Urynkowienie cen gazu przez Rosjan tyle ma wspólnego z wolnym rynkiem, ile pieriestrojka z demokracją
Urynkowienie cen gazu przez Rosjan tyle ma wspólnego z wolnym rynkiem, ile pieriestrojka z demokracją
Nieczynne kuchenki gazowe w 6 mln domów i mieszkań, 1,2 mln rodzin pozbawionych ogrzewania, tysiące zamkniętych firm handlowo-usługowych - od restauracji wykorzystujących gaz w kuchniach po hurtownie ogrzewające hale składowe, zatrzymanie pracy największych odbiorców gazu (60 proc. krajowego zużycia), czyli hut, rafinerii i zakładów azotowych - tak wyglądałaby Polska, jeśli przestałby do nas płynąć gaz z Rosji. Gdy w lutym 2004 r. rosyjski gigant Gazprom wstrzymał dostawy dla Białorusi, tym samym ograniczając dopływ surowca dla nas, ówczesny wiceminister gospodarki Jacek Piechota przyznał, że niezbędny poziom rezerw gazu, wystarczających na 90 dni, osiągniemy w końcu 2008 r.
Czarny scenariusz gazowy zaczyna się materializować na naszych oczach. W początku lipca Gazexport, spółka eksportowa Gazpromu, zapowiedziała, że wkrótce "urynkowi" ceny gazu dla europejskich odbiorców, w tym dla Polski. Za rosyjski gaz przyjdzie nam zapłacić 170-185 USD za 1000 m3, czyli nawet o jedną trzecią więcej niż obecnie. To drożej, niż płacilibyśmy za gaz sprowadzony z Norwegii! Owo urynkowienie cen tyle ma wspólnego z wolnym rynkiem, ile pieriestrojka z demokracją. Jest częścią politycznej gry, jaką Kreml prowadzi rękoma Gazpromu, w którym państwo przejęło kontrolę nad 51 proc. akcji. Po ubiegłorocznej lekcji pokory dla Białorusi w końcu czerwca Rosjanie odmówili dostarczenia 7,8 mld m3 gazu na Ukrainę, a w lipcu triumfalnie ogłosili budowę gazociągu północnego do Niemiec, omijającego niepokorne państwa naszego regionu. Trzydziestoprocentowa podwyżka cen gazu to kolejny element "gazostrojki" Putina, co możemy - dzięki polskim politykom - jedynie przyjąć do wiadomości. "Gazprom wynegocjował prawo puszczenia nas z torbami", "Przez 19 lat, bo takiego okresu dotyczy kontrakt, będziemy kupować gaz głównie od Gazpromu, słono przepłacając" - alarmowaliśmy dwa lata temu ("Wprost" 12/2003), gdy ówczesny minister infrastruktury Marek Pol chwalił się rzekomo korzystnym porozumieniem zawartym z Rosjanami. Uwolnienie się z rosyjskiej gazowej pętli staje się coraz trudniejsze, ale wciąż jest możliwe.
2:0 dla Rosjan
W ciągu ostatnich 15 lat rozpatrywano tylko dwa sposoby wyjścia z rosyjskiej pętli: gazociąg norweski i budowę odcinka Bernau - Szczecin, łączącego nasz system rurociągowy z europejskim. Pierwszy pomysł był lansowany przez rząd Jerzego Buzka (podpisał on nawet stosowną umowę, z której w 2001 r. wycofał się rząd Leszka Millera). Drugą lansował kojarzony przede wszystkim z lewicą biznesmen Aleksadner Gudzowaty. Dziwnym trafem wzajemne zwalczanie się koncepcji uniezależnienia się od Rosji doprowadziło do sytuacji, w której możemy (i musimy!) kupować gaz tylko na Wschodzie. Rząd Buzka nie pozwolił Gudzowatemu wybudować gazociągu Bernau - Szczecin, a rząd Millera storpedował umowę z Norwegami, nie proponując niczego w zamian. Na tej wymianie uprzejmości skorzystali tylko Rosjanie. Brak umiejętności przewidywania jest znakiem firmowym naszej polityki energetycznej.
