Niektórzy Niemcy mówią o polskim kulcie maryjnym tak, jakby był on większym zagrożeniem niż partie neonazistowskie w ich kraju
Przemiany roku 1989 postawiły przed Europą nieoczekiwane zadanie włączenia w swe struktury także wschodniej części kontynentu. Gdy opadło pierwsze podniecenie po upadku muru berlińskiego, zadanie to traktowano bardziej jako przykrą konieczność niż historyczną misję. Przypomnijmy sobie choćby o ciągle przesuwanej dacie akcesji nowych państw do Unii Europejskiej. I choć formalnie jesteśmy członkami UE, w świadomości wielu Europejczyków Europa nadal jest podzielona niewidzialną linią: na część lepszą i gorszą, mniej i bardziej uprawnioną do zabierania głosu, na równą i równiejszą.
Polski mąciwoda
Mieszkańcy krajów "rdzenia" Europy oczekiwali, że to Polacy (i może także ekscentryczni Brytyjczycy, którym jednak wiele się wybacza) odrzucą traktat konstytucyjny, który miał ich dyscyplinować, odbierał im pozycję wywalczoną w Nicei i nie wspominał w preambule o chrześcijaństwie. To przecież Polacy - po interwencji w Iraku, po negocjacjach akcesyjnych oraz po oporze przeciw zapisom traktatu, w którego wyniku hasło "Nicea albo śmierć" jest znane nawet tym, którzy prawie nic nie wiedzą o Polsce i o UE - zostali uznani za mąciwodów w Europie. Gdyby oczekiwania się spełniły, byłaby okazja do pouczania, a nawet do gróźb czy prób szantażu. Tymczasem traktat odrzucili Francuzi, a potem sprawę przypieczętowali Holendrzy.
A Polacy? Wręcz przeciwnie, nie tylko głośno mówią, że są zadowoleni z członkostwa w UE, lecz także - jak można było sądzić po reakcji elit - nieoczekiwanie stali się gorącymi zwolennikami eurokonstytucji. Ku zdumieniu europejskiej opinii publicznej polscy politycy, którzy jeszcze do niedawna walczyli o utrzymanie ustaleń traktatu nicejskiego oraz domagali się uwzględnienia chrześcijaństwa w preambule, teraz chcieli przeprowadzać referendum bez oglądania się na innych.
W świadomości mieszkańców dawnej Europy winni upadkowi eurokonstytucji pozostali Polacy i inni "nowi Europejczycy", bo przecież - jak się twierdzi - to lęk przed nimi spowodował paroksyzm francuskiego i holenderskiego antykonstytucjonalizmu.
"Bild Zeitung" doniosła niedawno, że rozszerzenie unii dokonało się zbyt szybko. Stwierdził to sam Jean-Claude Juncker w wywiadzie dla tej gazety, usprawiedliwiając jednak tę decyzję wyborem "mniejszego zła": "Rozszerzenie przyszło za szybko. Gdyby nie przyszło szybko, mielibyśmy dzisiaj Europę chaosu i konfliktu. Bez nadziei na lepsze gospodarcze i społeczne stosunki w domu mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej ruszyliby - bez żadnych regulacji - wielką masą na zachód. Były tylko dwie opcje: albo UE pójdzie na wschód, albo Wschód przyjdzie do nas. Dla ludzi i tutaj, i tam jest lepiej, że UE idzie do nich".
Polska konkurencyjna
Starym Europejczykom nie chodzi tylko o zalew tanią siłą roboczą, który jest zresztą bardziej wyimaginowany niż realny. Lęk przed polskim hydraulikiem jest lękiem przed "obcym" wnikającym we francuskie domowe pielesze, w których pozostają tylko znudzone żony, podczas gdy ich mężowie w pracy dzielnie stawiają czoło globalizacji. Polska staje się poważnym konkurentem także w mniej prywatnych sferach: cieszy się dobrą opinią jako kraj, w którym można prowadzić działalność gospodarczą.
