Prawdziwy inteligent powinien być letnim ciołkiem, który nie ma żadnych poglądów Achtundachtzig Professoren: Vaterland, du bist verloren" (88 profesorów: ojczyzno, jesteś zgubiona). Ponieważ czasy są feministyczne, słowo "profesorów" powinno być w tym powiedzonku zamienione na "profesorek". Mamy bowiem ostatnio prawdziwy festiwal objawień umysłowych profesorek: najpierw Marii Janion (polskiej Simone de Beauvoir), a teraz Leny Kolarskiej-Bobińskiej i Hanny Świdy-Ziemby. Celowo piszę o objawieniach, bo normalny tok myśli do takich wniosków, do jakich doszły profesorki, nie prowadzi.
Kolarska-Bobińska zaproponowała w "Gazecie Wyborczej", by marszałek Sejmu był apolityczny, czyli żeby wprowadzić "wymóg zawieszania przez osobę pełniącą funkcję marszałka swej przynależności partyjnej oraz ograniczenia działalności politycznej". I taki apolityczny marszałek powinien być nieusuwalny. Dzięki temu zapanuje nad "rozbieżnościami między przedstawicielami prawicy i lewicy", a Sejm będzie zgodnie pracował dla dobra narodu. Coś się pani profesor pomieszało z czasami, gdy dla dobra narodu pracował Sejm kierowany przez takich apolitycznych marszałków, jak Dyzma Gałaj czy Stanisław Gucwa. Po pierwsze, po kiego grzyba marszałek ma panować nad rozbieżnościami między prawicą a lewicą, skoro sensem ich istnienia (także w Sejmie) są rozbieżności właśnie. Po drugie, marszałek powinien reprezentować i reprezentuje sejmową większość - po to, by sprawnie ta większość wprowadzała w życie swoje pomysły. A marszałek apolityczny tylko by przeszkadzał. Lena Kolarska-Bobińska ulega coraz powszechniejszej ostatnio obsesji apolityczności w polityce, czyli jakiegoś bezmięsnego mięsa. Ledwie uspokoiłem przeponę po tym, jak zareagowała na objawienia profesorki Kolarskiej-Bobińskiej, gdy rzuciło mnie o deski - niczym Gołotę po ciosach Tysona - po przeczytaniu rozmowy profesorki Hanny Świdy-Ziemby z Janiną Paradowską (jeszcze nie profesorką, choć mającą wszelkie jej atrybuty, choćby sposób nudzenia). Na przyszłość błagam konkurencyjną "Politykę", żeby takie publikacje jakoś rozwadniać, bo dawka zawartych w nich mądrości może zabić. Profesorka i prawie profesorka odkryły degrengoladę części inteligencji oraz to, dlaczego się ona degeneruje. Otóż staje się zwyczajną sprzedajną hołotą dla "pieniędzy, władzy i zaszczytów". I ten upadek nastąpił po 1989 r., bo w czasach PRL inteligenci byli cacy (vide: "System Kwaśniewskiego"). Upadek polega na tym, że ktoś, kto latami pracował na nazwisko, śmie dyskontować to pieniężnie. Tak w ogóle to panuje obecnie w Polsce straszny prawicowy reżim, mimo że rządzi lewica. I ten reżim zmusza część inteligentów do poddawania się instynktowi stadnemu, czyli do przejmowania języka i poglądów prawicowych radykałów. Oczywiście prowadzi to do "psychozy" i "amoku". A przecież prawdziwy inteligent powinien być letnim ciołkiem, który nie ma żadnych poglądów, a każde wystąpienie zaczynać od słów: "z jednej strony, z drugiej strony...".
Smutne jest to, że różne profesorki (w tym socjolożki) tak mało rozumieją, a tak wielki mają pociąg do umysłowych objawień. Profesorki mogłyby wziąć lekcje u magistra Leszka Millera, który rozumie już wszystko, czyli że z rynkiem nie da się wygrać i nie ma alternatywy dla liberalizmu, a sprawiedliwość społeczną niech realizują organizacje charytatywne, a nie państwo ("Manifest Millera"). Jeśli profesorki nic nie rozumieją, jak ma rozumieć Polaków przeciętny Niemiec czy Francuz, o czym napisał od dawna niesłusznie myślący prof. Zdzisław Krasnodębski ("Heroiczni naiwniacy"). Na szczęście głęboko niesłusznie myślący młodzi Polacy (pewnie powinni siedzieć w kraju i jak profesorki lamentować i demonstrować moralną wyższość) świetnie się zorganizowali w Londynie i świetnie się mają w całej Wielkiej Brytanii (vide cover story tego numeru: "Województwo londyńskie"). Bo wbrew objawieniom profesorek mamy już całe normalne pokolenie, które widzi głęboki sens w sprzedawaniu się dla "pieniędzy, władzy i zaszczytów". Zresztą, panie profesorki, żeby się sprzedać, to trzeba mieć coś, co ktoś zechce kupić.
Smutne jest to, że różne profesorki (w tym socjolożki) tak mało rozumieją, a tak wielki mają pociąg do umysłowych objawień. Profesorki mogłyby wziąć lekcje u magistra Leszka Millera, który rozumie już wszystko, czyli że z rynkiem nie da się wygrać i nie ma alternatywy dla liberalizmu, a sprawiedliwość społeczną niech realizują organizacje charytatywne, a nie państwo ("Manifest Millera"). Jeśli profesorki nic nie rozumieją, jak ma rozumieć Polaków przeciętny Niemiec czy Francuz, o czym napisał od dawna niesłusznie myślący prof. Zdzisław Krasnodębski ("Heroiczni naiwniacy"). Na szczęście głęboko niesłusznie myślący młodzi Polacy (pewnie powinni siedzieć w kraju i jak profesorki lamentować i demonstrować moralną wyższość) świetnie się zorganizowali w Londynie i świetnie się mają w całej Wielkiej Brytanii (vide cover story tego numeru: "Województwo londyńskie"). Bo wbrew objawieniom profesorek mamy już całe normalne pokolenie, które widzi głęboki sens w sprzedawaniu się dla "pieniędzy, władzy i zaszczytów". Zresztą, panie profesorki, żeby się sprzedać, to trzeba mieć coś, co ktoś zechce kupić.
Więcej możesz przeczytać w 30/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.