- W latach 90. zakontraktowaliśmy w Rosji dwa razy więcej gazu, niż potrzebowaliśmy, opierając się na całkowicie chybionych prognozach, według których w 2010 r. zużycie gazu w Polsce miało wynieść 27-35 mld m3. Skandalem było, że zgodziliśmy się na to, że nie możemy tego gazu reeksportować - uważa Witold Michałowski, redaktor naczelny czasopisma "Rurociągi". Umowy z Rosjanami zakładały wybudowanie dwóch nitek gazociągu jamalskiego. Ponieważ powstała tylko jedna, to - zdaniem większości prawników - Polska była zobligowana do kupowania znacznie mniejszej ilości gazu - 2,88 mld m3. W 2003 r. ówczesny wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol przyjął jednak interpretację Rosjan, obawiając się, że w przeciwnym wypadku sprzedadzą nam oni tylko 2,88 mld m3 gazu, a wówczas zacznie nam brakować tego surowca (w zeszłym roku importowaliśmy z Rosji około 6,3 mld m3 gazu). Pol ogłosił swój wielki sukces: nie zaleje nas rosyjski gaz. Ceną tego sukcesu było zgoda na drastyczne zmniejszenie opłat tranzytowych. Według podpisanego przez Pola protokołu z 12 lutego 2003 r., na przykład w 2006 r. opłata tranzytowa spadnie z obecnych 2,74 USD za przesył 1000 m3 na odległość 100 km do 1,55 USD. Na obniżeniu opłaty zarabiają Rosjanie, bo do nich należy około 85 proc. przesyłanego gazu (resztę kupuje PGNiG). Dla PGNiG jako udziałowca EuroPolGazu oznacza to stratę przynajmniej miliarda dolarów. Podpisując swoją umowę, Pol wpadł także w inną pułapkę. Rosjanie uniemożliwili nam wykorzystywanie punktów przejęcia w Drozdowiczach i Wysokoje do okazyjnych zakupów tańszego (nawet o jedną trzecią!) gazu z Turkmenistanu czy Kazachstanu. Mając wybór, którymi przejściami dostarczać nam gaz, zwyczajnie zapychają nam te przejścia, którymi moglibyśmy kupować gaz taniej.
Gaz papierowy
- W połowie 2006 r. rozpoczniemy wydobycie gazu, m.in. z odwiertu koło Wilgi w pobliżu Warszawy - informuje Zbigniew Tatys, szef polskiego oddziału amerykańskiej spółki FX Energy, która poszukuje u nas złóż gazu. Zwiększenie wydobycia naszego własnego gazu powinno być wstępem do ucieczki z rosyjskiej pętli gazowej. Surowiec ten wydobywany w Polsce jest o połowę tańszy niż kupowany od Gazpromu, bo jego cena sięga mniej więcej 70-80 USD za 1000 m3, łatwiej i szybciej dociera do odbiorców, sprawujemy nad nim pełną kontrolę. W końcu czerwca prezes PGNiG Marek Kossowski zapowiedział, że jego przedsiębiorstwo zwiększy w 2008 r. wydobycie krajowe z obecnych 4,3 mld m3 do 5,5 mld m3. Dziś gaz pozyskiwany ze złóż w okolicach m.in. Jasła, Lubaczowa, Sanoka lub na Bałtyku pokrywa niecałe 32 proc. rocznego zapotrzebowania na "błękitne paliwo". - Plany PGNiG są spóźnione. Przy rosnącym zapotrzebowaniu na gaz takie zwiększenie wydobycia pozwoli najwyżej utrzymać obecne proporcje między importowanym i miejscowym surowcem - uważa Piotr Woźniak, były wiceprezes PGNiG.
