Rosja i Chiny tworzą azjatycki Układ Warszawski "Rząd rosyjski nie tylko nie chciał, lecz wręcz szczerze żałował zajęcia miasta, a ten stan na pewno nie zostanie utrzymany" - tłumaczył zaniepokojonemu brytyjskiemu ambasadorowi Aleksander Gorczakow, szef carskiej dyplomacji, kiedy w maju 1863 r. rosyjskie flagi zawisły w uzbeckiej Samarkandzie. W ten sam sposób Rosja anektowała wcześniej Kazachstan, Turkmenistani Kirgistan, a nawet północny Afganistan. W 1903 r. rozochocony tymi podbojami Siergiej Witte, ówczesny minister finansów i powiernik cara, pisał do Mikołaja II, że "wchłonięcie cesarstwa chińskiego jest tylko kwestią czasu". Mimo że ten zamysł się nie powiódł, "niechciany stan" w środkowej Azji trwał do upadku ZSRR ponad 120 lat później.
Dziś retoryka jest podobna, tylko cel się zmienił. "Chcemy, by rząd USA podał nam konkretne terminy zamykania swych baz wojskowych w Azji Środkowej" - napisali uczestnicy szczytu szanghajskiej szóstki, czyli Szanghajskiej Organizacji Współpracy, do której należą: Rosja i Chiny, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan i Tadżykistan. Na lipcowym szczycie obok Władimira Putina, Hu Jintao i środkowoazjatyckich satrapów obecni byli jako obserwatorzy przedstawiciele Indii, Pakistanu, Iranu i Mongolii. "Modele ustrojowe nie mogą byś towarem eksportowym" - za to zdanie Isłam Karimow, prezydent Uzbekistanu, dostał oklaski. W maju zdusił on rewolucję w Andiżanie na południu kraju. Teraz nawoływał do wzmocnienia azjatyckich sił antyterrorystycznych. - To azjatycka wersja Układu Warszawskiego. W razie potrzeby wyśle się bratnią pomoc do kraju zarażonego kolorową rewolucją - mówi Aleksiej Małaszenko, ekspert ds. Azji z moskiewskiej Fundacji Carnegie.
Kilkanaście dni później Putin na pokładzie "Tatarstanu", flagowego okrętu rosyjskiej floty kaspijskiej, nawoływał do "współpracy w celu zwalczania zagrożeń regionu". Dla Putina odzyskanie panowania nad Azją staje się celem strategicznym.
Nowy ład, stara gwardia
Rudyard Kipling nazwał to "wielką grą" - partią szachów, którą w Azji Środkowej rozgrywały mocarstwa. W wieku XIX o wpływy w Azji walczyły carska Rosja i imperialna Wielka Brytania. W wieku XXI ścierają się tu USA i Rosja. Chiny są od niedawna sprzymierzeńcem Putinowskiej Rosji. Przed szczytem w Astanie Putin przyjął chińskiego przywódcę Hu Jintao na Kremlu. Owocem spotkania była "Deklaracja o ładzie międzynarodowym w XXI wieku", formalne potwierdzenie współpracy obu krajów. Chińsko-rosyjski wielobiegunowy świat będzie się starał "zagwarantować wszystkim krajom prawo do wyboru dróg rozwoju zgodnych z narodową specyfiką". - To słowa skierowane do środkowoazjatyckich satrapów. Pod rosyjsko-chińskim parasolem mogą byś pewni, że ich zgodna z narodową specyfiką władza będzie trwała - mówi Alexander Neill, szef sekcji azjatyckiej Royal United Services Institute for Defence and Security Studies w Londynie.
Po szczycie w Astanie odbyły się manewry wojsk rosyjskich i chińskich. Ćwiczono m.in. walkę z amerykańskimi myśliwcami w rejonie Pacyfiku. - To był znak dla USA, że formuje się nowy układ sił - mówi Wiktor Kałasznikow, analityk spraw międzynarodowych w grupie "Kommiersant". - Azjatycki Układ Warszawski był budowany od dawna. Od kilku lat odbywają się spotkania rosyjskiej i chińskiej generalicji. Pod względem uzbrojenia te kraje są kompatybilne.
Choć to Moskwa była z reguły gwarantem rządów azjatyckich satrapów, prowadzili oni własną grę, flirtując raz z Rosją, raz z Ameryką. Najpierw USA pojawiły się tam pod szyldem NATO. W lipcu 1994 r. byłe republiki sowieckie zaproszono do udziału w programie "Partnerstwo dla pokoju", a trzy lata później odbyły się w Azji Środkowej pierwsze manewry NATO Centrazbat `97. Okazją do uruchomienia stałych amerykańskich baz w tym rejonie była wojna z talibami. Miejscowi liderzy zarabiali spore sumy w dolarach i zyskiwali prestiż "członków koalicji antyterrorystycznej" oraz pretekst do rozprawienia się z opozycją. Amerykańskie bazy powstały w Kirgistanie i Uzbekistanie, a Kazachstan wysłał później żołnierzy do Iraku.
