporczyków nie znalazło się jeszcze miejsce dla biało-czerwonego. Po latach pewien odważny dyplomata z ambasady polskiej w Tel-Awiwie pojechał do aszkelońskiego "gniazda os": "Przyjechałem do was na rekolekcje. Ja też nie jestem bez winy". Dopiero wtedy umilkły protesty i zaległa cisza. Tak się zaczęło, później zaczęli przyjeżdżać inni.
Babel rewizjonistów
Na początku lat 70. polskojęzyczny dziennik izraelski "Nowiny - Kurier" zamieścił sensacyjne wspomnienia Władysława Gomułki spisane przez jego osobistego sekretarza Walerego Namiotkiewicza. Tekst poddano profesjonalnej obróbce, która potwierdziła jego autentyczność. I dopiero wtedy został on przedrukowany przez poważną prasę amerykańską i francuską.
- To było łatwe - opowiada teraz w Aszkelonie Joachim (imię zmyślone, nawet po tylu latach nasz rozmówca prosi o zachowanie anonimowości). - Znałem na pamięć wszystkie przemówienia Gomułki. Nie pamiętałem tylko, o ile kwintali zboża przekraczano co roku plan. Jego pisma potrafiłem recytować od tyłu, przodu i z boku. To było takie zboczenie. Jeśli chodzi o Gomułkę, byłem w tym lepszy od samego Gomułki. Joachim, który zajmuje się Europą Wschodnią na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów amerykańskich, nie chce ujawnić kulisów kamuflażu sprzed lat. - Żyją jeszcze ludzie, którzy mi w tym pomagali - tłumaczy.
W Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej 5 mieścił się słynny żydowski klub studencki Babel. "Wylęgarnia raczkujących rewizjonistów i syjonistów" - pisały o nim gazety. Młodzież przychodziła głównie potańczyć i czasem podyskutować. Matka Jasia podawała w bufecie najlepsze na świecie wątróbki siekane. Kilka dni przed wiecem na Uniwersytecie Warszawskim w Bablu wygwizdano naczelnego redaktora "Polityki" Mieczysława Rakowskiego. Najgłośniej gwizdał na cztery palce pianista klubu - Mendel Szafir. Pewnie dlatego "Trybuna Ludu" zrobiła z niego później jednego z przywódców żydowskich komandosów, a Tadeusz Walichnowski przyznał mu złowrogi tytuł "niebezpiecznego rozrabiacza antypolskiego": "Udaje tylko, że gra Gershwina". Mendel ma już trochę zardzewiałe palce, ale w Aszkelonie odnajduje dawny błysk i gra: - Niech będzie Gershwin.
Dzieci przymusowych emigrantów żydowskich z Polski mają już własne dzieci. Nie interesują się polskimi korzeniami rodziców, na ogół nie znają polskiego, a jeśli starają się o paszport z białym orłem, to tylko po to, by się stać obywatelami zintegrowanej Europy. Dotyczy to głównie osób zamieszkałych w Izraelu. Zloty w Aszkelonie będą się odbywać jeszcze przez jakiś czas, ale powtórka z czarno-białej historii umrze niedługo śmiercią naturalną.
Podczas gdy ostatni uczestnicy Reunion '68 pakowali walizki, w podtelawiwskiej Netanii znowu zeskrobywano z chodników skrawki zwłok po kolejnej akcji islamskiego samobójcy. W Aszkelonie jest już pusto i cicho i tylko na szczycie kilkunastometrowej latarni morskiej jakiś entuzjasta napisał czerwoną farbą po polsku: "Kocham Marzannę". Do zobaczenia w Aszkelonie.
Więcej możesz przeczytać w 29/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.