Państwowy moloch nie kiwnął palcem, by w większym stopniu wykorzystać dostępne w Polsce złoża gazu, gdyż obecnie wydobywa go tylko o 200 mln m3 więcej niż cztery lata temu, choć w tym czasie krajowy rynek znacznie urósł. PGNiG prowadzi prace poszukiwawcze, ale na tym jego aktywność się kończy. Prace prowadzone przez prywatnych koncesjonariuszy, takich jak FX Energy, niewiele zmieniają, bo około 98 proc. udziałów w odkrytych w Polsce złożach gazu należy do PGNiG. Koło wielkopolskiego Kościana znaleziono zasoby szacowane na 10 mld m3 gazu, w 2003 r. w okolicach Międzychodu i Lubiatowa odkryto złoża gazu oceniane na 7 mld m3. Mimo to nie ma inwestycji w nowe kopalnie, w rurociągi do nich, czyli infrastrukturę pozwalającą zrobić jakikolwiek użytek z polskiego gazu. Choć sporą część pozyskiwanego u nas surowca stanowi tzw. gaz zaazotowany, nie nadający się od razu m.in. do sprzedaży dla odbiorców detalicznych, wciąż działa tylko jeden zakład w Odolanach, zajmujący się oczyszczaniem tego gazu. Kolejny miał powstać w Grodzisku Wielkopolskim, ale w 2004 r. PGNiG unieważniło przetarg na jego budowę i cała procedura ruszyła od nowa. Polskie zasoby gazu nadającego się do wydobycia oceniane są na co najmniej 105-110 mld m3 (udokumentowano ponad 250 złóż). Mówi się jednak o kilkakrotnie większych nie udokumentowanych i nie odkrytych złożach (nie odkrytych, bo nakłady na prace poszukiwawcze spadają). Już nawet udokumentowane złoża przy obecnej wielkości wykorzystywanego gazu powinny starczyć na 30 lat.
Dali nam przykład Turcy
Kolejny krok to pozyskanie alternatywnego źródła gazu - straszaka na Rosjan. Jak należy prowadzić negocjacje z Rosjanami, pokazała turecka premier Tansu Ciller. Pod koniec lat 90. Turcy wspólnie z Gazpromem wybudowali gazociąg przez Morze Czarne (Blue Stream) i zawarli podobną jak Polska umowę na dostawy. W 2001 r. w odpowiedzi na podwyżki cen gazu, które zaserwował Gazprom, Turcy po prostu zamknęli gazociąg po swojej stronie, wcześniej zapewniając sobie dostawy z Iranu. Po kilku miesiącach Gazprom "zmiękł" i dziś sprzedaje im surowiec po cenach "preferencyjnych" (szacuje się, że obecnie płacą oni około 100 USD za 1000 m3).
Co prawda, szanse na gazociąg z Norwegii przez Danię zostały już praktycznie zaprzepaszczone (Duńczycy, którzy mieli współfinansować budowę gazociągu, kupują teraz gaz od Holendrów), możliwe jest jednak włączenie do projektu naszych sąsiadów z południa, ale będzie to rozwiązanie droższe od tego, które wynegocjował rząd Buzka. Nadal istnieje natomiast możliwość wybudowania bezpośredniego podmorskiego rurociągu z Norwegii, choć im dłużej będziemy zwlekali, tym bardziej będą rosły koszty realizacji projektu. Ciągle aktualne jest też połączenie się z systemem gazociągów europejskich przy pomocy odcinka Bernau - Szczecin (czas budowy to mniej więcej rok). W ten sposób będziemy mogli kontraktować gaz z Norwegii i z Algierii, a także z... Rosji. Maksymalnie będziemy mogli kupić tą drogą nawet 5 mld m3 - 90 proc. tego, co obecnie kupujemy od Rosjan. Oficjalnie władze PGNiG ogłosiły w zeszłym roku, że same chcą wybudować ten odcinek gazociągu, jednak nic poza składaniem deklaracji nie robią. Kolejną możliwością pozyskania gazu jest wybudowanie w Polsce terminalu, który umożliwiłby odbieranie ze statków płynnego gazu LPG (Liquefied Petroleum Gas - LPG). Jedną z rozpatrywanych lokalizacji jest Kossakowo koło Gdyni. Koszt przedsięwzięcia to około 400 mln zł.
Obecną beztroskę naszych elit można tłumaczyć w najlepszym wypadku kompletną ignorancją. Odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne minister gospodarki Jacek Piechota publicznie nawołuje do pogodzenia się z tym, że "Polska nie jest i nie będzie niezależnym krajem, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne". Myli dwie rzeczy. Jeżeli na przykład spacerujesz w przestrzeni kosmicznej, to nie możesz uniezależnić się od tlenu, możesz jednak zabrać dwie butle z tlenem, aby zmniejszyć ryzyko śmierci w wypadku awarii jednej z nich. Dzięki polityce prowadzonej m.in. przez Piechotę wybraliśmy się na spacer z jedną butlą, którą zasila (albo i nie) prezydent Rosji.
