W autobusach przejeżdżających przez Ealing i Earl`s Court do niedawna było słychać głos konduktora anonsującego "polski korytarz" Pierwsi przybyli na Wyspy Brytyjskie Polacy ranni pod Narwikiem - marynarze i podhalańczycy. Była wiosna 1940 r. i mimo niepowodzenia w Norwegii byli dobrej myśli. Przywieziono ich do Szkocji, bo Francja zaatakowana przez Niemcy już walczyła. U jej boku, rozrzucona na kilku frontach, pod francuskim dowództwem walczyła nowa, stutysięczna, odbudowana po klęsce wrześniowej polska armia. Polacy byli pewni, że tym razem będzie to wojna krótka i zwycięska. Lecz w drugiej połowie czerwca 1940 r. zaczęli przybywać na Wyspy Brytyjskie następni Polacy - niewiele ponad 30 tys. Tyle tylko udało się bowiem uratować z francuskiej klęski. Reszta zginęła, trafiła do niewoli lub do obozów dla internowanych. Brytyjczycy potrzebowali głównie lotników, którzy mieli uratować Anglię.
Ci wspaniali Polacy
Polaków kierowano przede wszystkim do Szkocji. Tu mieli się otrząsnąć po kolejnej klęsce, odbyć nowe, tym razem brytyjskie przeszkolenie i poznać nowy, tym razem brytyjski sprzęt. Angielska prasa była pełna zachwytów: Polacy byli niesamowici, niezwykli i jakże inni od wszystkiego, co kiedykolwiek Anglia widziała. Oczywiście wiedziano, że na świecie żyją Polacy, bo przed wojną w samej tylko Wielkiej Brytanii było ich około trzech tysięcy. Przede wszystkim ci, którym w drodze za chlebem do Ameryki zabrakło pieniędzy na dalszą podróż i pozostali na Wyspach Brytyjskich. Wojenni Polacy to było jednak coś wspaniałego: bohaterscy, romantyczni, nieobliczalni. Opowiadano (choć nie wiadomo, czy to historia prawdziwa), że gdy angielski krążownik zatopił niemiecką łódź podwodną, kapitan wydał rozkaz spuszczenia szalup i uratowania Niemców. Kiedy jednak wykonano jego rozkaz, ze zdziwieniem zobaczył, że w morzu nadal pływają Niemcy. Kazał ich ratować ponownie. Gdy wydawał rozkaz po raz trzeci, podszedł bosman i powiedział: "Sir, póki mamy tu tych Polaków, to daremna robota. Bo co wciągniemy Niemców na okręt, to Polacy wrzucają ich z powrotem do wody".
W 1941 r. na Wyspach Brytyjskich pojawiły się kolejne grupy Polaków - tym razem z Rosji. Przeszli wywózki, katorgę, Syberię. Przybywali wycieńczeni, wymizerowani, ale pełni entuzjazmu. Za ich pośrednictwem Anglia poznawała prawdę o komunistycznej Rosji. W 1943 r. przyjeżdżały, głównie z Afryki, tysiące nowych Polaków: jeńcy z niemieckiej armii, uciekinierzy z okupowanej Polski. Wstępowali do wojska, które rozrosło się w Szkocji do ponad 60 tys., znajdowali też zatrudnienie w brytyjskim przemyśle. Z różnym skutkiem uczyli się angielskiego. "Cóż to za wspaniale odporny naród ci Polacy - komentowała brytyjska prasa. Po trzech latach pobytu wśród Anglików - tak mówić po angielsku! Ooo!, ich nic nie wynarodowi...!".
W 1945 r. do Londynu zjeżdżali następni Polacy - żołnierze od Andersa, powstańcy warszawscy z niemieckich obozów jenieckich, dipisi z całej okupowanej Europy. Pod koniec wojny polska emigracja w Wielkiej Brytanii rozrosła się do ponad 250 tys. (z 30 tys. w 1940 r.). Do Londynu trafiali ludzie, którzy już nie mieli dokąd wracać - byli mieszkańcy Wilna i Lwowa, przed-wrześniowi urzędnicy i funkcjonariusze państwowi, żołnierze niepodległościowego polskiego podziemia. Londyn stał się pierwszym adresem dla wszystkich, których skrzywdziła wielka historia.
Gest Brytyjczyków
Według danych ONZ, w pierwszych dwóch powojennych latach z Polski uciekało miesięcznie 500 osób. Ich celem był przede wszystkim polski Londyn. I jeśli wielka historia nierzadko wypomina Brytyjczykom ich polityczne targi jałtańskie, ich zapomnienie o Polakach podczas londyńskiej defilady zwycięstwa czy ich niewątpliwy współudział w katastrofie gibraltarskiej generała Sikorskiego, to jednocześnie ta sama historia musi pamiętać o niebywałym geście, jakim było przygarnięcie po wojnie kilkuset tysięcy nikomu w Europie niepotrzebnych, bezdomnych Polaków.