Między mocarstwami
Jednocześnie w Kazachstanie, Tadżykistanie i Kirgistanie pojawili się w ostatnich latach żołnierze rosyjscy. Z otwartymi ramionami powitano też rosyjski kapitał. Długoletnie kontrakty gazowo-naftowe podpisali Nursułtan Nazarbajew z Kazachstanu i Saparmurat Nijazow z Turkmenistanu. W czerwcu 2004 r. kontrakt o wartości miliarda dolarów podpisał z Łukoilem Isłam Karimow, a w lipcu rosyjski MTS kupił 74 proc. udziałów w uzbeckiej sieci komórkowej Uzdonrobita. Moskwa wykorzystywała też konflikty między krajami Azji - ich wyznaczone przez Stalina granice były powodem do nieustannych pretensji. Część lokalnych satrapów prowadzi ostrą konkurencję polityczną, co stawia Moskwę w roli arbitra. Lawirowanie to trwałoby zapewne dłużej, gdyby nie "rewolucja róż" w Gruzji w 2003 r., marcowa "rewolucja tulipanów" w Kirgistanie i majowe wydarzenia w uzbeckim Andiżanie. Kiedy 13 maja 10 tys. osób żądało tam ustąpienia prezydenta i demokratyzacji kraju, Karimow postanowił działaś. Wojsko otworzyło ogień do protestujących. Zginęło prawie tysiąc osób. - To Putin namówił Karimowa do użycia siły. Tak jak na Ukrainie domagał się od Janukowycza podjęcia zdecydowanych działań - mówi Kałasznikow.
To był punkt zwrotny. USA domagały się od władz Uzbekistanu niezależnego śledztwa, grożąc wstrzymaniem funduszy. Chiny pochwaliły Karimowa za "stanowczość w walce z ekstremistami", a Rosja zapewniała, że "to wewnętrzna sprawa tego kraju". Karimow uznał, że oparcie znajdzie tylko w Moskwie i Pekinie. Do podobnych wniosków doszli pozostali władcy regionu, którym widmo kolorowej rewolucji spędza sen z powiek. W Azerbejdżanie, gdzie w listopadzie mają się odbyć wybory parlamentarne, już dochodzi do antyrządowych demonstracji. W grudniu z wyborami zmierzy się Nazarbajew w Kazachstanie.
Zbliżenie gigantów
Kilka lat temu sojusz chińsko-rosyjski nie byłby możliwy. Po rozpadzie ZSRR Chiny rywalizowały z Rosją o wpływy w regionie. Pekinowi zależało na dobrych relacjach z państwami Azji Środkowej - chodziło głównie o kontrolę separatystów ujgurskich. Z Kazachstanu, Uzbekistanu i Kirgistanu otrzymywali oni wsparcie logistyczne, a z kazachskiej Ałma Aty nadawała po ujgursku podziemna stacja Głos Wolnego Turkiestanu. Pojawienie się NATO w rejonie sprawiło, że Moskwa musiała wybraś mniejsze zło. Rosjanie zaczęli naciskać Pekin, by utworzyć forum współpracy regionalnej, które przekształciło się w szanghajską szóstkę. Samo podpisanie dokumentów Chińczycy wyreżyserowali jako jeden z punktów wizyty Jelcyna w Pekinie. Dali sygnał, że nie zamierzają prowadzić polityki niezgodnej z rosyjską racją stanu.
Moskwie nie udało się przekonać Pekinu do tworzenia organizacji, którą można by postrzegać jako blok. Chińscy decydenci podkreślali chęć budowy świata "wielobiegunowego, nie opartego na blokach". Kiedy w Azji odkrywano coraz większe złoża surowców energetycznych, a w Chinach coraz boleśniej odczuwano ich braki, współpraca Moskwy z Pekinem zaczęła się zmieniać. W marcu Pekin kupił udziały w złożu ropy w Jugańsku. Do tej współpracy udało się Rosjanom dokooptować Iran, dla którego osłabianie wpływów USA jest politycznym priorytetem. W ten sposób bogate w zasoby energii Iran i Rosja zbliżyły się do cierpiących na brak surowców Indii i Chin. Nieprzypadkowo na szczycie w Astanie obecni byli przedstawiciele Indii, Iranu i Pakistanu (przez ten kraj ma przebiegać rurociąg z Iranu do Indii). Powtórzono, że szanghajska szóstka jest grupą otwartą.