Nieczynne kuchenki gazowe w 6 mln domów i mieszkań, 1,2 mln rodzin pozbawionych ogrzewania, tysiące zamkniętych firm handlowo-usługowych - od restauracji wykorzystujących gaz w kuchniach po hurtownie ogrzewające hale składowe, zatrzymanie pracy największych odbiorców gazu (60 proc. krajowego zużycia), czyli hut, rafinerii i zakładów azotowych - tak wyglądałaby Polska, jeśli przestałby do nas płynąć gaz z Rosji. Gdy w lutym 2004 r. rosyjski gigant Gazprom wstrzymał dostawy dla Białorusi, tym samym ograniczając dopływ surowca dla nas, ówczesny wiceminister gospodarki Jacek Piechota przyznał, że niezbędny poziom rezerw gazu, wystarczających na 90 dni, osiągniemy w końcu 2008 r.
Czarny scenariusz gazowy zaczyna się materializować na naszych oczach. W początku lipca Gazexport, spółka eksportowa Gazpromu, zapowiedziała, że wkrótce "urynkowi" ceny gazu dla europejskich odbiorców, w tym dla Polski. Za rosyjski gaz przyjdzie nam zapłacić 170-185 USD za 1000 m3, czyli nawet o jedną trzecią więcej niż obecnie. To drożej, niż płacilibyśmy za gaz sprowadzony z Norwegii! Owo urynkowienie cen tyle ma wspólnego z wolnym rynkiem, ile pieriestrojka z demokracją. Jest częścią politycznej gry, jaką Kreml prowadzi rękoma Gazpromu, w którym państwo przejęło kontrolę nad 51 proc. akcji. Po ubiegłorocznej lekcji pokory dla Białorusi w końcu czerwca Rosjanie odmówili dostarczenia 7,8 mld m3 gazu na Ukrainę, a w lipcu triumfalnie ogłosili budowę gazociągu północnego do Niemiec, omijającego niepokorne państwa naszego regionu. Trzydziestoprocentowa podwyżka cen gazu to kolejny element "gazostrojki" Putina, co możemy - dzięki polskim politykom - jedynie przyjąć do wiadomości. "Gazprom wynegocjował prawo puszczenia nas z torbami", "Przez 19 lat, bo takiego okresu dotyczy kontrakt, będziemy kupować gaz głównie od Gazpromu, słono przepłacając" - alarmowaliśmy dwa lata temu ("Wprost" 12/2003), gdy ówczesny minister infrastruktury Marek Pol chwalił się rzekomo korzystnym porozumieniem zawartym z Rosjanami. Uwolnienie się z rosyjskiej gazowej pętli staje się coraz trudniejsze, ale wciąż jest możliwe.
2:0 dla Rosjan
W ciągu ostatnich 15 lat rozpatrywano tylko dwa sposoby wyjścia z rosyjskiej pętli: gazociąg norweski i budowę odcinka Bernau - Szczecin, łączącego nasz system rurociągowy z europejskim. Pierwszy pomysł był lansowany przez rząd Jerzego Buzka (podpisał on nawet stosowną umowę, z której w 2001 r. wycofał się rząd Leszka Millera). Drugą lansował kojarzony przede wszystkim z lewicą biznesmen Aleksadner Gudzowaty. Dziwnym trafem wzajemne zwalczanie się koncepcji uniezależnienia się od Rosji doprowadziło do sytuacji, w której możemy (i musimy!) kupować gaz tylko na Wschodzie. Rząd Buzka nie pozwolił Gudzowatemu wybudować gazociągu Bernau - Szczecin, a rząd Millera storpedował umowę z Norwegami, nie proponując niczego w zamian. Na tej wymianie uprzejmości skorzystali tylko Rosjanie. Brak umiejętności przewidywania jest znakiem firmowym naszej polityki energetycznej.