Na początku 1946 r. angielska prasa pełna była komentarzy na temat polskiego lotnika inwalidy Władysława Kwaśnego. Był jednym z tych, którzy dali się nabrać na apele warszawskiego komunistycznego rządu, by wracać do Polski i pomóc ojczyźnie. W Londynie pozostawił ciężarną, angielską żonę i pojechał z nadzieją, że za kilka tygodni ona - już po połogu - podąży za nim do Warszawy. Gdy jednak po tygodniu spędzonym w Polsce zorientował się, że nie ma w ojczyźnie żadnej przyszłości, wrócił. Jakimś cudem przedarł się przez granicę. W Hamburgu z wieży portowego dźwigu wykonał karkołomny skok na pokład wypływającego do Anglii statku i kilka dni później sam zgłosił się do brytyjskiego sądu. Formalnie nie miał już prawa pobytu na Wyspach Brytyjskich. Lecz oto cała opinia brytyjska opowiedziała się za nim. Polacy znowu w brytyjskich oczach stawali się niezwykli, romantyczni i bohaterscy.
Polski sukces
W Anglii pozostało ostatecznie 160 tys. Polaków, z tego 40 tys. w Londynie. Generał Tadeusz Bór-Komorowski, komendant główny Armii Krajowej, w Londynie rozpinał firanki, generał Tadeusz Pełczyński był nocnym stróżem, a płk Kazimierz Iranek-Osmecki sprzątał kino. Generał Janusz Głuchowski prowadził pieczarkarnię, a generał Stefan Dąb-Biernacki zajął się pszczelarstwem. Polski Londyn kulał się ze śmiechu na wiadomość o "srebrnej brygadzie", czyli grupie polskich bohaterów wojennych czyszczących srebra w londyńskich hotelach i restauracjach. Lecz już kilka lat później - jak donosił "Rocznik Polonii 1958-59" - 6 tys. Polaków stało się właścicielami domów, z tego 4 tys. w Londynie. Dwa tysiące polskich architektów, inżynierów i techników uzyskało brytyjskie dyplomy. Praktykę prowadziło już 600 polskich lekarzy.
W ciągu kilku lat polski Londyn zdołał stworzyć instytucje, o których słyszał każdy Polak, m.in. Instytut gen. Władysława Sikorskiego, Studium Polski Podziemnej, Bibliotekę Polską czy Instytut Józefa Piłsudskiego. W ciągu kilku lat polski Londyn zdołał zbudować polskie kościoły, cmentarze, szpitale, uniwersytety, a nawet całe polskie dzielnice, na przykład Ealing czy Earl`s Court. W przejeżdżających przez nie autobusach do niedawna było słychać głos konduktora dowcipnie anonsującego "polski korytarz". Wiele z polskiego Londynu jest dzisiaj tylko historią. Zapewne rozwiązany już został Komitet doradczy dla Brytyjek, które wyszły za Polaków - w 1948 r. miał ponad 800 członkiń. Straciły rację bytu ogromne, głównie polskie przedsiębiorstwa zwane paczkarniami, w których przez kilkadziesiąt lat ekspediowało się do rodzin w komunistycznej Polsce dziesiątki tysięcy paczek rocznie. Wszystko to przeszło do historii - bardzo pięknej i bardzo polskiej historii.
Polaków kierowano przede wszystkim do Szkocji. Tu mieli się otrząsnąć po kolejnej klęsce, odbyć nowe, tym razem brytyjskie przeszkolenie i poznać nowy, tym razem brytyjski sprzęt. Angielska prasa była pełna zachwytów: Polacy byli niesamowici, niezwykli i jakże inni od wszystkiego, co kiedykolwiek Anglia widziała. Oczywiście wiedziano, że na świecie żyją Polacy, bo przed wojną w samej tylko Wielkiej Brytanii było ich około trzech tysięcy. Przede wszystkim ci, którym w drodze za chlebem do Ameryki zabrakło pieniędzy na dalszą podróż i pozostali na Wyspach Brytyjskich. Wojenni Polacy to było jednak coś wspaniałego: bohaterscy, romantyczni, nieobliczalni. Opowiadano (choć nie wiadomo, czy to historia prawdziwa), że gdy angielski krążownik zatopił niemiecką łódź podwodną, kapitan wydał rozkaz spuszczenia szalup i uratowania Niemców. Kiedy jednak wykonano jego rozkaz, ze zdziwieniem zobaczył, że w morzu nadal pływają Niemcy. Kazał ich ratować ponownie. Gdy wydawał rozkaz po raz trzeci, podszedł bosman i powiedział: "Sir, póki mamy tu tych Polaków, to daremna robota. Bo co wciągniemy Niemców na okręt, to Polacy wrzucają ich z powrotem do wody".
W 1941 r. na Wyspach Brytyjskich pojawiły się kolejne grupy Polaków - tym razem z Rosji. Przeszli wywózki, katorgę, Syberię. Przybywali wycieńczeni, wymizerowani, ale pełni entuzjazmu. Za ich pośrednictwem Anglia poznawała prawdę o komunistycznej Rosji. W 1943 r. przyjeżdżały, głównie z Afryki, tysiące nowych Polaków: jeńcy z niemieckiej armii, uciekinierzy z okupowanej Polski. Wstępowali do wojska, które rozrosło się w Szkocji do ponad 60 tys., znajdowali też zatrudnienie w brytyjskim przemyśle. Z różnym skutkiem uczyli się angielskiego. "Cóż to za wspaniale odporny naród ci Polacy - komentowała brytyjska prasa. Po trzech latach pobytu wśród Anglików - tak mówić po angielsku! Ooo!, ich nic nie wynarodowi...!".