Kordon rosyjsko-chiński
Pierwszym pokazem możliwości nowego układu sił były lipcowe wybory w Kirgistanie. Wygrał je Kurmanbek Bakijew, lider "tulipanowej rewolucji". George Bush określił te wydarzenia jako "powiew demokracji, który wpłynie na resztę krajów regionu". Tymczasem nowy prezydent tuż po wyborach poinformował Waszyngton, że obecność amerykańskiej bazy w Kirgistanie "musi zostać przedyskutowana", a po szczycie w Astanie zażądał jej zamknięcia.
Kilka miesięcy temu Moskwa podniosła larum, że USA przez organizację GUUAM (skupiającą Gruzję, Ukrainę, Uzbekistan, Azerbejdżan i Mołdawię) chcą "okrążyć" Rosję. Michaił Leontiew, komentator kontrolowanej przez Kreml telewizji ORT, mówił, że "pod patronatem USA powstaje antyrosyjski kordon sanitarny od Morza Czarnego do Morza Bałtyckiego". Moskwa zmusiła wówczas Uzbekistan, by opuścił organizację. Sama jednak, jak za czasów cara Aleksandra, niechcący stworzyła grupę, która szczelnym kordonem otoczy kraje narażone na kolorowe rewolucje. Dla krajów Azji Środkowej zbliżenie Moskwy i Pekinu oznacza oddalenie się demokracji.
Kilkanaście dni później Putin na pokładzie "Tatarstanu", flagowego okrętu rosyjskiej floty kaspijskiej, nawoływał do "współpracy w celu zwalczania zagrożeń regionu". Dla Putina odzyskanie panowania nad Azją staje się celem strategicznym.
Nowy ład, stara gwardia
Rudyard Kipling nazwał to "wielką grą" - partią szachów, którą w Azji Środkowej rozgrywały mocarstwa. W wieku XIX o wpływy w Azji walczyły carska Rosja i imperialna Wielka Brytania. W wieku XXI ścierają się tu USA i Rosja. Chiny są od niedawna sprzymierzeńcem Putinowskiej Rosji. Przed szczytem w Astanie Putin przyjął chińskiego przywódcę Hu Jintao na Kremlu. Owocem spotkania była "Deklaracja o ładzie międzynarodowym w XXI wieku", formalne potwierdzenie współpracy obu krajów. Chińsko-rosyjski wielobiegunowy świat będzie się starał "zagwarantować wszystkim krajom prawo do wyboru dróg rozwoju zgodnych z narodową specyfiką". - To słowa skierowane do środkowoazjatyckich satrapów. Pod rosyjsko-chińskim parasolem mogą byś pewni, że ich zgodna z narodową specyfiką władza będzie trwała - mówi Alexander Neill, szef sekcji azjatyckiej Royal United Services Institute for Defence and Security Studies w Londynie.
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1182/s92w.jpg)
Choć to Moskwa była z reguły gwarantem rządów azjatyckich satrapów, prowadzili oni własną grę, flirtując raz z Rosją, raz z Ameryką. Najpierw USA pojawiły się tam pod szyldem NATO. W lipcu 1994 r. byłe republiki sowieckie zaproszono do udziału w programie "Partnerstwo dla pokoju", a trzy lata później odbyły się w Azji Środkowej pierwsze manewry NATO Centrazbat `97. Okazją do uruchomienia stałych amerykańskich baz w tym rejonie była wojna z talibami. Miejscowi liderzy zarabiali spore sumy w dolarach i zyskiwali prestiż "członków koalicji antyterrorystycznej" oraz pretekst do rozprawienia się z opozycją. Amerykańskie bazy powstały w Kirgistanie i Uzbekistanie, a Kazachstan wysłał później żołnierzy do Iraku.
Między mocarstwami
Jednocześnie w Kazachstanie, Tadżykistanie i Kirgistanie pojawili się w ostatnich latach żołnierze rosyjscy. Z otwartymi ramionami powitano też rosyjski kapitał. Długoletnie kontrakty gazowo-naftowe podpisali Nursułtan Nazarbajew z Kazachstanu i Saparmurat Nijazow z Turkmenistanu. W czerwcu 2004 r. kontrakt o wartości miliarda dolarów podpisał z Łukoilem Isłam Karimow, a w lipcu rosyjski MTS kupił 74 proc. udziałów w uzbeckiej sieci komórkowej Uzdonrobita. Moskwa wykorzystywała też konflikty między krajami Azji - ich wyznaczone przez Stalina granice były powodem do nieustannych pretensji. Część lokalnych satrapów prowadzi ostrą konkurencję polityczną, co stawia Moskwę w roli arbitra. Lawirowanie to trwałoby zapewne dłużej, gdyby nie "rewolucja róż" w Gruzji w 2003 r., marcowa "rewolucja tulipanów" w Kirgistanie i majowe wydarzenia w uzbeckim Andiżanie. Kiedy 13 maja 10 tys. osób żądało tam ustąpienia prezydenta i demokratyzacji kraju, Karimow postanowił działaś. Wojsko otworzyło ogień do protestujących. Zginęło prawie tysiąc osób. - To Putin namówił Karimowa do użycia siły. Tak jak na Ukrainie domagał się od Janukowycza podjęcia zdecydowanych działań - mówi Kałasznikow.