- W latach 90. zakontraktowaliśmy w Rosji dwa razy więcej gazu, niż potrzebowaliśmy, opierając się na całkowicie chybionych prognozach, według których w 2010 r. zużycie gazu w Polsce miało wynieść 27-35 mld m3. Skandalem było, że zgodziliśmy się na to, że nie możemy tego gazu reeksportować - uważa Witold Michałowski, redaktor naczelny czasopisma "Rurociągi". Umowy z Rosjanami zakładały wybudowanie dwóch nitek gazociągu jamalskiego. Ponieważ powstała tylko jedna, to - zdaniem większości prawników - Polska była zobligowana do kupowania znacznie mniejszej ilości gazu - 2,88 mld m3. W 2003 r. ówczesny wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol przyjął jednak interpretację Rosjan, obawiając się, że w przeciwnym wypadku sprzedadzą nam oni tylko 2,88 mld m3 gazu, a wówczas zacznie nam brakować tego surowca (w zeszłym roku importowaliśmy z Rosji około 6,3 mld m3 gazu). Pol ogłosił swój wielki sukces: nie zaleje nas rosyjski gaz. Ceną tego sukcesu było zgoda na drastyczne zmniejszenie opłat tranzytowych. Według podpisanego przez Pola protokołu z 12 lutego 2003 r., na przykład w 2006 r. opłata tranzytowa spadnie z obecnych 2,74 USD za przesył 1000 m3 na odległość 100 km do 1,55 USD. Na obniżeniu opłaty zarabiają Rosjanie, bo do nich należy około 85 proc. przesyłanego gazu (resztę kupuje PGNiG). Dla PGNiG jako udziałowca EuroPolGazu oznacza to stratę przynajmniej miliarda dolarów. Podpisując swoją umowę, Pol wpadł także w inną pułapkę. Rosjanie uniemożliwili nam wykorzystywanie punktów przejęcia w Drozdowiczach i Wysokoje do okazyjnych zakupów tańszego (nawet o jedną trzecią!) gazu z Turkmenistanu czy Kazachstanu. Mając wybór, którymi przejściami dostarczać nam gaz, zwyczajnie zapychają nam te przejścia, którymi moglibyśmy kupować gaz taniej.
Gaz papierowy
- W połowie 2006 r. rozpoczniemy wydobycie gazu, m.in. z odwiertu koło Wilgi w pobliżu Warszawy - informuje Zbigniew Tatys, szef polskiego oddziału amerykańskiej spółki FX Energy, która poszukuje u nas złóż gazu. Zwiększenie wydobycia naszego własnego gazu powinno być wstępem do ucieczki z rosyjskiej pętli gazowej. Surowiec ten wydobywany w Polsce jest o połowę tańszy niż kupowany od Gazpromu, bo jego cena sięga mniej więcej 70-80 USD za 1000 m3, łatwiej i szybciej dociera do odbiorców, sprawujemy nad nim pełną kontrolę. W końcu czerwca prezes PGNiG Marek Kossowski zapowiedział, że jego przedsiębiorstwo zwiększy w 2008 r. wydobycie krajowe z obecnych 4,3 mld m3 do 5,5 mld m3. Dziś gaz pozyskiwany ze złóż w okolicach m.in. Jasła, Lubaczowa, Sanoka lub na Bałtyku pokrywa niecałe 32 proc. rocznego zapotrzebowania na "błękitne paliwo". - Plany PGNiG są spóźnione. Przy rosnącym zapotrzebowaniu na gaz takie zwiększenie wydobycia pozwoli najwyżej utrzymać obecne proporcje między importowanym i miejscowym surowcem - uważa Piotr Woźniak, były wiceprezes PGNiG.