W 1945 r. do Londynu zjeżdżali następni Polacy - żołnierze od Andersa, powstańcy warszawscy z niemieckich obozów jenieckich, dipisi z całej okupowanej Europy. Pod koniec wojny polska emigracja w Wielkiej Brytanii rozrosła się do ponad 250 tys. (z 30 tys. w 1940 r.). Do Londynu trafiali ludzie, którzy już nie mieli dokąd wracać - byli mieszkańcy Wilna i Lwowa, przed-wrześniowi urzędnicy i funkcjonariusze państwowi, żołnierze niepodległościowego polskiego podziemia. Londyn stał się pierwszym adresem dla wszystkich, których skrzywdziła wielka historia.
Gest Brytyjczyków
Według danych ONZ, w pierwszych dwóch powojennych latach z Polski uciekało miesięcznie 500 osób. Ich celem był przede wszystkim polski Londyn. I jeśli wielka historia nierzadko wypomina Brytyjczykom ich polityczne targi jałtańskie, ich zapomnienie o Polakach podczas londyńskiej defilady zwycięstwa czy ich niewątpliwy współudział w katastrofie gibraltarskiej generała Sikorskiego, to jednocześnie ta sama historia musi pamiętać o niebywałym geście, jakim było przygarnięcie po wojnie kilkuset tysięcy nikomu w Europie niepotrzebnych, bezdomnych Polaków.
Na początku 1946 r. angielska prasa pełna była komentarzy na temat polskiego lotnika inwalidy Władysława Kwaśnego. Był jednym z tych, którzy dali się nabrać na apele warszawskiego komunistycznego rządu, by wracać do Polski i pomóc ojczyźnie. W Londynie pozostawił ciężarną, angielską żonę i pojechał z nadzieją, że za kilka tygodni ona - już po połogu - podąży za nim do Warszawy. Gdy jednak po tygodniu spędzonym w Polsce zorientował się, że nie ma w ojczyźnie żadnej przyszłości, wrócił. Jakimś cudem przedarł się przez granicę. W Hamburgu z wieży portowego dźwigu wykonał karkołomny skok na pokład wypływającego do Anglii statku i kilka dni później sam zgłosił się do brytyjskiego sądu. Formalnie nie miał już prawa pobytu na Wyspach Brytyjskich. Lecz oto cała opinia brytyjska opowiedziała się za nim. Polacy znowu w brytyjskich oczach stawali się niezwykli, romantyczni i bohaterscy.
Polski sukces
W Anglii pozostało ostatecznie 160 tys. Polaków, z tego 40 tys. w Londynie. Generał Tadeusz Bór-Komorowski, komendant główny Armii Krajowej, w Londynie rozpinał firanki, generał Tadeusz Pełczyński był nocnym stróżem, a płk Kazimierz Iranek-Osmecki sprzątał kino. Generał Janusz Głuchowski prowadził pieczarkarnię, a generał Stefan Dąb-Biernacki zajął się pszczelarstwem. Polski Londyn kulał się ze śmiechu na wiadomość o "srebrnej brygadzie", czyli grupie polskich bohaterów wojennych czyszczących srebra w londyńskich hotelach i restauracjach. Lecz już kilka lat później - jak donosił "Rocznik Polonii 1958-59" - 6 tys. Polaków stało się właścicielami domów, z tego 4 tys. w Londynie. Dwa tysiące polskich architektów, inżynierów i techników uzyskało brytyjskie dyplomy. Praktykę prowadziło już 600 polskich lekarzy.
W ciągu kilku lat polski Londyn zdołał stworzyć instytucje, o których słyszał każdy Polak, m.in. Instytut gen. Władysława Sikorskiego, Studium Polski Podziemnej, Bibliotekę Polską czy Instytut Józefa Piłsudskiego. W ciągu kilku lat polski Londyn zdołał zbudować polskie kościoły, cmentarze, szpitale, uniwersytety, a nawet całe polskie dzielnice, na przykład Ealing czy Earl`s Court. W przejeżdżających przez nie autobusach do niedawna było słychać głos konduktora dowcipnie anonsującego "polski korytarz". Wiele z polskiego Londynu jest dzisiaj tylko historią. Zapewne rozwiązany już został Komitet doradczy dla Brytyjek, które wyszły za Polaków - w 1948 r. miał ponad 800 członkiń. Straciły rację bytu ogromne, głównie polskie przedsiębiorstwa zwane paczkarniami, w których przez kilkadziesiąt lat ekspediowało się do rodzin w komunistycznej Polsce dziesiątki tysięcy paczek rocznie. Wszystko to przeszło do historii - bardzo pięknej i bardzo polskiej historii.
Więcej możesz przeczytać w 30/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.