To był punkt zwrotny. USA domagały się od władz Uzbekistanu niezależnego śledztwa, grożąc wstrzymaniem funduszy. Chiny pochwaliły Karimowa za "stanowczość w walce z ekstremistami", a Rosja zapewniała, że "to wewnętrzna sprawa tego kraju". Karimow uznał, że oparcie znajdzie tylko w Moskwie i Pekinie. Do podobnych wniosków doszli pozostali władcy regionu, którym widmo kolorowej rewolucji spędza sen z powiek. W Azerbejdżanie, gdzie w listopadzie mają się odbyć wybory parlamentarne, już dochodzi do antyrządowych demonstracji. W grudniu z wyborami zmierzy się Nazarbajew w Kazachstanie.
Zbliżenie gigantów
Kilka lat temu sojusz chińsko-rosyjski nie byłby możliwy. Po rozpadzie ZSRR Chiny rywalizowały z Rosją o wpływy w regionie. Pekinowi zależało na dobrych relacjach z państwami Azji Środkowej - chodziło głównie o kontrolę separatystów ujgurskich. Z Kazachstanu, Uzbekistanu i Kirgistanu otrzymywali oni wsparcie logistyczne, a z kazachskiej Ałma Aty nadawała po ujgursku podziemna stacja Głos Wolnego Turkiestanu. Pojawienie się NATO w rejonie sprawiło, że Moskwa musiała wybraś mniejsze zło. Rosjanie zaczęli naciskać Pekin, by utworzyć forum współpracy regionalnej, które przekształciło się w szanghajską szóstkę. Samo podpisanie dokumentów Chińczycy wyreżyserowali jako jeden z punktów wizyty Jelcyna w Pekinie. Dali sygnał, że nie zamierzają prowadzić polityki niezgodnej z rosyjską racją stanu.
Moskwie nie udało się przekonać Pekinu do tworzenia organizacji, którą można by postrzegać jako blok. Chińscy decydenci podkreślali chęć budowy świata "wielobiegunowego, nie opartego na blokach". Kiedy w Azji odkrywano coraz większe złoża surowców energetycznych, a w Chinach coraz boleśniej odczuwano ich braki, współpraca Moskwy z Pekinem zaczęła się zmieniać. W marcu Pekin kupił udziały w złożu ropy w Jugańsku. Do tej współpracy udało się Rosjanom dokooptować Iran, dla którego osłabianie wpływów USA jest politycznym priorytetem. W ten sposób bogate w zasoby energii Iran i Rosja zbliżyły się do cierpiących na brak surowców Indii i Chin. Nieprzypadkowo na szczycie w Astanie obecni byli przedstawiciele Indii, Iranu i Pakistanu (przez ten kraj ma przebiegać rurociąg z Iranu do Indii). Powtórzono, że szanghajska szóstka jest grupą otwartą.
Kordon rosyjsko-chiński
Pierwszym pokazem możliwości nowego układu sił były lipcowe wybory w Kirgistanie. Wygrał je Kurmanbek Bakijew, lider "tulipanowej rewolucji". George Bush określił te wydarzenia jako "powiew demokracji, który wpłynie na resztę krajów regionu". Tymczasem nowy prezydent tuż po wyborach poinformował Waszyngton, że obecność amerykańskiej bazy w Kirgistanie "musi zostać przedyskutowana", a po szczycie w Astanie zażądał jej zamknięcia.
Kilka miesięcy temu Moskwa podniosła larum, że USA przez organizację GUUAM (skupiającą Gruzję, Ukrainę, Uzbekistan, Azerbejdżan i Mołdawię) chcą "okrążyć" Rosję. Michaił Leontiew, komentator kontrolowanej przez Kreml telewizji ORT, mówił, że "pod patronatem USA powstaje antyrosyjski kordon sanitarny od Morza Czarnego do Morza Bałtyckiego". Moskwa zmusiła wówczas Uzbekistan, by opuścił organizację. Sama jednak, jak za czasów cara Aleksandra, niechcący stworzyła grupę, która szczelnym kordonem otoczy kraje narażone na kolorowe rewolucje. Dla krajów Azji Środkowej zbliżenie Moskwy i Pekinu oznacza oddalenie się demokracji.
Więcej możesz przeczytać w 30/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.