Państwowy moloch nie kiwnął palcem, by w większym stopniu wykorzystać dostępne w Polsce złoża gazu, gdyż obecnie wydobywa go tylko o 200 mln m3 więcej niż cztery lata temu, choć w tym czasie krajowy rynek znacznie urósł. PGNiG prowadzi prace poszukiwawcze, ale na tym jego aktywność się kończy. Prace prowadzone przez prywatnych koncesjonariuszy, takich jak FX Energy, niewiele zmieniają, bo około 98 proc. udziałów w odkrytych w Polsce złożach gazu należy do PGNiG. Koło wielkopolskiego Kościana znaleziono zasoby szacowane na 10 mld m3 gazu, w 2003 r. w okolicach Międzychodu i Lubiatowa odkryto złoża gazu oceniane na 7 mld m3. Mimo to nie ma inwestycji w nowe kopalnie, w rurociągi do nich, czyli infrastrukturę pozwalającą zrobić jakikolwiek użytek z polskiego gazu. Choć sporą część pozyskiwanego u nas surowca stanowi tzw. gaz zaazotowany, nie nadający się od razu m.in. do sprzedaży dla odbiorców detalicznych, wciąż działa tylko jeden zakład w Odolanach, zajmujący się oczyszczaniem tego gazu. Kolejny miał powstać w Grodzisku Wielkopolskim, ale w 2004 r. PGNiG unieważniło przetarg na jego budowę i cała procedura ruszyła od nowa. Polskie zasoby gazu nadającego się do wydobycia oceniane są na co najmniej 105-110 mld m3 (udokumentowano ponad 250 złóż). Mówi się jednak o kilkakrotnie większych nie udokumentowanych i nie odkrytych złożach (nie odkrytych, bo nakłady na prace poszukiwawcze spadają). Już nawet udokumentowane złoża przy obecnej wielkości wykorzystywanego gazu powinny starczyć na 30 lat.
Dali nam przykład Turcy
Kolejny krok to pozyskanie alternatywnego źródła gazu - straszaka na Rosjan. Jak należy prowadzić negocjacje z Rosjanami, pokazała turecka premier Tansu Ciller. Pod koniec lat 90. Turcy wspólnie z Gazpromem wybudowali gazociąg przez Morze Czarne (Blue Stream) i zawarli podobną jak Polska umowę na dostawy. W 2001 r. w odpowiedzi na podwyżki cen gazu, które zaserwował Gazprom, Turcy po prostu zamknęli gazociąg po swojej stronie, wcześniej zapewniając sobie dostawy z Iranu. Po kilku miesiącach Gazprom "zmiękł" i dziś sprzedaje im surowiec po cenach "preferencyjnych" (szacuje się, że obecnie płacą oni około 100 USD za 1000 m3).
Co prawda, szanse na gazociąg z Norwegii przez Danię zostały już praktycznie zaprzepaszczone (Duńczycy, którzy mieli współfinansować budowę gazociągu, kupują teraz gaz od Holendrów), możliwe jest jednak włączenie do projektu naszych sąsiadów z południa, ale będzie to rozwiązanie droższe od tego, które wynegocjował rząd Buzka. Nadal istnieje natomiast możliwość wybudowania bezpośredniego podmorskiego rurociągu z Norwegii, choć im dłużej będziemy zwlekali, tym bardziej będą rosły koszty realizacji projektu. Ciągle aktualne jest też połączenie się z systemem gazociągów europejskich przy pomocy odcinka Bernau - Szczecin (czas budowy to mniej więcej rok). W ten sposób będziemy mogli kontraktować gaz z Norwegii i z Algierii, a także z... Rosji. Maksymalnie będziemy mogli kupić tą drogą nawet 5 mld m3 - 90 proc. tego, co obecnie kupujemy od Rosjan. Oficjalnie władze PGNiG ogłosiły w zeszłym roku, że same chcą wybudować ten odcinek gazociągu, jednak nic poza składaniem deklaracji nie robią. Kolejną możliwością pozyskania gazu jest wybudowanie w Polsce terminalu, który umożliwiłby odbieranie ze statków płynnego gazu LPG (Liquefied Petroleum Gas - LPG). Jedną z rozpatrywanych lokalizacji jest Kossakowo koło Gdyni. Koszt przedsięwzięcia to około 400 mln zł.
Obecną beztroskę naszych elit można tłumaczyć w najlepszym wypadku kompletną ignorancją. Odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne minister gospodarki Jacek Piechota publicznie nawołuje do pogodzenia się z tym, że "Polska nie jest i nie będzie niezależnym krajem, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne". Myli dwie rzeczy. Jeżeli na przykład spacerujesz w przestrzeni kosmicznej, to nie możesz uniezależnić się od tlenu, możesz jednak zabrać dwie butle z tlenem, aby zmniejszyć ryzyko śmierci w wypadku awarii jednej z nich. Dzięki polityce prowadzonej m.in. przez Piechotę wybraliśmy się na spacer z jedną butlą, którą zasila (albo i nie) prezydent Rosji.
Więcej możesz przeczytać w 30/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.