"Manager Magazin", który swoją relację o badaniach atrakcyjności inwestycyjnej zatytułował dramatycznie "Polska prześcignęła Niemcy", pisał: "Jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez Ernst& Young wśród zagranicznych, działających na skalę międzynarodową przedsiębiorstw, Niemcy ciągle cieszą się bardzo dobrą opinią. W światowym rankingu spadły jednak na piąte miejsce: oprócz krajów z Dalekiego Wschodu i zza Atlantyku, a więc tych, które można było o to podejrzewać, także Polska wyprzedziła Niemcy". W istocie w badaniach znanej firmy audytowej 52 proc. przedsiębiorstw za najbardziej atrakcyjne miejsce inwestycji uznało Chiny, 39 proc. - USA, 18 proc. - Indie, a 17 proc. - Polskę.
Granica dobrobytu
Europejczycy niewiele się po Polakach spodziewają. Stąd zaskoczenie i przerażenie naszymi sukcesami, nawet umiarkowanymi. To, że ciągle jesteśmy obcy w Europie - choć powoli zaczyna się to zmieniać - jest skutkiem niezawinionego wyłączenia nas z niej po 1945 r. Jeszcze 16 lat temu należeliśmy do innego kręgu cywilizacyjnego, którego centrum leżało w Moskwie, mimo że ideowe korzenie komunizmu tkwiły przecież w Europie; można rzec, że Europa wyeksportowała go na wschód. Nie należy bowiem zapominać, że wszystkie idee totalitarne pochodzą z samego jej rdzenia - marksizm zrodził się w Niemczech, faszyzm we Francji, narodowy socjalizm w Niemczech itd.
Czego brakuje dziś Polakom, byśmy mogli być uznani za swoich i byli traktowani z równym szacunkiem jak "starzy" Europejczycy? Przede wszystkim brakuje nam pieniędzy. Te liczą się w Europie najbardziej. Ciągle polsko-niemiecka granica, oddzielająca "starą" Europę (choć wschodnie Niemcy zostały przyłączone do niej dopiero w 1990 r.) od "nowej", jest granicą dobrobytu. Jak przypomniał "The Economist", gdy przekracza się tę granicę, dochód na mieszkańca spada o cztery piąte (z 27 600 dolarów na głowę w Niemczech do 5400 dolarów w Polsce). Trudno tego nie zauważyć, zwłaszcza że tereny przygraniczne to jedne z najbiedniejszych w Polsce.
W Polsce widać rozwarstwienie między oligarchami i przeciętnymi obywatelami z trudem wiążącymi koniec z końcem, mimo że w krajach europejskich wielu z nich zaliczałoby się do klasy średniej. Widać też różnice regionalne między kilkoma ośrodkami miejskimi, przede wszystkim Warszawą, a resztą kraju, co nadaje polskiemu społeczeństwu charakter latynoski. Nie możemy zapominać, że w Polsce co trzecie dziecko żyje w biedzie, że 60 proc. mieszkańców żyje poniżej minimum socjalnego i że bezrobocie ustabilizowało się na poziomie 18 proc., a obok tego wyrosły z niczego fortuny. Tymczasem w "starej" Europie panuje ideologia równości. UE, a przedtem EWG, jest przecież w dużym stopniu wspólnotą redystrybucji. Kontynentalny model państwa socjalnego znajduje się w kryzysie, i nie bez powodu.
Można odnieść wrażenie, że znaczna część polskich elit, krytykując (słusznie) ten model, odrzuca samą zasadę solidarności społecznej. Świadczy to nie tylko o tym, że różnimy się od "rdzenia Europy", lecz także o tym, że za nic mamy ideały pierwszej "Solidarności". Przy tym uznawanie takiej solidarności za jedną z podstawowych zasad życia społecznego i narodowego nie musi wcale oznaczać socjalistycznych poglądów. Wszak uznają ją nawet amerykańscy neocons. Jak przypominał Irving Kristol, jeden z ojców duchowych amerykańskiego neokonserwatyzmu, jego reprezentantom bynajmniej nie chodziło o odrzucenie idei dobrobytu dla wszystkich, pokazywali tylko, że najlepiej jest go osiągnąć, gdy państwo pozostawia możliwie jak najwięcej pieniędzy swoim obywatelom.
Na pewno brakuje nam także poszanowania prawa i reguł. Trudno jednak także zapomnieć, że prawo w Polsce bywa bardzo wadliwe, a niefrasobliwy stosunek do niego wynika również z pamięci o czasach, gdy było ono narzędziem opresji lub wyrazem absurdu. I choć na pewno trzeba poprawić stan kultury prawnej w Polsce, to czasem wydaje się, że dzisiejszej Europie przydałoby się nieco dystansu do jej prawnych wytworów.
Podejrzana religijność
Zapewne różni nas od Europy Zachodniej religijność. Niektórzy Niemcy mówią o polskim kulcie maryjnym tak, jakby był on większym zagrożeniem niż partie neonazistowskie w ich kraju. Mieszkańcy północnej Europy zapominają również, że sekularyzacja nie jest zjawiskiem występującym wszędzie z tym samym natężeniem. I że nie jest ona spiżowym prawem historii. Jak pokazały dni śmierci Jana Pawła II, ciągle istnieje inna, chrześcijańska Europa. Na co dzień mało jest widoczna, skrywa się na katolickich peryferiach lub w sferze prywatnej, do której jest usilnie spychana. Ale nie rezygnuje z prawa określania tego, czym jest i powinna byś Europa.
Inna różnica między Polską a "starą" Europą polega na tym, że współczesna europejska kultura jest kulturą postheroiczną. Polska, mimo wysiłków niektórych modernizatorów rodzimych i zagranicznych, żadną miarą taką nie jest. I to irytuje naszych zachodnich sąsiadów. Polska to dla nich kraj nadmiaru pomników i bohaterów, świąt narodowych i uroczystych obchodów. Jak mi powiedział znany niemiecki dziennikarz, na upamiętnianie i celebrowanie swego heroizmu mogą sobie pozwolić tylko Amerykanie, a nie Polacy po przystąpieniu do UE. Zgodnie z tą radą, jeśli chcemy byś w unii, powinniśmy zapomnieć czym prędzej o męczennikach i bohaterach narodowej sprawy, a co najwyżej pamiętać o swoich występkach i zbrodniach.
Naiwność złych Europejczyków
Polakom brakuje przede wszystkim pokory. Tego oczekiwano od nich, gdy już zostali wpuszczeni na europejskie salony. Mieli się uczyć i "europeizować", cieszyć z członkostwa i czekać na ustalenia wysokości dotacji, słuchać starszych, zwłaszcza w polityce zagranicznej. Byś może zresztą Polacy po prostu nie rozumieją europejskiego pojęcia polityki w wydaniu Gerharda Schroedera i Jacques`a Chiraca. Według znanego w Niemczech powiedzenia, polityka przypomina jazdę na rowerze - tak jak na rowerze trzeba się w górze nisko pochylić, a na dole naciskać na pedały, tak i w polityce w stosunku do stojących wyżej trzeba uginać grzbiet, a deptać jak najmocniej tych w dole. W nas zaś siedzi republikańska tradycja, łącznie z liberum veto, która sprawia, że wbrew radzie prezydenta Chiraca nie korzystamy z okazji do milczenia. Nie jest to nasz sposób rozumienia polityki. Nie był również wtedy, gdy Polska znajdowała się w Układzie Warszawskim i RWPG.
Mimo swej biedy i słabości państwa przeżartego postkomunizmem Polacy nie nadają się na potulny obiekt "europeizacji". Gdyby w Europie lepiej znano polską historię, nikt nie robiłby sobie iluzji. Nie tylko nieznajomość tej historii, ale i filozofia wyłożona przez Junckera w "Bild Zeitung" jest jednym ze źródeł obecnego kryzysu unii. To nie UE poszła na wschód (choć w istocie mało się powściągała, jeśli chodzi o zdobywanie wschodnioeuropejskich rynków), lecz to my do niej wstąpiliśmy, bo serio potraktowaliśmy jej zasady i wartości, w tym zasadę swobodnego przepływu ludzi i idei. I byś może przede wszystkim ta naiwność uczyniła z nas złych Europejczyków.
Więcej możesz przeczytać w 30/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.